"Im jakiś szczegół jest
bardziej niezwykły i groteskowy,
tym więcej zasługuje na dokładne
zbadanie,
a wypadek, który, zdawałoby się, wikła sprawę,
dokładnie rozważony i umiejętnie wyzyskany,
może ją właśnie
całkowicie wyjaśnić."
- Sherlock Holmes
Snape zmierzył ją wzrokiem i odsunął
się, krzyżując nonszalancko ręce na piersi.
- A po co chcesz to wiedzieć? -
Uniósł brew. - W ogóle skąd go...
- Pierwsza zadałam pytanie –
wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Odpowiadaj.
Mistrz Eliksirów westchnął i
stwierdził, że unikanie odpowiedzi nic nie da. W końcu skądś go
musiała znać... Musi mieć powód, skoro pyta. A to nie było nic
zbyt poufnego.
- Mieszkał we Francji – zaczął.
- Kilka lat od ciebie starszy, brunet. Jakiś miesiąc temu
przeniósł się do Anglii. Przyjął Mroczny Znak. Jest pupilkiem
Bellatrix. Więcej nie wiem.
Wyrzucał z siebie zdania jak z
automatu, a Carmen nie wiedziała, co robić. Co powiedzieć. Co o
tym wszystkim myśleć.
- Wyjaśnisz mi teraz, skąd go w
ogóle znasz? - zapytał Snape, a w jego głosie pobrzmiewała stal.
Wyrwał ją z zamyślenia.
- Tak. Nie. Nie wiem...
- Cóż za elokwencja – zadrwił.
- Nie myślałem, że tego dożyję...
- Oj, zamknij się! - wrzasnęła
Carmen. - Ty... Ty... Nic nie rozumiesz!
- To może łaskawie mi
wytłumacz?! - warknął ze złością. Jak ta dziewczyna śmiała
na niego wrzeszczeć? O co jej chodzi, do Merlina ciężkiego?
- Nie zrozumiesz! Byłeś kiedyś
dręczony, prześladowany, zraniony?! - Krzyczała, z oczu
płynęły jej łzy. Snape był przerażony. Co się z nią działo?!
Chwycił ją mocno za nadgarstki i pociągnął do siebie.
- Uspokój się! Dla twojej
wiadomości byłem! - Jego oddech przyspieszył, zacisnął palce
mocniej. - Cholerny Potter i jego kumple! Zadowolona?
Zamilkł i ją puścił, a między nimi
zapadła dziwna cisza. Nikt nie chciał się odezwać, a Carmen...
Jak mogła tego nie zauważyć? Owszem, był okropny i przywdziewał
maskę obojętności, ale przecież był jej bratnią duszą...
Powinna i tak to wyczuć, coś zauważyć. A tymczasem...
Usiadła na krześle. Uniosła głowę
i spojrzała w czarne, bezdenne oczy Severusa.
- Dobrze, powiem ci – głos miała
spokojny, nie drżał jej. Musiała wziąć się w garść.
- Czekam – odparł jedynie i
zagłębił się z powrotem w fotelu, uważnie ją obserwując.
Wciąż nie potrafił jej do końca rozgryźć. Zaczerpnęła
głęboko powietrza i zaczęła mówić:
- Urodziłam się we Francji. Od
dziecka nie lubiłam innych, nie ufałam im. Byłam inna. Widziałam
to, czego nie widzieli inni. Mimo to, gdy poszłam do szkoły
poznałam jedną dziewczynę. Miała na imię Sarah. Dość
standardowa uroda, blond włosy, niebieskie oczy, które dzisiaj
mnie przerażają. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Wszędzie
chodziłyśmy razem, ludzie ją lubili. Wtedy wydawało mi się, że
mnie też. Byłam szczęśliwa, nie samotna. Tak dorastałyśmy,
zawsze razem. Myślałam, że tak już będzie na zawsze,
planowałyśmy nawet wspólną przyszłość, wszystko chciałyśmy
robić wspólnie. Poznałam wtedy też Jacka. Rozumiał mnie jak
nikt inny, Sarę też polubił. Trzymaliśmy się razem, mieliśmy
mnóstwo znajomych, przyjaciół. Rok temu coś zaczęło się psuć.
Sarah się zmieniała. Zaczęła zachowywać się... dziwnie, jak na
nią. Klęła bez powodu, ubierała się wyzywająco, chodziła w
bardzo mocnym makijażu... Najpierw mi to nie przeszkadzało.
