"Diabeł jest prawdziwy i nie jest małym,
czerwonym człowieczkiem z rogami i ogonem.
Może być piękny, ponieważ jest upadłym aniołem
i kiedyś był ulubieńcem Boga."
- "American Horror Story"
Drwiący uśmiech igrał na jego
ustach. Kilka czarnych kosmyków uciekło ze starannie zaczesanej do
tyłu fryzury i teraz opadały mu na czoło. Stalowe oczy błyszczały
niebezpiecznie.
- To tym się teraz zajmujesz?
Będziesz niszczył wszystko to, co piękne? - Car ruchem głowy
wskazała na połamaną Wieżę Eiffle'a. Po chwili rozległ się
wybuch i jej szczątki stanęły w płomieniach.
- Błąd – odparł sucho, coraz
bardziej się do niej zbliżając. - Ja tworzę piękno. I z
chęcią będę patrzył jak wszystko to, w co wierzyłaś i co
kochasz, stanie się ruiną. - Odsłonił swoje białe zęby w
kolejnym uśmiechu.
- Dlaczego to robisz? - Carmen
odsunęła się stanowczo. - To mnie najbardziej zastanawia.
- Kochanie... Jestem jak pies
goniący za samochodem. Nie wiedziałbym, co z nim zrobić, jeśli
bym go złapał... A jednak sprawia mi to szaloną przyjemność.
Wyciągnął szybko rękę do przodu i
złapał Carmen za gardło. Z zaskoczenia upuściła różdżkę.
- Mógłbym cię teraz zabić...
Mógłbym zrobić z tobą wszystko, ale... Jeszcze nie czas na to.
- W takim... razie... puść mnie! -
Car czuła, że zaczyna brakować jej powietrza.
- Bo widzisz, wierzę, że cokolwiek
cię nie zabije, bo prostu uczyni cię... dziwniejszym. Jestem
ciekaw, jaki będzie następny etap u ciebie, słońce.
Cofnął rękę, dziewczyna
zaczerpnęła głośno powietrza, mroczki stanęły jej przed
oczami. Musiała się schylić i oprzeć dłonie o kolana, aby
uspokoić oddech.
- U ciebie nie będzie już żadnego,
nawet w Świętym Mungu by ci już nie pomogli! - zdołała w końcu
wykrzyknąć.
- Carmen, Carmen... Stałaś się
bardziej naiwna niż sądziłem. Kto ci tak pomieszał w głowie? Ta
Granger czy jeszcze ktoś inny?
- Nie twoja cholerna sprawa –
wycedziła i zacisnęła dłonie w pięści.
- Jaka buntownicza. - Jack zaczął
powolnym krokiem okrążać Gryfonkę, przyglądając jej się
wnikliwie. - Powinnaś coś zrozumieć. Kiedy to do mnie dotarło,
moje życie zupełnie się zmieniło, oczywiście na lepsze. Pomogło
mi to wybrać właściwą drogę, nową.
Zamilkł na chwilę, jakby czekał na
jej reakcję, ona jednak trwała bez ruchu.
- I tak ci powiem. Otóż jedyny
sensowny sposób na życie w tym świecie, to ten pozbawiony reguł.
Natomiast ja jestem przedstawicielem chaosu, a Czarny Pan jego
uosobieniem. I wiesz, co jest najważniejsze w chaosie? Jest
sprawiedliwy.
Przystanął tuż przed nią, ich
twarze dzieliło może kilka centymetrów. W końcu Car się
odezwała:
- Masz rację, Jack. Jest
sprawiedliwy...
W tym momencie przyłożyła swoją
różdżkę do jego gardła, siłą odwróciła go i przyparła
plecami do ściany. Szybkim ruchem wytrąciła mu jego własną
różdżkę z dłoni. Ta upadła na zmarzniętą ziemię. Jedna
chwila wystarczyła, aby dziewczyna nastąpiła na nią nogą i
złamała ją.
- To za wszystko, co mi zrobiłeś.
A to dopiero początek.
Chłopak wydawał się zaskoczony,
jednak wciąż uśmiechał się sarkastycznie.
- Wiesz, że to nic nie da, prawda?
Czarny Pan dysponuje armią znacznie większą i bardziej potężną
niż sobie wyobrażasz. Może was zabić kiwnięciem palca.
