Harry Potter - Book And Scroll

26.6.13

24. Rozważania

"Życie jest to opowieść idioty,
pełna wrzasku i wściekłości,
nic nieznacząca."
- William Szekspir


    Barnabas obudził się w nocy, z potężnym bólem głowy i metalicznym posmakiem w ustach. Wcale nie miał ochoty wstawać i najchętniej znowu zasnąłby w stojącej na podłodze trumnie, ale...
Ale Czarny Pan go wezwał, a takiego rozkazu zlekceważyć nie mógł. Uchylił więc niemrawo drewniane, czarne wieko i podniósł się na nogi. Doprowadził się ogólnie do porządku i, zmieniając się w nietoperza, wyleciał przez okno.
    Chłodne, nocne powietrze trochę go ożywiło. Owiewało mu twarz i całe ciało, a podmuchy wiatru igrały z cienką błonką skrzydeł. Mimowolnie pomyślał o Granger. A może tylko ogólnie o kobietach? Właśnie, kobiety...
    Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest pociągający, fascynuje je. A dlaczego? Patrzy poza to, co jest widoczne dla oczu. Są tacy, którzy nie podzielają jego sposobu postrzegania świata. Kiedy mówi, że wszystkie kobiety są olśniewająco piękne, oni protestują. Jedna ma za duży nos, druga za szerokie biodra, a trzecia za małe piersi. Ale on widzi kobiety takimi, jakie są naprawdę. Wspaniałe! Promienne! Wyjątkowe i doskonałe. Nie jest ograniczony przez swój wzrok, inaczej już dawno by się znudził. Kobiety reagują na niego w ten sposób, ponieważ wyczuwają, że szuka piękna wewnątrz nich i pozwala mu się obezwładnić. Nie potrafią oprzeć się pragnieniu, aby wyzwolić to piękno i otoczyć go nim.
    Ale nigdy nie wykorzystywał kobiet. Dawał im przyjemność, jeśli jej pragnęły. I to jest zawsze największa rozkosz, jakiej kiedykolwiek doświadczą.
    Istnieją kobiety o delikatnych rysach, włosach niezwykłej miękkości i małżowinie ucha wyrzeźbionej niczym muszla. Dłonie tych kobiet dorównują wrażliwością ich nogom. Opuszki palców u rąk są równie podatne na dotyk, jak palce u stóp. Kiedy pieścisz miejsca, w których się zginają, wydaje się, że dotykasz kobiecych kolan. Skóra na dłoniach jest równie aksamitna i delikatna, jak na udach. No i w końcu...
    Każda kobieta jest tajemnicą, którą trzeba rozwiązać, ale przed prawdziwym kochankiem nic się nie ukryje. Kolor jej skóry powie mu, jak postępować. Delikatna i biała, niczym płatek róży, zaróżowi się od pocałunków gorących jak promień słońca. Strojna w piegi skóra rudowłosych woła o namiętność, gwałtowną jak morskie fale. Wystarczy śmiało podążyć w głębiny i wydobyć na powierzchnię radosny żywioł miłości.
