Harry Potter - Book And Scroll

31.5.13

23. Ochrona

"Najtrudniej wybacza się małe błędy ludziom posiadającym wielkie właściwości."

"Zaufanie to odwaga, wierność to siła."

- Marie von Ebner-Eschenbach

    Hermiona cofnęła się o krok i przełknęła nerwowo ślinę.
- Nie mamy o czym rozmawiać.
- Ależ mamy. – Chłopak podszedł bliżej. - Zdecydowanie mamy.
- Raczej nie. Wszystko jasne, potrzebowałeś zabawki, która szybko ci się znudziła. To tyle w tym temacie. Żegnaj – powiedziała Hermiona z godnością i ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego. Daleko nie zaszła.
- Zaczekaj! – Harry chwycił ją mocno za ramię i nie chciał puścić. Usiłowała się wyrwać, ale nie mogła.
- Puść mnie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Zrobię to – powiedział spokojnym i cichym głosem – jeśli mnie wysłuchasz. Muszę... jestem zobowiązany ci coś wyjaśnić.
- Nie ma mowy! Patrz, co ze mną zrobiłeś! Nawet dla Ginny byłam dzisiaj niemiła, rozumiesz?! Mało tego, ja przez ciebie cierpię! - Harry nie poluzował uścisku, przeciwnie – złapał ją za nadgarstek drugiej ręki. W jego oczach widziała smutek. - Puść mnie! To dla ciebie się zmieniałam, to z tobą czułam się tak wspaniale, to ty... - Przerwała na chwilę, bo Gryfon zaczął się do niej zbliżać.
    Cofała się i cofała, ale w końcu stało się to, czego najbardziej się obawiała. Poczuła, jak jej plecy dotykają zimnej powierzchni ściany. Kamień był bardzo chłodny, aż się wzdrygnęła. Ponownie przełknęła nerwowo ślinę i starała się odwrócić wzrok od czarnych oprawek.
- Zostaw mnie... - wyszeptała. Spojrzała w jego zielone oczy. - Harry, proszę, jeśli to, co między nami było, cokolwiek dla ciebie znaczyło, nie dotykaj mnie...
    Po jej policzku spłynęła samotna łza. Chłopak otarł ją delikatnie wierzchem dłoni. Brunetka ponownie się wzdrygnęła.
- Hermiono, ja... Ja przepraszam. - Nie odpowiedziała. - Byłem okropny, to było naprawdę paskudne, ale pozwól mi to wszystko wyjaśnić... O nic więcej nie proszę i zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie później znać. Ale jeśli jest chociaż cień szansy, że mi przebaczysz to... Spróbuję.
    Hermiona nadal milczała. Nie wiedziała, co robić. Zwykła, ludzka ciekawość kazała jej choćby posłuchać, lecz nie bez powodu trafiła do Gryffindoru.
- Nie ma po co – odparła chłodno.
    Harry'ego zamurowało. Dzięki temu dziewczyna uwolniła jeden nadgarstek, a po chwili drugi. Zamachnęła się porządnie i uderzyła Harry'ego prostu w twarz, mocno zaciśniętą pięścią, aż przekrzywiły się mu okulary. Oczy miała pełne łez.
- Widzisz, co zrobiłeś?! Patrz na swoje dzieło! - wrzasnęła i odwróciła się na pięcie.
    Harry przykładał dłoń do bolącego miejsca na twarzy. Przypomniało mu się, jak jakiś czas temu Hermiona pocałowała go dokładnie w to samo miejsce. Jakie cudowne ciepło wtedy czuł. A teraz? Teraz był potworem.
    Trzema krokami się z nią zrównał. Dostrzegł jej zaskoczony wyraz oczu, ale tylko przez chwilę. Ponownie chwycił jej nadgarstki, ale tym razem jeszcze mocniej. Przygwoździł ją ciężarem swojego ciała do ściany i znowu powiedział:
- Musisz mnie wysłuchać. Musisz.
    I, nie zważając na jej ciche protesty, pocałował ją. Naprawdę bardzo głęboko, jak jeszcze nigdy. Hermiona szarpała się, próbowała wyrwać z uścisku i odchylić głowę, lecz nic to nie dawało.
- Przestań... Ja nie chcę... Nie chcę cię... Nie...
    Ale jej ciało wyraźnie nie pomagało. Po chwili zorientowała się, że Harry już nie trzyma jej nadgarstków, a zamiast tego błądzi palcami po jej włosach. Ona sama natomiast splotła dłonie na jego szyi. Poczuła jak jego język oplata się wokół jej własnego. Była przerażona. Sobą i sytuacją, w której właśnie uczestniczyła. Kątem oka dostrzegła przelatującego korytarzem Grubego Mnicha, który przyglądał im się z niesmakiem i mruczał pod nosem coś o dzisiejszej młodzieży. Szybko ich minął i zniknął jej z oczu.
    Gdy w końcu uświadomiła sobie, że zaraz pewnie zrobi coś głupiego, mocno zacisnęła usta i odsunęła się najbardziej jak mogła. Harry przerwał pocałunek i odsunął się, ale nadal ją trzymał.
- P-puść mnie – zdziwiło ją drżenie i dźwięk jej własnego głosu.
- Raczej nie, bo mi tu zaraz upadniesz. – Ze zdziwieniem spojrzała na niego. Po chwili zdała sobie sprawę, że faktycznie, drżą jej nogi. - Czy teraz mnie wysłuchasz...?
- Powiedzmy. Masz pięć minut. – Znowu ciało ją zdradziło.
- Dziękuję. – Harry uśmiechnął się blado. - Naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło. Przepraszam. Muszę ci powiedzieć, co się wczoraj stało. A raczej w nocy. - Hermiona uniosła pytająco brew. - Otóż... Miałem sen. Znowu. Na początku głupi, sam nie pamiętam konkretnie o czym. Coś o Snapie myjącym włosy. A potem pojawił się Voldemort. Blizna zaczęła mnie strasznie boleć, piekielnie. Ostatnio miałem tak mocny atak, gdy Voldemort się odrodził podczas Turnieju Trójmagicznego...
- Rozumiem, czoło cię zabolało, coś jeszcze...? - zapytała z powątpiewaniem Hermiona.
- Jasne. Słyszałem też jego głos. Mówił, że jeśli cię nie zostawię w spokoju, zabije cię. – Dziewczyna zbladła. - Mówił to z taką nienawiścią, z taką pewnością i dziwaczną satysfakcją, że naprawdę byłem przerażony! Ostatnie, czego pragnę na świecie, to ciebie stracić! Nawet nie mam Syriusza, tylko ty mi zostałaś...!
- Ale czemu, na te twoje wyśnione czyste włosy Snape'a, nie poszedłeś z tym do Dumbledore'a?! - wykrzyknęła Hermiona.
- Bałem się! Myślałem, że dam radę, wytrzymam bez ciebie, ale... Ale jak widzisz mój debilny plan przestał być planem już pierwszego dnia. – Podszedł do niej i chwycił jej dłoń. - Po prostu nie mogę wytrzymać bez ciebie. You rock my world.
- Harry, ja... Ja też nie mogę wytrzymać bez ciebie, ale to, co zrobiłeś... Rozumiem twoje motywy, naprawdę, ale mogłeś chociaż coś mi powiedzieć! Cokolwiek! A ty tylko mnie ignorowałeś! Wiesz, jak ja się czułam?! - Harry spuścił głowę. Przez chwilę milczał.
- Jak ja, gdy śniłem o Snapie? - zapytał cicho.
    Hermiona nie wiedziała, co powiedzieć. Po chwili parsknęła śmiechem. Harry również.
- A właściwie, to co tu robi moja peleryna-niewidka? - spytał zaskoczony. Hermiona się zarumieniła.
- A właśnie... Mogę ją pożyczyć?
- Już to zrobiłaś – odparł z rozbawieniem chłopak.
- Wolałam spytać. To teraz oddaję. – Uśmiechnęła się ponownie i podała mu szatę. Przy okazji Harry musnął palcami jej dłoń.
- Dzięki. - Po chwili dodał niepewnie: - czy mi wybaczysz?
- Ja... - zaczęła Hermiona. Sama nie wiedziała, co teraz czuje. Ale potem przypomniały jej się słowa pewnej bardzo irytującej i kochanej współlokatorki.
    Nie pozwolę ci skończyć tak, jak ja, rozumiesz?
    Musisz walczyć, bo inaczej wszystko stracisz.
    Ja tak nie zrobiłam i bardzo tego żałuję.
    A poza tym jest ta cholerna przepowiednia!
    Właśnie, przepowiednia.
- Przepowiednia... - powtórzyła mimowolnie na głos. Zaraz potem jednak się otrząsnęła. Już wiedziała.
- Co z tą przepowiednią? - zamartwiał się chłopak.
- W tej chwili nieważne. – Uśmiechnęła się ciepło. Objęła jego twarz dłońmi i spojrzała w zielone oczy. - Harry, rozumiem cię. I wybaczam. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytał Gryfon z niepokojem.
- Gdy będziesz chciał mnie ratować, ustalaj to ze mną albo z Dumbledorem.
- Masz moje słowo!
    I zaczęli się razem śmiać. Potem znowu usta Harry'ego znalazły usta Hermiony, lecz tym razem trwało to zdecydowanie dłużej i tym razem dziewczyna nad wszystkim panowała. No, może nie do końca, ale na pewno tego chciała. Bo co może być bardziej magicznego, niż druga ukochana osoba obok?
    Do Pokoju Wspólnego Gryffindoru wrócili trzymając się za ręce.


