"Dla mnie bez niego
Pustynią świat,
Życia mojego
Zatruty kwiat.
Biedna ma głowa,
Tak pomieszana,
Myśli osnowa
Poprzerywana.
Znikł już mój spokój,
Z nim szczęście me,
Już ja go nigdy
Nie znajdę, nie.
On tylko moim
Przytomny snom,
Dla niego tylko
Opuszczam dom."
- J. W.
Goethe, "Faust"
Draco stał sztywno i patrzył na
Ginny. Przybrała dość wyzywającą postawę, widać bardzo nie
podobało jej się to, co wcześniej usłyszała. Właściwie to jej
się nie dziwił. Z bojową miną w końcu z siebie wyrzuciła:
- Może w końcu byś mi to
wyjaśnił?
W jej głosie nie słychać było
gniewu, za to wręcz emanował on zimnem. Mógł się założyć, że
gdyby teraz chuchnęła, powietrze by zamarzło.
- Ja... Ekmm... Miałem ci
powiedzieć i...
- Co mi zamierzałeś powiedzieć?!
Że za moimi plecami chciałeś przystąpić do Voldemorta? Rzucić
szkołę? A może coś o Lavender? Zamieniam się w słuch i lepiej
módl się, żeby to była prawda, bo inaczej... - nie dokończyła,
ale dostrzegł w jej oczach zimny błysk.
- Chodzi o to, że... - westchnął
i zaczął bardziej zdecydowanie. - Zanim nam brutalnie przerwała
ta Brown, to miałem ci coś do powiedzenia. Po to mieliśmy się tu
spotkać. Chciałem ci wszystko wyjaśnić. Gdy skończy się ten
semestr, prawdopodobnie rzucę szkołę.
- Co... CO?! - zapytała Ginny.
- Dobrze słyszałaś. A teraz daj
mi wyjaśnić, dobrze? Dzięki. Chodzi tu między innymi o Lavender.
Czarny Pan dawno nie dawał mi żadnej misji, a chciałem się
wykazać. Na dodatek trochę powkurzać Pottera. Znalazłem jeszcze
przed końcem wakacji u mnie w domu w bibliotece książkę o magii
krwi. Trochę się z niej nauczyłem, pomyślałem, że dobrze by
było to przećwiczyć. Lavender jako pierwsza przyszła mi do
głowy. Gin, to było ważne, żeby namieszać w życiu Pottera i...
- I Hermiony też?
- Poniekąd – przyznał jej
niechętnie rację. - Ale sama widziałaś, że i tak niewiele to
dało. Poza tym, nic się specjalnego nie stało i...
- Przez ciebie zginęła! -
wrzasnęła Ginny, w jej głosie słychać było rozpacz.
- To nieprawda... - cicho odparł
Draco. - Nie zabiłem jej...
- Nie bezpośrednio, ale z jakiegoś
powodu poszła do naszej szatni. A potem ten atak... Wiedziałeś o
nim?
- Nie, nie! Nie miałem pojęcia, że
Śmierciożercy napadną na nas. Mówiłem już, to wymyśliła
Bellatrix, chciała zastraszyć uczniów. To był tylko
nieszczęśliwy zbieg okoliczności...
- W którym jednak częściowo
brałeś udział. - Ginny spojrzała na niego smutno. Jej złość
się ulotniła, ale zastąpiło ją coś innego. - Nie chcę, żebyś
miał przez to kłopoty...
- Nic się nie stanie, naprawdę...
- powiedział i przytulił ją. Po chwili się odsunęła.
- To przez to chcesz odejść?
- Nie. Po prostu... Wiesz, że ja
tutaj nie pasuję. Chcę robić coś innego, wyższego. Czarny Pan
mi to zapewni. Już to robi, ale może być lepiej. Możemy zmienić
świat, Gin. Ty też. Pozwól mi odejść, a wtedy...
- A co z nami? - zapytała łamiącym
się głosem.
- To nic nie zmienia. Kocham cię,
Gin – powiedział, patrząc jej w oczy. - Zrobię wszystko, żeby
cię chronić. Gdy już wygramy, wstawię się za tobą u Czarnego
Pana, powiem, że zawsze byłaś po naszej stronie. Na Salazara,
zrobię to nawet dzisiaj!