Doszłam do wniosku, że przecież wszyscy dorastamy, ona też ma
takie prawo. Cały czas miałam Jacka, więc żyłam normalnie. A
potem coś się stało, do dzisiaj nie wiem co. Po prostu, wszyscy
odwrócili się ode mnie. Tak od razu. Stałam wtedy na przerwie w
szkole z Sarą, gdy podeszła do nas kompletnie nieznana mi
dziewczyna i zaczęła wyzywać mnie od najgorszych. Dowiedziałam
się, że jestem idiotką, debilką, nie zasługuję, żeby żyć, a
co do dopiero przebywać wśród nich. Powiedziałam powoli i wyraźnie, żeby
się uspokoiła, spojrzałam na Sarę, żeby mi pomogła, a ona...
Nic. Nie zareagowała, jakby mnie tam nie było. Nie broniła mnie.
Godzinę później to samo. Wieczorem poszłam do parku, gdzie
miałam spotkać się z Jackiem. Miałam nadzieję, że może on coś
wie. Gdy przyszedł... Kompletnie mnie zignorował. Szedł z... z
Sarą za rękę, a ona... Śmiała się. Śmiała się ze mnie
szyderczo i patrzyła tymi diabelsko niebieskimi oczami, które
prześladują mnie w snach. Spadaj stąd, debilko. Co ty sobie
myślałaś? Lepiej tu nie wracaj, dziwadle. Tak
mówiła. A ja się czułam, jakby mnie ktoś skonfundował.
Zaczęłam płakać, uciekłam. Nie wiedziałam, co robić. Od tego
czasu w szkole zapanowało dla mnie istne piekło. Gdy tylko stamtąd
wracałam, zamykałam się w domu, w swoim pokoju, aby nic mi się
nie stało. Grozili mi. Nauczyciele nic sobie z tego nie robili,
jedynie rodzice mnie rozumieli. I gdzie się wtedy podziali moi
przyjaciele?
Zniknęli, bo tak naprawdę nigdy ich nie było! W końcu doszło do
tego, że pobili mnie w szkole. I tak było dzień w dzień. Miałam
tego dość, nic nie mogłam zrobić. Nic. Dowiadywałam się za to
o sobie coraz to nowszych rzeczy. Jesteś wredną, durną,
głupią i puszczalską suką i nie masz żadnych praw. -
Snape zrobił się czerwony i zacisnął palce na oparciu fotela.
Carmen uśmiechnęła się gorzko. - Musiałam to znosić. Gdyby nie
Dumbledore, nigdy bym nie...
- Blizna... –
wyszeptał mężczyzna bezwiednie, wpatrując się w nią szeroko
rozwartymi oczyma. - Chyba nie powiesz mi, że...
- Że co? -
zapytała buńczucznie Brown. - Że próbowałam się zabić? A ty
byś tak nie zrobił? Mając każdy dzień za koszmar i żadnej
perspektywy poprawy? Każdego dnia bojąc się o okropności, jakie
mogą ci zrobić, rzeczy, które mogą o tobie i twojej rodzinie
powiedzieć... Wiesz jacy potrafili być pomysłowi?
- Przestań! -
wykrzyknął Snape i podszedł do niej. Po jej policzkach poleciały
łzy.
- Gdy
tu przyjechałam... Obiecałam sobie, że nigdy
nie pozwolę zobaczyć im, jak płaczę. Już nigdy. - Wstała i
spojrzała na niego. Mistrz Eliksirów poczuł się nieswojo. Jakby
coś go tam wewnątrz... No, może nie poruszyło, ale jakby coś
drgnęło w jego od dawna skażonej duszy.
- Nadal go
kochasz? - zapytał tylko. - To ważne. Możesz mieć kiedyś okazję
do zemsty i...
- Ja... -
zaczęła. - Tak i nie. Z jednej strony nienawidzę go za wszystko,
co mi zrobił, a z drugiej... Czuję, że to jest jakieś niepełne,
niedokończone... - Spojrzała mu w oczy. - Ale marzę o tym, aby go
spotkać. Wiem, że wtedy wszystko się wyjaśni. A wtedy będę
gotowa – powiedziała twardo i uniosła wysoko głowę, ocierając
rękawem szaty łzy. - A ty?
- Co? - warknął,
unosząc w pytaniu brew. Był już dostatecznie wyprowadzony z
równowagi, po co to ciągnąć?
- Nie powiesz
mi, że stałeś się taki zgorzkniały tylko przez Pottera. - W
oczach Carmen pojawił się dawny błysk. - Minęło już tyle
lat... Na pewno nie jesteś taki sarkastyczny, wredny i okropny...
- Dziękuję –
wtrącił z okropnym uśmiechem Snape.
