Harry Potter - Book And Scroll

8.12.13

38. Postępy

"Dla mnie bez niego
Pustynią świat,
Życia mojego
Zatruty kwiat.

Biedna ma głowa,
Tak pomieszana,
Myśli osnowa
Poprzerywana.

Znikł już mój spokój,
Z nim szczęście me,
Już ja go nigdy
Nie znajdę, nie.

On tylko moim
Przytomny snom,
Dla niego tylko
Opuszczam dom."
- J. W. Goethe, "Faust"

    Draco stał sztywno i patrzył na Ginny. Przybrała dość wyzywającą postawę, widać bardzo nie podobało jej się to, co wcześniej usłyszała. Właściwie to jej się nie dziwił. Z bojową miną w końcu z siebie wyrzuciła:
- Może w końcu byś mi to wyjaśnił?
    W jej głosie nie słychać było gniewu, za to wręcz emanował on zimnem. Mógł się założyć, że gdyby teraz chuchnęła, powietrze by zamarzło.
- Ja... Ekmm... Miałem ci powiedzieć i...
- Co mi zamierzałeś powiedzieć?! Że za moimi plecami chciałeś przystąpić do Voldemorta? Rzucić szkołę? A może coś o Lavender? Zamieniam się w słuch i lepiej módl się, żeby to była prawda, bo inaczej... - nie dokończyła, ale dostrzegł w jej oczach zimny błysk.
- Chodzi o to, że... - westchnął i zaczął bardziej zdecydowanie. - Zanim nam brutalnie przerwała ta Brown, to miałem ci coś do powiedzenia. Po to mieliśmy się tu spotkać. Chciałem ci wszystko wyjaśnić. Gdy skończy się ten semestr, prawdopodobnie rzucę szkołę.
- Co... CO?! - zapytała Ginny.
- Dobrze słyszałaś. A teraz daj mi wyjaśnić, dobrze? Dzięki. Chodzi tu między innymi o Lavender. Czarny Pan dawno nie dawał mi żadnej misji, a chciałem się wykazać. Na dodatek trochę powkurzać Pottera. Znalazłem jeszcze przed końcem wakacji u mnie w domu w bibliotece książkę o magii krwi. Trochę się z niej nauczyłem, pomyślałem, że dobrze by było to przećwiczyć. Lavender jako pierwsza przyszła mi do głowy. Gin, to było ważne, żeby namieszać w życiu Pottera i...
- I Hermiony też?
- Poniekąd – przyznał jej niechętnie rację. - Ale sama widziałaś, że i tak niewiele to dało. Poza tym, nic się specjalnego nie stało i...
- Przez ciebie zginęła! - wrzasnęła Ginny, w jej głosie słychać było rozpacz.
- To nieprawda... - cicho odparł Draco. - Nie zabiłem jej...
- Nie bezpośrednio, ale z jakiegoś powodu poszła do naszej szatni. A potem ten atak... Wiedziałeś o nim?
- Nie, nie! Nie miałem pojęcia, że Śmierciożercy napadną na nas. Mówiłem już, to wymyśliła Bellatrix, chciała zastraszyć uczniów. To był tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności...
- W którym jednak częściowo brałeś udział. - Ginny spojrzała na niego smutno. Jej złość się ulotniła, ale zastąpiło ją coś innego. - Nie chcę, żebyś miał przez to kłopoty...
- Nic się nie stanie, naprawdę... - powiedział i przytulił ją. Po chwili się odsunęła.
- To przez to chcesz odejść?
- Nie. Po prostu... Wiesz, że ja tutaj nie pasuję. Chcę robić coś innego, wyższego. Czarny Pan mi to zapewni. Już to robi, ale może być lepiej. Możemy zmienić świat, Gin. Ty też. Pozwól mi odejść, a wtedy...
- A co z nami? - zapytała łamiącym się głosem.
- To nic nie zmienia. Kocham cię, Gin – powiedział, patrząc jej w oczy. - Zrobię wszystko, żeby cię chronić. Gdy już wygramy, wstawię się za tobą u Czarnego Pana, powiem, że zawsze byłaś po naszej stronie. Na Salazara, zrobię to nawet dzisiaj!
- Ale ja... Ja nie wiem, po czyjej jestem stronie. Draco, zrozum. Od zawsze moja rodzina, moi przyjaciele byli po stronie Dumbledore'a, czynili dobro. Nie jestem pewna czy chcę to zmieniać.
- To my czynimy dobro – wyszeptał, unosząc jej podbródek. - Zobacz, jaki świat jest teraz plugawy i nieczysty. Wszędzie mugole, a prawdziwy czarodzieje, naprawdę wielcy ludzie muszą się ukrywać. Do czego to prowadzi? Niedługo zostaniemy przez nich zdeptani, zapomnieni. Jeśli nie zaczniemy teraz działać, to za parę lat będzie za późno. Czarny Pan naprawdę wie, co robi. Będziemy mogli żyć razem w nowym, lepszym świecie. Ale zaufaj mi. Zaufaj Czarnemu Panu.
- Sama nie wiem, ja... Muszę się nad tym zastanowić.
- Czyli nie mówisz nie?
- Nie mówię też tak. - Tym razem odparła twardo, chociaż w jej oczach można było dostrzec niepewność. Była między tłuczkiem a ziemią i nie wiedziała, co gorsze. Właściwie teraz wszystko się sprowadzało to wybrania mniejszego zła. Ale zaraz, jak to mówił Dumbledore? Podobno miłość wszystko zwycięży. Prawdziwe dobro. A przecież czym innym jest miłość? Teraz jej oczy zamigotały, a twarz się rozjaśniła. Młody Malfoy uśmiechnął się i zapytał:
- Jesteś ze mną. Prawda czy fałsz?
- Prawda – odpowiedziała Ginny.

***

    Jej długa, czarna szata opadała aż do stóp, kończyła się na zimnej posadzce. Całkowitym przeciwieństwem było jej ciało – czuła, że jej odkryte ramiona są tak gorące, iż można się sparzyć, dotykając ich. A niczego innego teraz nie pragnęła. Nie, nie sparzenia się. Tak, oczywiście, że dotyku. I to nie byle jakiego, tylko tego, który czuła co noc od kilku miesięcy. Westchnęła i odgarnęła kosmyk czarnych włosów opadający jej na czoło. Lekko się wzdrygnęła, gdy Mroczny Znak na lewym przedramieniu odrobinę zapiekł.
    A więc to jednak dzisiaj. Nie miała ochoty na zebranie. Znacznie bardziej uśmiechały jej się inne, hmmm... zajęcia. Obdarzyła przelotnym spojrzeniem resztę sypialni i uśmiechnęła się szyderczo, powracając wzrokiem do lustra, przed którym stała.
    Nagle poczuła zimną, wręcz lodowatą dłoń na swoim gorącym barku. Tak, tego właśnie potrzebowała. Aż zamknęła oczy z przyjemności. Mężczyzna doskonale wiedział, co robi, nawet uśmiechał się podstępnie. Westchnęła głęboko, gdy poczuła jego jeszcze chłodniejsze wargi na szyi. Przez lekko uchylone powieki dostrzegła odbijające się w lustrze dwie czerwone źrenice. Nie szło ich pomylić z żadnymi innymi.
    Odwróciła się, jednocześnie zarzucając mu ręce na szyję i całując go zachłannie w usta. Odpowiedział jej tym samym, zagłębiając dłonie w jej włosach. Po chwili mężczyzna przerwał niechętnie.
- Bello, zebranie niedługo.
- I co w związku z tym...? - zapytała, wpatrując się w niego z uwielbieniem.
Raczej wypadałoby się tam pojawić – oznajmił z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Tom, ale to ty je organizujesz, więc...
- Więc co?
- ...więc możesz się zawsze spóźnić... - dokończyła. Jednocześnie bezwiednie gładziła szczupłym palcem jego klatkę piersiową.
- Moja droga... - zaczął. Zawiesił na chwilę głos, jednocześnie obejmując ją. W jednej chwili została przyparta do ściany. Jej oddech przyspieszył, a skóra stała się jeszcze bardziej rozpalona. Lord Voldemort wodził ustami po jej policzku. Po chwili zbliżył się do ucha i dokończył: - ...ja nigdy się nie spóźniam.
    Po czym odsunął się i zwrócił do wyjścia, dając jej do zrozumienia, że powinna się również stawić punktualnie.
    Lestrange starała się uspokoić oddech. Nic nie mogła poradzić na to, że tak na nią działał. Zanim całkiem zniknął za drzwiami, dodała tylko:
- A szkoda.
    Tom Riddle na te słowa zaśmiał się szaleńczo, zamknął machnięciem dłoni drzwi i ruszył długim holem. Poprawił szatę i wszedł do wielkiej sali, w której już kilkakrotnie odbywały się zebrania Śmierciożerców. Zajął swoje stałe miejsce i rozejrzał się. Wszyscy już na niego czekali. Przez zaciemnione okna nie przebijało się delikatne światło Księżyca.
    Gdy chwilę później do sali weszła Bellatrix, rozpoczął przemowę.
- Witam, witam. Przechodząc od razu do meritum, jak postępy...? - zapytał głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Barnabasie?
    Wampir ukłonił się lekko i wystąpił do przodu. Nie miał zbyt dobrych wieści.
- Panie, Potter się przebudził. Była przy tym Granger.
- Słucham? - zapytał Voldemort.
- Panie... Potter znowu jest sobą i...
- JAK TO?! - wrzasnął tak głośno, że Śmierciożercy z trwogą spojrzeli na sfatygowany sufit. - Kto za to odpowiada? Klątwa miała go zmienić na zawsze, nawet zabić! Bellatrix!
    Kobieta podeszła do niego bliżej i spojrzała usłużnie.
- Mój panie, zaklęcie było rzucone bez zarzutu. Ktoś je musiał odczynić.
    Riddle uspokoił się trochę, ale wciąż obdarzał Barnabasa nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Wiesz coś o tym? - Uniósł brwi, pytając.
- Tak, ja... Z tego, co wiem, to Dumbledore poprosił o to Snape'a. - Czarny Pan wydawał się tym niezaskoczony. - Wróć na swoje miejsce, Collins – powiedział cicho. - Severusie... masz mi coś do powiedzenia?
    Wysoka postać w szacie i masce Śmierciożercy wystąpiła z tłumu i ukłoniła się.
- Mój panie... - Mistrz Eliksirów miał opanowany głos, lecz w środku wręcz się w nim gotowało. Jak zwykle może wszystko zaprzepaścić przez tego starego miłośnika dropsów!
- Czy to prawda?
- Tak – odparł beznamiętnie.
- Odczyniłeś urok z chłopaka?
- Z rozkazu Dumbledore'a. Niechętnie.
- Zdajesz sobie sprawę, jakie będą tego konsekwencje?
- Aż nadto.
- Wybornie. - Riddle uniósł różdżkę, aby rzucić zaklęcie, ale nagle się zawahał. - Co konkretnie zrobiłeś?
- Sprawiłem, że nie umarł. Poza tym zachowywał się jak Potter – był arogancki, impertynencki i...
- Rozumiem. Czy to mogło zrazić Granger do niego?
- Nie jestem zorientowany w tej kwestii, panie. - Ponownie się ukłonił. - Ale wydaje mi się, że Collins będzie wiedział więcej na ten temat – dodał z sardonicznym uśmiechem na ustach, czego jednak Czarny Pan zauważyć nie mógł.
- Barnabasie, czy to prawda?
    Wampir ponownie wystąpił, tym razem bardziej niechętnie. Poprawił szatę.
- Tak, coś o tym wiem.
- Mianowicie?
- Granger płakała ciągle, mówiła, że Potter robi jej krzywdę. Była zrozpaczona.
- Możesz uznać, że zraziła się do niego?
- Tak.
- Wybornie! Severusie, jednak nie czeka cię kara. To lepsze od tego, co mogłaby spowodować jego śmierć! Odsunięcie się od niego przyjaciół – ostatnie słowo wypowiedział ze wstrętem. - Jesteście wolni. Draconie, jakieś nowe wieści? Ktoś ze Slytherinu chce się do nas przyłączyć?
    Blondyn skinął głową.
- Jak najbardziej. Dodatkowo, mój panie, jestem gotowy całkowicie poświęcić się służbie dla ciebie. Nie mogę już wytrzymać w tym zamku. Każda sekunda jest dla mnie cierpieniem.
- Cóż... W takim razie od Nowego Roku czeka cię poważna próba. Nie zmarnuj tego. Oczekuję twojego pełnego oddania.
- Jak najbardziej, mój panie. Jesteś bardzo wyrozumiały. Poza tym w szkole jest pewna osoba, która mi zagraża. Śledzi mnie i wie, że jestem twoim wiernym sługą. Obawiam się, że może to wykorzystać.
- Nazwisko.
- Brown. Carmen Brown – odparł pewnie Draco.
    Snape zesztywniał. Do tej pory cieszył się, że uniknął tortur. Odbiegł nawet na chwilę myślami, poczuł się pewniej. I nagle było tak, jakby go ktoś ugodził nożem w pierś. Nie, to nie może być prawda. W co się ta Gryfonka znowu zamieszała?! Nie, żeby mu na niej zależało, ale... Przyzwyczaił się do niej. Tak, to dobre słowa. Przyzwyczaił, ale nic więcej. To uczennica i jako nauczyciel on musi, powinien ją chronić.
- Czy ja dobrze usłyszałem? - zapytał Lord Voldemort. Sam wyglądał na zdziwionego. - Jacku Singerze, słyszałeś to?
- Owszem – dobiegł wszystkich zgromadzonych głos młodzieńca stojącego obok Bellatrix. Uśmiechał się szyderczo.
- Zamierzasz coś z tym zrobić?
- Jak najbardziej – odparł, odgarniając czarne jak noc włosy z twarzy. Z zielonych oczu wyzierała nienawiść.