- To dlaczego jeszcze tego nie
zrobił? - Carmen uniosła pytająco brew, jej różdżka prawie się
wbijała w szyję Singera. - Nie dość, że jesteś potworem, to
jeszcze nie masz pojęcia, co mówisz.
Tym razem Jack wybuchnął opętańczym
śmiechem.
- Naprawdę, Car? Jeszcze się nie
zorientowałaś, że wszystkie potwory są ludźmi? Do diabła z
bazyliszkami, testralami, ghulami... Przestaliśmy szukać potworów
pod naszymi łóżkami, gdy zrozumieliśmy, że one są w nas. Tak
naprawdę my nigdy nie...
Jego dalsze słowa zagłuszyły
trzaski aportacji. No tak, gdy było już po wszystkim, zjawiali się
aurorzy. Typowe. Dobrze, że gdy schylała się, aby zaczerpnąć wcześniej oddechu, chwyciła swoją różdżkę, a Jack się nie zorientował.
Jakiś niski mężczyzna w krzywo
założonej szacie podbiegł do niej i machnięciem różdżki
założył Jackowi magiczne kajdanki. Chłopak nawet się nie
szarpał. Za to do Carmen zaraz podszedł drugi mężczyzna, wysoki i
syknął jej do ucha:
- Miałaś nie pakować się w
kłopoty.
- Nic nie obiecywałam.
- Wszystko w porządku?
Odwróciła się w jego kierunku.
- Właśnie zaatakował mnie mój
były chłopak, Śmierciożerca, który mi groził. Obezwładniłam
go, chociaż to nie moja działka, ale pewnie, wszystko gra jak w
zegarku!
- Czy to moja wina? Nie. Więc
łaskawie się zamknij. - Snape ścisnął krótko jej dłoń i
odszedł w stronę nowego więźnia.
Car stała tak przez chwilę, bo
właściwie nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Ma wrócić do
domu i udawać, że nic się nie stało? Nie mogła. Do tego martwiła
się o Hermionę. Ten głupi wampir mógł jej coś zrobić. Jest zły
i Carmen coraz bardziej utwierdzała się w tym przekonaniu. Musi coś
zrobić, działać... Ale nawet nie wiedziała, gdzie teraz są.
Jej błądzący wzrok napotkał dziwną
postać zmierzającą w jej kierunku. Po chwili rozpoznała fiołkowe
szaty.
- Profesor Dumbledore? - zapytała
zdziwiona. - Co pan tu robi?
- Severus mnie zawiadomił, razem
poprosiliśmy Ministerstwo i francuski rząd o pomoc. - Dyrektor
uśmiechnął się ciepło i położył swoje stare dłonie na jej
ramionach. - Będzie dobrze, dziecko. Ten chłopak już nikogo
więcej nie skrzywdzi, a ty dobrze się spisałaś. Co jeszcze... Dbaj o niego –
mrugnął i poszedł w stronę Snape'a, który właśnie się
wściekał i tłumaczył coś bladej kobiecie o rudych włosach.
Carmen westchnęła, wyjęła miotłę
i poleciała do domu. Będzie miała dużo do powiedzenia rodzicom...
***
Harry zwijał się na podłodze z
bólu. Blizna piekła go niemiłosiernie, aż sam nie mógł w to
uwierzyć. Tak źle nie było od bardzo, bardzo dawna.
O północy obudził się przez jakiś
okropny koszmar, już nie pamiętał nawet co to było. Był zlany
potem, musiał zdjąć koszulkę. Chciał zejść do kuchni i się
czegoś napić, ale nie zrobił nawet dwóch kroków, a jego czoło
przeszedł ostry ból. A potem kolejna fala i kolejna. Czuł, jak
jego głowa płonie żywym ogniem. Zaczął krzyczeć.
Minęło jakieś pół godziny, zanim
drzwi się otworzyły i wparował przez nie Ron, a za nim cała
gromadka Weasleyów. Mieli na sobie resztki confetti, a niektórzy
nawet śmieszne czapeczki. Świętowali wspólnie Sylwestra, Harry
nie miał na to ochoty i położył się wcześniej spać. Widocznie
nie bardzo go słyszeli na dole.