- Ale ja... Ja nie wiem, po czyjej
jestem stronie. Draco, zrozum. Od zawsze moja rodzina, moi
przyjaciele byli po stronie Dumbledore'a, czynili dobro. Nie jestem
pewna czy chcę to zmieniać.
- To my czynimy dobro – wyszeptał,
unosząc jej podbródek. - Zobacz, jaki świat jest teraz plugawy i
nieczysty. Wszędzie mugole, a prawdziwy czarodzieje, naprawdę
wielcy ludzie muszą się ukrywać. Do czego to prowadzi? Niedługo
zostaniemy przez nich zdeptani, zapomnieni. Jeśli nie zaczniemy
teraz działać, to za parę lat będzie za późno. Czarny Pan
naprawdę wie, co robi. Będziemy mogli żyć razem w nowym, lepszym
świecie. Ale zaufaj mi. Zaufaj Czarnemu Panu.
- Sama nie wiem, ja... Muszę się
nad tym zastanowić.
- Czyli nie mówisz nie?
- Nie mówię też tak. - Tym razem
odparła twardo, chociaż w jej oczach można było dostrzec
niepewność. Była między tłuczkiem a ziemią i nie wiedziała,
co gorsze. Właściwie teraz wszystko się sprowadzało to wybrania
mniejszego zła. Ale zaraz, jak to mówił Dumbledore? Podobno
miłość wszystko zwycięży. Prawdziwe dobro. A przecież czym
innym jest miłość? Teraz jej oczy zamigotały, a twarz się
rozjaśniła. Młody Malfoy uśmiechnął się i zapytał:
- Jesteś ze mną. Prawda czy fałsz?
- Prawda – odpowiedziała Ginny.
***
Jej długa, czarna szata opadała aż
do stóp, kończyła się na zimnej posadzce. Całkowitym
przeciwieństwem było jej ciało – czuła, że jej odkryte ramiona
są tak gorące, iż można się sparzyć, dotykając ich. A niczego
innego teraz nie pragnęła. Nie, nie sparzenia się. Tak,
oczywiście, że dotyku. I to nie byle jakiego, tylko tego, który
czuła co noc od kilku miesięcy. Westchnęła i odgarnęła kosmyk
czarnych włosów opadający jej na czoło. Lekko się wzdrygnęła,
gdy Mroczny Znak na lewym przedramieniu odrobinę zapiekł.
A więc to jednak dzisiaj. Nie miała
ochoty na zebranie. Znacznie bardziej uśmiechały jej się inne,
hmmm... zajęcia. Obdarzyła przelotnym spojrzeniem resztę
sypialni i uśmiechnęła się szyderczo, powracając wzrokiem do
lustra, przed którym stała.
Nagle poczuła zimną, wręcz lodowatą
dłoń na swoim gorącym barku. Tak, tego właśnie potrzebowała. Aż
zamknęła oczy z przyjemności. Mężczyzna doskonale wiedział, co
robi, nawet uśmiechał się podstępnie. Westchnęła głęboko, gdy
poczuła jego jeszcze chłodniejsze wargi na szyi. Przez lekko
uchylone powieki dostrzegła odbijające się w lustrze dwie czerwone
źrenice. Nie szło ich pomylić z żadnymi innymi.
Odwróciła się, jednocześnie
zarzucając mu ręce na szyję i całując go zachłannie w usta.
Odpowiedział jej tym samym, zagłębiając dłonie w jej włosach. Po
chwili mężczyzna przerwał niechętnie.
- Bello, zebranie niedługo.
- I co w związku z tym...? -
zapytała, wpatrując się w niego z uwielbieniem.
- Raczej wypadałoby się tam
pojawić – oznajmił z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Tom, ale to ty je organizujesz,
więc...
- Więc co?
- ...więc możesz się zawsze
spóźnić... - dokończyła. Jednocześnie bezwiednie gładziła
szczupłym palcem jego klatkę piersiową.
- Moja droga... - zaczął. Zawiesił
na chwilę głos, jednocześnie obejmując ją. W jednej chwili
została przyparta do ściany. Jej oddech przyspieszył, a skóra
stała się jeszcze bardziej rozpalona. Lord Voldemort wodził
ustami po jej policzku. Po chwili zbliżył się do ucha i
dokończył: - ...ja nigdy się nie spóźniam.
Po czym odsunął się i zwrócił do
wyjścia, dając jej do zrozumienia, że powinna się również
stawić punktualnie.