***

    Następnego dnia Hermiona obudziła się, ale nie otwierała oczu. Za bardzo się bała. A może to był tylko sen? Znów wejdzie do Wielkiej Sali, usiądzie obok Harry'ego, a on nawet jej nie zauważy...
Niepewnie uchyliła lewą powiekę. Natychmiast zerwała się z łóżka. Na stoliku nocnym leżał mały bukiecik czerwonych kwiatków. Pachniały cudownie. Do prezentu dołączony był mały bilecik:

Hermiono,
Jeszcze raz przepraszam, że byłem takim dupkiem.
Powtarzam: chciałem Cię chronić. Dasz
się w piątek gdzieś zaprosić? Do zobaczenia
w Pokoju Wspólnym.
Twój Harry

    Hermiona uśmiechnęła się i odłożyła liścik do szuflady. Zaczęła zbierać się do łazienki.
- Nawet nie wiesz, co ten idiota chciał zrobić, żeby ci dosłać te badyle – dobiegł ją głos z głębi dormitorium.
- Mi też miło cię widzieć, Car. Kogo tym razem zabiłaś w śnie?
- Niestety, dzisiaj nikogo. Naprawdę nie chcesz wiedzieć? - Carmen uniosła w zdumieniu brew.
- Po twojej minie i zadowoleniu wnioskuję, że pewnie próbował wejść po schodach, potem krzyczał, a w końcu, gdy wstałaś i na niego nawrzeszczałaś, użył Windgarium Leviosa, a ty w swojej wspaniałomyślności położyłaś bukiecik na biurku.
    Carmen musiała się bardzo namęczyć, aby nie okazać, jakie wrażenie zrobiła na niej Hermiona.
- Uczę się od najlepszych, Car – mrugnęła. - A poza tym, to jest mój idiota.
    Obróciła się na pięcie i wyszła z dormitorium.
    Po kilkunastu minutach spędzonych w łazience Hermiona weszła do Pokoju Wspólnego. Zauważyła rozmarzoną Ginny w fotelu przy kominku. Ruszyła w jej stronę, lecz silne ramiona objęły ją w pasie i powstrzymały. Poczuła ciepły oddech na szyi i aż przymknęła oczy.
- Gdzieś się wybierasz beze mnie? - dobiegło ją mruknięcie.
- Może... Harry, wszyscy się na nas gapią... - Próbowała bezskutecznie wydostać się z jego uścisku (nie, żeby specjalnie się starała).
- Nieważne, przyzwyczaiłem się. Chyba mam prawo na powitanie pocałować moją dziewczynę? - Chłopak uśmiechnął się szelmowsko.
    Ona nic nie odpowiedziała. Błyskawicznie obróciła się i dała mu lekkiego buziaka w policzek, a potem szybko ruszyła w stronę Ginny. Harry posłał jej zawiedzione spojrzenie. Stał grzecznie i czekał, aż skończą rozmawiać o swoich sprawach, a potem ruszyli na śniadanie.
    Szybko skończyli i Harry zerknął na plan lekcji. Obrona przed czarną magią. Lubił sam przedmiot, ale nauczyciel mu nie pasował. Nie lubił profesora Collinsa i darzył go olbrzymią pogardą, tylko odrobinę mniejszą niż Snape'a. Wampir wyraźnie przystawiał się do Hermiony, a przecież kontakty uczeń-nauczyciel tego rodzaju są w Hogwarcie absolutnie zabronione. No i sama jego natura. Merlinie, przecież ten cały nosferatu żłopał krew! I Harry był pewien, że sam substytut mu nie wystarczał. Co samo w sobie nie zmieniało faktu, że lekcje prowadził w sposób ciekawy.
    Usiadł z Hermioną w ławce na ich stałych miejscach. Rozpakowali się i czekali na nauczyciela, jednak długo go nie było. Już ktoś chciał sprawdzić, czy profesor będzie dzisiaj prowadzić lekcję, gdy ciężki drzwi od gabinetu się otworzyły i do klasy wkroczył w całej w swojej okazałości Barnabas. Przez tłum uczniów przetoczył się jęk zawodu, że jednak lekcja odbędzie się, ale natychmiast się rozchmurzyli, gdy usłyszeli, o czym będą najbliższe lekcje.
- Przepraszam was bardzo za moje karygodne spóźnienie, lecz załatwiałem pewną ważną sprawę dotyczącą najbliższych lekcji. Mniemam, iż każdy z was słyszał o dżinach?
    W sali zapanowało ożywienie. Oczywiście, że każdy o nich słyszał, kłopot w tym, że nikt nie umiał podać ich dokładnej definicji. No, prawie nikt.
- Panienka Granger na pewno dokładnie wie, prawda? - zapytał szarmanckim tonem nauczyciel.
- Oczywiście, sir. Dżiny to...
- Może nie dzisiaj. Zaczniemy w przyszłym tygodniu, wtedy z chęcią cię wysłucham, moja droga – rzekł z uśmiechem na ustach Barnabas. Po chwili jego wzrok spoczął na Harrym. - Ach, tak... Interesujące – mruknął pod nosem tak, aby nikt tego nie słyszał.
    To było dziwne. Czarny Pan mówił mu, że Potter był przerażony i na pewno na dobre odczepi się od Granger. Wampir był zawiedziony. Myślał, że jego misja przebiegnie zgodnie z planem, a tu taka... niespodzianka.
- Teraz – zwrócił się do całej klasy. - Otwórzcie podręczniki na stronie trzysta trzynastej i poczytajcie o druzgotkach.
    Profesor Collins usiadł za swoim masywnym biurkiem w stylu wiktoriańskim i zaczął sprawdzać eseje. To znaczy chciał to robić, ale nie mógł. Zbyt często w jego myślach pojawiała się Hermiona Granger i stanowczo zbyt często zerkał ukosem w jej stronę. Sam by tego nie przyznał, ale martwił się o nią. Co Voldemort powie na wiadomość, że Potter nadal się z nią spotyka? Będzie wściekły.
Ponownie spojrzał na pierwszą ławkę. Słynny Wybraniec bawił się włosami dziewczyny, a ta się lekko uśmiechała i starała się go bezskutecznie nakłonić do czytania podręcznika, którego treść znała na pamięć.
    Barnabas westchnął. Ta misja będzie trudna, piekielnie. Dobrze, że właśnie kończy się lekcja.
Uczniowie zaczęli się pakować i powoli wychodzić z sali. Wampir złapał się za głowę. Jak on ma niby jeszcze przetrwać trzy lekcje?! Paskudna sprawa.

***


    Profesor Collins zakończył swoją lekcję z cierpliwością na wyczerpaniu. Wszyscy uczniowie szeptali, że coś mu się musiało stać, gdyż nigdy wcześniej nie prowadził tak nudnych lekcji. Właściwie, to nigdy nie prowadził nudnych w ogóle.
    Barnabas wstał z rzeźbionego krzesła nauczycielskiego i przeszedł do swojego gabinetu, a następnie do prywatnych komnat. Wszystko było mroczne, a okna zaciemnione, byle tylko nie przedostał się tam promyk słońca. Nie chciał pokoju w lochach, byłby zbyt blisko Snape'a. Nie lubił go.
    Wampir podszedł do kominka i znalazł ukryty guzik, który nacisnął. Natychmiast ze ściany obok wysunęły się drewniane drzwi. Przeszedł przez nie i znalazł się w swoim ulubionym miejscu. Rozejrzał się dookoła. Który by tu wziąć rocznik? Może 1945? Nie, Adolfa trzymał tylko dla samego prestiżu. A 1506? Kolumb już mu się przejadł. Tak, 1934 będzie dobry. Do tej pory pamiętał, jak było cudownie z Marią Skłodowską-Curie... Francja, było pięknie. Ale potem odeszła... To promieniowanie ją zabiło. Dobrze, że nie działa na wampiry.
    Barnabas chwycił wskazaną butelkę z półki i udał się do sypialni. Wyjął korek i wziął łyk płynu. Czuł słonawo-metaliczny posmak krwi w gardle i rozkoszował się nim. Dzień tak go zaskoczył, że po prostu musiał się upić, miał taką silną potrzebę. Ponownie pociągnął łyk z butelki.
    Maria była dobra.
    I smakowała też dobrze.

26.5.13

22. Make a change

"I'm gonna make a change,
for once in my life
It's gonna feel real good,
gonna make a difference
Gonna make it right...
A summer disregard,a broken bottle top
And a one man soul
They follow each other on the wind ya' know
'Cause they got nowhere to go
That's why I want you to know
I'm starting with the man in the mirror
I'm asking him to change his ways
And no message could have been any clearer
If you wanna make the world a better place
Take a look at yourself, and then make a change
A willow deeply scarred, somebody's broken heart
And a washed-out dream
They follow the pattern of the wind ya' see
'Cause they got no place to be
That's why I'm starting with me"
- Michael Jackson, "Man In The Mirror"

    Draco Malfoy szedł ciemnym korytarzem. Stąpał szybko i pewnie, spieszył się. Jego uczniowskie szaty lekko falowały, a blond grzywka podskakiwała w rytm kroków.
    Chłopak w zaciśniętej dłoni trzymał kartkę. Nic wielkiego, mały kawałek pergaminu, który pół godziny wcześniej przyniosła mu mała, szkolna sowa. Dobrze znał to pochyłe, mocno ściśnięte pismo.