- ...tylko
dlatego, że kilkoro uczniów zrobiło ci wstyd w szkole. Ty chowasz
urazę, to jest coś głębszego. Szpiegując Voldemorta dla
Dumbledore'a narażasz się, katujesz samego siebie. Kieruje tobą
coś więcej. To poświęcanie się dla czegoś dobrego... jest
jakby pokutą. A coś takiego wymaga przywiązania, którego
nienawiść nie daje. Za to coś wręcz przeciwnego... Kto?
Snape wpatrywał
się w nią. Chciał wybuchnąć, warknąć, że to nie jej sprawa.
Powinien tak zrobić, wywalić ją za drzwi. Przeraził się, że nie
potrafił. Bezwiednie dotknął dłonią miejsca, gdzie na jego
przedramieniu widniał Mroczny Znak. Oprócz Dumbledore'a nikt nie
wiedział. Nikomu nie mówił. Zanim zdążył zapanować nad swoimi
ustami, cicho wyszeptał:
- Lily Evans.
- Robisz to
wszystko dla niej? Żeby chronić jej syna?
Tylko skinął
głową. Po chwili Carmen poczuła, jak jej umysł zalewają
wspomnienia. Jego wspomnienia. To było niesamowite. Widziała
wszystko: jak poznał ją w dzieciństwie, był dręczony w szkole,
pomagał jej w eliksirach... Zobaczyła kłótnię, gdy nazwał ją
szlamą. A potem przystąpił do Śmierciożerców. Tuż przed
śmiercią Lily i Jamesa poszedł do Dumbledore'a, błagał go o
ochronę dla niej. Mimo że już nie była jego przyjaciółką, on
wciąż w głębi duszy był do niej przywiązany. Tylko ona jedna
przez jakiś czas widziała w nim człowieka, prawdziwego, wartego
uwagi. Śmierć Lily wstrząsnęła nim tak bardzo, że przeszedł na
dobrą stronę, zaczął szpiegować i narażać swoje życie, aby
chronić chłopca z jej oczami, które tak bardzo mu ją
przypominały.
Gdy wspomnienia
zniknęły z umysłu Carmen, nie wiedziała, co powiedzieć. Przecież
specjalnie przed nią się tak otworzył, to musiało być dla niego
bardzo ważne. W jakiś dziwny, pokręcony, snape'owy sposób on jej
zaufał. A Brown potrafiła to docenić.
Zarzuciła mu ręce
na szyję i mocno przytuliła. Byli przecież w bardzo podobnej
sytuacji. Odrzuceni, zranieni mieli tylko siebie. Po chwili poczuła
na plecach jego dłonie, które lekko odwzajemniły uścisk. Nie
lubił okazywać uczuć, wiedziała o tym. Właściwie ona też nie,
ale ten tłustowłosy nietoperz jakoś dziwnie na nią wpływał.
- Wiem, że nie
wszystko skończy się dobrze, nie będziemy żyć długo i
szczęśliwie, bo nie jestem głupia, ale... Damy radę. To wiem na
pewno. Damy radę – powiedziała twardo, wtulona w jego szyję.
Nie odpowiedział.
Carmen spojrzała mu w twarz, zbliżając swoje usta do jego.
Delikatnie rozchyliła mu wargi językiem, przygryzła lekko dolną,
czując jego szybszy oddech. On jednak jedynie wyszeptał.
- Później.
Odsunęła się,
wiedząc, że na pewno ma powód. Uniosła więc brwi w niemym
pytaniu.
- Potter leży w
Skrzydle Szpitalnym, muszę go odczarować. - Przewróciła oczami.
- Też nie mam na to ochoty, zmarnuję na niego mnóstwo czasu.
- Co
go trafiło? - zapytała z zainteresowaniem.
- Nie
zrozumiesz. - Zmierzyła go wzrokiem. - No dobra, ty
akurat może coś
zrozumiesz. Klątwa Darskiego. A teraz lepiej wyjdź pierwsza, bo na
pewno chcesz się zobaczyć z Granger, a ja mam dość insynuacji,
że znęcam się nad uczniami – oznajmił i uśmiechnął się
szyderczo. Car ruszyła do drzwi, gdy jeszcze dodał: - Chyba
powinnaś to zobaczyć i pokazać Granger – powiedział szorstko,
wręczając jej niewielką kopertę. - Liczę, że nie będziesz
histeryzować.
- Nie
będę. Mam mocne nerwy.
- Właśnie
widziałem – zadrwił Snape, patrząc na krzesło, na którym
niedawno płakała.
- To
co innego. Zresztą, ty we wspomnieniach też parę razy...
