Harry Potter - Book And Scroll

7.2.14

40. Wybór

„Czyliż niewinna miłość wieczna godnej męki?
Ten sam Bóg stworzył miłość, który stworzył wdzięki.
On dusze obie łańcuchem uroku
Powiązał na wieki z sobą!

Kobieto! Ty puchu marny! Ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!..."
- Gustaw, "Dziady cz. IV"



    Czekał z Hermioną aż pojawi się jego przyjaciel.
    Wciąż nie mógł wyjść z szoku. Snape mu pomógł? Naprawdę? Przecież od sześciu lat zawsze stawał mu na drodze, obrażał go, był zły do szpiku kości! Był Śmierciożercą. Owszem, Dumbledore mu ufał, ale przecież każdy może się pomylić. Chociaż to w końcu Dumbledore...
    STOP.
    Czy Harry Potter właśnie pomyślał dobrze o Snapie? Zaczynało się mimo wszystko robić coraz dziwniej. Musi to przetrawić. Zostawić rozmyślania na kiedy indziej.
    Właśnie nadarzyła się okazja, bo zobaczył Rona wchodzącego do Pokoju Wspólnego. Ginny dołączyła do nich i udali się do Wielkiej Sali.
    Harry naprawdę był głodny. Możliwe, że to właśnie z tego powodu ukradkowe spojrzenia i rozmowy innych uczniów irytowały go mocniej niż zwykle. A może po prostu były jeszcze bardziej irytujące, o ile to w ogóle możliwe.
- Potter, co on tu w końcu robi?
- Nie wiem, wiesz może, gdzie był?
- Słyszałem, że w Skrzydle Szpitalnym. Coś go pogryzło.
- Przestań mówić takie bzdury! Doskonale wiem, że był w Świętym Mungu, moja ciocia tam pracuje.
- I co mu było?
- Podobno znowu zniknęły mu wszystkie kości, jak w drugiej klasie.
    Harry myślał, że jeszcze bardziej się zirytuje, gdy wejdzie do Wielkiej Sali, ale... Nie było tak źle. Tak naprawdę to było wręcz dobrze, zwłaszcza gdy podszedł do stoły Gryffindoru. Wszyscy wstali i zaczęli mu gratulować, ogromnie się cieszyli.
- Mogę wiedzieć o co chodzi? - zapytał w końcu Harry.
- Jak to? - Fred i George Weasleyowie tak się zdziwili, że ich rude brwi zniknęły w gęstwinach włosów. - Wygraliśmy dzięki tobie mecz!
- Ach, no tak...
- Mimo tego nieszczęsnego wydarzenia, jesteś naszym bohaterem. Kto inny złapałby tak znicza? - dodał Dean.
- No ja... Nie wiem, ale...
- Hermiono, kopnij go albo trąć łokciem, bo jak nie, to ja to zrobię! - wykrzyknęła, trochę już weselsza, Ginny. - Powinieneś znać swoją wartość, a nie...
- Dobrze, dobrze... - Harry postanowił nie protestować. - A teraz mogę w końcu coś zjeść?
    Przez chwilę wszyscy jeszcze przeżywali jego powrót, ale wrócili do rozmów o wszystkim i niczym. Wrzawa podniosła się, gdy wleciała sowia poczta, robiąc jeszcze większe zamieszanie. Jednej osobie ptak wleciał w płatki, innej rozwalił kanapkę. Ale mimo tego chaosu wszyscy i tak uwielbiali pocztę.
    Hermiona nie spodziewała się niczego, więc zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego, ściskając jednocześnie delikatnie rękę Harry'ego, któremu Ron opowiadał nowości ze świata quidditcha. Niektórzy z nauczycieli dostali jakieś listy i paczki, lecz większość była zajęta jedzeniem.