Draco,
Mam ważną sprawę, dotyczy twoich rodziców.
Przyjdź o 18 do tej pustej sali przy wejściu do lochów.
Nikomu nic nie mów.
Koniecznie.
Severus Snape

    Dracon westchnął i odgarnął włosy z czoła. Co oni znowu zrobili? Czego od niego chcą? Pewnie znowu mieli wpadkę u Czarnego Pana, a jego ukochany ojciec chrzestny musi ich ratować i przekazać wszystko dziedzicowi Malfoyów.
    Do tego nadal szukał tej dziewczyny. Zaczął już tracić całkiem nadzieję, że ją odnajdzie. Szanse niestety równały się w praktyce zeru. Ślizgonowi została już tylko marna próbka Amortencji, którą dostał od ojca chrzestnego. Nosił ją zawsze na małym łańcuszku na szyi, nie rozstawał się z nią. Dzięki temu prawie cały czas mógł czuć ten cudowny zapach. Wanilia i orzechy. Od tego czasu niczego bardziej tak nie pragnął, jak poznać ją i znowu poczuć dotyk jej długich włosów.
Westchnął. Przyspieszył kroku i wkrótce dotarł do wspomnianej sali. Stanął niepewnie przed zamkniętymi drzwiami. Nigdy tu nie był, klasa należała do tych nieużywanych. Zastanawiał się czy wejść do środka, czy czekać na Snape'a przed wejściem. Zerknął na magiczny zegarek, który dostał od rodziców – za pięć osiemnasta. Nie, zdecydowanie powinien wejść do środka. Jeszcze ktoś niepożądany go zauważy, a tego przecież by nie chciał.
    Blondyn uchylił delikatnie drzwi i zajrzał do wnętrza sali. W środku nikogo nie było. W zasadzie to właściwie nic tam nie było. Wszedł do środka, a drzwi za nim się zamknęły z lekkim skrzypnięciem. Rozejrzał się dokładniej. Po chwili ujrzał niewielką, kamienną misę stojącą na parapecie. Wydawała mu się znajoma, ale w obecnej chwili żadne sensowne uzasadnienie jej "obecności" tutaj nie przychodziło mu do głowy. Podszedł do niej powoli.
    W środku wirowała przejrzysta woda, z drobnymi srebrnymi nitkami. Od razu wiedział, że to magia, bardzo zaawansowana zresztą. Pochylił się nad naczyniem i próbował policzyć wszystkie nitki, jednak zaraz poderwał się jak oparzony – usłyszał jakiś pisk.
    Draco odsunął się od parapetu i wyjął machinalnie różdżkę – nie był tu sam. A może to znowu ten dureń Potter w swojej pelerynie robi mu kawał? Nie, ten idiota nie wpadłby nawet na sfałszowanie listu, a co dopiero podrobienie pisma samego Naczelnego Postrachu Hogwartu!
    Trochę uspokojony Ślizgon opuścił różdżkę, ale dokładniej rozejrzał się po sali. Nadal nic. Pewnie tylko mu się wydawało... Wrócił do dziwnego naczynia. Kompletnie zapomniał o umówionym spotkaniu, woda w misie zaczarowała go i koniecznie chciał się dowiedzieć, co kryje się w środku. Woda wirowała, hipnotyzując go i przyciągając do siebie. W końcu blada twarz Dracona dotknęła zimnej tafli płynu.
    Znalazł się na jakimś korytarzu, w nocy. Księżyc świecił przez okno, a on dostrzegł jakąś postać, która szła w jego kierunku. W końcu dziewczyna weszła w strumień światła. I wtedy serce Draconowi zamarło. Weasley. To ta zdrajczyni krwi Weasley. Nie, to niemożliwe. Mało tego, to wręcz absurdalne! Jakim cudem on i ta... ta podróbka czarownicy...
    Po chwili dostrzegł siebie, idącego chwiejnym krokiem w stronę dziewczyny. Czyli jednak. Najsłodszy Salazarze, to nie może być prawda! Usłyszał swój głos. Czego tu szukasz, Weasley? N-nie twoja sprawa, Malfoy. Zaraz, może to nie ona. Może ruda zaraz sobie pójdzie, a on spotka kogoś innego?
    Ale z każdą chwilą, z każdym momentem, który obserwował, tracił nadzieję. W głowie zaczęło mu się przejaśniać, zaczął sobie wszystko przypominać. Tak, to była prawda. Przypomniał sobie wszystko. Z najdrobniejszymi szczegółami i wtedy prawda uderzyła w niego nieznośnie. On się zakochał. Zakochał się w Ginny Weasley! A skąd wiesz, że bym tego nie zrobił?
    Wszystko wróciło. Na dodatek właśnie patrzył, jak sam całuje dziewczynę i to mu się podobało! I co teraz będzie? Jedno wiedział na pewno. Nie zostawi jej, bo sam będzie nieszczęśliwy, a tego przecież pragnie najmniej na świecie. W tej samej chwili również coś innego do niego dotarło.
Merlinie! Przecież ona nie była pijana, ona to pamięta! To dlatego następnego dnia i każdego innego napotykał jej wzrok. Wtedy wydawało mu się to normalne, jednak w obecnym momencie wszystko wyjaśniało! Jaki on był głupi! Ale zmieni to, musi. Potrzebuje tego.
    We wspomnieniu zaczął uciekać z Ginny przed Filchem, trzymał ją mocno za rękę. Niezła jesteś. Naprawdę... Draco oblizał spierzchnięte wargi. Naprawdę do siebie pasowali, na całą fortunę Malfoyów! Jednocześnie poczuł w piersi dziwne ukłucie, gdy zobaczył jak odchodzi do dormitorium. Uśmiechnął się wrednie. Wspomnienie zaczęło się rozmazywać.

***

- Hermiono, kiedy on w końcu przyjdzie? A może w ogóle nie przyjdzie? A co, jeśli plan Carmen nie wypalił? A jeśli...
- Ginny, uspokój się! Wdech, wydech, wdech...
- Ale ja już nie wiem, co robić! Pomóż!
- Niby w czym? Teraz wszystko w rękach losu.
- Nie zamieniaj się w Trelawney, Miona.
- Przestań! Dobrze wiesz, jak nienawidzę tej starej oszustki! I nie mów tak do mnie, wiesz przecież, że nie lubię tego zdrobnienia...
- Nie ma sprawy, Hermi.
- Nie pozwalaj sobie. Zawsze mogę zaraz stąd wyjść i zabrać pelerynę, a wtedy...
- Nie, nie! Już jestem grzeczna.
- No widzisz. Jak chcesz, to potrafisz. Muszę się zastanowić nad takim wytresowaniem Carmen...
- Wypraszam sobie! Jak ty się w ogóle do mnie zwracasz? A zresztą ta Brown to człowiek, a nie sklątka tylnowybuchowa Hagrida!
- Wiem-To-Wszystko jakbyś zapomniała. I to nie jest "ta Brown" tylko Car.
- Wow, zaprzyjaźniłyście się?
- Nie obrażaj się.
- Nie obrażam się. Po prostu ranisz mnie.
- Musisz bardziej popracować nad ironią, bo ci nie wychodzi, Gin.
- Oj tam, czepiasz się.
- Nie czepiam. A zresztą Car zostaw w spokoju, ona i tak za wiele już przeszła.
- Za wiele, jak na nastolatkę?
- Za wiele, jak na jedno życie. A teraz cicho bądź, bo chyba coś słyszałam.
- Co? Gdzie? Draco! On idzie! On idzie i zaraz zajrzy do myślodsiewni! Hermi, kocham cię!
- Odczep się. Odbija ci na sam koniec?
- Może. Ale to z miłości, musisz mi wybaczyć.
- Zastanowię się.
- Jesteś ostatnio strasznie wredna.
- Dziękuję. Staram się. Przymknij się, bo rzucę na ciebie Silencio.
- Niech ci będzie. Ale i tak ominął mnie dziś trening quidditcha.
- A co powiedziałaś H-harry'emu?
- Że źle się czuję. O raju! Patrz, wchodzi!
- Tak, tak by zrobił każdy normalny człowiek, Gin.
- Ale on nie jest normalny. Jest nienormalnie przystojny.
- Może jak dla ciebie. Silencio! Nie patrz tak na mnie, chyba coś usłyszał. A już prawie wlazł do tej myślodsiewni. Zaraz, po co ja to wszystko mówię? O, Godryku, idzie tu! Dobra, nie znalazł nas. Nie patrz tak na mnie. No dobra, odczaruję cię, jak obiecasz, że będzie cicho. Zgoda?
- Nigdy. Więcej. Tak. Nie. Rób.
- Miałaś być cicho.
- Skłamałam, Hermi.
- Oj, co by na to powiedziała twoja mama?
- Jej w to nie mieszaj.
- Przymknij się, już prawie wszedł!
- Co? Już? Ale super!
- Tak, teraz wszedł. Możemy gadać.
- Zaraz... co ty robisz?
- Zabieram pelerynę. Czekają was długie rozmowy, a ty nie możesz się ciągle ukrywać.
- Zostaw ją! Miona!
- Coś ta perswazja ci nie wychodzi. Powodzenia z Draco!
- Hermiona, nie zostawiaj mnie!
- Taki był plan, na razie!
- Nie...
- Pa, Gin. Trzymaj się! Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!