***


    Hermionie było przyjemnie. Miło i ciepło, dawno już nie czuła się tak dobrze. Leżała wtulona w Harry'ego, słyszała jego oddech. Była taka szczęśliwa! Nareszcie wszystko z nim w porządku. Ale i tak już nic nie będzie takie, jak dawniej. Zdawała sobie sprawę, że musiało to jakoś na niego wpłynąć, zresztą na nią również.
    Westchnęła i ułożyła się wygodniej. Nie chciała teraz myśleć o przyszłości, najważniejsza była teraźniejszość. I tylko to się teraz liczyło. Byli razem.
    Nagle dobiegł ją okropny krzyk. Przeraziła się, że to Harry, ale nie. Szybko otworzyła oczy i usiadła na łóżku, on zrobił to samo. Nie było tu zbyt wiele miejsca, więc prawie spadła, ale całe szczęście zdążył złapać ją za ramię.
    Tymczasem krzyk ustał, a ich uszu dobiegły słowa wściekłej pani Pomfrey.
- Co wy tu robicie?! Granger, miałaś zostać tylko na pięć minut!
    Harry i Hermiona spojrzeli na siebie i nagle oboje wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Za to pielęgniarka zrobiła się czerwona na twarzy.
- Przestańcie! Mielibyście choć trochę przyzwoitości!
    Wcale im to nie pomogło, nadal chichotali w najlepsze. Hermiona kątem oka dostrzegła, że wschodzi już słońce. Świetnie, niedzielny poranek.
    Dopiero teraz poczuła, jak bolą ją plecy. Nie było tu zbyt wygodnie, ale trudno. To wszystko było warte poświęcenia.
- Panie Potter, zapraszam do dormitorium – oznajmiła hardo pani Pomfrey, unosząc wysoko głowę. Odeszła w głąb Skrzydła Szpitalnego.
- Już całkiem jej odbiło na stare lata? - zapytał Harry.
- Niewykluczone. Aż się dziwię, że nikogo innego nie obudziła.
- Magia – zaśmiał się chłopak.
- Możliwe. - Hermiona się uśmiechnęła. - To jak, spakujemy cię?
- Jasne.
    Harry zbliżył się do niej i pocałował w czoło. Wciąż nie mieli siebie dość.
- Gdzie twoja różdżka? - spytała.
- Na Godryka, u Pomfrey. Wcześniej mi jej nie dawała, bo niezbyt się kontrolowałem.
- Teraz też nie. – Hermiona się uśmiechnęła. - I raczej dzisiaj już jej nie odzyskasz.
- Wiesz co? - W jego oczach znowu igrały wesołe iskierki. Zbliżył usta do jej ucha, a ona zadrżała. - Zawsze mogę użyć twojej i...
    Nie dokończył, bo oberwał poduszką.

3.11.13

37. Wszystko się zmieni

"Czy tak pachnie strach? 
Sam go sobie wymyśliłem 
Stoję twarzą w twarz 
Z tym człowiekiem, którym byłem 
Zimno patrzy na mnie - 
Jakby chłodem zabić chciał 
Lecz to przecież ja 
A sam siebie nie zabiję 

Gdybym miał urodzić się na nowo 
Gdyby drugą szansę los mi dał 
Poszedłbym tą samą ślepą drogą 
Będę taki sam, zawsze taki sam 
Zawsze taki sam 
Będę taki sam 
Zawsze taki sam"
- IRA, "Taki sam"