    Ale nie Barnabas Collins. Siedział na krześle i wpatrywał się dziwnym wzrokiem w talerz. Właściwie to wyglądał, jakby chciał samym spojrzeniem spalić kiełbaskę. Na chwilę uniósł kielich do ust, a wtedy kątem oka dostrzegł Hermionę i spróbował się uśmiechnąć, ale niezbyt to wyszło. Przypominało bardziej słynne snape'owskie skrzywienie. Zrobiło jej się go trochę żal, ale... Ale był Harry i on jej najzupełniej wystarczał.
    Uśmiechnęła się, gdy znowu na niego spojrzała. Był tak zajęty słuchaniem Rona, że nie zauważył Hedwigi, która urażona próbowała pokazać mu swoją łapkę. Hermiona szturchnęła go lekko, a on prawie dostał zawału, gdy odwrócił się i stanął oko w oko z białą sową.
- Na Merlina, Hermiono! - wykrzyknął przerażony. - To wcale nie jest śmieszne.
- Ależ... jest... - wydukała, śmiejąc się głośno. - Bardzo!
- No nie wiem... - odparł, ale mimo to w kącikach jego ust wyraźnie "czaił się" uśmieszek.
    Odwiązał mały liścik od nóżki sowy, poczęstował ją bekonem i... już miała odlecieć, ale widocznie stwierdziła, że to za mało i dziobnęła go w rękę.
- Ała! Hedwigo, czy ty do reszty zgłupiałaś? - jęknął, dał jej jeszcze jeden kawałek, a ona posłusznie odleciała. Mimo to wydawało mu się, że widzi w jej oczach urazę. Trudno, on w końcu nic nie zawinił.
    Rozwinął pergamin i przeleciał wzrokiem po koślawych literach. W wypowiedzi wyraźnie dominowało słowo "cholibka".
- Od kogo to? - zapytała z ciekawością Hermiona, zaglądając mu przez ramię.
- Od Hagrida – odparł chłopak, wyraźnie uradowany. Zaprasza nas na herbatę w piątek... Myślę, że poza kwestią samej herbaty będzie w porządku.
- No jasne! Dawno go nie odwiedzaliśmy. A on się bardzo o ciebie martwił.
- Domyślam się. Jest ogromny, ale potrafi rozpłakać się przy najmniejszej okazji.
- To wcale nie było takie banalne – pogroziła mu palcem. - Możemy na dzisiaj przynajmniej skończyć ten temat?
- Jasne. Sam mam go już dość – odpowiedział i ponownie zabrał się za kanapkę.
    Hermiona ponownie wróciła do obserwacji otoczenia. Gdy mieszka się z kimś takim jak Carmen Brown, takie nawyki niestety zaczynają wchodzić w krew. A może stety...
    Prawie podskoczyła, gdy została wyrwana z zamyślenia. Siedząca obok niej Ginny zaczęła wstawać ze swojego miejsca, lekko ją trącając. Wydawała się zamyślona, jakby coś przed chwilą postanowiła. Hermiona już miała jej coś powiedzieć, ale zauważyła, że patrzy w stronę stołu Ravenclawu. Dlaczego tam patrzy? To było dziwne.
    Ku jej zaskoczeniu, Ginny podeszła do Luny. Chwilę rozmawiały, a potem wyszły razem z Wielkiej Sali.
- Stało się coś? - zagadnął ją Harry. - Nie odzywasz się.
- Nie, nic. Po prostu nad czymś się zastanawiałam.
- Aha. Zjedz coś, chyba, że chcesz się zamienić w Carmen. – Uśmiechnął się.
- Co to, to nie! Podaj mi sok z dyni – poprosiła i ponownie się rozluźniła.
    Czas mijał jej stanowczo za szybko.