    Barnabas nie znał metafory prawdziwie opisującej miłość z kobietą.
    To jakby gra na rzadkim instrumencie. Zastanawiał się też zawsze, czy skrzypce Stradivariusa (którego poznał osobiście) czują taki sam zachwyt, kiedy muzyk wydobywa pojedynczą, doskonałą nutę wprost z ich serca. Każdy prawdziwy kochanek wie, że moment prawdziwej satysfakcji przychodzi, kiedy uniesienie już dawno minęło. Gdy widzi przed sobą kwiat, który zakwitł pod jego dotykiem...
    Musiał przerwać rozmyślania, ponieważ dotarł do celu. Czarny Pan jak zwykle nie wybrał zbyt ustronnego miejsca na spotkanie. Tak samo było z porą dnia.
    Barnabas gładko wylądował i rozczarował się. Nie będzie znowu jakiejś misji, tylko nowa przemowa Riddle'a o tym, jakimi potworami i zdrajcami są szlamy i mugole. I zapowiadało się na długą noc.
    Wampir patrzył w czerwone oczy Voldemorta, tryskające nienawiścią i przeklął go w duchu. Rozumiał jego ideały, ale żeby kompletnie wyzbywać się uczuć?
    Co on wie o wielkiej miłości? Czy kiedykolwiek kochał kobietę, aż słodkie mleko spłynęło z jej ciała, jakby zrodziła czystą miłość, którą trzeba karmić, aby nie zginęła? Czy kiedykolwiek smakował kobietę, aż uwierzyła, że jedyne, co mogłoby ją zaspokoić, to odgryzienie języka, który ją pożera? Czy kiedykolwiek kochał kobietę tak całkowicie, że dźwięk jego głosu w jej uszach wywoływał drżenie jej ciała, które wybuchało tak intensywną rozkoszą, że jedynie łzy mogły przynieść ukojenie?
    Przemowa dobiegła końca, a Śmierciożercy zostali odprawieni. Tylko Severus został na chwilę jeszcze wezwany przed oblicze Czarnego Pana.
    Barnabas uśmiechnął się. Zauważył ostatnio coś, czego prawdopodobnie nie zobaczył nikt inny. Jedno wiedział na pewno – Snape niedługo będzie szczęśliwy. Jakkolwiek dziwnie to brzmiało. Rozłożył skrzydła i rozpoczął lot w stronę zamku.
    W życiu istnieją tylko cztery pytania o podstawowe wartości, pomyślał.
    Co jest święte?
    Z czego stworzona jest dusza?
    Po co warto żyć?
    Za co warto umrzeć?
    Odpowiedź na każde z nich jest taka sama. Miłość.