Lestrange starała się uspokoić
oddech. Nic nie mogła poradzić na to, że tak na nią działał.
Zanim całkiem zniknął za drzwiami, dodała tylko:
- A szkoda.
Tom Riddle na te słowa zaśmiał się
szaleńczo, zamknął machnięciem dłoni drzwi i ruszył długim
holem. Poprawił szatę i wszedł do wielkiej sali, w której już
kilkakrotnie odbywały się zebrania Śmierciożerców. Zajął swoje
stałe miejsce i rozejrzał się. Wszyscy już na niego czekali.
Przez zaciemnione okna nie przebijało się delikatne światło
Księżyca.
Gdy chwilę później do sali weszła
Bellatrix, rozpoczął przemowę.
- Witam, witam. Przechodząc od razu
do meritum, jak postępy...? - zapytał głosem nieznoszącym
sprzeciwu. - Barnabasie?
Wampir ukłonił się lekko i wystąpił
do przodu. Nie miał zbyt dobrych wieści.
- Panie, Potter się przebudził.
Była przy tym Granger.
- Słucham? - zapytał Voldemort.
- Panie... Potter znowu jest sobą
i...
- JAK TO?! - wrzasnął tak głośno,
że Śmierciożercy z trwogą spojrzeli na sfatygowany sufit. - Kto
za to odpowiada? Klątwa miała go zmienić na zawsze, nawet zabić!
Bellatrix!
Kobieta podeszła do niego bliżej i
spojrzała usłużnie.
- Mój panie, zaklęcie było
rzucone bez zarzutu. Ktoś je musiał odczynić.
Riddle uspokoił się trochę, ale
wciąż obdarzał Barnabasa nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Wiesz coś o tym? - Uniósł brwi,
pytając.
- Tak, ja... Z tego, co wiem, to
Dumbledore poprosił o to Snape'a. - Czarny Pan wydawał się tym
niezaskoczony. - Wróć na swoje miejsce, Collins – powiedział
cicho. - Severusie... masz mi coś do powiedzenia?
Wysoka postać w szacie i masce
Śmierciożercy wystąpiła z tłumu i ukłoniła się.
- Mój panie... - Mistrz Eliksirów
miał opanowany głos, lecz w środku wręcz się w nim gotowało.
Jak zwykle może wszystko zaprzepaścić przez tego starego
miłośnika dropsów!
- Czy to prawda?
- Tak – odparł beznamiętnie.
- Odczyniłeś urok z chłopaka?
- Z rozkazu Dumbledore'a.
Niechętnie.
- Zdajesz sobie sprawę, jakie będą
tego konsekwencje?
- Aż nadto.
- Wybornie. - Riddle uniósł
różdżkę, aby rzucić zaklęcie, ale nagle się zawahał. - Co
konkretnie zrobiłeś?
- Sprawiłem, że nie umarł. Poza
tym zachowywał się jak Potter – był arogancki, impertynencki
i...
- Rozumiem. Czy to mogło zrazić
Granger do niego?
- Nie jestem zorientowany w tej
kwestii, panie. - Ponownie się ukłonił. - Ale wydaje mi się, że
Collins będzie wiedział więcej na ten temat – dodał z
sardonicznym uśmiechem na ustach, czego jednak Czarny Pan zauważyć
nie mógł.
- Barnabasie, czy to prawda?
Wampir ponownie wystąpił, tym razem
bardziej niechętnie. Poprawił szatę.
- Tak, coś o tym wiem.
- Mianowicie?
- Granger płakała ciągle, mówiła,
że Potter robi jej krzywdę. Była zrozpaczona.
- Możesz uznać, że zraziła się
do niego?
- Tak.
- Wybornie! Severusie, jednak nie
czeka cię kara. To lepsze od tego, co mogłaby spowodować jego
śmierć! Odsunięcie się od niego przyjaciół – ostatnie
słowo wypowiedział ze wstrętem. - Jesteście wolni. Draconie,
jakieś nowe wieści? Ktoś ze Slytherinu chce się do nas
przyłączyć?
Blondyn skinął głową.
- Jak najbardziej. Dodatkowo, mój
panie, jestem gotowy całkowicie poświęcić się służbie dla
ciebie. Nie mogę już wytrzymać w tym zamku. Każda sekunda jest
dla mnie cierpieniem.