- Wynoś
się, Brown! - huknął, a ona szybko wyszła, trzasnęła drzwiami
i wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
Po
chwili wzięła się w garść i ruszyła w stronę Skrzydła
Szpitalnego. Cieszyła się, że go ma. Owszem, nagle znowu Jack
wkroczył w jej życie, ale przecież dadzą radę. Musi być teraz
silna. Jest wojna, nie może sobie pozwolić na jakieś słabości.
Z tą
myślą wkroczyła do pomieszczenia zwanego Królestwem Pani Pomfrey.
Jeszcze nigdy tu nie była, nie miała okazji. Rozejrzała się –
nic niezwykłego. Parę łóżek, teraz większość zajęta przez
ofiary ataku Śmierciożerców. Na nich też rzuciła okiem. Wyliżą
się.
Podeszła
do łóżka, przy którym siedziała brązowowłosa dziewczyna i rudy
chłopak. Obok nich leżał Potter, ale wyglądał okropnie. Miał
sine wargi, zaczerwienione okolice oczu, był strasznie blady i
wyglądał, jakby spał, ale jego klatka piersiowa poruszała się
niespokojnie, w nieregularnym rytmie. Carmen przysunęła sobie
krzesło i usiadła obok nich.
- Gdzie
byłaś? - usłyszała zainteresowany głos Hermiony.
- Musiałam
załatwić parę spraw. Ale żyję. Co z nim? - zapytała, aby
zmienić temat.
- Kiepsko.
Niech ten tłustowłosy dupek się pospieszy i mu pomoże. Jeśli
mu pomoże – warknął chłopak, a Car poczuła, jak coś
niebezpiecznie przewraca się w jej żołądku.
- Ron,
jak możesz! Dumbledore mu ufa, my też powinniśmy! - oburzyła się
Hermiona, a Brown odetchnęła z ulgą. Rudowłosy wymruczał coś,
co nie brzmiało zbyt elegancko i zamilkł. - A gdzie masz Lunę?
- Zaczęła
coś mówić o wzrastającej populacji nargli i chrobotków, które
sprawiają, że robi się zimno i... i... Wtedy przestałem słuchać.
Poszła do swojego dormitorium – odparł. Dziewczyny postanowiły
dać mu spokój.
- Wiesz,
co mu jest? - zapytała spokojnie Hermiona, trzymając Harry'ego za
rękę i głaskając jej zewnętrzną stronę.
- Klątwa
Darskiego – odpowiedziała Carmen, przeciągając samogłoski.
Widząc zdziwiony wzrok brunetki, dodała: - To starodawne,
czarnomagiczne zaklęcie, nie dziwię się, że go nie znasz.
Zapewne sam Dumbledore nie ma o nim pojęcia.
- Co
m-mu... będzie? I jak to się leczy? - Wyczuwało się niepewność
w głosie Hermiony.
- Przede
wszystkim to zaklęcie różnie działa, w zależności od osoby i
jej... Hmmm... przywiązania do kogoś. Może zadziałać od razu,
może po paru minutach. Zaczyna się od napadu padaczkowego,
krwioplucia i różnych innych, niezbyt przyjemnych i estetycznych,
objawów. Widzę, że u Pottera chwilowo to zahamowano, to dobrze. W
takim wypadku zaklęcie nie jest zbyt silne i najprawdopodobniej
przeżyje.
- Najprawdopodobniej?!
- powtórzyła przerażona Hermiona.
- Nigdy
nie ma absolutnej pewności. Ale jeśli Se... Snape'owi się dzisiaj
uda, to przez jakiś tydzień będzie dochodził do siebie. - Gładko
wybrnęła, lecz w tej chwili dobiegł ich zimny głos z tyłu.
- Panno
Brown, gdzie się podział pani
szacunek do nauczycieli?
- zapytał drwiąco, z tym swoim przerażającym uśmieszkiem. Jad
niemal spływał z jego ust.
- Przepraszam,
panie profesorze... -
wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy.
- Pięć
punktów od Gryffindoru! A teraz zjeżdżajcie stąd, znowu muszę
niańczyć Pottera! - wrzasnął.
Rzucając
Harry'emu ostatnie spojrzenie, wyszli posłusznie i usiedli przed
wejściem do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona koniecznie chciała
zaczekać na koniec, Ron też.
- Co
on mu teraz zrobi? - rudowłosy nie mógł powstrzymał ciekawości.
