Harry Potter - Book And Scroll

11.11.12

8. Wybitne

"Kochaj wszys­tkich. Ufaj niewielu.
Bądź gotów do wal­ki, ale jej nie wszczy­naj.
Pielęgnuj przyjaźnie."
- William Szekspir

    Harry obudził się w świetnym nastroju. Miał cudowny sen, a blizna nie bolała go od czasu wydarzeń w pociągu. Przeciągnął się, ziewnął i usiadł na miękkim łóżku. Od dawna nie czuł się tak dobrze. Był w końcu w Hogwarcie, w swoim domu, z najlepszym przyjacielem obok i Hermioną. Wstał i podszedł do okna. Rzucił okiem na pokój – wszyscy jeszcze spali. Usiadł na parapecie i wpatrywał się w błękitne niebo. Od dziś zacznie się nauka w pełnym tego słowa znaczeniu. Prace domowe, ćwiczenie zaklęć, pewnie szlabany u Snape'a... Był już na to przygotowany. Ba, nawet to lubił! Bo gdzie mu będzie lepiej, niż w szkole? U Dursleyów? Wolne żarty. Poza Privet Drive 4 nie miał gdzie się podziać.
    Wszystko przez tę sukę Bellatrix! Zabiła Syriusza! ZABIŁA! Harry zacisnął mocno pięści, a w oczach zakręciły mu się łzy. Miał z nim zamieszkać, z jego jedyną prawdziwą rodziną. A teraz co? Nie ma już nikogo. Nikogo, kto by go kochał, opiekował się nim, wspierał... Zostali tylko przyjaciele. A może aż?
    Otrząsnął się z tych rozważań i poszedł do łazienki. Gdy z niej wyszedł, zobaczył szczerzącego się Rona. Uśmiechnął się i zapytał:
- Hej. Jak spałeś?
- Całkiem nieźle. Na szczęście już nie śnią mi się pająki. Przez Hagrida i to jego zwierzątko w drugiej klasie miałem koszmary!
- Tak, Aragog to bardzo miły pajączek. Taki malutki i bezbronny... - Harry nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Och, zamknij się! - Powiedział rudowłosy i rzucił w chłopaka poduszką.
    Przez chwilę okładali się pościelą, ale w końcu stwierdzili, że są głodni. Weasley szybko się ubrał, po czym spakowali książki i wyszli do Pokoju Wspólnego.
    Musieli chwilę poczekać na dziewczyny. Ron oczywiście marudził ("Co one tam tyle czasu robią? Walczą ze smokiem czy jak?"). W końcu zeszły i razem udali się do Wielkiej Sali.
Usiedli na swoich stałych miejscach i zabrali do jedzenia. Harry był właśnie w trakcie smarowania tosta dżemem truskawkowym, gdy do jadalni przez dach wleciało mnóstwo różnokolorowych sów. Nie było wśród nich Hedwigi (w końcu kto miałby do niego napisać?), jednak zauważył ciemną płomykówkę lądującą niedaleko. Musiała należeć do Carmen. Dostarczyła jej dość dużych rozmiarów zawiniątko. Dziewczyna od razu odstawiła sok dyniowy i odebrała przesyłkę. Wszyscy dookoła rzucali jej pytające spojrzenia. Ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
- To skrzypce. Rodzice mi dosłali. Nie potrafię wytrzymać bez grania. To mnie uspokaja i daje wytchnienie umysłowi.
- To fajnie. A co umiesz grać? - Zapytał Harry pomiędzy kęsami kanapki.
- Klasyki, ale mugolskie. Niestety nie mamy dobrych kompozytorów czarodziejów. Lubię Mozarta, Bacha, Beethovena... Umiem też zagrać własną wersję "Smooth Criminal" Michaela Jacksona.
- Ej, też go lubię! - Hermiona aż podskoczyła ze zdziwienia. Miały podobny gust muzyczny. Harry ucieszył się na myśl, że widocznie w końcu znalazły wspólny język.
    Chłopak już miał się znowu zabrać za śniadanie, gdy nagle zobaczył Romildę Vane stojącą obok niego. Uśmiechnęła się zalotnie, zatrzepotała rzęsami i powiedziała:
- Witaj, Harry.
- Cześć.
- Słuchaj, bo tak się zastanawiałam... Czy może byś mógł... Czy masz może czas w piątek wieczorem?
- Nie, niestety. Mam przesłuchania do drużyny quidditcha. Ale za to sobotę mam wolną.
- To świetnie! Bo chciałam cię spytać, czy byś może nie poszedł ze mną na spacer...
- A wiesz, że chętnie? To jak, o piętnastej w Sali Wejściowej?
- Pewnie! - Dziewczyna się zarumieniła. - Do zobaczenia! - Krzyknęła i szybko pobiegła zachwycona do koleżanek.
    Harry zaczął za to jeść kiełbaskę i błogosławić ten dzień jako jeden z lepszych. W końcu nie miał dziewczyny, a Romilda była całkiem miła, więc czemu by z nią nie pójść? On też ma swoje potrzeby...