    Minęło kilka dni i nie przyniosły one nic niespodziewanego. No, może z wyjątkiem powolnych, bardzo powolnych zmian w Harrym. Owszem, to nadal nie był dawny chłopak, miał kąśliwy charakter i wyraźnie uprzykrzał innym życie. Mimo to Hermiona odwiedzała go codziennie, rozmawiała z nim. Zaczęła postrzegać go w zupełnie innym świetle, to było coś niesamowitego, niewiarygodnego.
    W międzyczasie postanowiła śledzić Carmen. Bo przecież nawet ona nie może się perfekcyjnie ukrywać, prawda? Na razie marne efekty wyraźnie przeczyły tej teorii. Zawsze, gdy Hermiona czuła, że już prawie ją miała, Brown znikała za rogiem lub wchodziła w ciemny korytarz, ale już z niego nie wychodziła. Gryfonka nie miała pojęcia, co robi źle. Udało jej się podkraść parę powieści szpiegowskich od Car, ale na niewiele się to zdało. W każdym razie nie uśmiechało jej się chodzenie po zamku w czarnej kominiarce i okularach przeciwsłonecznych. Jeszcze Barnabas pomyślałby, że to jakiś przytyk do jego... przypadłości.
    W sobotę około południa nadszedł dla Hermiony czas, aby znowu odwiedzić Harry'ego w Skrzydle Szpitalnym. Przywykła już do tych wizyt, chociaż nie zawsze jej się podobały. Mimo to były dla niej ważne. Harry był ważny.
    W środku jak zwykle ogarnął ją typowy, szpitalny zapach. Skrzywiła się lekko, ale mimo to podeszła do jednego z łóżek po lewej stronie. Usiadła obok i posłała chłopakowi lekki uśmiech.
- Cześć. - Skinął jej głową.
- Jakieś postępy w... śledztwie? - zapytał ironicznie.
- Żadnych – odparła ze smutkiem.
- Tego się spodziewałem – oznajmił lekkim tonem i przeciągnął się. - Czuję, że jej nie rozgryziesz.
- Nie trać tak szybko wiary we mnie – żachnęła się.
- Jakbym jakąś miał...
    Jeszcze niedawno rozpłakałaby się albo chociaż zrobiłoby się jej żal. Tym razem jednak Hermiona uśmiechnęła się jeszcze szerzej i lekko pogroziła mu palcem.
- Pamiętaj, że kiedyś się jeszcze na tobie odegram.
- A tylko spróbuj... - skrzywił się teatralnie. Mimo to dostrzegła cień uśmiechu czający się w kącikach jego ust. Raczej dobry znak.
- Możesz być przekonany, że to zrobię. - Przysunęła się lekko i wpatrzyła w jego oczy. Tak bardzo brakowało jej jego dotyku, tego czułego głosu, pocałunków...
- Będę miał dużo do nadrabiania? - Harry wyraźnie chciał zmienić temat. Czyżby coś w nim... drgnęło?
- Bardzo. Spokojnie, chętnie ci pomogę i...
    Przerwał jej nagły atak kaszlu. Chłopak zaczerwienił się z wysiłku, ale po chwili wszystko wróciło do normy.
- Co to było?
- Nic. Czasami tak mam. Podobno tak ma być. Wychodzi ze mnie ta cała Zła Magia czy coś takiego.
- To świetnie! - Hermiona rozpromieniła się i z entuzjazmem złapała go za rękę. Nie wyrwał się jej. Ścisnęła ją, a on się skrzywił, lecz nic poza tym.
- Nie próbuj niczego więcej – ostrzegł ją. - I tak pozwalasz sobie na stanowczo za dużo.
- A ty to akceptujesz. - Z jej oczu wręcz wyzierała radość. Nareszcie wszystko mogło być dobrze. Nie przerwał tego nawet kolejny atak kaszlu, mocniejszy od poprzedniego. - Wody?
    Skinął potakująco głową.
    Podała mu szklankę, a on pił łapczywie. Zauważyła kropelki potu na jego skroni.
- Jesteś pewien, że nic ci nie jest?
- Mówiłem, że nie – powiedział z naciskiem, zagryzając wargi.
    Zapadła niezręczna cisza. Znowu, po takiej ciężkiej pracy. Hermionę opuściła wesołość. W końcu znowu zebrała się w sobie.
- Carmen twierdzi, że ktoś manipulował Lavender. Użyto magii krwi i dlatego zachowywała się tak dziwnie.
    Harry uniósł się wyżej na łóżku i popatrzył z zaciekawieniem.
- Podejrzewa kogoś?
- Nic mi nie mówiła... Ale raczej tak. Masz jakiś pomysł?
- Malfoy – powiedział z przekonaniem. Hermiona przewróciła oczami.
- Masz jakąś obsesję, nawet teraz.
- Przecież to możliwe. Jest Śmierciożercą.
- Tak, ale on i... - Granger ugryzła się w język. Nie mogła wydać Ginny. - Nawet on by czegoś takiego nie zrobił.
- W takim razie kto? - Harry uniósł pytająco brew.
- Ktokolwiek inny. Niewykluczone, że Ślizgon, ale nie mamy innych dowodów.
- Może źle szukaliście...?
- No nie! - Hermiona w końcu wybuchła. - Wiesz, akurat wtedy wszyscy byliśmy zajęci walką ze Śmierciożercami, a potem sprzątaniem po nich, baliśmy się o swoje życie, znaleźliśmy Lavender i jeszcze Bellatrix rzuciła to zaklęcie na ciebie, a ty masz pretensje, że źle szuka...
    Przerwał jej Harry, kładąc jej uspokajająco dłoń na ramieniu. Był to chyba pierwszy przez niego zainicjowany kontakt w tym tygodniu i Hermionie zrobiło się... przyjemnie. I ogarnęło ją cudowne ciepło. To uczucie, które towarzyszyło jej zawsze w przeszłości, gdy była z Harrym. Coś niesamowitego. Jakby tonęła w jego zielonych oczami. Z rozbawieniem pomyślała, że nie chce się w takim wypadku ratować. Chce, aby ta chwila trwała, ciągle, teraz i...
- Hmmhmm – usłyszała chrząknięcie. Harry.
- Czy coś się... Och.
    Ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że usiadła na łóżku i bezwiednie przysunęła do chłopaka. Ich twarze dzieliło może pięć centymetrów, nie więcej. Słyszała swój przyspieszony oddech.
- Przepraszam, ja...
    Aż przymknęła oczy, gdy poczuła dłoń Harry'ego gładzącą ją lekko po policzku. Ledwo ją dotykał, ale i tak było to niezwykłe. Cudowne.
    Stłumiła w sobie krzyk, gdy nagle zbladł. Jego wzrok wydał się nieobecny, oddech jakby się zatrzymał. Dłoń opadła na pościel, głowa też. Ciałem zaczęły wstrząsać potężne drgawki, jak tego dnia, gdy trafiło go zaklęcie Belli.
    Teraz Hermiona wrzasnęła. Wiedziała, że powinna coś zrobić, choćby zawołać pomoc.
Tymczasem z ust Harry'ego wypłynęła strużka krwi. I kolejna. I następna. Zaczął krztusić się krwią, czerwona ciecz plamiła poduszkę i koszulkę. Wypływała coraz silniej, robiła się coraz ciemniejsza, aż w końcu przybrała zupełnie czarną barwę. To było przerażające.
    Zjawiła się pani Pomfrey. Szybko podbiegła do łóżka i zaczęła machać różdżką, aż krwawienie ustało. Wlała Harry'emu do ust jakiś dziwny, gęsty, fioletowy eliksir i uprzątnęła brudną pościel. Nachyliła się nad nim i przez chwilę wsłuchiwała w jego oddech. Chyba była zadowolona z efektu, bo odwróciła się z wyraźnym zamiarem wyjścia. Hermiona dopiero teraz powoli wychodziła z szoku.
- Pani Pomfrey... Co to było?
- Jak to? Nie wie pani, panno Granger? - Pielęgniarka wydawała się zaskoczona niewiedzą Gryfonki. - Nieważne. Zaraz dojdzie do siebie.
- To znaczy...? - Hermiona jeszcze nie do końca rozumiała sytuację.
- Będzie taki jak dawniej. Czekałam na ten atak. W poniedziałek może iść na lekcje. A teraz wybacz, ale mam do załatwienia pewną sprawę. Jeden z pierwszorocznych wyraźnie zastanawiał się na kwestiami związanymi z transmutacją i postanowił wypróbować je na sobie... Możesz z nim posiedzieć – oznajmiła szybko, po czym zniknęła za parawanem.
    Hermiona wpatrywała się w Harry'ego jak zahipnotyzowana. To wszystko wydarzyło się błyskawicznie. I teraz tak po prostu ma znowu być sobą? To wręcz niedorzeczne. Może jednak cuda się zdarzają?
    Wyglądał teraz, jakby spał. Wydawał się taki spokojny. Czyżby to ona wywołała ten przełomowy atak? Stwierdziła, że później będzie się nad tym zastanawiać. Stanęła przy jego łóżku i delikatnie wsunęła swoją dłoń w jego. Po policzku spłynęła jej łza, która skapnęła z twarzy na dwie splecione dłonie.
- Her... Hermiona?
    Nie wierzyła w to. Ten głos znowu brzmiał jak dawny Harry. Przepełniony ciepłem, miłością. Osłabiony, ale to był on.
- Harry... - wyszeptała. Usta jej drżały, gdy pocałowała go w dłoń.
    Przysunęła się do niego blisko, bardzo blisko, szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Nigdy.
    Poczuła, jak obejmuje ją wolną ręką, jak gładzi jej plecy, podnosi się i wtula twarz w jej ramię. Pod okularami coś zalśniło i możliwe, że również płakał. W tym momencie w ogóle nie wydawało jej się to niemęskie czy poniżające. Było odpowiednie.
    Wdychała jego zapach i w końcu mogła się cieszyć jego bliskością. Ręką zmierzwiła mu czuprynę i w końcu mogła go pocałować. Właściwie to on złączył ich usta, ale to nie miało znaczenia. Oboje tego potrzebowali, pozwolili łzom się zmieszać. Nareszcie mieli siebie, prawdziwych siebie. Dali chwili trwać, aż w końcu zachodzące słońce objęło ich pomarańczowymi promieniami.
    Gdy w końcu oderwali się od siebie, Harry był bardzo zmęczony. Zaklęcie wyczerpało jego siły. Położył się na łóżku i ciężko westchnął. Hermiona chciała wstać, ale zatrzymał ją gestem dłoni. Zrozumiała, a on zrobił jej miejsce. Położyła się obok, wtulona w jego ramię. Błądził palcami w jej nieposkromionych lokach. Po policzkach znowu poleciały jej łzy, tym razem szczerego szczęścia.
- Już wszystko będzie dobrze, Harry. Teraz wszystko się zmieni, nie zostawię cię.
- Ja ciebie też nie. - Obrócił się na bok i spojrzał jej w oczy. - Dziękuję.
    Zasnął, owiewając ciepłym oddechem twarz Hermiony.

***

    Draco szedł korytarzem, szczęśliwy, że w końcu nadeszła sobota. Jedynym, co go martwiło, było to, że Czarny Pan dawno go nie wzywał. Czyżby go nie potrzebował? Malfoy bardzo chciał znowu dostać jakąś misję, spełnić żądania Riddle'a. Chciał czuć się... pomocnym.
    Wszedł do jednej z opuszczonych klas, w której czekała na niego Ginny. Wokół rzucił zaklęcia ochronne, aby nikt ich nie mógł znaleźć. Nie było to zbyt bezpieczne, ale cóż... Pokój Życzeń był zajęty.
    Gdy tylko przekroczył próg sali, poczuł jak dziewczyna go przytula. Odwzajemnił uścisk. Coraz bardziej się do niej przywiązywał, znaczyła dla niego więcej z każdym dniem, godziną, minutą. Sekundą. Pogładził ją po włosach, szczęśliwy, że znowu mogą być razem. Nachylił się, a Ginny delikatnie pogładziła jego policzki. Gdy blondyn ją pocałował, świat zawirował. Znowu.
    Spędzali tak wiele dni, nigdy nie mając siebie dość. To było niezwykłe jak łatwo się dogadywali. Rudowłosa z każdą myślą, problemem od razu się do niego udawała. Pomagało jej to, uspokajało. Już zwykła rozmowa była czymś stosunkowo niezwykłym samym w sobie.
- Czyżbym przeszkodziła? - przerwał im zimny głos.
    Szybko oderwali się od siebie, ale Draco instynktownie zasłonił dziewczynę. Był zdziwiony, zdolny jedynie zapytać:
- Jak tu weszłaś?
- Mam swoje sposoby. Magia – wycedziła sarkastycznie. - Malfoy, musimy pogadać. Weasley, możesz zostać i posłuchać, co twój chłopak wyprawia. A raczej wyprawiał, nie wiem jak jest teraz.
- Nie słuchaj jej – ostrzegł blondyn Ginny. - Przecież wiesz, że Brown jest szalona.
- Nie. Ufam ci, chcę być przy tym. - Rudowłosa zmierzyła go wzrokiem, a on poddał się.
- Byle szybko – warknął.
    Carmen jeszcze bardziej się wściekła. Podeszła bliżej, a w jej oczach widać było dziwne błyski. Nie było dobrze.
- Jak mogłeś być tak okrutnym palantem, żeby kontrolować Lavender?! - walnęła prosto z mostu.
- O co ci...
- Nie udawaj. Krzyżyk na jej nadgarstku. Magia krwi. Mówi ci to coś?
- Może... - odparł z wahaniem, spoglądając niepewnie na Ginny. - Nie zabiłem jej!
- Och, nie o to pytałam – warknęła. - Byłeś wtedy na trybunach. Mimo to pośrednio doprowadziłeś do jej śmierci!
- Otrzymałem zadanie – powiedział jedynie. - A Czarnemu Panu się nie odmawia.
    Carmen zaczęła się trząść z wściekłości. Zwróciła się do Ginny:
- Nic mu nie powiesz?
- Ach, nie teraz – oznajmiła zimno. - Wyjaśnij z nim wszystko, dopiero wtedy pogadamy. - Draco jakby się lekko przeląkł. Musi wszystko wytłumaczyć.
- Nie masz żadnych dowodów na mnie, Brown.
- Owszem, mam. Nie byłeś wystarczająco ostrożny. Igrałeś z nią. Jest paru świadków, którzy czasami was widywali, znikaliście w różnych miejscach. Zakładam, że właśnie wtedy ją czarowałeś? Nie przerywaj! Magię krwi trzeba odnawiać, to jasne. Pewnie co tydzień, co? Nie miała zbyt silnej woli, tym łatwiej zmanipulowałeś ją za pierwszym razem. Założę się, że gdybym sprawdziła twoją różdżkę, dowiedziałabym się paru ciekawych rzeczy. Ale tego nie zrobię. Wiesz czemu? Mam inne dowody.
    Malfoy czuł, jak zastyga krew w jego żyłach. Myślał, że zwykłe środki ostrożności wystarczyły. A teraz wychodzi na to, jak bardzo się mylił. Ile ten błąd mógł kosztować...
- Czego chcesz? - wycedził.
- Przyznania się. Niekoniecznie teraz, dopiero, gdy uznam to za stosowne – rzuciła zimno.
- Nic mi z tego nie przyjdzie.
- Przeciwnie. Pozałatwiasz swoje sprawy. Przecież... I tak niedługo zupełnie przejdziesz na stronę Voldemorta.
- Czarnego Pana! - poprawił ją. - Skąd to wiesz? Skąd...
- Mam swoje źródła. To jak? Lepiej chyba, żeby wyszło to na jaw, gdy nie będzie cię w szkole niż teraz? Mam popsuć twoje plany?
- Draco, o czym ona mówi? Czemu ja nic nie wiem? Co ty... - Ginny była skołowana. Co on wyprawiał?!
- Spokojnie, kochanie. Miałem ci dzisiaj powiedzieć i...
- Umowa stoi czy nie? - Car się niecierpliwiła.
- Stoi! - wrzasnął, po czym gestem nakazał jej wyjść. Brown nie miała już tu nic do roboty, więc opuściła klasę ze swoim tajemniczym uśmieszkiem. Nie musiał wiedzieć, że blefowała ze świadkami i dowodami. Intuicja po raz kolejny jej nie zawiodła. A przyznanie się do winy miała w garści. Niewinne Zaklęcie Podsłuchujące w różdżce. Magia to jednak przydatna rzecz.
    Tymczasem Draco miał coś do wyjaśnienia. I poważne kłopoty ze strony Ginny.
    Jedno jest pewne - teraz wszystko się zmieni.

