Harry Potter - Book And Scroll

8.12.13

38. Postępy

"Dla mnie bez niego
Pustynią świat,
Życia mojego
Zatruty kwiat.

Biedna ma głowa,
Tak pomieszana,
Myśli osnowa
Poprzerywana.

Znikł już mój spokój,
Z nim szczęście me,
Już ja go nigdy
Nie znajdę, nie.

On tylko moim
Przytomny snom,
Dla niego tylko
Opuszczam dom."
- J. W. Goethe, "Faust"

    Draco stał sztywno i patrzył na Ginny. Przybrała dość wyzywającą postawę, widać bardzo nie podobało jej się to, co wcześniej usłyszała. Właściwie to jej się nie dziwił. Z bojową miną w końcu z siebie wyrzuciła:
- Może w końcu byś mi to wyjaśnił?
    W jej głosie nie słychać było gniewu, za to wręcz emanował on zimnem. Mógł się założyć, że gdyby teraz chuchnęła, powietrze by zamarzło.
- Ja... Ekmm... Miałem ci powiedzieć i...
- Co mi zamierzałeś powiedzieć?! Że za moimi plecami chciałeś przystąpić do Voldemorta? Rzucić szkołę? A może coś o Lavender? Zamieniam się w słuch i lepiej módl się, żeby to była prawda, bo inaczej... - nie dokończyła, ale dostrzegł w jej oczach zimny błysk.
- Chodzi o to, że... - westchnął i zaczął bardziej zdecydowanie. - Zanim nam brutalnie przerwała ta Brown, to miałem ci coś do powiedzenia. Po to mieliśmy się tu spotkać. Chciałem ci wszystko wyjaśnić. Gdy skończy się ten semestr, prawdopodobnie rzucę szkołę.
- Co... CO?! - zapytała Ginny.
- Dobrze słyszałaś. A teraz daj mi wyjaśnić, dobrze? Dzięki. Chodzi tu między innymi o Lavender. Czarny Pan dawno nie dawał mi żadnej misji, a chciałem się wykazać. Na dodatek trochę powkurzać Pottera. Znalazłem jeszcze przed końcem wakacji u mnie w domu w bibliotece książkę o magii krwi. Trochę się z niej nauczyłem, pomyślałem, że dobrze by było to przećwiczyć. Lavender jako pierwsza przyszła mi do głowy. Gin, to było ważne, żeby namieszać w życiu Pottera i...
- I Hermiony też?
- Poniekąd – przyznał jej niechętnie rację. - Ale sama widziałaś, że i tak niewiele to dało. Poza tym, nic się specjalnego nie stało i...
- Przez ciebie zginęła! - wrzasnęła Ginny, w jej głosie słychać było rozpacz.
- To nieprawda... - cicho odparł Draco. - Nie zabiłem jej...
- Nie bezpośrednio, ale z jakiegoś powodu poszła do naszej szatni. A potem ten atak... Wiedziałeś o nim?
- Nie, nie! Nie miałem pojęcia, że Śmierciożercy napadną na nas. Mówiłem już, to wymyśliła Bellatrix, chciała zastraszyć uczniów. To był tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności...
- W którym jednak częściowo brałeś udział. - Ginny spojrzała na niego smutno. Jej złość się ulotniła, ale zastąpiło ją coś innego. - Nie chcę, żebyś miał przez to kłopoty...
- Nic się nie stanie, naprawdę... - powiedział i przytulił ją. Po chwili się odsunęła.
- To przez to chcesz odejść?
- Nie. Po prostu... Wiesz, że ja tutaj nie pasuję. Chcę robić coś innego, wyższego. Czarny Pan mi to zapewni. Już to robi, ale może być lepiej. Możemy zmienić świat, Gin. Ty też. Pozwól mi odejść, a wtedy...
- A co z nami? - zapytała łamiącym się głosem.
- To nic nie zmienia. Kocham cię, Gin – powiedział, patrząc jej w oczy. - Zrobię wszystko, żeby cię chronić. Gdy już wygramy, wstawię się za tobą u Czarnego Pana, powiem, że zawsze byłaś po naszej stronie. Na Salazara, zrobię to nawet dzisiaj!
- Ale ja... Ja nie wiem, po czyjej jestem stronie. Draco, zrozum. Od zawsze moja rodzina, moi przyjaciele byli po stronie Dumbledore'a, czynili dobro. Nie jestem pewna czy chcę to zmieniać.
- To my czynimy dobro – wyszeptał, unosząc jej podbródek. - Zobacz, jaki świat jest teraz plugawy i nieczysty. Wszędzie mugole, a prawdziwy czarodzieje, naprawdę wielcy ludzie muszą się ukrywać. Do czego to prowadzi? Niedługo zostaniemy przez nich zdeptani, zapomnieni. Jeśli nie zaczniemy teraz działać, to za parę lat będzie za późno. Czarny Pan naprawdę wie, co robi. Będziemy mogli żyć razem w nowym, lepszym świecie. Ale zaufaj mi. Zaufaj Czarnemu Panu.
- Sama nie wiem, ja... Muszę się nad tym zastanowić.
- Czyli nie mówisz nie?
- Nie mówię też tak. - Tym razem odparła twardo, chociaż w jej oczach można było dostrzec niepewność. Była między tłuczkiem a ziemią i nie wiedziała, co gorsze. Właściwie teraz wszystko się sprowadzało to wybrania mniejszego zła. Ale zaraz, jak to mówił Dumbledore? Podobno miłość wszystko zwycięży. Prawdziwe dobro. A przecież czym innym jest miłość? Teraz jej oczy zamigotały, a twarz się rozjaśniła. Młody Malfoy uśmiechnął się i zapytał:
- Jesteś ze mną. Prawda czy fałsz?
- Prawda – odpowiedziała Ginny.