***

    Ginny została w opuszczonej klasie sama. Merlinie, tego nie przewidziała. A raczej zapomniała o tym. Zawsze może jeszcze uciec... Ale nie, on i tak już o nich wie. To nie będzie miało sensu. Kompletnie.
    Dziewczyna oparła się o zimną ścianę i czekała. Co takiego mu powie? Sama do końca nie wiedziała. Cóż, najwyżej będzie improwizować. Zaraz, ja to ludzie mówią? Improwizacja to najprostsza sztuka. Przekonamy się.
    Mijały minuty, które Ginny wydawały się godzinami. W końcu ujrzała jakiś ruch przy myślodsiewni. Była jak spetryfikowana. Już po chwili obok misy stał Draco Malfoy. Wyglądał jak zwykle świetnie, tylko wyraz twarzy miał dziwny, jakby był w szoku. Widocznie zbierał się w sobie. W pewnym momencie odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Nie...! - zawołała za nim Ginny, lekko zdławionym głosem.
- Co do... - Dracon obrócił się i dostrzegł Gryfonkę. Stanął osłupiały. - Co... co ty tu robisz?
- Czekam na ciebie – odparła zawstydzona dziewczyna.
- Aha. To – wskazał na parapet – to twoja sprawka?
- Można to tak ująć... - Weasley wzięła głęboki wdech. - Musimy porozmawiać.
- To narzuca się samo przez się. - Blondyn wyciągnął różdżkę i wyczarował dwa fotele. - Usiądziesz?
- Dobrze.
    Zapadła niezręczna cisza. Nie wiedzieli, co powiedzieć. To znaczy, wiedzieli, ale nie mieli pojęcia, od czego zacząć.
- Ja chcę, żebyś... - zaczęli równocześnie. Po chwili wybuchnęli śmiechem.
- Masz ładny śmiech – powiedział Draco. Ginny zarumieniła się.
- D-dziękuję. Ty też. – Uśmiechnęła się.
- Często mi to mówią – mrugnął. - Więc... Dobra, zacznę prosto z miotły. Ja... Nie pamiętałem tej nocy. Kompletnie.
- Wiem. Zauważyłam.
- Właśnie. Ale wiedziałem, że kogoś takiego spotkałem i... zakochałem się. Mam nawet Amortencję, żeby ciągle czuć twój zapach. –Pokazał fiolkę na srebrnym łańcuszku.
- Nie znudził ci się? - zapytała Gin.
- Cóż... nie. Przeciwnie, uzależniłem się i już od dawna sam zapach to za mało. – Wstał i podszedł do niej. Kucnął przy jej fotelu.
- Ja... Ty już... już od dawna mi się podobasz – wykrztusiła Ginny.
- Więc może... może byśmy spróbowali? Razem?
- Ale Draco, ty? Ze mną? To jest nielogiczne... Czystokrwisty Malfoy i zdrajczyni krwi Weasley...
- Dlatego musielibyśmy się ukrywać. Jeśli nie chcesz, to uszanuję to... Ja zwyczajnie... Nigdy się tak nie czułem. Nie chcę cię po prostu skrzywdzić.
    Ginny nie odpowiedziała. Wpatrywała się w jego oczy, w te, które widziała zawsze w swoich snach. Zastanawiała się, czy to prawda, a nie właśnie marzenie senne. W końcu stwierdziła, że nawet, jeśli to tylko iluzja, nie chce się budzić. Już nigdy.
    Ujęła jego twarz w dłonie, a Draco aż zadrżał pod tym dotykiem. Przymknął oczy. Poczuł na policzku oddech dziewczyny, której szukał tyle czasu, a która była tak blisko.
- Nie powiem, żeby mi to specjalnie przeszkadzało – usłyszał i poczuł, jak całuje go w usta.
    Draco zatopił się w tym cudownym zapachu i nareszcie czuł się szczęśliwy. Objął dziewczynę i pogłębił pocałunek. I tym razem wszystko pamiętał.

***


    Hermiona wyszła, zostawiając przyjaciółkę i mając nadzieję, że sobie poradzi. Że oboje sobie poradzą.
    Weszła po schodach na czwarte piętro. Mijała wszystkie gadające obrazy i ciężkie zbroje, patrzyła w okna. Przynajmniej Gin będzie szczęśliwa. Znowu jej, Hermionie Jean Granger, nie udało się. Ale nie miała się co dziwić. W końcu to był Chłopiec, Który Przeżył, słynny Wybraniec, więc niby dlaczego miałby pozostawać w tak zażyłych kontaktach ze... szlamą.
    Hermiona zatrzymała się. Nie, to nie może być prawda! Usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i ujrzała całą drużynę quidditcha Gryfonów – oczywiście prawie, bo bez Ginny. Co automatycznie oznaczało, że słynny Harry Potter również tam był.
    Za późno, żeby się wycofać. Muszą ją po prostu minąć.
    Byli bardzo ubłoceni i widocznie zmęczeni – trening musiał być męczący. W końcu padał deszcz, zaczął się listopad. Na Merlina, za dwa tygodnie próby tańca na Bal Bożonarodzeniowy! Teraz nawet nie ma z kim pójść.
    Roześmiane postacie przywitały ją miłymi okrzykami, zwłaszcza bliźniacy Weasley. Szybko ją minęli i ruszyli do Pokoju Wspólnego. Gryfonka odetchnęła z ulgą.
- Hermiono... - usłyszała tak dobrze jej znany głos zza swoich pleców. Obróciła głowę i ujrzała potargane czarne włosy oraz okrągłe okulary. - Musimy porozmawiać.

12.5.13

21. Plany

"I don't wanna be another wave in the ocean
I am a rock, not just another grain of sand (that's right)
I wanna be the one you run to when you need a shoulder
I ain't a soldier but I'm here to take a stand 
Because we can"
- Bon Jovi, "Because we can"

    Czarny Pan wkroczył dumnym krokiem do swej sypialni. Był bardzo zadowolony, w końcu udało mu się wystraszyć Pottera i miał nadzieję, że dość skutecznie. Przecież on zawsze wierzył w te głupie sny! Najlepszym dowodem był zeszły rok. Jego wiernej Bellatrix udało się zabić tego plugawca, Blacka. Tak, jego Bellatrix...
    Rzucił rozmarzone (jak na Voldemorta) spojrzenie w stronę wielkiego łoża. Miało ono cztery rzeźbione kolumienki i wielki, czarny baldachim, a także ciężkie zasłony. Nagle w zmiętej pościeli coś się poruszyło.
- Tom... Tom, to ty? - dobiegł go kobiecy głos. Nie odpowiedział, po prostu położył się obok. - Udało się?
- Tak, udało się. Ten durny chłopak nie zbliży się więcej do tej głupiej szlamy nawet na odległość dwudziestu jardów – odparł z lubością w głosie.
    Położył się bliżej i odszukał jej włosy. Były takie grube, takie przyjemne w dotyku (pojęcie względne)... Jego usta odszukały jej i po chwili znów czuł ich cudowny smak i rozkoszował się nim. Poczuł, jak jej dłonie obejmują go za szyję i ciągną w dół. Nie chciał przestać, na nos, którego nie miał, uzależnił się od tego!
    Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, drzwi się otworzyły. Wpadł przez nie zdyszany człowiek. Miał zmierzwione włosy, na twarzy zakrzepłą krew i dzikość w oczach, podobną jak u swojej żony. Nie zwracając na nic uwagi wykrzyknął radośnie:
- Panie, zabiliśmy ich! Widziałem jak się bali, biegali jak mrówki... Nic, tylko pyszna zabawa! Panie... - przerwał, gdyż właśnie zobaczył, kto leży obok Riddle'a.
- Rudolfusie... Czyż nie mówiłem, aby zawsze pukać?
- A-ale, p-panie... Bella, co ty tu robisz? - wyjąkał zaskoczony.
- Nie widać? – odparła z iskrami w ciemnych oczach. - Jestem z mężczyzną, który mnie docenia, który jest wielki, najpotężniejszy na świecie, a ty... Ty nigdy nic nie znaczyłeś. Byłeś tylko mężem wybranym przez moją matkę.
- A-ale ja... Ja cię kocham, Bello...
- Cóż, trochę za późno, mój drogi Rudolfusie... - rzekł spokojnym głosem Czarny Pan. - Nawet powiedziałbym, że zdecydowanie za późno. Póki byłeś w miarę przydatny, trzymałem cię przy życiu, ale w tej sytuacji... Crucio!
    Mężczyzna przewrócił się i padł na podłogę. Nagle jego ciałem wstrząsnął okropny dreszcz bólu, nie, to była ogromna fala. Czuł, jakby każda komórka jego ciała była rozrywana, nie mógł złapać oddechu...
- Incarcerus! Sectumsempra! - dobiegł go głos żony. Oplotły go niewidzialne liny, a z piersi zaczęła tryskać krew.
    Ból był wprost nie do zniesienia. Marzył już tylko o śmierci, o spokoju i zakończeniu tej męki.
- Widzisz, Rudolfusie, tak to jest, gdy nie słucha się rozkazów. I nie uważa, co robi twoja żona, gdy ciebie nie ma – dodał Czarny Pan ze złośliwym uśmiechem, po czym lekko musnął usta Belli. Z gardła mężczyzny dobył się zduszony okrzyk. - Dobra, zakończmy to. Niezbyt apetycznie to wygląda, prawda, moja droga?
- Avada kedavra! - powiedzieli jednocześnie, a Rudolfus zamilkł z nigdy niewypowiedzianym "Kocham cię" na ustach.
- Problem z głowy, Bello. Jutro przeniesiemy tu twoje rzeczy.
- Fenomenalnie. W końcu jestem wolna – powiedziała radośnie.
- Tylko trzeba wynieść stąd to truchło. Psuje atmosferę, nie uważasz? Proszku! - W komnacie pojawił się skrzat domowy. Miał na sobie tylko brudną, połataną szmatę. - Zabierz stąd tego zdrajcę. I postaraj się nie nabałaganić, krew trudno zetrzeć, nawet magią. Zwłaszcza świeżą.
    Roześmiał się szaleńczo. Od razu dołączyła do niego Bellatrix.