- Cóż... W takim razie od Nowego
Roku czeka cię poważna próba. Nie zmarnuj tego. Oczekuję twojego
pełnego oddania.
- Jak najbardziej, mój panie.
Jesteś bardzo wyrozumiały. Poza tym w szkole jest pewna osoba,
która mi zagraża. Śledzi mnie i wie, że jestem twoim wiernym
sługą. Obawiam się, że może to wykorzystać.
- Nazwisko.
- Brown. Carmen Brown – odparł
pewnie Draco.
Snape zesztywniał. Do tej pory cieszył
się, że uniknął tortur. Odbiegł nawet na chwilę myślami,
poczuł się pewniej. I nagle było tak, jakby go ktoś ugodził nożem
w pierś. Nie, to nie może być prawda. W co się ta Gryfonka znowu
zamieszała?! Nie, żeby mu na niej zależało, ale... Przyzwyczaił
się do niej. Tak, to dobre słowa. Przyzwyczaił, ale nic więcej.
To uczennica i jako nauczyciel on musi, powinien ją chronić.
- Czy ja dobrze usłyszałem? -
zapytał Lord Voldemort. Sam wyglądał na zdziwionego. - Jacku
Singerze, słyszałeś to?
- Owszem – dobiegł wszystkich
zgromadzonych głos młodzieńca stojącego obok Bellatrix.
Uśmiechał się szyderczo.
- Zamierzasz coś z tym zrobić?
- Jak najbardziej – odparł,
odgarniając czarne jak noc włosy z twarzy. Z zielonych oczu
wyzierała nienawiść.
***
Hermionie było przyjemnie. Miło i
ciepło, dawno już nie czuła się tak dobrze. Leżała wtulona w
Harry'ego, słyszała jego oddech. Była taka szczęśliwa! Nareszcie
wszystko z nim w porządku. Ale i tak już nic nie będzie takie, jak
dawniej. Zdawała sobie sprawę, że musiało to jakoś na niego
wpłynąć, zresztą na nią również.
Westchnęła i ułożyła się
wygodniej. Nie chciała teraz myśleć o przyszłości, najważniejsza
była teraźniejszość. I tylko to się teraz liczyło. Byli razem.
Nagle dobiegł ją okropny krzyk.
Przeraziła się, że to Harry, ale nie. Szybko otworzyła oczy i
usiadła na łóżku, on zrobił to samo. Nie było tu zbyt wiele
miejsca, więc prawie spadła, ale całe szczęście zdążył złapać
ją za ramię.
Tymczasem krzyk ustał, a ich uszu
dobiegły słowa wściekłej pani Pomfrey.
- Co wy tu robicie?! Granger, miałaś
zostać tylko na pięć minut!
Harry i Hermiona spojrzeli na siebie i
nagle oboje wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Za to pielęgniarka
zrobiła się czerwona na twarzy.
- Przestańcie! Mielibyście choć
trochę przyzwoitości!
Wcale im to nie pomogło, nadal
chichotali w najlepsze. Hermiona kątem oka dostrzegła, że wschodzi
już słońce. Świetnie, niedzielny poranek.
Dopiero teraz poczuła, jak bolą ją
plecy. Nie było tu zbyt wygodnie, ale trudno. To wszystko było
warte poświęcenia.
- Panie Potter, zapraszam do
dormitorium – oznajmiła hardo pani Pomfrey, unosząc wysoko
głowę. Odeszła w głąb Skrzydła Szpitalnego.
- Już całkiem jej odbiło na stare
lata? - zapytał Harry.
- Niewykluczone. Aż się dziwię,
że nikogo innego nie obudziła.
- Magia – zaśmiał się chłopak.
- Możliwe. - Hermiona się
uśmiechnęła. - To jak, spakujemy cię?
- Jasne.
Harry zbliżył się do niej i
pocałował w czoło. Wciąż nie mieli siebie dość.
- Gdzie twoja różdżka? - spytała.
- Na Godryka, u Pomfrey. Wcześniej
mi jej nie dawała, bo niezbyt się kontrolowałem.
- Teraz też nie. – Hermiona
się uśmiechnęła. - I raczej dzisiaj już jej nie odzyskasz.
- Wiesz co? - W jego oczach znowu
igrały wesołe iskierki. Zbliżył usta do jej ucha, a ona
zadrżała. - Zawsze mogę użyć twojej i...
Nie dokończył, bo oberwał poduszką.