***

    Jej długa, czarna szata opadała aż do stóp, kończyła się na zimnej posadzce. Całkowitym przeciwieństwem było jej ciało – czuła, że jej odkryte ramiona są tak gorące, iż można się sparzyć, dotykając ich. A niczego innego teraz nie pragnęła. Nie, nie sparzenia się. Tak, oczywiście, że dotyku. I to nie byle jakiego, tylko tego, który czuła co noc od kilku miesięcy. Westchnęła i odgarnęła kosmyk czarnych włosów opadający jej na czoło. Lekko się wzdrygnęła, gdy Mroczny Znak na lewym przedramieniu odrobinę zapiekł.
    A więc to jednak dzisiaj. Nie miała ochoty na zebranie. Znacznie bardziej uśmiechały jej się inne, hmmm... zajęcia. Obdarzyła przelotnym spojrzeniem resztę sypialni i uśmiechnęła się szyderczo, powracając wzrokiem do lustra, przed którym stała.
    Nagle poczuła zimną, wręcz lodowatą dłoń na swoim gorącym barku. Tak, tego właśnie potrzebowała. Aż zamknęła oczy z przyjemności. Mężczyzna doskonale wiedział, co robi, nawet uśmiechał się podstępnie. Westchnęła głęboko, gdy poczuła jego jeszcze chłodniejsze wargi na szyi. Przez lekko uchylone powieki dostrzegła odbijające się w lustrze dwie czerwone źrenice. Nie szło ich pomylić z żadnymi innymi.
    Odwróciła się, jednocześnie zarzucając mu ręce na szyję i całując go zachłannie w usta. Odpowiedział jej tym samym, zagłębiając dłonie w jej włosach. Po chwili mężczyzna przerwał niechętnie.
- Bello, zebranie niedługo.
- I co w związku z tym...? - zapytała, wpatrując się w niego z uwielbieniem.
Raczej wypadałoby się tam pojawić – oznajmił z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Tom, ale to ty je organizujesz, więc...
- Więc co?
- ...więc możesz się zawsze spóźnić... - dokończyła. Jednocześnie bezwiednie gładziła szczupłym palcem jego klatkę piersiową.
- Moja droga... - zaczął. Zawiesił na chwilę głos, jednocześnie obejmując ją. W jednej chwili została przyparta do ściany. Jej oddech przyspieszył, a skóra stała się jeszcze bardziej rozpalona. Lord Voldemort wodził ustami po jej policzku. Po chwili zbliżył się do ucha i dokończył: - ...ja nigdy się nie spóźniam.
    Po czym odsunął się i zwrócił do wyjścia, dając jej do zrozumienia, że powinna się również stawić punktualnie.
    Lestrange starała się uspokoić oddech. Nic nie mogła poradzić na to, że tak na nią działał. Zanim całkiem zniknął za drzwiami, dodała tylko:
- A szkoda.
    Tom Riddle na te słowa zaśmiał się szaleńczo, zamknął machnięciem dłoni drzwi i ruszył długim holem. Poprawił szatę i wszedł do wielkiej sali, w której już kilkakrotnie odbywały się zebrania Śmierciożerców. Zajął swoje stałe miejsce i rozejrzał się. Wszyscy już na niego czekali. Przez zaciemnione okna nie przebijało się delikatne światło Księżyca.
    Gdy chwilę później do sali weszła Bellatrix, rozpoczął przemowę.
- Witam, witam. Przechodząc od razu do meritum, jak postępy...? - zapytał głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Barnabasie?
    Wampir ukłonił się lekko i wystąpił do przodu. Nie miał zbyt dobrych wieści.
- Panie, Potter się przebudził. Była przy tym Granger.
- Słucham? - zapytał Voldemort.
- Panie... Potter znowu jest sobą i...
- JAK TO?! - wrzasnął tak głośno, że Śmierciożercy z trwogą spojrzeli na sfatygowany sufit. - Kto za to odpowiada? Klątwa miała go zmienić na zawsze, nawet zabić! Bellatrix!