- Przede
wszystkim rzuci zaklęcie wyciszające – mruknęła Carmen,
sadowiąc się wygodniej na parapecie we wnęce okiennej. - To
czarna magia, którą on musi wydobyć z Pottera. Tak –
powiedziała, spoglądając na przerażoną Hermionę – będzie go
bolało. Mocno. Będzie krzyczeć i lepiej, żeby nikt tego nie
słyszał. Po wszystkim najpewniej zaśnie wykończony, ale gdy się
obudzi... Musicie się przygotować, że nie będzie to dla nikogo
przyjemne. Zwłaszcza dla was. Dlatego nie przejmujcie się tym, co
wyjdzie z jego ust, a najprawdopodobniej będą to obelgi i wyssane
z palca zarzuty do was. Ta klątwa ma to do siebie, że jej głównym
celem jest zniszczenie bliskich ofiary. Nie dajcie się temu.
Musicie być przy nim, to prawda, ale nie wierzcie w jego słowa.
Przez
chwilę trawili te informacje, wyraźnie zdenerwowani i
zdezorientowani.
- Damy
radę – oświadczyła Hermiona. - Coś jeszcze?
- Nie,
ale... Mam dla Was to – powiedziała, wyjmując kopertę od
Snape'a. - Nie pytajcie, skąd to mam. Dumbledore już to widział.
Przeczuwała
już, co znajdzie w środku, ale nic nie mówiła. Ze środka wyjęła
kilka zdjęć. Gdy tylko je zauważyła, jej obawy się potwierdziły.
Usłyszała zduszony okrzyk Hermiony, widziała bladą jak ściana
twarz Rona. Byli widocznie zdruzgotani.
- To...
to... To zdarzyło się dzisiaj? Stąd Mroczny Znak nad stadionem?
- Nie
da się ukryć – odparła Car, przyglądając się bliżej jednej
fotografii.
- Nie
patrz tak na to... - powiedział słabym głosem Ron. - To jest
przerażające! Znaliśmy ją i... i...
- I
była ostatnio paskudną suką, musisz to przyznać – oznajmiła,
po czym zwróciła się do Hermiony. - Na początku roku taka nie
była. Coś jej się stało, ludzie się przecież nie zmieniają.
Spójrz na to uważniej.
Granger
wzięła w dłonie zdjęcie i przyjrzała mu się uważniej.
Przedstawiało dziewczynę, brunetkę, jej współlokatorkę.
Lavender Brown. Leżała na zakrwawionych kafelkach w szatni, dostała
zaklęciem tnącym. Obok niej stała w połowie otwarta szafka
Harry'ego, niedaleko leżało Kieszonkowe Bagno. Dlaczego tak nisko
upadła? Jednak najbardziej przerażający był napis na podłodze.
Krwawe, wielkie, krzywe litery układały się w słowo PRZEPRASZ,
tuż obok jej dłoni, która nie zdążyła napisać dwóch ostatnich
liter. Okropność. Hermiona wzdrygnęła się, gdy Carmen zaczęła
mówić:
- To
się nie zgadza. Dlaczego myślała o was... o tobie
tuż przed śmiercią?
- To
normalne, psychopatko... - mruknął pod nosem Ron. Ona spojrzała
na niego zimnym wzrokiem.
- Nie
jestem psychopatką. Jestem wysoko funkcjonującą socjopatką,
odrób lekcje. Wracając... Ona nie myślała o tobie. Napisała
przeprosiny na podłodze tuż przed śmiercią. To wymaga wysiłku,
boli.
- Może
ktoś wykorzystał coś przeciwko niej? Zaszantażował śmiercią
rodziców? - myślała na głos Hermiona.
- Oni
są setki mil stąd. Dlaczego niby miałaby się tym przejmować? -
zapytała Car, a oni spojrzeli na nią jak na kota z dwoma ogonami.
Po chwili popatrzyła na Hermionę. - Słabo?
- Trochę
– odparła.
- Gdybyś
umierała... Została zamordowana, co byś powiedziała tuż przed
śmiercią?
- "Proszę,
Boże, pozwól mi żyć".
- Użyj
wyobraźni!
- Nie
muszę.
- A
gdybyś była... sprytna? Znamy jej reputację, musiała być
sprytna. - Teraz Carmen wstała, podekscytowana i wykonywała jakieś
dziwne ruchy rękoma. - Ona próbuje nam coś powiedzieć! - Przez
chwilę milczała, masując skronie dłońmi. - Ona była bystra.
Bystra, tak! - Jej twarz rozjaśnił szaleńczy uśmiech. - Była
sprytniejsza niż inni. Widzicie to?
- Co?
- zapytali chórem Ron i Hermiona.