***

    Hermiona siedziała przy stole w Wielkiej Sali i maltretowała widelcem Merlinowi winnego pomidora. Jak on mógł się z nią umówić? Jak?! Przecież ona leciała tylko na jego sławę! A on się dał złapać w jej zdradziecką sieć! Nie może tak być!
    W końcu śniadanie dobiegło końca i udali się na transmutację. Miona miała naburmuszoną minę i wyraźnie była zła na Harry'ego. Gdy usiadł z nią w ławce, odsunęła się najdalej, jak było to możliwe. Nie pomagała mu też z zaklęciem zmieniającym pióra w kałamarze, a kiedy poprosił o notatki, odburknęła coś niewyraźnie.
    Po dzwonku spakowali się i wyszli na korytarz. Teraz miała być opieka nad magicznymi stworzeniami. Hermiona miała nadzieję, że uda jej się przejść tak, aby Potter jej nie zauważył, jednak nic z tego. Dogonił ją na dziedzińcu i zaciągnął w odosobniony kąt korytarza. Stanął przed nią i zapytał:
- O co ci chodzi?
- Mi? To nie ja nas tutaj zaciągnęłam – odrzekła.
- Dobrze wiesz, o co cię pytam. Jesteś na mnie zła, wkurzona. Co ja znowu zrobiłem?
- Nic. Chociaż wiesz, właściwie to tak! Umówiłeś się z tą dwulicową sklątką tylnowybuchową! Przecież ona leci na to, że jesteś Wybrańcem!
- Ale ja jestem Wybrańcem...
- No i co z tego?! Ludzi się lubi za to, jacy są, a nie za to, z czego są sławni! - Dziewczyna krzyknęła i tupnęła nogą. Już chciała zabrać torbę i iść dalej, jednak chłopak ją zatrzymał.
- Ty jesteś zazdrosna! - Czarnowłosy nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Nie jestem zazdrosna, tylko martwię się o ciebie, jak przyjaciel o przyjaciela! - Zaczęła się oddalać od niego. Rzuciła jeszcze na odchodnym: - Tylko nie przychodź do mnie później z płaczem, że ona cię wykorzystuje! - Odwróciła się na pięcie i poszła do Hagrida.
    Mieli lekcję organizacyjną i w zasadzie niewiele robili. Mogli wyjść wcześniej, więc Hermiona szybko udała się do Wielkiej Sali i usiadła obok Carmen.
- Czas na lunch! Ale jestem głodna! - Zawsze opanowana i spokojna panna Granger rzuciła się na sałatkę ziemniaczaną jak głodny wilkołak na świeże mięso.
- W sumie to ja też – Carmen sięgnęła po pudding waniliowy. - Co zaraz mamy?
- Eliksiry. Znowu. - Dziewczynie zrzedła mina. Natomiast przez twarz jej rozmówczyni przebiegł cień uśmiechu.
- Myślałam, że lubisz ten przedmiot. Tworzenie nowych rzeczy i w ogóle.