20.10.13

36. Trochę lepiej

"Nie mów nic. Kocha się za nic.
Nie istnieje żaden powód do miłości.
W życiu bowiem istnieją rzeczy,
o które warto walczyć do samego końca."
- Paulo Coelho

    Hermiona przebudziła się i stwierdziła, że wcale nie jest tak źle. Owszem, prawie w ogóle nie spała, jej oczy były na pewno zapuchnięte, ale czuła w sobie jakąś wewnętrzną siłę. Właściwie sama nie wiedziała, co to, lecz było jej dobrze – i to się teraz liczyło. Niechętnie uniosła jedną powiekę i napotkała wzrokiem burzę brązowo-blond włosów obok. Uśmiechnęła się nieznacznie i delikatnie uniosła, aby nie zbudzić Carmen. Wstała i ruszyła do łazienki.
    Tymczasem Brown spała w najlepsze. Nie miała żadnych snów, ale było jej... miło? W każdym razie ogarnęło ją przed zaśnięciem uczucie podobne do tego, kiedy przebywała z Severusem. Chociaż nie, Snape to coś innego. Już sama się w tym gubiła. Nieświadomie chciała się szczelniej okryć kołdrą, lecz jej dłonie nie napotkały materiału. Wtedy przypomniały jej się wydarzenia z nocy i mimowolnie się uśmiechnęła. Nigdy nie była dobra w przepraszaniu, mało tego – przeważnie nawet tego nie próbowała. Ale teraz było inaczej i jakąś cząstką duszy czuła, że nie musi mieć obaw, może zaufać Hermionie. Wszystko ma jakiś cel – więc może jej wcześniejsze przeżycia były konieczne, aby teraz była szczęśliwa?
- Jak się spało? - zagadnęła Granger, wychodząc z łazienki. Carmen skrzywiła się i nakryła głowę poduszką. - Wstawaj, mamy przecież normalnie lekcje.
- Niestety – wymruczała Brown i ze zrezygnowaniem zaczęła wstawać. - Następnym razem wybieraj sobie jakieś w miarę ludzkie pory na...
- Ukm-hmmm – chrząknęła znacząco Hermiona, co uciszyło dziewczynę. - Coś mówiłaś?
    Car wymamrotała coś pod nosem, ale grzecznie wstała i poszła się przygotować. Ciekawe. Przydałoby się zapamiętać ten ton.
    Tymczasem pani prefekt zajęła się pakowaniem książek. Na szczęście dzisiaj nie było tego wiele. Mimowolnie zatrzymała na dłużej wzrok na podręczniku do obrony przed czarną magią. Co to jej profe... Barnabas mówił? Ten dziwny krzyżyk na nadgarstku...
- Coś się stało, że nagle zastygłaś z wrażenia? - zapytała Carmen, wchodząc do środka i wiążąc przy okazji krawat.
- Właściwie to... Chodzi o Lavender. - W karmelowych oczach dziewczyny pojawił się błysk, tak dobrze znany.
- Opowiadaj.
    Hermiona streściła całą swoją rozmowę z wampirem. Opowiedziała o magii krwi i przypuszczeniu, że najprawdopodobniej Lavender pod koniec swojego życia była kontrolowana – stąd jej dziwne zachowanie.
- Ciekawe – podsumowała Carmen, gładząc palcami okolice ust. To, jakimś cudem, pomagało jej bardziej się skupić.
- To tyle? Nic więcej nie powiesz? - Granger uniosła brwi ze zdziwienia.
- Muszę to przetrawić.
- Wiesz już, kto to zrobił?
- Cierpliwości. - Szybkie spojrzenie Car na zegarek. - Lepiej już chodźmy.
- Jeszcze chwilę, poczekaj – powiedziała poważnie Hermiona. - Gdzie byłaś wcześniej w nocy? Możesz mi już chyba powiedzieć, prawda?
- Nie odpuścisz, co? - westchnęła. - To nie jest czas i miejsce. Obiecałam, to powiem. Naprawdę chodźmy, bo się spóźnimy. Dzisiaj znowu mam dzień, w którym jem i...
    Hermiona pokiwała głową. Cóż innego mogła zrobić? Nie chciała kolejnej kłótni. Natomiast godzić się z tą tajemnicą też nie zamierzała.

***

    Obrona przed czarną magią. Po dżinach profesor Collins stwierdził, że czas w końcu na przerobienie teorii. Mimo to sympatia do wampira wśród uczniów nie zmalała – ogromnym plusem dla innych był brak zadań domowych, co Hermiona przyjmowała z nieskrywanym bólem, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego.
    Po lekcji Barnabas poprosił ją jeszcze o rozmowę. Ciekawe tylko, na jaki temat...?
- Jak sobie radzisz, Hermiono? - zapytał delikatnie, a w jego sarnich oczach widać było szczerą troskę. Coś niesamowitego.
- Jakoś – odparła bezbarwnie.
- Moja droga, jeśli tylko byś czegokolwiek potrzebowała... Wiesz, że zawsze ci pomogę. Zawsze – dodał znacząco.
- Dziękuję i doceniam, ale... Czy przyspieszysz wyzdrowienie Harry'ego? Nie. Czy sprawisz, że gdy znowu będzie sobą nie będę na niego patrzeć przez pryzmat jego okrutnego zachowania? Nie. Niektórych rzeczy nie można zmienić ani na nie wpłynąć.
- Ale można próbować – oznajmił pocieszająco, kładąc jej dłoń na ramieniu. Wbrew wszystkiemu, dziewczynę przeszedł dreszcz, na co on uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Może dobrze... lepiej by było, gdybyś teraz nie odwiedzała pana Pottera? Nie zrazisz się do niego bardziej.
- To jest w ogóle możliwe? - zapytała, a w jej oczach zalśniły łzy, których wypuścić jednak nie miała zamiaru. - Może być gorzej?
- Może. I będzie – dodał cicho.
    Hermionę coś mocno ścisnęło w żołądku. I nagle, zupełnie nie panując nad sobą ani nie zastanawiając się nad tym, co robi, mocno przytuliła się do wampira. Sam Barnabas najpierw wydawał się zaskoczony, ale potem poczuła, jak delikatnie ją obejmuje. Nie mogła niestety zauważyć dziwnego uśmieszku, który rozkwitł na jego wąskich wargach. Stała tak, bo potrzebowała pocieszenia, kogoś, kto da jej powód, aby się nie załamać. To był Harry. Zawsze, zawsze wcześniej to był Harry. To on był dla niej oparciem, wspomagał w trudnych chwilach... Tak jak ona dla niego. Przez chwilę wyobraziła sobie, że to jego przytula, ale potem...
    Odsunęła się gwałtownie. To nie było nawet poprawne. W końcu to nauczyciel, a zresztą... Nie powinna szukać zamiennika za Wybrańca. Musi wytrzymać.
- J-ja... przepraszam – wyjąkała, patrząc na Collinsa rozszerzonymi oczami.
- Och, to... Nic się przecież nie stało – powiedział delikatnie, po czym machnął smukłą dłonią w stronę drzwi. - Lepiej już idź, zaraz dzwonek.
- Tak, dobrze... - wymamrotała i skierowała się ku wyjściu.
- Wiesz, gdzie mnie znaleźć – usłyszała na pożegnanie, po czym drzwi się zamknęły.
    Odwróciła się i ruszyła na kolejną lekcję. Jednak w końcu coś sobie uświadomiła – czekały ją eliksiry. Nie może się spóźnić.
    Hermiona ruszyła pędem w stronę lochów – i modliła się do wszystkich bogów, aby tylko zdążyć. A w jej głowie królowała jedna myśl: "Przeklęty wampir".