- Gdy
to pisała, wiedziała, że umiera. Prawdopodobnie w niesławie.
Spójrzcie na to – wskazała zapisane krwią słowo. - Widzicie
to? - powtórzyła. Twarz Hermiony się rozjaśniła.
- No
jasne! Przecież to oczywiste!
- Co?
O co chodzi? - Ron jak zwykle nie orientował się w sytuacji.
- Wytłumacz
mu, ja nie mam siły – rzuciła Car.
- Spójrz
na napis. Wygląda krzywo, prawda? Ale jest rozmazany... I to nie
normalnie, smugi powinny być od lewej do prawej. Zawsze, jak
piszesz piórem, masz ślady na dłoni, prawda? - Chłopak
przytaknął. - No właśnie. Widzisz tu takie? Nie! Są inne,
skierowane od góry do dołu. To tłumaczy, dlaczego nie zdążyła
napisać całego słowa. Robiła też te smugi.
- Rozumiem.
Ale po co?
- Po
to. - Carmen jeszcze raz pokazała zdjęcie. - One wszystkie biegną
w jednym kierunku. Do jej dłoni. Tu jest zbliżenie. - W tym
momencie wszyscy ujrzeli malutki, czerwony krzyżyk na jej lewym
nadgarstku.
- Mówi
ci to coś? - Hermiona była bardzo rozemocjonowana. Kolejna
zagadka.
- Nie.
Ale dowiem się co to. Muszę iść – zerwała się jak oparzona i
ruszyła w głąb korytarza. Ron i Hermiona wymienili tylko między
sobą zdziwione spojrzenia.
Carmen
ruszyła na błonia, potem szybko dotarła do szatni. Ku jej
zdziwieniu, ciała już nie było, krew została usunięta. Wszystko
wyglądało normalnie, mimo to i tak przyjrzała się szafce Pottera.
Nic szczególnego. Po Lavender nie został nawet ślad. W takim razie
będzie musiała spytać o wszystko Snape'a. Albo dyrektora, zobaczy
jeszcze.
Nagle
z rozważań wyrwał ją odgłos kroków o kafelkową podłogę. Nie
musiała się oglądać. Poznałaby te kroki nawet w snach. Dlatego
nie zdziwiła się, gdy poczuła zimne dłonie na swoich ramionach i
usłyszała, tak dobrze jej znany i niegdyś ciepły, głos.
- Witaj,
Carmen. Dawno się nie widzieliśmy.
Odwróciła
się, wyrywając z jego uścisku. Wyglądał inaczej, niż kiedyś.
Niepokorne loki zniknęły. Teraz jego włosy były proste i gładko
zaczesane do tyłu. Ubrany był na czarno, a koszulka z długim
rękawem opinała jego klatkę piersiową, która unosiła się
jednostajnie. Mimo to to wciąż był on.
- Jack
Singer. Niemiło mi cię znowu widzieć.
_______________________________________________
Historia Carmen, to moja historia. Już cała, chociaż maksymalnie
skrócona. Sarah istnieje naprawdę, ma na imię Sandra i dziś jej
szczerzę nienawidzę. To, jak mnie skrzywdziła, po 9 latach
"przyjaźni"... jest okropne. To, co mi zrobiła, co
zrobiła mi cała szkoła... tego nie życzę nikomu z was, nawet
najgorszemu wrogowi. No nie, może z wyjątkiem jej. Żeby się
przekonała, jak to jest być ofiarą.
Powinnaś być z siebie dumna, ponieważ masz talent!!! Super rozdział :-) Czekam na więcej !!
OdpowiedzUsuńmojeminiopowiadania.blogspot.com
Znów to samo, przeczytałam prawie jednym tchem (prawie, bo zostałam siłą odciągnięta od komputera) i nie mam pojęcia co napisać, jak to ująć..
OdpowiedzUsuńJesteś po prostu genialna! Każdy kolejny rozdział jest zaskakujący. Dobrze, że wszyscy pocierpią, jak jest różowo i cukierkowo to jest nudno.
Mam nadzieję, że skoro masz już zakończenie, nie oznacza tego, że szybko się wszystko zakończy.
Życzę weny i z niecierpliwością czekam do przyszłego piątku
z.