- To nie kwestia przedmiotu, tylko nauczyciela – odpowiedziała Hermiona. - Naprawdę nie mam nic do Snape'a, jest naprawdę wybitnym umysłem i niewątpliwie autorytetem, ale ten jego sarkastyczny ton głosu i nienawiść do Gryfonów doprowadzają mnie do szału.
    Carmen jedynie pokiwała w odpowiedzi głową. W milczeniu dokończyły posiłek i udały się do lochów. Ledwo drzwi zamknęły się za wszystkimi, Snape oznajmił lodowatym tonem:
- Dziś zrobicie dla mnie Wywar Ostatniego Tchnienia. Instrukcje na tablicy – skończył i usiadł przy biurku. Chwycił pióro w swoje długie, smukłe palce i zaczął sprawdzać eseje piątoklasistów.
    Tymczasem Hermiona tradycyjnie podwinęła rękawy szaty, szybkim ruchem spięła włosy i ustawiła kociołek na ogniu. Tym razem musi pójść jej lepiej. Przypomniała sobie słowa Carmen.
    Musisz być bardzo skupiona, oczyścić całkowicie umysł, jak przed Oklumencją. Pamiętaj o każdym kroku, każdym przepisie i regule, które wcześniej poznałaś. Nie trzymaj się sztywno formułek, staraj się je zrozumieć, bo wiem, że potrafisz. Jak wykonasz już pierwszy ruch, idź za ciosem i pozwól prowadzić się umysłowi...
- Granger, co ty wyrabiasz? - Zimny głos Snape'a wręcz ociekał jadem. - Przynieść pani może poduszkę, czy od razu całe łóżko?
- Nie, profesorze. - Hermiona zaczerwieniła się. Miała przecież tylko zamknięte oczy! - Już się biorę do pracy.
- Ja myślę. - Uniósł szyderczo brew. - Dzięsięć punktów od Gryffindoru za spanie na lekcji. - Z powrotem usiadł na czarnym krześle i utkwił wzrok w pergaminie.
    Dziewczyna odetchnęła głęboko. Za bardzo się zamyśliła. Ale teraz przynajmniej jest zdeterminowana. Pokaże temu przerośniętemu nietoperzowi z lochów, że potrafi przyrządzić perfekcyjny Wywar Ostatniego Tchnienia! Z takimi właśnie myślami zabrała się za pokrojenie w idealne kostki korzenia kakaowca.
    Minęło pół godziny i Hermiona była bardzo zadowolona z rezultatu swojej pracy. Nad jej kociołkiem unosił się fioletowy obłok pary, lekko wirujący w lewo. Podobnie było u Carmen. Szybko zakorkowała butelkę z eliksirem i postawiła na biurku nauczyciela. Ten tylko przyjrzał jej się z szyderczym uśmieszkiem, lecz natychmiast mina mu zrzedła, gdy zobaczył barwę wywaru. Idealna. Konsystencja zresztą też. Zaklął cicho pod nosem, a wkurzył się jeszcze bardziej, gdy zobaczył fiolkę Carmen. Identyczna. Podwójna cholera! Będzie musiał wstawić obu Gryfonkom Wybitne!