***


    Wbrew pozorom zdążyła na dzwonek, ale Snape i tak odjął jej pięć punków za, jak to określił, "nieustabilizowany oddech". Niech go piorun kiedyś trzaśnie, naprawdę, uczniowie nie popadną w depresję.
    Sama lekcja minęła, wbrew pozorom, dość spokojnie. Nawet Ron niczego nie zepsuł, co było nie lada wyczynem.
    Carmen natomiast pracowała, jak zwykle, nienagannie. Było to dla niej dość trudne, bo jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wciąż miała ochotę zerkać na pewnego tłustowłosego mężczyznę. Prychnęła. "Jak opanowana hormonami nastolatka!" Pominęła jeden istotny fakt – technicznie sama była tą nastolatką...
    Snape natomiast posyłał jej groźne spojrzenia i sprawdzał stan kociołków. Oczywiście wszystko komentował, a gdy przyszła kolej na Carmen... Nie mógł się powstrzymać.
- Brown, jakże mi miło widzieć cię na lekcji! Poprawka, niemiło. Z jakiejż to okazji?
- Sprawy prywatne, panie profesorze – odparła, próbując się kontrolować, co na razie wychodziło. Miała nadzieję, że daruje sobie, przynajmniej dzisiaj.
- Ach, cóż za typowa wymówka... Brown, mogłabyś wymyślić coś ciekawszego. Inwencja twórcza, mówi ci to coś? - Szyderstwo w jego głosie było tak jawne, tak prowokujące, że Carmen już postanowiła, że nie daruje mu tego. A zemsta będzie słodka.
- Oczywiście. Nawet bardzo, panie profesorze – powiedziała, akcentując wyraźnie wyrazy i oblizując się lekko na sam koniec, tak, aby tylko on mógł to zauważyć.
- Pięć punktów od Gryffindoru za wdawanie się w niepotrzebną dyskusję z nauczycielem! Na takie debaty zapraszam po lekcji - warknął i szybko odszedł, a Car w duchu zachichotała.
    Oczywiście, najlepiej straszyć punktami. Jak dobrze, że jej to nie obchodziło zbytnio. I to grożenie szlabanem... Już ona mu pokaże.
    Car zerknęła w stronę Hermiony – miała już prawie gotowy eliksir. Zaczynała się wyrabiać i naprawdę uczyć, a nie wkuwać bez sensu i recytować z pamięci podręcznikowe formułki. Brawo za postęp.
    Dzwonek. Z racji tego, że była to ostatnia lekcja, wywołał westchnienie ulgi u uczniów. W ciągu pół minuty z klasy ewakuowali się wszyscy – oprócz pewnej Gryfonki, która lubiła wdawać się w dyskusje z Mistrzem Eliksirów.
    Natomiast druga Gryfonka, konkretniej panna Granger, została zagadana przez Rona i wyprowadzona z sali. Rudowłosy z ożywieniem zaczął omawiać ich najnowszą strategię gry w quidditcha, którą sam wymyślił podczas nieobecności Harry'ego. Nie bardzo to Hermionę interesowało.
- ...i wiesz, wtedy robimy obrót i nacieramy na nich z prędkością...
- Ron, to bardzo... skomplikowane, ale chciałam jeszcze odwiedzić Harry'ego. Pozwolisz?
- Jasne – odparł chłopak. Sam nie zaglądał do Pottera – po prostu nie zniósłby takiego widoku. - Jak sobie radzisz? - zapytał.
- Jest ciężko. Ciągle się dostosowuję, ale musi się udać, prawda?
- Dasz radę, Hermiono. Wy dacie. Jesteście przecież dla siebie idealni. - Ron mrugnął i szybko przytulił przyjaciółkę. - Do zobaczenia wieczorem!
- Tak, na razie – powiedziała brunetka i skręciła do Skrzydła Szpitalnego.
    Coś ją tam ciągnęło. I teraz postanowiła się temu poddać.
    Harry na jej widok uniósł brwi ze zdziwienia. Gdy Hermiona usiadła obok, odłożył książkę, którą czytał.
- No proszę. Myślałem, że nie wrócisz.
- Obiecałam przecież – oznajmiła całkiem pewnie Granger.
- Może nie jesteś taka miękka. Uważałem, że się załamiesz czy coś w tym rodzaju. Jak rasowa histeryczka.
- Nie jestem nią – zaprzeczyła twardo.
- Teraz widzę – powiedział, co zaskoczyło Hermionę. Przez jego bladą twarz przemknął cień uśmiechu.
    Zapadła cisza, przerywana jedynie ich równymi oddechami. Patrzyli na siebie całkiem inaczej, niż kiedyś. Dziewczyna postanowiła nie tracić nadziei. Już był troszkę milszy. Tak odrobinkę.
- Więc czego tu szukasz? Też przyszłaś mnie powypytywać jak to jest być Wybrańcem? Jak ta świruska w nocy?
    Hermiona się ożywiła.
- Ktoś był u ciebie w nocy?
- Niestety – skrzywił się, co nadało dziwny wyraz jego twarzy. - Ta psychopatka, Brown.
- Carmen? - zapytała, chcąc się upewnić.
- Wiesz, aktualnie w tej szkole została już tylko jedna Brown. - Poprawił okulary z nonszalancją, jakby zupełnie nie mówił nic niestosownego. Takie tam, tylko o śmierci.
- No więc... - Przełknęła ślinę. - O co jej chodziło?
- A co ty jesteś taka ciekawska? Rozumiem, Panna Wiem-To-Wszystko, ale to nie ma znaczenia naukowego i...
- Za dużo kombinujesz. Napsuła ci krwi w nocy?
- Trochę – odparł. Ciekawe, nawet dawało się z nim całkiem normalnie porozmawiać. Nie do końca, ale zawsze.
- Musiała mieć powód.
- Może... - Harry zaczął wyłamywać sobie palce. - W zasadzie to nic takiego, chociaż... może ją zdenerwuje.
- Odkryłeś coś? - Hermiona przysunęła się bliżej, aby nie uronić ani słowa.
- Nie mów, że to ode mnie. W ogóle najlepiej z nią nie rozmawiaj. Dziwna jest i...
- Nie odbiegaj od tematu. I nie jest dziwna, tylko wyjątkowa.
- Jak zwał, tak zwał – warknął. Po chwili dodał: - Spotyka się z kimś.
    Uśmiechnął się triumfalnie, widząc minę Hermiony. To było warte spełnienia wszystkich gróźb wobec niego. Dziewczyna tymczasem była oszołomiona.
- Zamknij usta, bo nie wyglądasz zbyt mądrze.
- Ale, że... - przełknęła głośno ślinę. - Że z człowiekiem?!
- Nie, z sową. - Harry przewrócił oczami. - Hedwiga jest z nią bardzo szczęśliwa.
- To jest po prostu... - Zignorowała sarkazm u chłopaka. - To by się zgadzało.
- Czyżbyś wiedziała coś, czego ja nie wiem? - zapytał Harry z wyraźnym zainteresowaniem.
- Ostatnio często nie wracała na noc.
- Fiuuu... - Potter aż gwizdnął i wygodniej ułożył się na łóżku. - Nieźle. Zrobisz coś z tym? Ciekawe kto to.
- Sama chciałabym wiedzieć. Mam nadzieję, że jest dla niej dobry i...
- Błagam, tylko się nie roztkliwiaj, bo to bez sensu – żachnął się Harry.
- Ty byłeś dla mnie dobry... - wyszeptała cicho, spuszczając wzrok.
- Idź już – usłyszała tylko. Gdy na niego spojrzała, znowu sięgał po książkę. Ich oczy się spotkały, ale on szybko odwrócił wzrok. Cień irytacji przemknął po jego twarzy.
- Tęsknię za tobą. Wróć już do mnie - powiedziała.
    Delikatnie dotknęła jego dłoni, ale odsunął się. Odwróciła się i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Było lepiej, lepiej niż poprzednio. Widocznie wszyscy mieli rację, mogło być gorzej.
    Tak pocieszona wróciła do Pokoju Wspólnego.
    W dormitorium coś jej się przypomniało. Nigdy nie posądziłaby Harry'ego o czytanie z własnej woli. A zwłaszcza "Przygód Sherlocka Holmesa".
    Uśmiechnęła się do Carmen, która w tym momencie weszła do pokoju. Faktycznie, ostatnio wydawała się odrobinę bardziej zamyślona. I chyba była szczęśliwa.
    Hermiona opracowywała plan. Śledztwo czas zacząć.

29.9.13

35. Przepraszam

"Her hair was pressed against her face, her eyes were red with anger
Enraged by things unsaid and empty beds and bad behavior
Something's gotta change
It must be rearranged

I'm sorry, I did not mean to hurt my little girl
It's beyond me, I cannot carry the weight of the heavy world
So goodnight, goodnight, goodnight, goodnight
Goodnight, goodnight, goodnight, goodnight
Goodnight, hope that things work out all right!"
- Maroon 5, "Goodnight, Goodnight"

    Draco jeszcze raz spojrzał na kawałek pergaminu, który trzymał w dłoni. Tam, gdzie zawsze. Będę czekać. Westchnął, a po chwili litery zniknęły, pozostawiając po sobie tylko pustkę.
    Sam nie wiedział, co myśleć. Miał tylko nadzieję, że Ginny w końcu powiedziała braciom o... o kolejnym członku rodziny. Jemu samemu to się zbytnio nie podobało, ale cóż... Skoro to było dla niej ważne, to również powinno być takie dla niego. Mimo to nie czuł jakiegoś przymusu – po prostu był.
    Na siódmym piętrze skręcił w odpowiedni korytarz i wszedł do Pokoju Życzeń. Ostatnio było to ich stałe miejsce spotkań. Przy ludziach nauczyli się już grać – odnosili się do siebie chłodno i z udawaną nienawiścią. Czasami Malfoyowi wymsknęła się jakaś aluzja, a wtedy Ginny rumieniła się i szybko odchodziła. Lubił ją taką. To znaczy kochał ją, tak przynajmniej myślał. Nieważne, miał jeszcze czas na podjęcie decyzji.
    Rozmyślania przerwała mu sama Ginny, która wparowała do pomieszczenia jak rozpędzona Błyskawica i wręcz rzuciła się na niego. Blondynowi zabrakło tchu, bo aż przygwoździła go do ściany. Owszem, nie narzekał na sytuację, skoro sama pchała mu się w ramiona, ale... Coś musiało się stać. Nigdy się tak nie zachowywała, więc...
    Z trudem i w sumie z ciężkim sercem odsunął ją do siebie i starał się złapać oddech. Spojrzał jej w oczy. Włosy miała w nieładzie, policzki zarumienione. Wręcz emanowała wściekłością.
- Ginny, co jest? - zapytał cicho, nie ufając swojemu głosowi. Ona tylko prychnęła i spróbowała się znowu przysunąć. Nie wyszło.
- O co ci chodzi? - zapytała z oburzeniem.
- Dlaczego jesteś taka wkurzona?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie jestem.
- Przestańmy się zachowywać jak dzieci! - wykrzyknął Draco, coraz bardziej zdenerwowany. - Do rzeczy. Mieliśmy mówić sobie, gdy coś się wydarzy. Opowiadaj. - Zapadła cisza, którą przerywało tylko nerwowe tupanie nogą Malfoya. W końcu Ginny poddała się.
- Ron. Znowu. Coraz bardziej mnie denerwuje – wyrzuciła z siebie. - Dzisiaj przegiął, naprawdę. Najpierw się obraził, a po jakiejś godzinie znowu zaczął mieć wyrzuty DO MNIE. Rozumiesz? Nie obchodzi go, że to nasza mama jest w ciąży. Zupełnie jakby to była moja wina, ja z nim już po prostu nie wytrzymuję... Przepraszam - wymruczała, masując sobie skronie. Draco objął ją lekko i pocałował w czoło.
- Nie martw się. To idiota, sama to przyznałaś.
- Niby tak, ale... To mój brat, Draco. Moja rodzina nauczyła mnie kochać, jego też powinnam i...
- Nie kwestionuję tego. Ale nie możesz... nie powinnaś tak na to patrzeć – przerwał jej. Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - To wcale nie znaczy, że masz go lubić, że masz z nim przebywać, a nawet szanować go. Sam sobie pracuje na opinię.
- Nie mówmy o tym, dobrze? - poprosiła. Przytuliła się mocniej do chłopaka, a on zaczął lekko gładzić jej włosy.
- Będzie dobrze. Po prostu... - zawahał się.
- Tak? - zapytała.
- Musimy być razem, po tej samej stronie – wyszeptał.
    Ginny zadrżała na te słowa. Przecież byli po dwóch stronach barykady, tak naprawdę nie powinni się w ogóle kontaktować! A oni na dodatek się spotykali... I czyżby on sugerował jej, żeby... Nie, to niemożliwe. Może to on właśnie chce się zmienić, stać się dobrym?
    Nie miała siły teraz o tym myśleć. Nie chciała. Bała się.
    Usta dziewczyny odszukały zimne wargi chłopaka.