***


    W niedzielę rano Hermiona obudziła się znowu w wyśmienitym nastroju. Nareszcie się jej udało, nareszcie ma Harry'ego dla siebie. Nareszcie są razem. Bo przecież powiedział, że nigdy jej nie opuści, prawda?
    Wstała i ubrała się, a potem znowu zabrała się za tę trudną, niebezpieczną i ekstremalną pracę, jaką jest obudzenie Carmen. Tym razem udało się jej już po dziesięciu minutach!
- Jest niedziela, dlaczego mnie tak wcześnie budzisz? - oburzyła się dziewczyna, ziewając.
- A właśnie – nowy rekord! - Uśmiechnęła się złośliwie Hermiona. - Pomyślałam, że już dzisiaj mogłybyśmy pomóc Ginny z Malfoyem albo chociaż coś zaplanować.
- Ale ja już mam wszystko zaplanowane... To dlatego mnie budzisz, Brutusie? - kwaśno spytała Car i zaczęła z powrotem kłaść się.
- Jak to już wszystko wiesz? - zapytała zaskoczona Granger.
- No mam tutaj. – Popukała się palcem w czoło. - Przy okazji, chcesz też posłuchać nowego akapitu mojej pracy egzaminacyjnej na Mistrzynię Eliksirów?
- Eee... Chyba sobie daruję. A nie pomyślałaś, że może my też byśmy chciały znać ten plan?
- Dobra, po śniadaniu wszystko wam powiem.
- Carmen...?
- Co jest? - zapytała rozespana dziewczyna.
- Co się z tobą stało? Tak dziwnie się uśmiechasz i...
- Nic – odparła bez emocji Car, chociaż Miona dostrzegła błysk w jej oczach. - Po prostu wpadłam na coś. A teraz leć do Wielkiej Sali, bo się spóźnisz.
- A ty...?
- Niedziela, więc nic nie jem, zapomniałaś?
- Ach, tak, jasne. To... dobranoc? Nie... Kolorowych snów? Też nie... - Hermiona myślała jeszcze chwilę. - Carmenowych snów! - powiedziała w końcu i wyszła z dormitorium.
    Zeszła schodami do Wielkiej Sali. Bardzo się zdziwiła, że nie spotkała Harry'ego w Pokoju Wspólnym, myślała, że na nią zaczeka. Tak, jak zawsze.
    Otworzyła masywne drzwi i wkroczyła do komnaty. Jak zwykle w niedzielę było trochę mniej osób, odsypiali. Hermiona podeszła do stołu Gryffindoru i usiadła obok Harry'ego. Nawet na nią nie spojrzał.
- Cześć, Harry – przywitała się, myśląc, że może jej nie zauważył.
- Ach, tak, cześć – rzucił zdawkowym tonem i wrócił do rozmowy z Neville'em.
    Hermiona była przerażona. Może coś zrobiła, co go uraziło? Może ktoś mu coś powiedział, może... Przypomniała sobie Carmen. Przecież Jack się do niej nie odzywał. Ale Harry? Przecież on taki nie jest! Coś się musiało stać, chociaż jeszcze nie wiedziała, co. Nachyliła się w stronę chłopaka, aby pocałować go w policzek, jednak ten szybko się odsunął, nie przerywając rozmowy.
    Na różowe brody Merlina i Dumbledore'a, co jest?! Ale Hermiona nie mogła się dłużej nad tym zastanawiać, gdyż właśnie usiadła obok niej Ginny. Wyglądała lepiej, niż poprzedniego dnia, humor też jej widocznie wrócił.
- Hej – przywitała się.
- Cześć, Gin. Wydobrzałaś.
- Tak, wiesz... Pomyślałam, że, jak to mówi Hagrid, co będzie, to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć – oznajmiła i uśmiechnęła się lekko.
- Właśnie... Mam dobre wieści – powiedziała Hermiona, kątem oka wciąż zerkając na Harry'ego.
- Co takiego? Mów!
- Otóż wczoraj dowiedziałam się, że Carmen ma myślodsiewnię!
- Godryku! Skąd? Ale... Jak? - zapytała zszokowana rudowłosa.
- Długo by opowiadać, nieważne. Nie mów o tym nikomu, to tajemnica. Razem, to znaczy... Car wymyśliła plan, jak jeszcze dzisiaj przypomnieć o wszystkim Malfoyowi! - Ginny nic nie mówiła. Po chwili dojrzała w oczach przyjaciółki łzy. Przytuliła ją.
- Hermiono, ja... Ja nie wiem, co powiedzieć, jak ci... Dz-dziękować, ja...
- Na razie nic nie mów. Przecież jeszcze nic się nie udało, nie? - odparła z uśmiechem Granger i na chwilę zapomniała o Wybrańcu.
    W miotły mgnieniu zjadły śniadanie i poszły do dormitorium Hermiony. Car całe szczęście już nie spała, za to zaczęła objaśniać im plan.
- Wszystko jest właściwie bardzo proste. Ale może się okazać, że za proste, więc każda część planu musi być wykonana perfekcyjnie. Czy to jasne? - zapytała poważnym tonem.
- Jasne. – Obie dziewczyny pokiwały głowami.
- Świetnie. Teraz ty – zwróciła się do Ginny – musisz dać mi swoje wspomnienie.
- Dobrze, ale nigdy tego nie robiłam i...
- Po prostu zamknij oczy i przypomnij sobie ten moment, a ja zajmę się resztą.
    Młoda Weasley opuściła powieki i pozwoliła przez chwilę swoim myślom błądzić swobodnie. Po chwili w jej głowie pokazało się wspomnienie z tamtej nocy z Draco. Wyobraziła sobie każdy szczegół, nawet najmniejszy detal i w końcu dała dłonią znak Carmen.
    Brunetka wyjęła swoją różdżkę i bardzo delikatnie przyłożyła do prawej skroni Ginny. Jej usta szeptały bezgłośnie zaklęcia, a oczy wyrażały niesamowite wręcz skupienie. Po chwili Hermiona ujrzała długą, biało-srebrzystą nić zwisającą z końca orzechowej różdżki. Trwało to tylko przez chwilę, bo kilka sekund później wspomnienie znalazło się w przezroczystej fiolce, którą trzymała w dłoniach.
    Ginny otworzyła oczy. Były teraz rozmarzone, ale spokojne. Car zabrała flakonik z rąk Hermiony i schowała w wewnętrznej kieszeni marynarki (tak, ubrała marynarkę, nie wspominałam wcześniej o tym? Nie? To teraz wspominam – często je nosiła).
- Jedna sprawa z głowy. Teraz potrzebna mi będzie sowa, może ta Pottera?
- Ja nie wiem czy... - Chciała wtrącić Hermiona.
- Faktycznie, zły pomysł, jest zbyt charakterystyczna... W takim razie weźmiemy jakąś szkolną, tak, będzie najlepsza... W każdym razie, załatwię to.
- A możemy wiedzieć jak? - zapytała, trochę rozzłoszczona, Gin.
- Dobra, już mówię – Car wzięła głęboki oddech. - Sowa będzie potrzebna do zwabienia Malfoya. Wyślę mu specjalnie spreparowany list, niby od kogoś bliskiego. Przeczyta w nim, że ma się bezzwłocznie stawić o umówionej porze w jednej z nieczynnych klas, powiedzmy, że w tej przy wejściu do lochów. Wy będziecie tam czekać, najlepiej pod peleryną-niewidką. Hermiono, zorganizujesz ją? - W oczach Brown pojawiło się nieme pytanie. Pani prefekt wahała się przez chwilę, po czym rzuciła niepewnym głosem:
- Tak, chyba dam radę...
    Dziewczyna nie wyglądała na przekonaną, jednak wzruszyła tylko ramionami i kontynuowała:
- Czyli będziecie ukryte. Gdy Malfoy wejdzie do klasy, musi zobaczyć myślodsiewnię. Musi. Z doświadczenia wiem, że gdy ludzie tylko ją widzą, od razu chcą obejrzeć wspomnienia w niej pozostawione. – Tu spojrzała sugestywnie na Hermionę, która się zarumieniła. - W środku będzie to – wskazała na fiolkę – więc gdy tylko Malfoy zanurzy głowę, wszystko mu się przypomni. Później z niej wyjdzie, ty – spojrzała na Ginny – się pokażesz i wszyscy będą szczęśliwi, w końcu podobno mówił, że cię lubi, prawda? Hermiona wyjdzie ukryta pod peleryną. Jakieś pytania?
- W imieniu kogo napiszesz ten liścik? - zapytała podejrzliwie rudowłosa.
- Zaufajcie mi, naprawdę. Nie pozna, że to podróbka, zapewniam was. No dobra, chyba wszystko... Koniec zebrania!
    Ginny zerwała się i poszła do swojego dormitorium się przygotować. Hermiona też miała wyjść, ale ociągała się, sama nie wiedząc czemu. Może podświadomie liczyła na radę ze strony Carmen? Ta, jakby czytając w jej myślach, podeszła i położyła jej dłoń na ramieniu.
- Co jest z Potterem?
- Co...? N-nic, napra-awdę... - odrzekła Miona łamiącym się głosem.
- Miałyśmy mówić sobie prawdę! A widzę, że coś jest nie tak, mów! - Granger wahała się przez chwilę. A potem postanowiła zaufać.
- On się do mnie nie odzywa, ignoruje mnie. Carmen, ratuj! Zachowuje się jak... jak...
- Jak Mój-Dupek-Jack? - podpowiedziała Gryfonka.
- Tak! Ledwo na mnie spojrzał, jakby prawie mnie nie znał! A przecież wcześniej byliśmy przyjaciółmi! Skoro nic nie chciał, to dlaczego... dlaczego...
    W oczach Hermiony zaszkliły się łzy, zaczęła płakać. Nie chciała tego, ale co mogła zrobić?
- Spokojnie – cicho powiedziała Car. - Najpierw się uspokój. Nie pozwolę ci skończyć tak, jak ja, rozumiesz? Przede wszystkim bądź spokojna. Uczuciowość to chemiczny defekt, cechujący stronę przegrywającą.
- D-defekt? - zapytała z niedowierzaniem pani prefekt. - Ch-hemiczny...?
- No, na pewno w takim przypadku. Więc się nie rozklejaj, jasne? Musisz walczyć, bo inaczej wszystko stracisz. Ja tak nie zrobiłam i bardzo tego żałuję. A poza tym jest ta cholerna przepowiednia! - żachnęła się.
    Hermiona otarła rękawem łzy. Ona miała rację, nie mogła się poddać bez walki. Zresztą musiał być jakiś powód, wyjaśnienie zachowania Harry'ego.
- M-masz rację. Ale nie mówmy o tym teraz, dobrze? Spróbuję zdobyć pelerynę, a ty idź do tej sowiarni.
- Tak trzymaj. – Car się uśmiechnęła i ruszyła do wyjścia. - A, i powiedz tej rudej, że spotykamy się o czwartej w Pokoju Wspólnym. Wyślę prośbę o spotkanie na osiemnastą, trzeba wszystko przygotować – wyjaśniła i wyszła z dormitorium.
    Hermiona zebrała się w sobie i również wyszła z komnaty. Całe szczęście na kanapie dostrzegła Rona, który próbował coś zrobić ze swoją pracą domową na zaklęcia. Przysiadła się do niego.
- Cześć.
- Hej, Miona. Pomogłabyś mi z tymi zaklęciami? Kompletnie nie wychodzi mi Vivadio.
- Jasne, ale trochę później. Najpierw ty pomożesz mi, zgoda? - Weasley zdziwił się, że przyjaciółka prosi go o coś, ale pokiwał twierdząco głową.
- Dobrze, o co chodzi?
- Wiesz pewnie, gdzie H-harry – głos jej się lekko załamał – trzyma pelerynę-niewidkę, co?
- No jasne, w kufrze przy łóżku... A dlaczego chcesz to wiedzieć? - zapytał z zainteresowaniem.
- Potrzebuję jej, a jego nigdzie nie ma i...
- No właśnie – przerwał jej. - Co się stało? Na śniadaniu się do siebie nie odzywaliście, o co chodzi?
- Chodzi o to, że nie wiem! - wybuchnęła Hermiona. - Nic takiego nie zrobiłam, wieczorem jeszcze było wszystko w porządku! Ron... - Nagle wpadła na pewien pomysł. - A może stało się coś w nocy?
- Cóż... Spałem i on raczej też. Nic dziwnego się nie wydarzyło. To świetnie, w końcu ustąpiły te jego ataki. Wtedy naprawdę ciężko było zasnąć...
- No, ale może przebudziłeś się w nocy, może to ukrywał, pomyśl. Proszę to dla mnie naprawdę bardzo ważne – dodała błagalnym tonem.
- No... Znowu śniły mi się pająki, tylko, że tym razem chciały, abym nauczył je latać na miotle i... Przebudziłem się, było tak koło drugiej w nocy. Spojrzałem na łóżko Harry'ego, trochę się na nim wiercił i coś mruczał, ale to wszystko. Naprawdę nic więcej nie zauważyłem.
- Cóż, dobre i to... Ron, a wracając do sedna, mógłbyś przynieść mi tę jego pelerynę? Proszę, jest bardzo ważna!
- Hmm... Wydaje mi się, że by ci pożyczył, więc poczekaj chwilę, zaraz ją tu przyniosę – odparł i wstał z kanapy, kierując się do dormitorium chłopców. Wrócił po pięciu minutach. - Proszę.
- Och, Ron, dziękuję! - powiedziała i mocno go przytuliła.
- Nie ma za co. A teraz pomóż mi z tymi zaklęciami – odparł i podał jej pergamin.