***

    Nie miał nic przeciwko tej Brown – w końcu na pierwszy rzut oka widać w niej było przyszłą Mistrzynię Eliksirów (a należy dodać, że takowe były w historii świata tylko dwie), ale Granger?! Ta ucząca się wszystkiego na pamięć oraz powtarzająca sztywne formuły i definicje Panna Wiem-To-Wszystko-I-Pokażę-Jaka-Jestem-Mądra? Przecież ten eliksir nie powinien jej wyjść! Aby go przygotować potrzebna była wyobraźnia i odstępstwo od sztywnego przepisu!
    STOP! Severusie, uspokój się! To był na pewno jedyny raz, szczęśliwy przypadek, zrządzenie losu. I tyle.
    Zabrzmiał dzwonek i otrząsnął się z rozmyślań. Koniec i kropka. Miał szczęście, bo to była jego ostatnia lekcja. Machnięciem ręki zwolnił klasę i udał się do swoich kwater. Przeszedł przez czarne drzwi i znalazł się w salonie. Był to dość duży pokój, w ciemnych kolorach i z marmurowym kominkiem w ścianie. Na środku stały dwa głębokie fotele i stolik zrobiony z mahoniu. Oczywiście nie mogło zabraknąć też biblioteki, a były nią praktycznie wszystkie komnaty Severusa. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie tylko książki i książki. A jak się spojrzało dokładniej, to zaskoczenie – jeszcze więcej książek.
    Mistrz Eliksirów przeszedł dalej, do swojej sypialni. Wbrew pozorom była całkiem przytulna. Oczywiście przytulna jak na surowego profesora Snape'a. Honorowe miejsce zajmowało na środku pod ścianą wielkie łoże, zrobione z ciemnego drewna. Ciężkie, czarne kotary zwisały z drążków u góry, dając możliwie jak największą zasłonę z zewnątrz. Obok stał stolik nocny (wiadomo w jakim kolorze), dalej masywna szafa na ubrania na czterech nogach. Podłogę przykrywał włochaty dywan, bardzo przyjemny w dotyku.
    Severus odwiązał pelerynę i rzucił na łóżko, po czym swym prężnym krokiem udał się do łazienki. Stanął boso na zimnych kafelkach i wszedł pod prysznic. Musiał się uwolnić od natłoku myśli. Odkręcił lodowatą wodę i zanurzył się w niej. Jego ciało przebiegł dreszcz, ale taki, do którego już dawno się przyzwyczaił. W ostatnich czasach tylko takie hartowanie ciała pomagało w zwalnianiu myśli. Było coraz gorzej. Z każdym dniem wyraźniej wyczuwał ból w skroniach, hałas własnych przemyśleń, nieprzewidziane tornado w pamięci.
    Stał tak przez pół godziny, pozwalając, aby zimne krople wody spływały po jego włosach, karku, plecach... W końcu zakręcił wodę i dość zrelaksowany owinął się ręcznikiem. Zmęczony całym dniem i rolą szpiega, walnął się na łóżko. Tak, walnął, bo na pewno nie położył. Zamknął oczy, wyrównał oddech i zasnął, pogrążony w niespokojnych snach o przyszłości.