Jak zwykle czytałam rozdział z zapartym tchem i nie mogę doczekać się dalszego ciągu :) Wierzę na słowo, że zakończenie ułożyłaś świetnie, ale nie chcę go czytać jeszcze przez długi czas i mam nadzieję, że ty także nie zamierzasz kończyć tego bloga niedługo :) Co do Twojej dawnej "przyjaciółki" to współczuję Ci, że zostałaś tak oszukana i poniżona. Nie mam pojęcia jak to jest, ale podejrzewam, że czułaś się wtedy okropnie. Sama bym się tak czuła. Najważniejsze jest nie poddawać się i najlepiej zapomnieć o tych przykrych wydarzeniach - wiem, że łatwiej jest powiedzieć, niż zrobić. A tymczasem życzę Ci ogromnej ilości pomysłów i weny z okazji urodzin bloga :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Karolina :)
http://harmionezakon-feniksa.blog.onet.pl/
Och brak słów :) rozdział jak zwykle cudowny :) Wierze Ci na słowo co do zakończenia ale mam nadzieje, ze szybko go nie przeczytam :) zgadzam się z anonimkiem jak jest różowo i cukierkowo to robi się nudno :) co do twojej histori wspolczuje Ci kiedyś znalazłam się w podobnej sytuacji .... Ale to dluga historia na która teraz mam brzydko mówiąc wyjebane, w końcu uczymy się na bledach i ja juz wiem jakich nie popełniać.... Życzę Ci dużo weny:) Pozdrawiam,Lili ;)
OdpowiedzUsuńron-hermiona-draco-dramione.blogspot.com
Uuuu Jack się pojawił!
OdpowiedzUsuńCiekawe co dalej się wydarzy i co chciała przekazać Lavender?
Twoja Lavender może rzeczywiście jest sprytna, ale książkowej wersji bym tak nie określiła...
Snape i Carmen są tacy słodcy razem <3.
Czekam na następny i pozdrawiam,
Honeyed Girl.
Zgadłam xD fajny rozdział.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się bardzo że jest z perspektywy Carmen.
Fajne zaklęcie xD
Po przeczytaniu siedziałam i wgapiałam się w ekran bez celu.
OdpowiedzUsuńWspaniałe, ale brak mi Barnabasa <3
Rozdział cudowny. Bardzo ci współczuję. I cię rozumiem. Rozumiem cię na prawdę, bo kiedyś przechodziłam przez coś podobnego. Wiem jak bardzo jest to krzywdzące. Wracając do rozdziału, jest na prawdę rewelacyjny. Snape i Carmen, cudo po prostu. Życzę ci dużo weny, bądź wena, jak wolisz. I niech Johnny będzie z tobą. Bo jesteś wspaniałą osobą.
OdpowiedzUsuńPodejrzewałam,że Lavender umrze,ale ten tajemniczy napis...
OdpowiedzUsuńProszę cię bardzo,żebyś nie kończyła tego opowiadania zbyt szybko,bo dobrze się je czyta ;>
Co do twojej historii,też miałam podobną i strasznie nienawidzę mojej "przyjaciółki".Wiem jak to jest.
WSPANIAŁY rozdział ^^
Dobrze tak tej głupiej krowie -.- Merlinie, jak ja szczerze nie znoszę Lavender -.- No, ale dobra, nie będę sobie ciśnienia podnosić ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci rocznicy. Powinnaś być z siebie dumna, bo odwalasz kawał dobrej roboty.
Teraz przypuszczam posypie się " rozumiem Cię, mam tak samo, współczuję " ale jeśli mam być szczera, to czytając historię Carmen miałam nieprzyjemne Déjà vu. Z moją Sarah znałyśmy się 8 lat, od samego przedszkola i myślałyśmy (ja myślałam) że.. to przyjaźń aż po grób. Siedziałyśmy w jednej ławce, a nauczyciele mówili na nas "papużki nierozłączki". Nawet mi ciastka na urodzinach zżerała -.- Ale pewnego dnia nie wiedzieć czemu (do dnia dzisiejszego się zastanawiam) olała mnie. Zaczęła puszczać jakieś plotki na mój temat, do tego stopnia, że pół szkoły miało mnie za ofiarę losu, debila i Merlin jeden jeszcze wie co. Podczas gdy ja siedziałam na przerwach gdzieś w kącie, nie rzucając się w oczy, ona prowadzała z dziewczynami z naszej klasy, zatrzymywała się przy mnie i śmiała mi się prosto w twarz. A ja nie wiem za co.
Dlatego wiem jak się czujesz. Nie wiem, ale może prze to, mam jakiś uraz i znajomych trzymam "na dystans" a do reszty jestem po prostu oschła.
No i mam dla Ciebie propozycję. Co byś powiedziała na zorganizowanie zbiorowej Avady? Proooosze, już tak długo mnie ręka swędzi żeby rzucić jakieś niewybaczalne ;-;
Oczywiście, jak zwykle, notka mi się szalenie podobała, ponieważ było dużo Severusa i Carmen.