4.5.13

20. Samotność mnie chroni

"Just the other night
I thought I heard you cry
Asking me to come
And hold you in my arms
I can hear your prayers
Your burdens I will bear
But first I need your hand
Then forever can begin

Everyday I sit and ask myself
How did love slip away
Something whispers in my ear and says
That you are not alone
I am here with you
Though you're far away
I am here to stay

You are not alone
I am here with you"
- Michael Jackson, "You are not alone"


    Hermiona poczuła coś w rodzaju lekkiego szarpnięcia. Nagle całe zmęczenie i senność odeszły gdzieś daleko. Liczyło się tylko to, co teraz widziała. A widziała bardzo dużo.
    Nigdy nie była w myślodsiewni, ale czytała o niej i słyszała od Harry'ego jak jest "w środku". Można się tam normalnie poruszać i wszystko obserwować. Ale tu było inaczej.
    Owszem, stała na czymś w rodzaju podłogi, ale wspomnienia, które obserwowała, wręcz kłębiły się przed nią. Było ich dużo, potwornie dużo. I wszędzie widziała tę samą twarz, najpierw uśmiechniętą, a później... zapłakaną? Carmen płakała? Nie, to już było nienormalne.
    Weszła do pierwszego wspomnienia. Zobaczyła brunetkę na ławce, a obok jakiegoś chłopaka. Miał czarne włosy i zielono-szare oczy. I był bardzo przystojny.
    Usłyszała fragmenty rozmowy. Cześć, Carmen. Masz niesamowity umysł. Poćwiczysz na mnie? Jesteś Francuzem w moim wieku... dwie młodsze siostry... małego psa razy shih-tzu o imieniu Chester... dziewiątego czerwca... Jestem Jack. Błyskotliwej dedukcji... urok... Sierść, tatuaż, smycz wystająca z kieszeni...
    Kolejne. Szli jakąś ścieżką nad rzekę. Widziała jak chłopak nieśmiało wsuwa swoją dłoń w jej. A Carmen się nie odsunęła. O co tu chodzi? O miłość, rzecz jasna. O nie, Carmen i miłość w jednym zdaniu? Coś tu nie gra, to nie...
    Byli w parku, stali pod rozłożystym drzewem. Promienie zachodzącego słońca delikatnie oświetlały ich twarze. Ich szczęśliwe twarze.
    Obiecuję, że już cię nigdy nie opuszczę. Mówi jak Harry. Już na zawsze będę z tobą. Dlaczego, Jack? Bo cię kocham, rozumiesz? Już zawsze będę. Czy aby na pewno? Dlaczego? Bo jesteś niesamowita! Marzę i myślę o tobie cały czas, bez przerwy. Nawet pojawiasz się w moich snach, w moich planach na przyszłość! Chcę z tobą być, bo jesteś dla mnie najważniejsza i nic tego nigdy nie zmieni, jasne, Car? Car? Kocham cię, Jackie...
    I wtedy Hermiona zobaczyła coś, czego myślała, że nigdy w życiu nie ujrzy. Chłopak objął dziewczynę, a ona go pocałowała. Wyglądało to naprawdę na coś poważnego, może faktycznie brunetka miała jakieś uczucia? Godryku, wszyscy jakieś mają! Granger odwróciła się do nich plecami, bo czuła się, jakby ich podglądała. Ale ona przecież właśnie to robiła! Nieuprawniona weszła do myślodsiewni, więc podglądała! Ale teraz roztrząsała już coś zupełnie innego.
    Nigdy nie myślała, że Carmen mogła coś takiego zrobić. Zawsze była niedotykalska, bez emocji i wyrazu, a tutaj... Ale czy na pewno zawsze? Znały się przecież dopiero od września. O Merlinie, więc coś się musiało wydarzyć, coś, co zmieniło Brown na dobre. Ale co? Zaraz, po co się wyrzuca tyle wspomnień naraz do myślodsiewni? Żeby je ogarnąć? Nie, za dużo. Żeby jeszcze raz przemyśleć? Nie, to nadal nie to. A może... Żeby zapomnieć?
    Hermiona wiedziała, że takich wydarzeń nie da się zapomnieć, zawsze będzie się o nich pamiętać, jakaś cząstka nich pozostanie. Choćby informacja o imieniu tej osoby. Ale mimo wszystko tych myśli nie ma. Co się takiego stało...?
    W końcu wspomnienie się zmieniło. Nie, nie zmieniło – te wszystkie myśli przelatywały jej przed oczami z wielką prędkością. Mogła na nich jedynie dojrzeć zarysy dwóch postaci razem. Zawsze byli razem. Naprawdę musieli ze sobą spędzać prawie każdą wolną chwilę, tyle tego było. Po jakimś czasie pojawiła się następna scena, dłuższa.
    Carmen siedziała sama na ławce. Widocznie czekała na kogoś. Hermionie od razu przyszło do głowy, że na Jacka. W końcu go zauważyła – szedł jakieś dwadzieścia metrów dalej z jakimś chłopakiem i blondynką. Śmiali się.
    Brown uniosła głowę i gdy tylko go dojrzała, jej twarz rozświetlił piękny uśmiech. W oczach pojawiły się wesołe iskierki, których Hermiona nigdy wcześniej nie widziała. Merlinie, ona naprawdę go kochała.
    Car zerwała się z ławki i szybko podbiegła do chłopaka, a Gryfonka za nią. I tu już nie było tak przyjemnie. Na entuzjastyczne Cześć, Jackie nie otrzymała odpowiedzi. Powtórzyła, dla pewności, że ją usłyszy. Dobiegł ją tylko szyderczy śmiech. Miona w oczach koleżanki dostrzegła łzy, które dziewczyna starała się powstrzymać, aby nie wypłynęły. Jeszcze przez chwilę jej się udawało. Jack, słyszysz mnie? Odwrócił się, a towarzysząca mu blondynka rzuciła prosto w twarz Carmen: Spadaj stąd, debilko. Co ty sobie myślałaś? Znowu szyderczy śmiech. Lepiej tu nie wracaj, dziwadle.
    I tu już Brown zalała się łzami. Kolejne obrazy ukazywały Hermionie, ile nocy nie spała, tylko płakała w poduszkę. To był niezwykły widok, niepowtarzalny. Ale Granger zrobiło się żal Car. Zaczynała powoli ją rozumieć. I dowiedziała się, że to nie jej wina, że jest taka, jaka jest. To inni ją zniszczyli, zepsuli, poniżyli.
    Dalej ukazała się szkoła Carmen. Był to pomalowany na jasno budynek, całkiem przytulny zresztą. Miał duże okna i masywne drzwi. Oczywiście, była to szkoła magii, ale chyba bez internatu. Dziewczyna siedziała na dziedzińcu samotnie, bawiąc się różdżką. Wyglądała okropnie, miała potargane włosy i cienie pod karmelowymi, zaczerwienionymi oczami. Ubranie było pomięte, a krawat poplamiony. Coś nienormalnego.
    Obok dziewczyny przechodziła grupka uczniów. Wśród nich Hermiona rozpoznała Jacka. Obejmował jakąś lafiryndę i uśmiechał do niej. Po chwili zauważyli siedzącą Brown. Czego tu szukasz, dziwadle? Próbuję się uczyć, od tego jest szkoła. Z tłumu wyszedł jakiś wysoki chłopak, złapał brunetkę za szatę i uniósł jak piórko do góry. Coś ty powiedziała? Śmiesz się tak do nas zwracać? Mam takie prawo. Jesteś wredną, durną, głupią i puszczalską suką i nie masz żadnych praw. Wielkolud splunął jej w twarz i rzucił nią o ziemię. Nikt jej nie pomógł. Wszyscy się śmiali, kilkoro uczniów nawet biło brawo. Grupka przeszła dalej, po drodze kopiąc Carmen w brzuch i twarz.
    Hermiona podbiegła szybko do niej, chciała jej pomóc. Nic jednak nie mogła zrobić, to było tylko wspomnienie. I nagle sobie uświadomiła, że dziewczyna musiała to naprawdę kiedyś przeżyć. Ludzie traktowali ją jak worek treningowy, obrzucali obelgami, bili i poniżali na oczach całej szkoły, a ona... No cóż, była biedna. Widocznie nic nie mogła zrobić, a to...
    Nagle Hermiona poczuła, jak czyjaś zimna dłoń ciągnie ją za kołnierz szaty. Próbowała się wyrwać, jednak nic to nie dało. Po chwili znowu była w swoim dormitorium. Tylko z tą różnicą, że teraz wpatrywała się prosto w zimne, znów pozbawione wyrazu, oczy.
- Carmen, ja...
- CO?! Co się takiego stało, że, do cholery jasnej, zaglądasz w moje myśli?! Czy ja ci pozwoliłam? A może skoro nie zabroniłam, to ty uznałaś to za zgodę? No jasne, to przecież takie naturalne, zaglądać ludziom we wspomnienia... Udaną miałaś zabawę? - Dziewczyna śmiała się obłąkańczo, co sprawiało, że Hermiona nie wiedziała, jak ma się zachować.