***

    Luna i Ginny weszły do jednej z wielu pustych w niedzielę klas. Weasley zamknęła drzwi i przyglądała się niepewnie młodej Lovegood, która zaczęła wpatrywać się zamglonym wzrokiem w sufit, kręcąc się przy tym lekko wokół własnej osi.
    Ginny czuła się niezręcznie. Po wczorajszej rozmowie z Draco dalej nie była pewna czy powinna się zgodzić. Owszem, potwierdziła, że z nim jest, ale... To nie było zgodzenie się na uczestnictwo w tym szaleństwie, które on nazywał "walką o większe dobro". Wydawało jej się to mimo wszystko dziwne. Kochała go, ale nie wiedziała kompletnie, co ma robić – popadła w typowy konflikt. Serce i rozum mówiły zupełnie coś innego i nijak nie mogła doprowadzić do ich porozumienia.
    Po długim namyśle stwierdziła, że jedyną osobą, której może się poradzić, jest Luna Lovegood. Hermiona nie mogła się dowiedzieć, a innym na tyle nie ufała. Za to Lunę zranił Ron, ale mimo to mu wybaczyła. Jakoś sama wiedziała, co robić. Miała nadzieję, że tak samo będzie w jej przypadku.
- Jesteś blada. Dopadły się nargle? - dobiegł ją głos blondynki.
- Nie... Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać i...
- Czyli sterowalne śliwki. Mogę ci z tym pomóc, ale potrzebuję...
- Luna! - Ginny podniosła głos. To wszystko było coraz bardziej frustrujące. Mimo to rozmarzony wyraz twarzy Krukonki nie zniknął. - Potrzebuję twojej pomocy. Teraz. Rozumiesz?
- Tak, ale nie musisz mówić do mnie jak do dziecka. - Luna oparła się o jedną z uczniowskich ławek i przybrała pozę wyraźnie mówiącą, żeby Ginny zaczęła.
- To, co zrobił ci Ron... Było okropne, a ty i tak mu wybaczyłaś. Musiało ci być ciężko. Znam swojego brata i wiem, jakim potrafi być kretynem, ale wtedy już naprawdę przegiął. Mimo to jesteście razem.
- Masz podobny problem?
- Nie do końca... Jestem z kimś blisko. Naprawdę mi na nim zależy. Ale on prosi mnie, abym zrobiła coś, co jest sprzeczne ze wszystkim, w co do tej pory wierzyłam, czego nauczyła mnie rodzina. Był bardzo przekonujący, ale ja sama nie wiem czy też tego chcę. To wszystko tworzy wielki konflikt wewnątrz mnie. Nie wiem kompletnie, co robić.
- Nic więcej nie możesz powiedzieć?
    Ginny zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ale... kochasz go, tak?
- Tak, od dawna.
- To nie powstrzymuj się i rób to, co czujesz, że jest dobre.
- Mam iść za głosem serca? - Ginny prychnęła.
- Wiesz... Sam Dumbledore twierdzi, że miłość to największa magia. - Luna wyraźnie spoważniała i teraz mówiła tak, jakby to było najoczywistsze na świecie.
- Czyli mam zrobić coś przeciw dyrektorowi, idąc jednocześnie za jego radą? - Na twarzy Gryfonki malował się lekki wyraz rozbawienia. - To absurd.
- Jakkolwiek ckliwie to zabrzmi – to miłość. - Luna się uśmiechnęła.
    Ginny w końcu spojrzała jej prosto w oczy. Były pełne troski, marzeń i czegoś jeszcze, czegoś, czego nie potrafiła określić, ale było bardzo miłe i przyjemne.
- Mam się zgodzić?
- Jeśli czujesz, że powinnaś.
    Rudowłosa westchnęła.
- Nie możesz powiedzieć tak lub nie? - Luna spojrzała na nią zaskoczona.
- Przecież to twoja decyzja. Ja ci mogę jedynie pomóc ją podjąć, ale ostateczna decyzja jest twoja i tylko twoja.
- No tak... W razie niepowodzenia nie mam ci nic do zarzucenia. To nawet mądre. Dziękuję. - Ginny wykrzywiła twarz w lekkim uśmiechu.
- A nie powinnaś. Ja nic nie zrobiłam, sama musisz dojść do sedna. Przemyśl wszystkie za i przeciw.
- Tak, masz... Masz rację. - Przez chwilę patrzyła jak Luna przeczesuje palcami jasne włosy. To całkowita nieprawda, że blondynki są głupie. A już na pewno nie ta. Miała w sobie gdzieś głęboko skrywaną mądrość i Ginny dziwiła się, że wcześniej tego nie zauważyła. Nikt nie zauważył, zwłaszcza ci, którzy wymyślili przezwisko Pomyluna. Takie coś nie było fair, ale widocznie miała powód, aby się nie wychylać. Co może być dość trudne, gdy przyjaźnisz się z Harrym Potterem, Hermioną Granger, a twoim chłopakiem jest Ron Weasley.
Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała...
- ...dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała – dokończyła Ginny.
- Skąd to znasz? - zapytała Luna, jeszcze bardziej zaskoczona niż chwilę wcześniej.
- Czytałam pewną książkę... Tak wyszło.
- Więc ją uwielbiaj. Niech ci wszystko wyjaśni, a będzie dobrze. Zaufaj intuicji.
- Zrobię tak. Dziękuję, naprawdę – powiedziała szczerze Gryfonka i na sekundę przytuliła Lunę. - A teraz możesz spokojnie iść to Rona.
- Skąd wiesz, że to chciałam zrobić? - Luna uśmiechnęła się przekornie.
- Przeczucie.
    Po wyjściu z klasy udały się w dwie przeciwne strony – jedna ponownie w kierunku Wielkiej Sali, druga do lochów.
    Była zdecydowana. Wiedziała już, co robić.
    Wszystko, aby być z Draco. Wszystko, aby byli razem.
    Podświadomie wiedziała, że robi dobrze. W końcu zdecydować jej pomogły słowa samego Dumbledore'a, prawda?