***


    Carmen się obudziła. Nie miała ochoty wstawać, ale należałoby wrócić do wieży. Hermiona pewnie już była u Pottera. Nie powinna być teraz sama.
    Brown westchnęła i wtuliła się mocniej w zagłębienie szyi Snape'a. Jeszcze tylko chwilkę i pójdzie. Momencik.
    Gdy wczoraj powiedziała mu o Jacku, przyjął to spokojnie. To było aż dziwne. Spodziewała się krzyków, wrzasków, napadu wściekłości, czegokolwiek – nic, tylko standardowa maska na twarzy. I nic więcej. Nawet się nie odezwał, nie poruszył palcem. Stał.
    Cisza, która wtedy zapadła, była chyba najbardziej bolesna. Wwiercała się w duszę Carmen, a w każdym razie w jej resztki, ale sama jednocześnie czuła dziwny spokój. Nic nie musiała ukrywać i to było dobre. Bardzo, bardzo dobre.
    Podeszła do niego i niezgrabnie przytuliła. Nie miała co liczyć na to, że on to zrobi. Zresztą tak naprawdę żadne z nich nie miało w tym jakiegoś ogromnego doświadczenia. Po chwili poczuła jak jego mięśnie tężeją, niemrawo odwzajemniając uścisk. To już było dużo. Stali tak długo, dwoje sztywnych ludzi, których zraniło i zmieniło życie. Ale mieli siebie.
    Powoli się rozluźniali. W końcu Carmen się odezwała.
- Przepraszam. To było głupie.
- Nie da się ukryć – syknął złośliwie. Dobry znak.
- Nie skomentuję tej dziecinnej odzywki.
- A jednak to robisz – skrzywił się w parodii uśmiechu.
- Oj, zamknij się – powiedziała Brown i skutecznie go uciszyła.
    Teraz odsunęła się od mężczyzny i spróbowała przeciągnąć się tak, aby go nie obudzić. Merlinie, nie miała ochoty wstawać. Nie chciała...
- Budzisz mnie ot tak czy masz może jakiś konkretny powód? - zapytał ją sarkastyczny głos.
- Nie chciałam cię budzić – odparła.
- W takim razie marne są efekty twoich działań – burknął. - Wybierasz się gdzieś?
- Eee...
- Twoja elokwencja mnie poraża – przewrócił oczami. - Jest trzecia nad ranem, gdzie idziesz?
- Do dormitorium. Nie mogę ciągle zostawać tu na noc, inni już coś podejrzewają i...
- Inni? - uniósł brew.
- Hermiona – wydusiła z siebie Carmen. - Pokłóciłyśmy się. - Opuściła smętnie głowę.
- Ach, więc zamierzasz ją... przepraszać o trzeciej rano, tak? - Snape wydawał się być rozbawiony.
- Może. Coś w tym rodzaju.
- Rozumiem, że na razie nie powinienem pytać? - zapytał, ziewając w międzyczasie.
- Twa dedukcja mnie poraża, mój drogi Watsonie.
- Watsonie? - zapytał ze zdziwieniem. Carmen wybuchła śmiechem na widok jego miny.
- Widzę, że masz wyraźne braki w dobrej literaturze mugolskiej. - Mrugnęła do niego. - No dobra, nie obrażaj się – powiedziała i pocałowała go. Wplótł rękę w jej włosy i wydawał się przyjąć te... przeprosiny. W każdym razie Carmen zapomniała po co w ogóle wstawała. Znowu nic poza nimi dla niej nie istniało, byli tylko oni. Tylko oni i ich usta poruszające się z potrzebą, w tylko im znanym rytmie. Ich dłonie znowu poznawały ich ciała, a to, że byli tak blisko siebie było dla nich największą magią na świecie. Jednak po chwili... No dobra, po bardzo długich chwilach do świadomości Carmen zaczęła przedostawać się jakaś informacja. Coś o dziewczynie z niemiłosiernie kręconymi włosami.
Z ogromną niechęcią odsunęła się, oblizując usta jak kot.
- Muszę iść.
- Cholerne Gryfonki – warknął Snape, odwracając się na bok i wtulając głowę w poduszkę.
- Jasne, też cię lubię – syknęła Car przez zęby, ubrała się i ruszyła w stronę wyjścia.
- Widzę cię dzisiaj na eliksirach, Brown – usłyszała głos dobiegający spod kołdry i zacisnęła zęby, żeby nie parsknąć śmiechem.
    Szybko wyszła, rzucając na siebie zaklęcie, aby nikt niepowołany jej nie zobaczył. Ruszyła schodami w górę, starając się iść w miarę cicho, aby nie pobudzić obrazów drzemiącym w swoich ramach. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że jej nogi nie wiodą jej do Pokoju Wspólnego. Zdezorientowana rozejrzała się wokół. Ku swojemu zdziwieniu zauważyła wielkie drzwi, które były zaskakująco znajome. Ze zrezygnowaniem wyjęła różdżkę i mruknęła Alohomora! Drzwi od razu się otworzyły. Mogliby chociaż na noc jakoś to zabezpieczać.
    Szybko wkroczyła wgłąb Skrzydła Szpitalnego. Po co tu przyszła? I to prawie o czwartej rano! Podrapała się w głowę i doszła do wniosku, że widocznie chodziło o Pottera. Podeszła ostrożnie do jego łóżka. No cóż, nigdy nie był według niej jakoś cudownie piękny, ale teraz wyglądał po prostu tragicznie.
    Usiadła obok na krześle, gdy dojrzała, że otwiera oczy. Na jej widok uśmiechnął się paskudnie.
- Proszę, kogo moje oczy widzą? Ty też się chcesz poużalać? Wiecznie zawziętej Carmen zmiękło serce, którego nie ma?
- Doskonale wiesz, że mnie to nie ruszy – odparła spokojnie.
- Więc po co tu jesteś?
- Nie wiem. Samo tak wyszło. Jakoś nigdy specjalnie nie rozmawialiśmy, może nadszedł w końcu na to czas?
- Ty się mnie pytasz? Teraz, kiedy PODOBNO nie jestem sobą?
- Tak, właśnie teraz. Może w końcu będziesz obiektywny. - Zainteresowało go to, więc uniósł się wyżej na łóżku. - Gdzie pielęgniarka?
- Śpi. - Harry machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. - Mógłby zaatakować sam Voldemort, a i tak by się nie obudziła. - Spojrzał na nią znowu. - O co chodzi?
- Sama nie wiem. Coś mnie tu samo przyprowadziło.
- Taa... To ja idę spać – oznajmił Harry, ziewając i odwracając się na drugi bok.
- Nie, czekaj. Masz w ogóle jakiś plan pokonania Voldemorta czy coś w tym rodzaju?
- W sumie... - podrapał się po głowie – to nie. Nie mam najmniejszej ochoty go pokonywać.
- Nie czujesz się tym... Wybrańcem?
- Nie. Właściwie to odkąd tylko trafiłem do Hogwartu, to chciałem być normalnym chłopakiem. A tu nagle pojawia się jakiś psychol, który na dodatek zabił moich rodziców, próbuje mnie zamordować i zabrać jakiś kamyk, który uczyni go nieśmiertelnym, potem właściwie to samo chce zrobić jego wspomnienie. Później jest z nim spokój, ale i tak muszę ratować mojego ojca chrzestnego. Następnie ktoś zgłasza mnie do niebezpiecznego konkursu i wygrywam, ginie jakiś Krukon, Węża Morda znowu żyje i wabi mnie do Ministerstwa Magii, gdzie przecież od razu powinni go złapać aurorzy, a jego psychowielbicielka morduje mojego jedynego żyjącego członka rodziny. Raczej niezbyt normalne.
- Ale w sumie... inaczej byłoby ci nudno – powiedziała Carmen, ponownie tego dnia skrywając uśmiech. To było aż dziwne.
- A... odezwała się ta, co nie lubi nudy.
- O co ci chodzi? - zapytała zdziwiona.
- "Mój umysł nie znosi stagnacji. Chcę problemów. Chcę pracy. Dajcie mi najprostszy kryptogram lub skomplikowaną analizę i jestem w swoim żywiole. Ale nie zniosę nudnej rutyny. Tęsknię za mentalnym uniesieniem" - wyrecytował Harry, udając głos Brown.
- Super. Masz z tym jakiś problem? W ogóle kiedy to słyszałeś? - warknęła przez zaciśnięte zęby.
- Już dawno temu – znowu machnął ręką. - Nie denerwuj się tak, żyłka ci pęknie. Poza tym nieładnie, Carmen, nieładnie... - Wyglądał, jakby przyłapał ją na czymś złym.
- Naprawdę jesteś wkurzający.
- Staram się. Wracając... Co robisz tu tak późno? Wracasz skądś. Masz wyraźnie pomięte wczorajsze ubranie. Czyżby chłopak, co? - Dziewczynie zamarło serce, ale wzięła się w garść.
- Widzę, że zaklęcie zrobiło z ciebie geniusza dedukcji. Wcześniej nawet nie potrafiłeś odkryć sensu przepowiedni, a teraz takie wnioski... Zupełnie nie jestem pod wrażeniem.
- Ja też nie. Ty tylko grasz, jesteś nikim. - Carmen przed oczami stanął obraz Jacka. - I niedługo wszystko się wyda, stracisz przyjaciół, każdego, na kim ci zależy. - Znowu ten paskudny uśmiech. W jego zielonych oczach widoczne było szaleństwo i Brown musiała się bardzo powstrzymywać, aby mu nie przyłożyć. Wstała tylko i rzuciła na odchodne:
- Mam nadzieję, że to zostanie między nami. - Harry już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale przerwała mu. - W innym wypadku w jednym ze swoich eliksirów leczniczych możesz znaleźć truciznę. Nie ryzykowałabym na twoim miejscu.
    I zostawiła go zszokowanego.
    Co ją podkusiło, żeby tu przychodzić? Nic dobrego z tego nie wynikło. W zasadzie to w ogóle było to jedno wielkie NIC. Westchnęła i ponownie zaczęła wspinać się po schodach. Obudziła oburzoną Grubą Damę i szybko weszła do dormitorium. Na zewnątrz robiło się już widno.
    W pokoju zastała dwa puste łóżka. Parvati ciągle rozpaczała po Lavender i pewnie siedziała gdzieś teraz w zamku, płacząc. Dostrzegła Hermionę leżącą w pościeli i wgapiającą się w baldachim. Miała zapuchnięte oczy i wyglądała tragicznie. Właściwie teraz to pasowała do Pottera leżącego w Skrzydle Szpitalnym.
    Carmen podeszła do niej i zauważyła, że dziewczyna trzyma w dłoniach jej poduszkę i wtula się w nią. Dobra, to było dziwne. Podeszła do niej i wpatrywała się w nią tak zażenowana. Co powinna zrobić? To ludzie zwykle ją pocieszali, ona tego nie umiała. I czy powinna przeprosić? Sama nie wiedziała. W końcu to Hermiona źle zinterpretowała jej zachowanie. Nieważne.
    Niepewnie usiadła na brzegu łóżka. Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi, chociaż zapewne zorientowała się, że tu jest. Powiedzieć o Snapie czy nie powiedzieć? Ugh! Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?!
    Zastanowiła się, czego sama by oczekiwała w takiej sytuacji. Zebrała się w sobie i odgarnęła Hermionie włosy z czoła. To nie było dla niej łatwe, ale powinna jej zaufać. Nie miała prawie nikogo innego.
- Przepraszam – wyszeptała gładko.
    Hermiona jakby mechanicznie skinęła głową.
- To moja poduszka?
    Ponowne skinienie.
- Chcesz, żebym została?
- Tak – wychrypiała Granger i przesunęła się, aby zrobić miejsce przyjaciółce.
    Carmen położyła się niepewnie obok. Nie, to zdecydowanie nie było normalne. A może jednak?
Poczuła jak Hermiona chwyta ją za rękę. Zobaczyła jak przymyka oczy. Tak, to była długo noc.
- Dziękuję – wyszeptała, a po chwili Brown usłyszała jej spokojny oddech.
- Dobranoc – słowa samoistnie wyszły z jej ust.