Teraz spanikowany Ron klęczał przy
przyjacielu i potrząsał go za ramiona. Widział, że to przez
bliznę, ale starał się złapać z nim jakikolwiek kontakt. Nie
było jednak efektu, twarz Harry'ego wyrażała niewyobrażalne
cierpienie. Przez ułamek sekundy doświadczyli kontaktu wzrokowego,
a potem Wybraniec wywrócił oczami, przez co Ron mógł dostrzec już
tylko białka jego zmęczonych oczu.
Odpłynął.
Widział obraz jakby z lotu ptaka (lub
hipogryfa, jak kto woli). Nadal czuł pulsujący ból, lecz umiał go
zignorować, nie zwracać na niego uwagi. Jego wzrok przykuły
okrągłe ruiny rozświetlone blaskiem ognia. Na szczycie stały dwie
postacie, mężczyzna obejmował kobietę.
Z obrzydzeniem zauważył, że to
Voldemort.
- Tom, to naprawdę wspaniała
demonstracja siły. Nie obawiasz się, że stracisz zbyt wielu
ludzi?
- Moja droga Bello – pogładził
ją długim palcem po policzku – po czymś takim, zgłosi się
jeszcze więcej chętnych. Ludzie zaczną panikować, szukać
rozwiązania. Zapragną być po wygranej stronie...
- Po naszej stronie. - Bellatrix
wyglądała jakby chciała odgarnąć Riddle'owi włosy z twarzy.
Oczywiście, gdyby jakieś miał.
- Racja. Ataki we wszystkich
stolicach europejskich... Jeszcze parę lat temu bym nawet nie marzył
o czymś takim! A tu proszę: Paryż, Madryt, Warszawa, Sztokholm,
Bruksela...
- RZYM! - krzyknęła na całe
gardło Lestrange, rozpościerając ręce na boki.
- Tak, Rzym także jest nasz –
powiedział Voldemort z błyskiem w czerwonych źrenicach i
pocałował kobietę w jej zimne usta. Objęła go.
Harry nie miał ochoty tego oglądać,
usłyszał już wystarczająco wiele. Spróbował przypomnieć sobie
wszystko, co wie o Oklumencji, każdą nudną i okropną lekcję ze
Snape'em...
- Harry, kochanie, wszystko dobrze?
Powoli otworzył oczy i ujrzał rude
włosy oraz przejętą twarz pani Weasley. Odkrył też, że leży na
łóżku, widocznie go na nie przenieśli, gdy miał wizję.
Spróbował się podnieść, ale nie miał tyle siły i od razu opadł
na materac. Ręką dotknął czoła, poczuł, że ma tam wilgotny
ręcznik.
- Było strasznie, ale już
przeszło. Dziękuję pani – wychrypiał. Jeden z bliźniaków
okrył go kocem.
- Porządnie nas przestraszyłeś,
stary – powiedział Ron. - Miałeś jakąś wizję?
Harry kiwnął głową i sięgnął po
okulary leżące na szafce nocnej.
- Musimy zawiadomić profesora
Dumbledore'a...
***
Hermiona znalazła się w dobrze sobie
znanej komnacie. Trochę bała się zostawiać Carmen samą, ale
wiedziała, że jest tak uparta, iż za żadne skarby świata nie
pójdzie z Collinsem. Strasznie się do niego uprzedziła, a szkoda.
Przynajmniej Snape zaraz do niej dołączy, więc nic się jej nie
stanie.
Usiadła na kanapie, była już
zmęczona. Zbyt wiele wrażeń na tak krótką noc. Jak dobrze, że
miała Barnabasa – gdyby nie on, kto wie, co stałoby się później.
Może Śmierciożercy by je porwały? Kto by pomyślał, że
Voldemort wybierze na cel inny kraj niż Anglię. Naprawdę
interesujące.
Przyjęła oferowany kubek herbaty i z
uśmiechem spoglądała na siadającego obok niej wampira. Oparł się
wygodnie i jedną ręką objął dziewczynę.
- Jak ci minęła przerwa
świąteczna? - zapytała.
- Głównie mizernie, bo ciebie nie
było, moja droga – odparł z błyskiem w oku. - Ale tobie na
pewno wspaniale, Paryż wspominam bardzo dobrze.
- Cóż, mogło być lepiej...
- A to niby czemu? - Wydawał się
rozbawiony.