- Nie, to... To nie była zabawa. Owszem, weszłam tam bez pytania i przepraszam. Naprawdę, nie myślałam, że zobaczę tam takie straszne rzeczy. Nie wiedziałam wcześniej, ile przeszłaś. Myślałam, że... - Pannie-Wiem-To-Wszystko-Granger zabrakło słów.
- Że co?! Że urodziłam się jako obrażony na wszystkich, egoistyczny dupek, który ma wszystkich gdzieś i uważa się za lepszego? Że robię to wszystko specjalnie, tylko po to, żeby tobie i Potterkowi zrobić na złość? Otóż zaskoczę cię: nie. Nie zawsze taka byłam. - Po chwili milczenia dodała: - Ile widziałaś?
- Cóż, ja... - Hermiona nadal była zmieszana. - Chyba większość... Do tego momentu, jak ten wielki chłopak cię wyzwał i... opluł i oni potem... cię kopali... - Głos jej drżał, nadal to do niej do końca nie dotarło. Carmen, widząc to, odrobinę złagodniała.
- Czyli najgorszego nie widziałaś, dobre i to.
- Tam były jeszcze gorsze rzeczy?! - zapytała przerażona Gryfonka.
- Tak. Ale nie wiem, czy ci to wszystko mówić, bo zaraz mi tu zemdlejesz. Niezbyt miłe przeżycia – rzuciła kąśliwym tonem.
- Jasne, właściwie to czemu miałabyś mi to wszystko mówić? - odpowiedziała Granger, kierując się do wyjścia.
- Hermiono... Hermiono! Odnośnie tego, co wcześniej powiedziałam, mówiłam poważnie. - Gryfonka przyspieszyła kroku. - Ja nie mam przyjaciół. - Miona prychnęła. - Mam tylko jednego. Jedną, konkretnie. Przyjaciółkę... Tak to się chyba odmienia, prawda?
    Pani prefekt zatrzymała się w pół kroku i teraz patrzyła przenikliwym wzrokiem na towarzyszkę. Przypominając sobie cały dzień i słowa, które Car mamrotała w śnie (już wiedziała, kim jest Jack i prawdopodobnie, dlaczego mówiła jej imię) powiedziała tylko:
- Dobra.
- Jesteś niesamowita! Jesteś fantastyczna!
- No dobra, nie musisz przesadzać...
- Nie jesteś może taka jak inni, ale na pewno jako przewodnik światła jesteś bezkonkurencyjna.
- Super. Co?
- Niektórzy, choć nie są geniuszami, potrafią stymulować innych.
- Przed chwilą przepraszałaś. Nie zepsuj tego. A co zrobiłam tak cholernie stymulującego?
- Ooo, pani prefekt używa takich słów? - spytała Car, uśmiechając się. Uśmiechając! - A na poważnie, właśnie wpadł mi do głowy pomysł na nowy eliksir.
- Nie dziękuj.
- Niestety, już to zrobiłam.
    Rozmawiały tak kilka minut i naprawdę świetnie się bawiły. Hermiona nie chciała zepsuć tego nastroju pytaniem, które miała zadać, jednak nie było wyboru. W końcu musiało ono kiedyś paść.
- Car, co oni ci zrobili? I dlaczego? Dlaczego Jack się do ciebie nie odzywał?
- Właśnie tego do dzisiaj nie wiem. Może coś usłyszał, może ktoś inny coś mu powiedział, nie wiem. I prawdopodobnie już nigdy się nie dowiem. To jest najgorsze. Do końca nie mam pojęcia, czy to przypadkiem nie była moja wina...
- Nie! Nie myśl tak! To musi być skończony idiota, skoro aż tak postąpił. Powinien z tobą porozmawiać, wyjaśnić wszystko, a nie doprowadzić do takiego stanu! - oburzyła się Hermiona.
- A najgorszego nie wiesz, nie widziałaś... - Car nagle strasznie posmutniała, zrobiła się wręcz blada.
- Mów, zniosę wszystko – odparła pewnie brunetka, chociaż tak naprawdę w duchu bardzo bała się tego, co usłyszy.
- Nie musisz tego słuchać, naprawdę...
- Ale chcę. Tak robią przyjaciele, wiesz? - Hermiona wstała z fotela, na którym do tej pory siedziała, podeszła do Carmen i delikatnie złapała ją za rękę. Dziewczyna wzdrygnęła się, ale jej nie cofnęła, za to spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością.
- To jest dla mnie... trudne. Oprócz moich rodziców właściwie nikt o tym nie wiedział. W ogóle cała sytuacja w szkole była ciężka. Nauczyciele mi nie pomagali, patrzyli na wszystko przez palce. Dyrekcja tak samo. Nie mogłam tego nigdzie zgłosić, bo pewnie by mnie zatłukli na śmierć. Właśnie, śmierć. To byłoby wybawienie, nie męczyłabym się tak. Zresztą, wszystko było lepsze od tego. Dlatego pewnego dnia nie poszłam do szkoły, za to naprzeciwko niej jest taki wysoki budynek. Mieszczą się tam różne biura i firmy. Weszłam na sam dach i stanęłam na krawędzi. Wiatr smagał mi twarz i to było naprawdę przyjemne. Pierwszy raz czułam się naprawdę wolna, tylko ja miałam władzę nad swoim życiem. Patrzyłam pięć pięter w dół i śmiałam się. Śmiałam się z tych głupków, z tych ludzi, którzy zniszczyli mnie i moje życie. Zrobiłam krok do przodu i... skoczyłam. Po prostu. I na początku to było świetne. Na początku, bo skok dłuży się niemiłosiernie. Setne sekundy zamieniają się w minuty, a same sekundy w godziny. I właśnie wtedy, jakoś w połowie drogi stwierdziłam, że nie chcę umierać. Że jeszcze mam dla kogo żyć i mogę to wszystko zmienić. I na koniec: z takim mózgiem jak mój, niewielu się rodzi. Uczepiłam się tej myśli i wiesz, że zaczęłam się modlić? Dziwne, prawda? Chciałam po prostu przeżyć. - Przerwała na chwilę, jakby coś rozważała. Po chwili ciągnęła dalej. - I kiedy już myślałam, że to nic nie da, że zginę marnie rozpłaszczona na chodniku, jakaś siła mi pomogła. Dojrzałam biały blask, który spowolnił mój upadek. Dumbledore. Ocalił mi życie. Nie pytaj mnie, jak się tam znalazł, bo nie mam pojęcia. Był potrzebny i przybył, to najważniejsze. Owszem, miałam dużo siniaków i parę złamań oraz skaleczeń, wylądowałam na tydzień w Świętym Mungu, ale przeżyłam. Do dzisiaj mam bliznę na prawym ramieniu. Przeżyłam i nauczyłam się cieszyć z każdej cennej chwili życia. Carpe diem.
- Wow. To tak się tu znalazłaś? Dumbledore cię przeniósł?
- Tak, pomógł mi we wszystkim. Udostępnił mi nawet myślodsiewnię, w razie gdyby było mi naprawdę ciężko. I ostatnio było.
- Ja... Jeju, jeszcze raz cię przepraszam, Carmen. – Hermiona nachyliła się, by przytulić przyjaciółkę, jednak ta delikatnie się odsunęła.
- Nie masz za co przepraszać. Już nie. To ja nic nie mówiłam... No i już wiesz, czemu nie lubię, jak mnie ktoś dotyka. To wciąż boli. Bardzo. I im bardziej się do kogoś przywiązuję, tym bardziej się boję, że go stracę. Dlatego jestem samotna. Samotność mnie chroni.
- Nie bój się, ja taka nie jestem – zapewniła Hermiona.
- Wiem. To widać. Ale ostatnio liczą się dla mnie czyny, a nie słowa. A teraz mi powiedz, co wymyśliłaś, bo nie możesz już usiedzieć.
    Gryfonka aż podskoczyła z zaskoczenia, ale zaraz się opamiętała. W końcu to było ważne.
- Carmen, potrzebuję twojej myślodsiewni. Widziałaś, że Ginny podoba się Malfoy, prawda?
- Jasne, to oczywiste.
- No właśnie. Z tym, że nie dla tego Ślizgona. Chodzi o to, że oni już byli razem. To znaczy, całowali się i w ogóle. Tylko, że on był wtedy pijany i nic nie pamięta. Chciałyśmy podać mu Eliksir Golgiego, ale nie wyszło i...
- Zaraz, zaraz... To ty mi zwinęłaś moją gazetkę? - zapytała Car, unosząc pytająco brew.
- Tak, ale była niezbędna! - Hermiona oblała się czerwonym rumieńcem.
- Dobra robota. Byłaś podejrzaną numer 1, ale nie miałam dowodów, więc brawo. Kontynuuj.
- Z eliksirem nie wyszło, więc biedna Ginny nie wiedziała, co zrobić. Ja też nie. Ale skoro masz myślodsiewnię, to wystarczy wrzucić tam wspomnienie z tamtej nocy i pokazać Draco. To jak, pożyczysz ją? - Brunetka rzuciła Car błagalne spojrzenie. Po chwili dostała odpowiedź.
- Nie...
- Ale...
- Nie przerywaj mi. Nie lubię tego. Nie tylko wam ją pożyczę, ale również pomogę. Mam pomysł, jak mu to pokazać. A teraz mów, co tam z Potterem.
    Obie dziewczyny zaczęły się śmiać, co nie wróżyło dobrze Draconowi Malfoyowi.