6.9.13

34. Prawda?

"Kochałbym cię (psiakrew, cholera!),
Gdyby nie ta niepewność,
Gdyby nie to, że serce zżera
Złość, tęsknota i rzewność.

Byłbym wierny jak ten pies Burek,
Chętnie sypiałbym na słomiance,
Ale ty masz taką naturę,
Że nie życzę żadnej kochance.

Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów),
Kochałbym (niech nagła krew zaleje!),
Ale na mnie coś takiego spadło,
Że już nie wiem, co się ze mną dzieje:

Z fotografią, jak kto głupi, się witam,
Z fotografią (psiakrew!) się liczę,
Pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
Póki z grzechów się jej nie wyliczę,

A te grzechy (psiakrew!) malutkie,
Więc (cholera) złości się grzesznik:
Że, na przykład, wczoraj piłem wódkę
Lub że pani Iks – niekoniecznie.

Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierny,
Taki, co to "ślady po stopach"?...
Moja miła, minął październik,
Moja miła (psiakrew!), mija listopad.

Moja miła, całe życie mija...
Miła! Miła! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
Że ja ciągle (psiakrew!) ciebie kocham.
- Władysław Broniewski, "Ze złości"


    Był blisko. Za blisko. Za blisko! Nie, niech nie podchodzi bliżej. Merlinie, nie, bo nie wytrzyma!
Uśmiechnął się szyderczo.
- Dalej coś do mnie czujesz, prawda? Chociaż sama nie wiesz, dlaczego. Nie potrafisz sobie poradzić z tym, że w końcu ktoś ma nad tobą władzę... Że jesteś od kogoś uzależniona...
    Przełknęła ślinę, próbując się odsunąć, otrząsnąć. Musi to przerwać!
- Czego ty właściwie chcesz? - zapytała, patrząc w te szare, bezdenne oczy.
- Skąd pomysł, że czegoś chcę? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Niech pomyślę... Bo masz na imię Jack? A, i na nazwisko Singer? - Roześmiał się.
- Bezbłędna dedukcja. Jak zwykle, Car.
- Miło mi. Do rzeczy – warknęła.
- Och, zawsze taka poważna – powiedział niby urażonym tonem. - Chciałem, żebyś przeszła na słuszną stronę... Tęskniłem.
- TY?! Ty... tęskniłeś?
- Tak i... postanowiłem ci wybaczyć. Po tym, jak mnie zostawiłaś i zrobiłaś się taka dziwna... Wybaczam ci, Car.
- Ty... - Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i spojrzała na niego morderczym wzrokiem. On jedynie uniósł brew. - Ty paskudny, okropny, egoistyczny, zadufany w sobie, krótkowzroczny, szowinistyczny...
    Nie dokończyła swojej tyrady, a było w niej jeszcze wiele innych, przeważnie niecenzuralnych, słów. Dlaczego przestała? Otóż została pocałowana. I to z taką siłą, że prawie się przewróciła. Jack bardzo skutecznie ją uciszył, mimo że ona tego nie chciała. Nie chciała, prawda?
- Puść mnie! - udało jej się krzyknąć. Pięściami uderzała o jego klatkę piersiową, chciała się odsunąć i to jak najdalej. - Mhmmm... puść! Mhmmm... Puść...
    Zabrakło jej tchu. Zabrakło jej siły. Zabrakło jej woli walki, bo nogi stały się jak z waty. Uderzenia osłabły, przestała próbować krzyczeć. A wspomnienia wróciły. Gdy byli razem, gdy wszystko było takie piękne, gdy nie mieli żadnych problemów... A może to była właśnie jej wina? Przecież wiele nocy się nad tym zastanawiała, może miała rację? Wszystko było przez nią, a Jack z dobrego serca jej wyb...
    NIE. Carmen, otrząśnij się! Jack i dobre serce w jednym zdaniu? Przecież to Śmierciożerca! Severus to co innego, on jest szpiegiem, a ten chłopak... on jest zły. Jest bardzo, bardzo zły. Przecież to przez niego cierpiała i nie było w tym w ogóle jej winy! Musi to skończyć, szybko.
    Ale te cudowne, czerwone usta tak nieziemsko całowały! Może faktycznie była od niego uzależniona? Nie. Carmen Brown nigdy nie była, nie jest i nie będzie od nikogo zależna!
    Odsunęła się gwałtownie. Usłyszała nerwowe mruknięcie Jacka, ale nie zareagowała.
- Czego ty chcesz?! - wrzasnęła. Założył nonszalancko ręce na piersi.
- Żebyśmy do siebie wrócili – oznajmił spokojnie.
- Przecież jesteś Śmierciożercą! Nędznym, paskudnym zabójcą!
- Nie patrz tak na to, skarbie – powiedział, unosząc ręce w uspokajającym geście. - Byliśmy razem i było fajnie. Naprawdę. Ostatnio zatęskniłem i chciałbym, abyś przeszła na właściwą stronę.
- Jestem już dawno po właściwej stronie – wycedziła.
- Daj spokój. Oboje wiemy, że Dumbledore długo nie pociągnie. Czarny Pan ma taką armię, że zmiecie was z powierzchni Ziemi. Nie wygracie. Przemyśl to. Szkoda byłoby, gdyby taka ładna buźka miała się zmarnować... - Sięgnął dłonią, aby pogładzić ją po policzku, ale szybko się odsunęła.
- Wygląd to nie wszystko.
- Co ty nie powiesz... Wiesz, Car, myślałem, że jesteś inna. Byłaś w każdym razie taka na początku. Potem się zmieniłaś. Kochałem cię taką, jaka byłaś wcześniej. Ale już ochłonęłaś, prawda?
- Co masz na myśli, mówiąc, że się zmieniłam? - zapytała cicho Carmen.
- Och, wiele rzeczy. - Zaśmiał się krótko. - Wcześniej byłaś dla mnie idealna, perfekcyjna i...
    Nie dokończył, bo Brown podeszła do niego i z całej siły, pięścią, walnęła go w twarz. I znowu. I ponownie. Przestała dopiero, gdy poczuła ciepłą krew na dłoniach. Spojrzała mu prosto w oczy i wycedziła przez zaciśnięte zęby:
- Perfekcja jest przereklamowana.
    Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy zobaczyła jego zszokowaną minę. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia. W drzwiach na krótką chwilę zatrzymał ją głos Jacka. Był zimny, jak nigdy, i wręcz tryskał nienawiścią.
- Nawet nie wiesz, co spowodowałaś. Jeszcze będziesz żałować.
Carmen! CARMEN! Znowu wzięłaś to świństwo? Otrząśnij się! Nie możesz...
    Te słowa huczały jej w głowie, nie mogła się poruszyć, była jak sparaliżowana. Koszulka lepiła się od zimnego potu, przylegała ciasno do ciała. Nie mogła uchylić powiek. Jednak na krańcu podświadomości wciąż słyszała Jacka. Żałować. Będziesz żałować. Zapłacisz za to. Popełniłaś błąd.
    Tak. Popełniła błąd. Taki, że w ogóle z nim rozmawiała. Powinna go od razu zabić albo chociaż zaprowadzić do zamku, a tam by się nim zajęli. Śmierciożercom się nie odpuszcza. Zaraz, kto ją łapie za ramię? Z wysiłkiem otworzyła jedno oko. A, to Hermiona. Ciekawe, kiedy zauważyła, że jej nie ma. Czemu ona nią potrząsa? Spokojnie, jest w porządku. No dobra, nie jest, ale ona nie musi o tym wiedzieć, prawda? Zaraz, coś mówi...
- ...i to szybko! Wstań i powiedz coś, błagam! Nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie! - Głos Hermiony był właściwie szlochem, bardzo nerwowym, ale nie płakała. Jeszcze.
    Carmen poczuła dziwne ukłucie w sercu, coś jakby w nim drgnęło. Wbrew sobie, polubiła tę dziewczynę. Musi się otrząsnąć. Dla niej. I zrobić coś jeszcze, coś ważnego.
    Z wysiłkiem sama usiadła i spróbowała uspokoić oddech. Unikała jej wzroku, ale mimo to zaczęła mówić. Głos jej nie drżał, ale był niepewny.
- Spokojnie, to tylko zły sen. Nic więcej, zapewniam cię. - Granger spojrzała na nią dziwnym wzrokiem, jakby oceniając.
- Nie wierzę ci – stwierdziła po chwili. - Brałaś ten swój eliksir. Od dawna coś przede mną ukrywasz i radzę ci w końcu powiedzieć mi, o co chodzi!
- Bo? - Carmen uniosła brew. Na brodę Merlina, jej arogancja ujawnia się w najmniej przychylnym momencie.
- Bo podobno jesteś moją przyjaciółką! Otrząśnij się wreszcie! - Hermiona była już naprawdę zła.
- Nie piłam go. Słowo honoru.
- Ty nie masz honoru – warknęła brunetka.
    Zabolało. Carmen poczuła jak jej gardło się ściska w nerwowych skurczach, serce przyspiesza bicie. O nie. Tak nie będzie.
- Tego nie wiesz – oznajmiła cicho i wstała. Machnęła różdżką, przebierając się w czyste ubrania. - A co do tych przyjaciółek, to chyba powinnaś się zainteresować, co mi się stało. Bo o wielu rzeczach jeszcze nie masz pojęcia, nawet, jeśli chcę ci o nich powiedzieć – rzuciła i wyszła.
    Gryfoni w Pokoju Wspólnym gapili się na nią, gdy szła do dziury pod portretem, ale nie zwracała na to uwagi. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie. Musi coś załatwić. Automatycznie skierowała swoje kroki do lochów.
    Rano nie chciała go widzieć. Teraz wręcz musiała. Ten koszmar, to przypomnienie, wspomnienie dało jej znak do podświadomości. Powinna mu wszystko wyjaśnić. Magia bratnich dusz miała tę wadę, że nie dawało się nic ukryć przed swoją drugą połówką. Jak to wytrzyma? Car uważała, że to zniesie. W końcu się jednak otrząsnęła, prawda?
    Weszła do klasy, a potem do jego komnat. Był tam. Siedział na fotelu i czytał książkę. Gdy weszła, nawet na nią nie spojrzał. Ona trzasnęła drzwiami i zajęła drugi fotel. Zapowiadało się poważnie.
- Musimy porozmawiać – oznajmiła.