- Z moim ukochanym wampirem wszystko
jest sto razy lepsze. - Odwróciła głowę i go pocałowała.
Poczuł jak gryzie go w dolną wargę.
- Pani prefekt ma pazurki, czyż
nie? - Uśmiechnął się szelmowsko i pocałował ją w czoło. -
Czas spać, na pewno bardzo to przeżyłaś...
Hermiona nic na to nie odpowiedziała,
tylko weszła na duże łóżko Collinsa i nakryła się szczelnie
kołdrą. Z uśmiechem patrzyła jak ten kładzie się obok i nie odrywa
od niej wzroku. Przegrała ten pojedynek na spojrzenia i pierwsza
zasnęła.
Obudziła się z lekkim bólem głowy.
Widać zmieniające się ciśnienie robiło swoje i nie mogła nic na
to poradzić. Rozejrzała się – Barnabas jeszcze spał, więc
zaczęła mu się przypatrywać. Dla niej był perfekcyjny. Wydawał
się teraz taki spokojny, a jednocześnie silny i potężny, nie do
ruszenia. Cieszyła się, że go ma. Ba, w myślach nawet nazywała
go swoim ukochanym! Nie śmiała jeszcze wypowiedzieć tego na głos,
ale w głębi serca czuła, jak bardzo się do niego przywiązała,
jak bardzo go pragnęła.
Lekko się poruszył i mruknął coś
pod nosem. Przysunęła się bliżej i palcami gładziła kosmyki
jego włosów, delikatnie, aby go nie obudzić. Mimo to w pewnym
momencie uchylił powieki i dostrzegła coś w tych brązowych
oczach... Zdecydowanie?
- Co robisz? - dobiegł ją jego
cichy szept.
- Podziwiam. Chcę się na ciebie
napatrzeć, ale to jest chyba niewykonalne.
- Podobnie jest z tobą, Hermiono. -
Uniósł się na łokciu i ujął jej twarz w dłoń. - Wystarczy,
że nie widzę cię przez chwilę, a już tęsknię. Sprawiasz, że
moje od dawna niebijące serce znów chce pełnić swoją rolę.
Jesteś niesamowita.
Lekko się zarumieniła, ale nic nie
powiedziała. Oplotła dłońmi jego szyję i przytuliła go mocno. W
ten sposób wampir znalazł się nad nią, a jej brązowe loki
rozsypały się po poduszce.
Barnabas zaczął błądzić ustami
po jej małżowinie usznej. W odpowiedzi dłonie Hermiony rozpoczęły
wędrówkę po jego karku, a w końcu plecach. Wciąż miał na sobie
koszulę, co strasznie irytowało dziewczynę i stwierdziła, że
później się tym zajmie. Odwróciła głowę i jej usta napotkały
jego zimne wargi.
Nosferatu usiadł na łóżku, ciągnąc
ze sobą brunetkę, przez co wylądowała na jego kolanach. Mruknęła
z zadowoleniem i pozwoliła mu zdjąć swoją koszulkę. Zimnymi
palcami najpierw dotknął jej brzucha, a potem przesuwał się do
góry, umiejętnie grając na jej ciele niczym na instrumencie.
Zszedł ustami na jej szyję, czym
kompletnie ją zaskoczył. Z gardła Hermiony wyrwał się krótki
okrzyk, palce zacisnęły się spazmatycznie na włosach mężczyzny.
Przypomniała jej się wczorajsza noc, kiedy tak bardzo go pragnęła...
Po chwili znowu ogarnęło ją to wspaniałe uczucie, gdy jego kły
ocierały się o skórę na jej szyi... Całował ją z zapamiętaniem
i niewątpliwym talentem, przez co robiło jej się gorąco. Drżącym
głosem zdołała wyszeptać:
- Jeszcze... Proszę.
Wampir przestał na moment, przez to
Hermiona obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem i cicho jęknęła.
- Na pewno? - zapytał.
Pokiwała znacząco głową. Chciała
go, była tego pewna na sto procent, zupełnie inaczej niż w noc
podczas Balu Bożonarodzeniowego, kiedy obawiała się, że go
poniesie i zrobi jej krzywdę. Był delikatny i nigdy nie zrobiłby
nic, przez co by cierpiała. Tak w każdym razie myślała.