A wstrząsająca populacja nargli i chrobotków mnie zniszczyła ;)
Trzymaj się.
Pozdrawiam.
Huh, właśnie oglądałam Studium w różu. W sumie niezły pomysł z wprowadzeniem tej sceny XD
OdpowiedzUsuńNie powinnam, ale uwielbiam Jacka za samo to, że Cumberbatch tak jakby użycza mu wyglądu XD
Gratuluję rocznicy :D Świetnie piszesz, już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału *U*
Jak mnie nie poinformujesz za tydzień, to nie czytam.
OdpowiedzUsuńJa jako Ron? Uśmiałam się nieziemsko.
Zaklęcie na Harrego odgapione od mrocznej!
Nie chcę mi się pisać więcej, skoro tobie się nie chce mnie informować...
Brak mi słów. Rozdział po prostu fenomenalny. I znowu zakończyłaś w takim momencie! Nie mogę się doczekać kolejnej notki. Gratuluję rocznicy bloga :) Jeśli masz chwilkę, to przeczytaj kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPS. Baaardzo Ci współczuję. Nie mogę w to uwierzyć. Jak można być taką osobą? ;c
harrymi.blogspot.com
Hahah, ja myślałam, że Jack umarł xD nigdy nie myślę, ale i tak niesamowite ;*
OdpowiedzUsuńZawsze mnie zastanawiało czemu mili i sympatyczni ludzie mają przerąbane. Czy tylko ja zauważyłam, że najgorsze paskudy mają w życiu najlepiej? (oczywiście mam na końcu języka słowa niezdatne do opublikowania) Mają tych swoich "przyjaciół", wywyższają się ponad innych i psują życiu ludziom (przy czym psują to niedopowiedzenie).
OdpowiedzUsuńTak ogólem to rozdział boski, fajnie, że tylko z perspektywy Car <3
Lavender zginęła? Nie wiem czy pisałam o niej coś wcześniej, ale mnie to cieszy! I ta rozmowa <3 Od razu załapałam, że to z Sherlocka :3
No to pisz jeszcze dłuższe, a będę zadowolona :D
Pozdrawiam cię cieplutko i życzę mnóstwa weny!
P.S. Tu ja, Hermiona Granger, ale nie chce mi się logować na inne konto :)
UsuńFantastyczny rozdział, idealny na taki jubileusz! =) Od siebie tylko dodamy, że bardzo intryguje nas związek Hermiony i Barnabasa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
Pięcioosobowy zespół fanów Jacks'y
Więcej tej parki w następnym rozdziale, tyle zdradzę. Wow, ale jak to pięcioosobowy? o.O Czytacie razem? Super! :D
UsuńJa również miałam "przyjaciółki" znalyśmy sie od zawsze, a po 13 latach przyjaźni one sie odwróciły, nie wiem dlaczego. tak po prostu. ale po latach męczarni, ja mam prawdziwe przyjaciółki, którym ufam, jedną traktuję jak siostrę, bo nią dla mnie jest. a tamte? wybaczyłam im. one wydoroślały i ja też... dzisiaj potrafimy się do siebie uśmiechnąć i przywitać ze sobą... albo ignorujemy się. powiem Ci jedno, dziewczyna, która to zapoczątkowała, sprawiła że odwrócili się od niej wszyscy. nawet te które wcześniej wieszały gówn...a na nie mnie... znienawidziły ją, bo zachowała się jeszcze gorzej niż w stosunku do mnie. Moja historia nie jest tak okrutna jak Twoja, mnie nikt nie atakował w twarz, nie odrócili się wszyscy, to było wyzywanie w internecie... z każdej strony leciały "hejty" było obgadywanie za plecami, nie chceli mówić mi tego co pisali w twarz.... Tacy ludzie to zwykli tchórze... nikt więcej.
OdpowiedzUsuńKończąc.... Ty bądź silna, bądź sobą... nie mścij się, bo będziesz jak oni, mów o krzywdach, bo najgorsze to trzymać wszystko w sobie, a z czasem... oni zniszczą się sami... Trzymaj się.. !
PS: Blog jest świetny!!
Rozumiem Ciebie. Ja tak miałam od 3 grupy do 5 klasy. Koleżanki mnie nienawidziły z jakiegoś powodu. Jedna szczególnie się nade mną znęcała. W 3 grupie na początku roku było ok, ale pogorszyło to się po tym jak wróciłam po 2 miesiącach nie obecności (byłam w szpitalu) i od tego momentu w szkole miałam piekło😥.
OdpowiedzUsuń