***


    Harry przełknął ostatni kęs kanapki i skrzywił się z niesmakiem. Kątem oka zerknął na plan lekcji i, ku jego ogromnej złości oraz mimo wyraźnych wewnętrznych protestów, okazało się, że czekają go eliksiry. Coraz bardziej żałował, że na nie chodzi. Owszem, chciał zostać aurorem, ale za jaką cenę? Za przeżywanie tylu upokorzeń, mąk i stresów ze Snape'em? To było okropne.
    Westchnął głośno i razem z Hermioną wyszedł z Wielkiej Sali i udał się do lochów. Trzymał ją praktycznie cały czas za rękę i nie omieszkał pocałować jej na powitanie. Był już czwartek, a Harry nadal promieniał radością po tym, jak mu wybaczyła. Pomyślał w końcu, że może spróbować ją inaczej chronić. Na razie nie mógł nic powiedzieć Dumbledore'owi, bo ten wciąż nie wrócił z wyjazdu. Zaczął się niepokoić, dyrektor bardzo dawno na tyle czasu nie opuszczał szkoły, nawet nie chciał.
    Nagle Ron powiedział coś zabawnego i wszyscy zachichotali. Na nieszczęście dla niego (i nie tylko) mieli teraz lekcję ze Ślizgonami, a nie Krukonami.
    Przed wejściem do klasy zebrała się już całkiem spora grupka. Nagle Harry zauważył, że kogoś brakuje, kogoś, kogo nieobecności na eliksirach się nie spodziewał.
- Hemiono, czy to nie dziwne, że nie ma Malfoya? - zapytał.
- Odrobinę, ale może się po prostu spóźnia. O, może to on – powiedziała, gdy usłyszeli pospieszne kroki z głębi korytarza. - Nie, to Carmen. Od kiedy cię Malfoy obchodzi? - zapytała z przekąsem.
- On mnie nie obchodzi, tylko jego ciemne sprawki. On coś knuje – odparł chłopak i dał jej całusa w policzek. 
    I w tym momencie względnie wesoły nastrój prysnął z szybkością Błyskawicy, ponieważ ciężkie drzwi się otworzyły, a z wnętrza powiało chłodem. Pospiesznie weszli do środka i zajęli swoje miejsca, Ron wyjątkowo usiadł z Carmen, czego ta nie omieszkała skwitować wrednym uśmieszkiem. Sekundę później do sali weszli jednocześnie Mistrz Eliksirów i... Draco Malfoy. Blondyn właściwie wpadł do klasy. Miał zmierzwione włosy, pomiętą szatę i, co najdziwniejsze, lekko zaróżowione policzki. Był zdyszany i szybko zajął swoje miejsce. Dwie Gryfonki wymieniły szybkie spojrzenia. Snape nie skomentował tego, tylko od razu odwrócił wzrok. Dziś był naprawdę w podłym nastroju. W nocy znowu był na spotkaniu u Czarnego Pana, a tego dnia miało nie być inaczej.
- Otworzyć książki na stronie 394. Uwarzcie ten eliksir i na dziesięć minut przed końcem zajęć chcę mieć fiolkę od każdego z was na biurku – wywarczał, po czym zabrał się za jakieś papiery.
- Merlinie, co on ma z tym numerem... - mruczał pod nosem Ron. Car uniosła pytająco brew. - A, no tak, ty nie wiesz... W trzeciej klasie zastępował naszego nauczyciela obrony przed czarną magią i po prostu uwziął się na tę stronę w podręczniku. Przez tydzień śniły mi się te trzy liczby! - wspominał rudzielec i szybko zabrał się za miksturę, bo poczuł, że wzrok nauczyciela zaraz go przewierci na wylot. Carmen zastanowiła się na chwilę.
- Wilkołaki? - zapytała szeptem. - Uczył was wilkołak?
- Skąd wiesz? - Ron zbladł.
- Mam swoje sposoby – powiedziała, prawie nie poruszając wagami i jednocześnie krojąc liście bananowca. Weasley tylko pokręcił z niedowierzaniem głową i zabrał się za siekanie pancerzy żuków. Już na starcie był daleko z tyłu za Brown czy choćby po prostu za Harry'm. Miał skrytą nadzieję, że brunetka chociaż trochę mu pomoże, jak Hermiona. Jakby czytając mu w myślach, powiedziała:
- Nie prosiłeś, więc nie pomagam. Ale lepiej streszczaj się, bo nie zdążysz.
- Jak jesteś taka mądra, to powiedz mi, co mam teraz zrobić.
- Przede wszystkim zmniejsz temperaturę do 30 stopni, bo ci to wszystko wyparuje! Gorzej jak dziecko – warknęła. Aż ją skręcało, gdy patrzyła na nieporadne ruchy Rona, który znowu mruczał coś po nosem, zapewne obraźliwego. - Nie, kretynie, nie! - wrzasnęła, gdy zamieszał chochlą w kociołku w prawo. - W lewo, ignorancie! UWAGA, kryjcie się wszyscy!
    Głowy uczniów odwróciły się w ich kierunku, Snape'a także. Nawet on nie zdążył nic powiedzieć, bo nagle nastąpił ogromny huk i zapadła ciemność.