***


    Nie myślałem i nie śniłem w mym życiu, że spotkam w tak czystej formie tak gwałtowną żądzę i tak gorące i tęskne pożądanie.
    Jack uniósł głowę znad książki i westchnął. On też kiedyś o czymś takim nie śnił. Ale gdy spotkał Carmen, wszystko wydawało się możliwe. Wszystko było takie magiczne, dosłownie. Nie wierzył, jak to mogło się zmienić.
    Taka miłość, wierność i namiętność nie jest więc bynajmniej poetyckim wymysłem – żyje w najczystszej postaci wśród klasy ludzi, którą my nazywamy niewykształconą i prostacką. My, wykształceni – do cna spaczeni przez wykształcenie!
    "Cierpienia młodego Wertera" były ostatnio jego ulubioną lekturą. W głębi dusza utożsamiał się z tym chłopakiem, czuł, że sam ma romantyczną duszę. Kochał Carmen Brown całym sercem. Ale to wszystko jej wina! To ona stała się obecnie zbyt niebezpieczna, aby chodzić po ziemi. To ona go uderzyła, pozbawiła honoru. Nie mógł pozwolić na więcej. Absolutnie.
    Anioła? Fe! To mówi każdy o swojej! Prawda? A jednak nie jestem zdolny wypowiedzieć ci, jak jest doskonała, dlaczego jest doskonała; dość, że opętała całą mą duszę.
    Teraz jego dusza opętana była nienawiścią do niej. Z miłości w nienawiść, z nienawiści w jej śmierć. Ona. Musi. Zginąć. I to z jego ręki. Wiedział, że Czarny Pan zaatakuje w końcu ten nędzny zamek o jakże poważnej nazwie "Hogwart". Był cierpliwy. W końcu oczywistym było, że wygra, więc po co się denerwować?
    Mnie kocha! Jakże wartościowy staję się sam dla siebie. Jak – tobie chyba śmiem to powiedzieć, rozumiesz to – jak sam siebie uwielbiam, odkąd ona mnie kocha!
    Biedny Werter. Skończył z kulą w głowie. Sam wystrzelił.
    Jack prychnął. Nie znał wartości życia, skoro się zabił. Nie ta, to inna. Już dawno się o tym przekonał, że jedno uczucie łatwo można stłumić innym. W każdym razie w jego przypadku.
Lubił siebie. Właściwie to Carmen sprawiła, że spojrzał na siebie inaczej. Pokazała mu trochę tej swojej dedukcji, ale niewiele z tego się tak naprawdę nauczył. Uwielbiał za to, jak patrzyła na kogoś i już wiedziała, co jadł wczoraj na obiad albo jak miał na imię jego pies. To było niesamowite.
    STOP.
    Nienawidzi jej. Nie może tak o niej myśleć. Och, to się zaczęło robić irytujące!
    Odłożył książkę na biurko, w międzyczasie jego wzrok przemknął po innych książkach. Lubił okres romantyzmu. Może nie ze względu na tą całą miłość, ale przez fantastykę. W tamtych czasach ludzie przejrzeli. Wiedzieli, że jest coś takiego jak magia, różne dziwne stwory, rzeczy, których nasz umysł pojąć nie może...
    A potem znowu zapomnieli.
    Singer potrząsnął głową. Musi się wziąć w garść. Chwycił swój ulubiony płaszcz i niebieski szalik. Szybko się ubrał i wyszedł z mieszkania na zewnątrz. Potrzebował trochę świeżego powietrza. Gdy mijał jeden z mugolskich samochodów, instynktownie się skrzywił. Nienawidził ich. Jakby tak pomyśleć, niewiele było rzeczy, które choćby tolerował. Mimo to zatrzymał się i przejrzał w szybie pojazdu, mierzwiąc włosy przy okazji. Zaczesywał je tylko na akcje, aby mu nie przeszkadzały. Odetchnął głęboko i poszedł dalej.
    O tej porze większość ludzi siedziała w domach, rozkoszując się wolnym dniem. Prychnął. Ogłupiająca telewizja. Sam nigdy nie zamierzał tego spróbować.
    Nagle naszła go pewna myśl. Poprawił kołnierz płaszcza i poszedł wzdłuż jednej z ulic, aby zniknąć za rogiem.
    Samotność jest dla serca mego rozkosznym balsamem w tej rajskiej okolicy, a młoda pora roku ogrzewa w całej pełni moje odrętwiałe serce.
    Problem był taki, że zaczynał się grudzień.