***


    Hermiona miała mętlik w głowie. Co jest znowu z Carmen?! Jak mogła ją okłamać? Bo musiała skłamać, prawda? Ludzie, nawet, gdy mają koszmary, nie zachowują się tak, jak ona. Musiała wziąć ten eliksir, stąd jej dziwne zachowanie.
    Już do innej należy kwestia, czy w ogóle nie mówiła prawdy. Bo po co? Brown zwykle waliła prosto z mostu, łapała hipogryfa za pióra. Dlaczego miałaby kłamać? To było bez sensu. A przecież od jakiegoś czasu coś przed nią ukrywała. Przynajmniej temu nie zaprzeczała.
    Hermiona pokręciła z rezygnacją głową. Ta rozmowa miała wyglądać inaczej. Nie powinna być dla niej taka ostra. Westchnęła głośno, pomasowała przez chwilę skronie i wzięła się za lekcje.
Napisała kolejny esej dla Snape'a i powtórzyła historię magii. Po wszystkim nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Przeciągnęła się leniwie i pomyślała, że warto byłoby się położyć, chociaż na chwilę. Ale nie, przydałoby się odwiedzić Harry'ego. Tak, to dobry pomysł.
    Narzuciła na siebie pierwszy z brzegu sweterek i wyszła z dormitorium. Chciała przemknąć niezauważona przez Pokój Wspólny, ale dobiegła ją, dość głośna, rozmowa.
- Ron, daj spokój. Ciesz się – mówiła uspokajającym głosem Ginny.
- Z czego? - warknął chłopak.
- Z tego, że nasz kochany Ronuś...
- ...zostanie starszym bratem! - zawyli z uciechy bliźniacy.
- Dla was to znowu zabawne? Nie uważacie, że ósemka dzieci, to za dużo?
- Oczywiście, że tak – powiedziała Ginny, kładąc mu uspokajająco rękę na ramieniu. - Czwórka to już niemało, a co dopiero dwa razy tyle. Ale dadzą radę, zawsze dają. - Ron prychnął pogardliwie.
- Ledwo. Ledwo wiążą koniec z końcem, a my na tym cierpimy!
- Uspokój się. Jak niby cierpisz? - zapytał, poważnym już głosem, Fred.
- Właśnie. Mając rodzinę, która cię kocha? Doświadczając miłości i szczęścia? - dołączył się George. Ginny milczała.
- No nie, ale... - próbował tłumaczył się ich brat. Jego koniuszki uszu zaczęły robić się czerwone.
- A może będąc z Luną, też cierpisz? - Ron zbladł. - Zacznij myśleć racjonalnie i ciesz się, że będziesz mieć kolejną bliską sercu osobę.
    Chłopak jeszcze coś pomruczał pod nosem, ale nie było to nic konkretnego (a w każdym razie zrozumiałego) i powlókł się w stronę okna, aby poćwiczyć grę w szachy. Hermiona uważała, że to dobrze – zawsze go to uspokajało. Natomiast na bliźniaków patrzyła z podziwem. Zwykle żartowali, drwili ze swojego brata i dokuczali mu, ale musiała przyznać, że gdy chodziło o ważne sprawy, potrafili się odpowiednio zachować. W każdym razie Ginny ma już to za sobą. Przyjaciółka ją zauważyła i posłała jej słaby uśmiech, ale było w nim już więcej optymizmu niż wcześniej. A tak swoją drogą, to ciekawe, co z Malfoyem...
    Wyszła szybko z Pokoju Wspólnego i skierowała się w stronę Skrzydła Szpitalnego. Może Harry już się obudził? Chciała z nim porozmawiać, potrzebowała tego. W końcu co jej mógł zrobić? Jest dobrym człowiekiem i na pewno nic jej się nie stanie. Prawda?
    Otworzyła drzwi i po cichu weszła do środka. Zobaczyła panią Pomfrey, która od razu do niej podeszła.
- Mogę zobaczyć się z Harrym? - zapytała z nadzieją w głosie Hermiona.
- Panno Granger, to raczej nie jest najlepszy pomysł... - Głos pielęgniarki nie był nieuprzejmy, ale dziwnie piskliwy.
- Proszę, tylko kilka minut. Naprawdę, zaraz sobie pójdę. - Po długim momencie wahania, pani Pomfrey skinęła niechętnie głową. - Czy już się obudził?
- Tak, ale...
    Ale Hermiona już nie słuchała. Podeszła (a właściwie podbiegła) do parawanu i szybko się za niego wślizgnęła, jak poprzednio. Z szerokim uśmiechem na ustach odwróciła się w stronę łóżka. Tam był Harry. Siedział, wyprostowany i wpatrzony w nią. Szybko podeszła do niego, chciała go dotknąć, pocałować, porozmawiać z nim. Wątpliwości znikły, bo przecież siedział tu, był zdrowy, prawda? Ciągnęło ją do niego jak nigdy.
    Gdy usiadła na skraju jego łóżka i chwyciła za rękę, stało się coś dziwnego. Coś, co zakuło Hermionę głęboko w sercu, zraniło do głębi. Coś jednak było z nim nie tak. W chwili, kiedy jej palce ledwo dotknęły skóry chłopaka, ten odskoczył jak oparzony, otwierając szeroko oczy. To znaczy odskoczył na tyle, na ile pozwalało mu to łóżko. A to nie był koniec.
    Oparł się o wezgłowie, zmierzwił włosy, które i tak już były w tragicznym stanie i uśmiechnął się szyderczo. Nigdy go takiego nie widziała, więc patrzyła z przerażeniem. Napotkała jego zimny wzrok. Po chwili przemówił głosem o podobnej temperaturze.
- Po co tu przyszłaś? Poużalać się nade mną? Nie masz po co.
- J-jak... Jak możesz tak mówić? - zapytała cicho Hermiona, czując, że robi jej się słabo.
- Normalnie. Nareszcie mogę mówić prawdę. Mogłaś chociaż uczesać dzisiaj te kłaki na głowie. Chociaż wtedy pewnie i tak byłoby niewiele lepiej.
- Harry, uspokój się, nie jesteś sobą i... - Granger przypomniała sobie wszystko, co mówiła Carmen. Że ją będzie ranił. Ale nie myślała, że to będzie aż tak bolało. I nie chodziło tu tylko o słowa, które wypowiadał. Był zimny, był nieswój, był inny. Był zły. Jego celem było zranienie jej, jak najgłębiej i najokrutniej. I wyglądał też inaczej. Jednak wiedziała, że to wina zaklęcia i on też cierpi. Widziała na jego czole krople potu, pięści miał zaciśnięte.
- Wiesz, nie mogę cię rozgryźć – oznajmił i założył ręce na piersi. - Niby taka mądra, przez wszystkich uznawana za przykład, i tak dalej, i dalej. Ale tak naprawdę jesteś strasznie miękka. Na początku szkoły nie mogłaś znaleźć sobie przyjaciół, więc przyczepiłaś się do mnie i, pożal się Merlinie, Rona – imię przyjaciela wymówił z obrzydzeniem, krzywiąc się okropnie. Nigdy nie widziała go takiego. Jedno jest pewne – Voldemort, gdyby go widział, byłby dumny. On jednak kontynuował: - Przynajmniej byłaś w miarę użyteczna, bo miałem pracę domową, ale to i tak przesada... ZABIERAJ ŁAPY! - wrzasnął, gdy spróbowała dotknąć jego ramienia, aby go uspokoić. Ledwo powstrzymywała się od płaczu. - Nie zachowuj się jak histeryczka – zadrwił. W jego zielonych oczach czaiło się szaleństwo.
- Harry, nie jesteś sobą. Nie jesteś taki, nie byłeś.
- No to przyzwyczaj się! - warknął, po czym złapał się za usta. Hermiona nie zdążyła się odsunąć, gdy Harry zwymiotował na podłogę. To było straszne. Widziała, jak się męczy, a sama nie czuła się najlepiej. Po chwili zjawiła się pani Pomfrey.
- Panno Granger, mówiłam, że to nie jest najlepszy pomysł! - powiedziała i wyczarowała miskę dla chłopaka. - Musi odpoczywać, dojść do siebie.
- Rozumiem. Przyjdę jutro, Harry – rzuciła cicho, nie chcąc patrzeć mu w oczy.
- Idź, dziecko, wyśpij się. Masz tak potwornie czerwone oczy... - mówiła pielęgniarka, ale Hermiona już zniknęła.
    Gdy tylko wyszła ze Skrzydła Szpitalnego, wybuchła płaczem. Nawet po zmianie, jak on mógł być taki okrutny? Przecież ją kochał, a ona jego! I wystarczyło tylko zaklęcie, aby to zmienić? Mało tego, odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Złapała się za głowę. A co, jeśli Snape'owi się nie udało? Harry zostałby taki już na zawsze. Sama nie była pewna, czy wciąż by go takiego kochała. W końcu wtedy na pewno już nie mogłaby liczyć na wzajemność. Nie. Dosyć. Poczeka, wytrzyma. To tylko tydzień, prawda?
    Z tym postanowieniem ruszyła w stronę wieży Gryffindoru. Ale, jak to bywa, po drodze musiała kogoś spotkać. Tym kimś oczywiście musiał być Barnabas Collins. Nie chciała z nim rozmawiać, naprawdę. Była zrozpaczona i jeszcze zrobiłaby jakąś głupotę...
- Hermiono, co się stało? Mógłbym wiedzieć, dlaczego płakałaś? - zapytał delikatnie.
- Nie pana sprawa. Chociaż właściwie... Niech pan odwiedzi Harry'ego, to się dowie – oznajmiła chłodno.
- Ach... Klątwa Darskiego, czyż nie? Spokojnie. - Wyczarował chusteczkę i odpuścił jej formalny zwrot. - Severus jest świetnym czarodziejem i na pewno zrobił wszystko, co w jego mocy. Niedługo będzie dobrze.
- Dz-dziękuję.  – Uśmiechnęła się blado. Otarła oczy czerwoną chusteczką. - A dlaczego nie pomogłeś Harry'emu, Barnabasie? - Jego oczy roziskrzyły się, gdy usłyszał swoje imię.
- Cóż... Pomoc wymagała znajomości bardzo czarnej magii, a ja... nie lubię się nią posługiwać.
- To dobrze – wyszeptała. Po chwili ciszy dodała: - Chyba powinnam już iść i...
- Tak, tak, moja droga. Wyśpij się, odpocznij. Ochłoń i przemyśl to sobie. Wiem, jakie to trudne – oznajmił i pożegnał się, całując ją w dłoń.
    Odszedł, a Hermiona mimo wszystko poczuła się lepiej. Może ten wampir nie jest taki zły? Ruszyła w stronę dormitorium, chcąc jak najszybciej położyć się do łóżka. To był trudny dzień, a następne wcale nie zapowiadały się lepiej. Ale przecież nie może być już gorzej, prawda?
Harry Potter - Book And Scroll