    Kobieta podeszła do niego bliżej i spojrzała usłużnie.
- Mój panie, zaklęcie było rzucone bez zarzutu. Ktoś je musiał odczynić.
    Riddle uspokoił się trochę, ale wciąż obdarzał Barnabasa nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Wiesz coś o tym? - Uniósł brwi, pytając.
- Tak, ja... Z tego, co wiem, to Dumbledore poprosił o to Snape'a. - Czarny Pan wydawał się tym niezaskoczony. - Wróć na swoje miejsce, Collins – powiedział cicho. - Severusie... masz mi coś do powiedzenia?
    Wysoka postać w szacie i masce Śmierciożercy wystąpiła z tłumu i ukłoniła się.
- Mój panie... - Mistrz Eliksirów miał opanowany głos, lecz w środku wręcz się w nim gotowało. Jak zwykle może wszystko zaprzepaścić przez tego starego miłośnika dropsów!
- Czy to prawda?
- Tak – odparł beznamiętnie.
- Odczyniłeś urok z chłopaka?
- Z rozkazu Dumbledore'a. Niechętnie.
- Zdajesz sobie sprawę, jakie będą tego konsekwencje?
- Aż nadto.
- Wybornie. - Riddle uniósł różdżkę, aby rzucić zaklęcie, ale nagle się zawahał. - Co konkretnie zrobiłeś?
- Sprawiłem, że nie umarł. Poza tym zachowywał się jak Potter – był arogancki, impertynencki i...
- Rozumiem. Czy to mogło zrazić Granger do niego?
- Nie jestem zorientowany w tej kwestii, panie. - Ponownie się ukłonił. - Ale wydaje mi się, że Collins będzie wiedział więcej na ten temat – dodał z sardonicznym uśmiechem na ustach, czego jednak Czarny Pan zauważyć nie mógł.
- Barnabasie, czy to prawda?
    Wampir ponownie wystąpił, tym razem bardziej niechętnie. Poprawił szatę.
- Tak, coś o tym wiem.
- Mianowicie?
- Granger płakała ciągle, mówiła, że Potter robi jej krzywdę. Była zrozpaczona.
- Możesz uznać, że zraziła się do niego?
- Tak.
- Wybornie! Severusie, jednak nie czeka cię kara. To lepsze od tego, co mogłaby spowodować jego śmierć! Odsunięcie się od niego przyjaciół – ostatnie słowo wypowiedział ze wstrętem. - Jesteście wolni. Draconie, jakieś nowe wieści? Ktoś ze Slytherinu chce się do nas przyłączyć?
    Blondyn skinął głową.
- Jak najbardziej. Dodatkowo, mój panie, jestem gotowy całkowicie poświęcić się służbie dla ciebie. Nie mogę już wytrzymać w tym zamku. Każda sekunda jest dla mnie cierpieniem.
- Cóż... W takim razie od Nowego Roku czeka cię poważna próba. Nie zmarnuj tego. Oczekuję twojego pełnego oddania.
- Jak najbardziej, mój panie. Jesteś bardzo wyrozumiały. Poza tym w szkole jest pewna osoba, która mi zagraża. Śledzi mnie i wie, że jestem twoim wiernym sługą. Obawiam się, że może to wykorzystać.
- Nazwisko.
- Brown. Carmen Brown – odparł pewnie Draco.
    Snape zesztywniał. Do tej pory cieszył się, że uniknął tortur. Odbiegł nawet na chwilę myślami, poczuł się pewniej. I nagle było tak, jakby go ktoś ugodził nożem w pierś. Nie, to nie może być prawda. W co się ta Gryfonka znowu zamieszała?! Nie, żeby mu na niej zależało, ale... Przyzwyczaił się do niej. Tak, to dobre słowa. Przyzwyczaił, ale nic więcej. To uczennica i jako nauczyciel on musi, powinien ją chronić.
- Czy ja dobrze usłyszałem? - zapytał Lord Voldemort. Sam wyglądał na zdziwionego. - Jacku Singerze, słyszałeś to?
- Owszem – dobiegł wszystkich zgromadzonych głos młodzieńca stojącego obok Bellatrix. Uśmiechał się szyderczo.
- Zamierzasz coś z tym zrobić?
- Jak najbardziej – odparł, odgarniając czarne jak noc włosy z twarzy. Z zielonych oczu wyzierała nienawiść.