_____________________________________________
 "Cierpienia młodego Wertera" oczywiście Goethego. Sama jestem obecnie zafascynowana romantyzmem. I Mickiewiczem.

8 komentarzy:

  1. Oooo Sherlock! Benedict! *.* Kocham cię za to zdjęcie. <3 Te jego włosy! *-*
    Dobra nie będę się rozpisywać nad gifem. XD
    Rozdział świetny, cudny, wspaniały! :D
    Uwielbiam Dracona z Ginny i cieszę się, że ona wybrała miłość. <3
    Pozdrowionka i weny kochana! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział!
    Mam wyrzuty sumienia, że tyle czasu mnie tu nie było, ale cóż - lajf ys lajf.
    Nie tylko ty miałaś urwanie głowy w związku ze szkołą.
    Jak dorzucisz parę innych problemów, głównie ze sobą - otrzymasz powód, dla którego nie było tu mnie.
    Co do historii.. (Jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało) Czekam na atak na Hogwart! Coś czuję, że będzie się działo <3
    Cieszę się, że będziesz wrzucać regularnie notki i życzę weny! ~Accio.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obrażam się. Ja dziewczyna jestem! A ty o mnie jak o chłopaku piszesz! Foch! Nie czytam następnego rozdział! A ja nigdy nie kłamię! Nigdy! Czasem tylko mówię kreatywną prawdę... I błagam, połącz z kimś Barnabasa(jeju, ciągle cię o coś błagam...Chyba za długo czytam komentarze z YT...). Co do błędów-zdaje mi się, że czai się nie powinno być w ,,'', ale tak jak poprzednio-nie jestem pewna. Spodobało mi się, że trochę bardziej rozpisałaś się o uczuciach Jacka. Ciekawa jestem całej histori Carmen, no ale to z czasem. Notka interesująca, zajęłaś się trochę Ginny i Draco co mi się spodobało, no i Ginny na ciemnej stronie...Dumbledore sam wychowuje ,,zdrajców". Bitwa o Hogward może być...interesująca. Napisałabym więcej, ale strasznie trudno wyklepać długi komentarz na mobilnym. Weny i powodzenia w szkole!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem, jestem. Rozdział jak zwykle uroczy. No no no końcówka najlepsza. Powinno być więcej Jacka. Oh Ginny co ty masz zamiar zrobić!? ;_;
    I Luna i jej przemowa <3.
    Czekam na więcej i pozdrawiam,
    Honeyed Girl.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no, za gifa Sherlocka cię kocham :3
    Znowu się trochę ckliwie zrobiło, o Hermionce i Harrym mowa oczywiście. Ale cieszę się, że przynajmniej Ginny zdecydowała się być z Draco za wszelką cenę, jedna osoba więcej po stronie ciemności, yay!
    Dawaj częściej Jacka, błagam, ja go kocham, kocham jego sposób myślenia, decyzje, całą jego osobowość. No i czekam na rozwinięcie się historii z nim i Carmen :)
    To do zobaczenia za tydzień (akurat mi się ferie zaczną, yay!)
    Weny :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwszy komentarz od dawna. Powinnam się teraz uczyć historii i matematyki, więc bedę się czepiać bzdur.

    Długonieodwiedzanie Hagrida jest zawsze i wszędzie. Nieodłączny i niewyleczalny (?) element połowy fanfików.
    "Hermiona już miała jej coś powiedzieć, ale zauważyła, że patrzy w stronę stołu Ravenclawu. Dlaczego tam patrzy?" Niepotrzebnie powtarza. Dlaczego powtarza?
    "- Nie... Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać i..." Nie... Słuchaj, wzięłam cię tu żeby poobierać razem mandarynki...
    Na koniec moje ulubione zdanie z tego rozdziału:
    "Tak naprawdę to było wręcz dobrze, zwłaszcza gdy podszedł do stoły Gryffindoru."

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem dlaczego ale nie znoszę Ginny w tym opowiadaniu. Wydaję się taka pusta i tępa. Wszystko dla miłości nawet jeżeli miałaby zdradzić rodzinę. To głupie.
    Ale bloga kocham ♥ uzaleznilam się :D

    OdpowiedzUsuń

Harry Potter - Book And Scroll