***

    Dni mijały, aż w końcu nadszedł piątek. Najlepszy dzień w tygodniu, początek weekendu, no i oczywiście dzień, w którym wybierano nową drużynę quidditcha. Hermiona siedziała razem z Carmen na trybunach. Obserwowały, jak idzie chłopakom. Brunetka nadal była zła na Harry'ego, jednak przestała mu to okazywać. Nie może przecież wydawać mu się zazdrosna.
    Patrzyła teraz na niego, jak krzyczy coś do trzeciorocznego, który chciał być pałkarzem, ale przypadkowo walnął tłuczkiem tak, że ten rozbił jeden z gargulców na wieży. Raczej już nie przejdzie.
    Ron zauważył je i pomachał do nich ze zwycięskim uśmiechem. Mimo iż bardzo się przejmował, został nowym obrońcą i puścił tylko jedną piłkę na piętnaście. Później jednak mówił, że to było z powodu świecącego słońca w oczy, choć tego dnia akurat skryło się ono za chmurami.
    Hermiona uśmiechnęła się i zapatrzyła w horyzont. Wzięła głęboki wdech. W nocy padało i jeszcze teraz zapach deszczu unosił się w powietrzu. Kochała ten aromat, uspokajał ją i dodawał zawsze sił. Poczuła, jak rozpiera ją energia. W tym samym czasie rekrutacja do drużyny się zakończyła. Dziewczyna zbiegła z trybun i pobiegła do przyjaciół, a Carmen za nią. W nowej drużynie byli: szukający i jednocześnie kapitan – Harry Potter, pałkarze – Fred i George Weasleyowie, obrońca – Ron Weasley, ścigający – Ginny Weasley, a oprócz niej jeszcze dwóch chłopaków z siódmej klasy.
    Gdy się przebrali z powrotem w szkolne szaty i wchodzili do Wielkiej Sali na kolację, natknęli się na Malfoya. Ten zmierzył całe towarzystwo wzrokiem i roześmiał się.
- Potter, nie mogłeś sobie wybrać lepszej drużyny! Prawie sami zdrajcy krwi Weasleyowie! - Tu popatrzył na wszystkich z obrzydzeniem; jego wzrok dłużej zatrzymał się na Ginny, która spłonęła rumieńcem. - Szkoda, że jeszcze nie wziąłeś tej swojej szlamy, byłby komplet!
- Zamknij się, fretko! - Ron prawie zawył z wściekłości.
- Bo co mi zrobisz, rudzielcu? Znowu mnie spróbujesz zaczarować tak, jak w drugiej klasie? - Uniósł pytająco białą brew. - Ślimaczki smakowały?
- Spadaj stąd, wredny gnojku, albo w kolacji znajdziesz coś naprawdę nieprzyjemnego – zagrozili bliźniacy. - I nie chodzi tu o Eliksir Przeczyszczający ani o Krwotoczki Truskawkowe, prawda, Fred?
- Zgadzam się z tobą, George. Ostatnio dość często myślałem o Glutowych Czerniaczkach lub Wywiniętych Wymiotkach... - Malfoy zbladł. Wybąkał coś pod nosem, zdecydowanie niecenzuralnego i szybkim krokiem odszedł do stołu Ślizgonów.
- A to mały dupek! - Potter nie mógł powstrzymać złości. - Ale przynajmniej dostał (albo dostanie) za swoje. Aż straciłem przez niego apetyt.
- Nie ty jeden, Harry – zgodziła się z nim Hermiona. - Nie ty jeden.
    Usiedli do stołu i zjedli szybką kolację. Malfoy cały czas unikał wzroku bliźniaków, którzy skwitowali to tylko szyderczymi uśmieszkami, tak bardzo dla nich charakterystycznymi.
Hermiona ani się obejrzała, a już siedziała przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Usadowiła się wygodnie w swoim ulubionym fotelu, a Carmen na drugim, podobnym. Obok niej, na kanapie, siedzieli Harry z Ronem i Ginny. Wszyscy rozkoszowali się chwilą ciszy i spokoju. To był dość męczący tydzień i cieszyli się na myśl o jutrzejszym wolnym dniu. W końcu odezwał się Harry:
- Hermiono...
- Co? - Dziewczyna zapytała wyrwana z zamyślenia.
- Chciałbym się czegoś od ciebie dowiedzieć. Właściwie to chyba wszyscy byśmy chcieli. No, może z wyjątkiem Carmen.
- Dlaczego w takim razie jej nie spytacie?
- Bo wolimy ciebie.
- Dobra, o co chodzi?
- Chodzi o... To znaczy... Pamiętasz oczywiście co się zdarzyło w zeszłym tygodniu? Expres Hogwart i w ogóle.
- No raczej. Paskudne przeżycie.
- Dokładnie. Chcielibyśmy, żebyś nam powiedziała coś o wampirach.
- A skąd taka hipoteza, że ja coś o nich wiem? - Zapytała, wyraźnie zaciekawiona.
- Daj spokój, Miona. - Do rozmowy wtrącił się Ron. - Tyle siedzisz w tych książkach i w ogóle... Na pewno coś wiesz!
- Owszem, wiem, ale nie chcę was niepokoić. To naprawdę nie jest wiedza dla studentów szóstego roku. Nie jest nawet dla siódmego...
- Ale skoro mamy z nimi walczyć... Walczyć z Voldemortem... W końcu prawie na pewno przyłączyły się do niego. Musimy coś o nich wiedzieć.
- Harry, ja naprawdę nie chcę... Nie powinnam... Nie mogę...
- Powiedz. Prosimy!
- Wiesz jakie to będzie ważne podczas Ostatniej Bitwy? Również w czasie planowania ostatecznego starcia. Pomyśl o tym.
- Ja... Och, no dobrze. - Zgodziła się zrezygnowana. W końcu i tak się kiedyś dowiedzą. - Ale teraz?
- Teraz. Mamy przecież czas, prawda? - Harry uśmiechnął się do niej, chcąc ją przekonać.
- Prawda. W takim razie słuchajcie...
Harry Potter - Book And Scroll