***


    Hermionie było przyjemnie. Miło i ciepło, dawno już nie czuła się tak dobrze. Leżała wtulona w Harry'ego, słyszała jego oddech. Była taka szczęśliwa! Nareszcie wszystko z nim w porządku. Ale i tak już nic nie będzie takie, jak dawniej. Zdawała sobie sprawę, że musiało to jakoś na niego wpłynąć, zresztą na nią również.
    Westchnęła i ułożyła się wygodniej. Nie chciała teraz myśleć o przyszłości, najważniejsza była teraźniejszość. I tylko to się teraz liczyło. Byli razem.
    Nagle dobiegł ją okropny krzyk. Przeraziła się, że to Harry, ale nie. Szybko otworzyła oczy i usiadła na łóżku, on zrobił to samo. Nie było tu zbyt wiele miejsca, więc prawie spadła, ale całe szczęście zdążył złapać ją za ramię.
    Tymczasem krzyk ustał, a ich uszu dobiegły słowa wściekłej pani Pomfrey.
- Co wy tu robicie?! Granger, miałaś zostać tylko na pięć minut!
    Harry i Hermiona spojrzeli na siebie i nagle oboje wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Za to pielęgniarka zrobiła się czerwona na twarzy.
- Przestańcie! Mielibyście choć trochę przyzwoitości!
    Wcale im to nie pomogło, nadal chichotali w najlepsze. Hermiona kątem oka dostrzegła, że wschodzi już słońce. Świetnie, niedzielny poranek.
    Dopiero teraz poczuła, jak bolą ją plecy. Nie było tu zbyt wygodnie, ale trudno. To wszystko było warte poświęcenia.
- Panie Potter, zapraszam do dormitorium – oznajmiła hardo pani Pomfrey, unosząc wysoko głowę. Odeszła w głąb Skrzydła Szpitalnego.
- Już całkiem jej odbiło na stare lata? - zapytał Harry.
- Niewykluczone. Aż się dziwię, że nikogo innego nie obudziła.
- Magia – zaśmiał się chłopak.
- Możliwe. - Hermiona się uśmiechnęła. - To jak, spakujemy cię?
- Jasne.
    Harry zbliżył się do niej i pocałował w czoło. Wciąż nie mieli siebie dość.
- Gdzie twoja różdżka? - spytała.
- Na Godryka, u Pomfrey. Wcześniej mi jej nie dawała, bo niezbyt się kontrolowałem.
- Teraz też nie. – Hermiona się uśmiechnęła. - I raczej dzisiaj już jej nie odzyskasz.
- Wiesz co? - W jego oczach znowu igrały wesołe iskierki. Zbliżył usta do jej ucha, a ona zadrżała. - Zawsze mogę użyć twojej i...
    Nie dokończył, bo oberwał poduszką.
Harry Potter - Book And Scroll