***


    Snape stracił przytomność tylko na chwilę, może dwadzieścia sekund. Był przyzwyczajony do zagrożeń i to mu pomogło. Posadzka w lochach naturalnie była zimna, ale leżał na niej, dopóki huk nie ustał. Potem uniósł głowę – w sali było mnóstwo czarnego dymu, bardzo gęstego i gryzącego w oczy. Ale mógł odetchnąć z ulgą – to na pewno nie był pożar.
    Za to ogarnęła go złość na tego idiotę Weasleya. Zachował się gorzej niż Longbottom! I to akurat dzisiaj, kiedy jego nerwy były w totalnej rozsypce, a cierpliwości tyle, co smok napłakał. Czuł, że zaraz wybuchnie, kompletnie straci kontrolę.
    Tymczasem dym się przerzedził, a uczniowie zaczęli powoli wstawać. Pokryci byli czarną sadzą, niektórzy też mazią, ale raczej specjalnie nikt nie ucierpiał. Za to wybuchło kilka kociołków, a ten widok do reszty wykończył Snape'a.
- Jutro. O siódmej wieczorem. Wszyscy. Szlaban – wycedził przez zaciśnięte zęby, okręcił się peleryną i ruszył do swoich komnat. - Weasley, ty do końca semestru. Co piątek, trzy godziny z Filchem. I naucz się w końcu korzystać z kociołka. Posprzątaj.
    Uczniowie nadal stali zaszokowani, ale nauczyciela już nie było. Zniknął za zamkniętymi z trzaskiem drzwiami. W końcu Draco jęknął żałośnie.
- My też?! Jakim cudem my też?
- Słyszałeś, Malfoy. Wszyscy – odparła spokojnie Hermiona.
- Nie pytałem cię o zdanie, ty szlamowata... - zaczął blondyn, ale przestał, gdy poczuł czyjąś różdżkę przyciśniętą do jego gardła.
- Ostrzegam cię, chłopczyku, nie zadzieraj ze mną – dobiegł go głos przy prawym uchu, tak cichy, że tylko on rozumiał sens słów. - Wiele przeszłam i nie zawaham się użyć jej na tobie, zrozumiano? - Ślizgon nerwowo przełknął ślinę i pomachał gorliwie głową. Tak gorliwie, że różdżka podrapała mu szyję. Dziewczyna nachyliła się jeszcze niżej. - Z Carmen się nie zadziera. Poza tym, wiem o twoim małym, rudym, gryfońskim sekrecie... - powiedziała z satysfakcją na twarzy. Cofnęła się i dodała głośno: - Chyba nie chcesz, aby inni się dowiedzieli?
- S-skąd wiesz? Z-zgadłaś? - zapytał, trochę się jąkając. Car zmierzyła go wzrokiem, po czym chłodno odparła:
- Ja nigdy nie zgaduję.
    Zapadła cisza. Uczniowie dwóch domów mierzyli się spojrzeniami, ale w końcu każdy dał za wygraną. Uznali logicznie, że to bez sensu. Spakowali torby i rozeszli się, każdy w swoją stronę. Jednak to w Rona wszyscy wlepiali oskarżycielskie spojrzenia. W tego biednego Weasleya, który musiał teraz to wszystko posprzątać. Tylko Hermiona się zlitowała i podała mu bardzo użyteczne zaklęcie.
    Harry szedł naburmuszony do Pokoju Wspólnego Gryfonów, kiedy dogoniła go dziewczyna. Była zła, że tak odwrócił się od przyjaciela.
- Dlaczego się obraziłeś? - spytała. Chłopak przystanął i spojrzał na nią ze zdziwieniem w zielonych oczach.
- Cóż... Załatwił wszystkim szlaban u Snape'a. W piątek wieczorem!
- No i co z tego? - Hermiona splotła ręce na piersi i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. - To twój przyjaciel!
- Wiem, ale zachował się kompletnie nieodpowiedzialnie! - Harry podniósł głos.
- Nie krzycz na mnie – odparła spokojnie brunetka.
- Nie krzyczę.
- Nieprawda. Uspokój się najpierw – powiedziała dobitnie, jakby nie spodziewała się sprzeciwu. Potter westchnął głęboko. - Lepiej?
- Lepiej – zgodził się. - Ale wciąż jestem na niego zły.
- Daj spokój. Równie dobrze to mogłeś być ty.