Barnabas rzucił jej łobuzerski
uśmiech i ponownie zajął się jej szyją. Co jego język z nią
wyczyniał... Nagle ponownie poczuła jego kły na swojej skórze.
Jednak tym razem nie było to lekkie muśnięcie.
Nosferatu wbił swoje kły w jej
tętnicę szyjną i zaczął pić krew dziewczyny. Hermiona
zorientowała się, co się dzieje i próbowała się wyrwać, nic to
jednak nie dało. Barnabas trzymał ją mocno, wzbogacony
doświadczeniami całego swojego wampirzego żywota.
Gdy Hermiona była już na skraju
utraty przytomności z powodu braku dużej ilości krwi, przestał
pić. Położył ją ostrożnie na łóżku i oblizał swoje
zakrwawione usta, po czym rozpiął mankiet koszuli i wgryzł się w
swój nadgarstek lewej ręki, tuż nad Mrocznym Znakiem.
Czerwona ciecz popłynęła obfitym
strumieniem. Ustawił się tak, aby skapywała do otwartych ust
dziewczyny. Widział przerażenie w jej oczach, lecz to go nie
powstrzymało przed dokończeniem swojego dzieła.
Ubolewam nad brakiem harmony, jednak wiem, że niestety trzeba czekać.
OdpowiedzUsuńMyślę, że moje komentarze są na tyle krótkie z braku mojego shipu:(
Dziękuję pomimo wszystko za rozdział i czekam co tam się stanie z Hermioną.
Weny, weny, weny,
m.
Szczerze mówiąc z każdym kolejnym rozdziałem jestem coraz bardziej przerażona. Barnabas robi się potwornie irytujący. Co mogę powiedzieć- za dużo Hermiony i Barnabasa, a za mało Harry'ego. Mam nadzieję, że moment ich pogodzenia zbliża się wielkimi krokami i będzie niebanalny. Długo jeszcze czasu musi minąć?
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem ten cały Barnaba jest cholernie irytujący. Właśnie przez niego no i naiwną, żałosną miłość Hermiony względem niego, która była skutkiem niezłego namieszania w jej głowie. Na dodatek Voldemort, który wykorzystuje jeszcze bardziej głupiutką Ginny. By udowodnić, że nie cofnie się przed niczym byle nie osiągnąć celu. A ta przepowiednia, która dotyczy Całej Trójki Gryffindoru, zaczyna się potwierdzać. Po raz kolejny ubolewam nad idiotką jaką jest Panna Granger, a tak się wydawała, że jest zupełnie inaczej. No cóż pociąganie za odpowiednie sznurki.
OdpowiedzUsuńBłagam wstaw szybko nowy rozdział... Proszę... Ale ten był wspaniały i ten Barnaba... o matulu
OdpowiedzUsuńBarnabas mnie wkurza. Harry i Hermiona muszą być razem. A tak z ciekawości, ktoś zauważy, jak zabije Barnabasa kółkiem, obleje wodą święconą i wcisne mu czosnek do gardła, a po wszystkim dla pewności podpalę go. Czekam na nekst. ♥ Julia
OdpowiedzUsuńO mamusiu... Mam nadzieję, że Hermionie nic poważnego się nie stanie, i że Harry wybaczy jej zdradę i będą w końcu szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńBłagam, wstawiaj szybciej rozdziały, bo nie sposób wytrzymać cały tydzień :D ja nie mam życia, ciągle zastanawiam się tylko nad tym, co się dalej wydarzy :D
KW.
EH... niech Hermiona będzie z Harrym! Nie lubię tego irytującego wampira!
OdpowiedzUsuńCzekam na następy rozdział :)
Weny życzę :)
ON JĄ ZMIENI?? Czy tylko uleczy? Cóż.. byłoby ciekawie: Hermiona jako wampirzyca ^^
OdpowiedzUsuńJack lubi używać cytatów Jokera :P Ale jakoś mimo wszystko nie mogę sobie wyobrazić jako Cumberbatcha... nwm nawet czemu, ale jakoś mi nie pasuje... No ale mniejsza o to, świetny rozdział, pomysł z tymi stolicami Europy bardzo mi się podoba, ciekawa jestem co będzie dalej.
Pozdrawiam
~Julla