***

    Później Harry poszedł z Hermioną i przyjaciółmi na kolację. Nie odstępował jej na krok, cały czas ją tulił. Był szczęśliwy.
    Po posiłku poszli do Pokoju Wspólnego i wyszło na to, że znowu uczestniczyli w "Wieczorze z Bliźniakami" jak to nazwali Fred i George. Znowu było śmiesznie i wesoło, aż rozbolały ich brzuchy od ciągłych chichotów. W końcu około jedenastej wszyscy udali się do swoich dormitoriów. Harry i Ron szybko się przebrali i położyli do łóżek. Byli bardzo zmęczeni, sami nie wiedzieli konkretnie, dlaczego. Może po prostu chodziło o to, że dla każdego dzień był pełen wrażeń. No i jeszcze wczorajsza impreza.
    Harry prawie natychmiast zasnął.
    Grał w qudditcha i właśnie leciał na miotle po znicza, gdy nagle pojawiła się przed nim wielka McGonagall, mówiąca, że znicze się skończyły i powinien poszukać gdzieś indziej. Natychmiast spadł z miotły i szybko przeniósł się do chatki Hagrida. Otworzył drzwi i natychmiast je zamknął, bo zastał w środku Snape'a myjącego włosy. Szamponem Hermiony, należy dodać. Odwrócił się i znalazł się nad jeziorem. Szybko wyłoniła się z niego Wielka Kałamarnica ubrana w jedwabną kamizelkę i przemówiła głosem Freda Weasleya:
- Musisz zabrać Krówkowe Łamaczki od nas i dać je Sam-Wiesz-Komu. Tylko one go mogą powstrzymać. Nie ma nosa, więc spowodują one konflikt w organizmie, który zmieni go w puchowego króliczka.
    Kałamarnica zmieniła się w smoka, który nagle zaczął zmieniać się w węża. Nie, nie w węża. To było coś wężopodobnego, ale zdecydowanie nie wąż... To coś patrzyło na Harry'ego czerwonymi, przekrwionymi oczami i syczało. Tak, zdecydowanie syczało. Voldemort.
- Harry Potterze... Ssss... Jeśśśśśli nie zosssstawisssz tej sssssssszlamy w ssspokoju, to ssspotka ją niemiła niessspodzianka... Wierz mi, mogę to zrobić... Mogę ciebie, ją, znissszczyć... Zassstanów sssię nad tym...
    Harry obudził się zlany potem. Blizna piekła go niemiłosiernie. Czuł, że zaraz pęknie mu mózg, a potem roztopi się i wyleje przez uszy. W oczach czuł słone łzy bólu. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć, ile sił w płucach. Ale nie mógł. Jeśli to zrobi, obudzi praktycznie cały Gryffindor i znowu zostanie uznany za mięczaka. A poza tym Voldemort może coś zrobić Hermionie. Nie pozwoli na to. On, Harry Potter, Wybraniec, ze wszystkich ludzi, nie może się poddać. Musi ją chronić.


___________________________
Oto Carmen. Przelałam tu cały swój ból z trzeciej klasy gimnazjum. Naprawdę, mobbing to nic fajnego. Oczywiście, ja nie zamierzałam się zabić, ale tu chciałam Wam pokazać dramatyzm takiej sytuacji. Poważnie, brońcie takich osób, bo one same są za słabe, a "pedagodzy" kompletnie nie pomagają. Jest tylko gorzej.
Harry Potter - Book And Scroll