- Nie, nie mogłem. - Zdziwiona mina Gryfonki. - Byłem w końcu z tobą. A dobrze wiem, że nie pozwolisz, abym popełnił błąd. – Podszedł do niej i objął ją delikatnie w talii.
- Tak, to prawda – odrzekła dziewczyna i wplotła palce w jego włosy. Przez chwilę wdychali swój zapach. - Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
- Chciałem cię na jutro gdzieś zaprosić, a tak... - Uśmiechnął się blado. - Spędzimy romantyczny wieczór w zimnych lochach z paskudnym, tłustowłosym nietoperzem.
- Brzmi kusząco – rzuciła z uśmiechem i wykręciła się z objęć Harry'ego. Minę miał nietęgą. - Musisz zasłużyć. Idziemy na trasmutację! - zarządziła.
- Dobrze, pani psor – wymamrotał Wybraniec pod nosem. Hermiona pacnęła go lekko w ramię.
- Jako prefekt mogę cię pozbawić punktów, chcesz tego? - zapytała udając powagę.
- Nie, psze pani.
- I dobrze. - Ruszyła w stronę ruchomych schodów, gdy poczuła znowu obejmujące ją dłonie. - Mówiłam, że nie teraz!
- Dlaczego? Nikogo nie ma – wyszeptał, zbliżając twarz do niej coraz bardziej.
- Panie Potter, to wysoce nieodpowiednie bratać się ze swoją profesorką i...
    I nie dokończyła, bo poczuła ciepłe usta chłopaka na swoich. To było takie inne. Zdecydowanie lepsze niż z Krumem, który miał bardzo szorstkie i duże wargi. Dla niej Harry był w sam raz, taki książę na białej miotle (tak się podobno mówi). Miała też kiedyś chłopaka w swoim rodzinnym mieście, ale kompletnie nie nadawało się to do porównania. Harry był dla niej wszystkim.
    Pamiętała, jak zobaczyła go pierwszy raz. To było w książce, przed pierwszym rokiem w Hogwarcie. Co jej się wydało najpiękniejsze, fotografie się ruszały. Przedstawiały one go jako niemowlaka, ale sama blizna fascynowała ją od zawsze. I moc. Jak dziecko może pokonać czarnoksiężnika? Zwykłego, a co dopiero Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. To była tajemnica, zagadka, a Hermiona je uwielbiała. I zamierzała rozwiązać.
    Nie spodziewała się, że już w wagonie pociągu do szkoły go spotka. Spotka, a co dopiero porozmawia z nim, później zaprzyjaźni. Owszem, początki były ciężkie, ale chyba z każdą przyjaźnią, prawdziwą, tak jest. Trzeba spaść na dno, aby odbić się od niego jeszcze wyżej.
Na żywo i starszy wzbudził jej podziw. Polubiła go, zwłaszcza za to, że nie afiszował się ze swoją sławą. Ba, on nawet nie wiedział, co zrobił dla świata! Nie tylko magicznego zresztą. I dostrzegł ją, Hermionę Jean Granger, kujonkę urodzoną wśród mugoli, choć mógł wybrać każdego.
    Mógł uścisnąć wtedy rękę Draconowi.
    Ale tego nie zrobił.
    I Hermiona myślała właśnie, że ta chwila, ten moment sprawił, że go pokochała. Nie za sławę, czy nawet skromność, ale ten rzadki towar jakim jest honor. Poczucie sprawiedliwości, dobra. To właśnie wtedy nabrała przekonania, że ten chłopak jest w stanie zwyciężyć. Pokonać Czarnego Pana.
    I gdy odrywała swoje usta od Harry'ego, zrozumiała inną prawdę.
    Ona musi zwyciężyć z nim.
    Tak jest w przepowiedni, tak ma się stać. Już jedna przepowiednia zmieniła diametralnie jego życie, ta z kolei może zakończyć ten dramat.
    Gryfoni ruszyli korytarzami i stanęli przed salą do transmutacji. Hermiona miała lekko zaróżowione policzki, ale wiedziała, co robić. Musi pomóc Harry'emu w tej walce. Jak? Po prostu z nim być.
    Po prostu.


__________________________________
Pierwsza część absolutnie i totalnie inspirowana filmem "Don Juan DeMarco", który serdecznie polecam.
Harry Potter - Book And Scroll