„Czyliż niewinna miłość wieczna godnej męki?
Ten sam Bóg stworzył miłość, który stworzył wdzięki.
On dusze obie łańcuchem uroku
Powiązał na wieki z sobą!
Kobieto! Ty puchu marny! Ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!..."
- Gustaw, "Dziady cz. IV"
Czekał
z Hermioną aż pojawi się jego przyjaciel.
Wciąż
nie mógł wyjść z szoku. Snape mu pomógł? Naprawdę? Przecież
od sześciu lat zawsze stawał mu na drodze, obrażał go, był zły
do szpiku kości! Był Śmierciożercą. Owszem, Dumbledore mu ufał,
ale przecież każdy może się pomylić. Chociaż to w końcu
Dumbledore...
STOP.
Czy
Harry Potter właśnie pomyślał dobrze o Snapie? Zaczynało
się mimo wszystko robić coraz dziwniej. Musi to przetrawić.
Zostawić rozmyślania na kiedy indziej.
Właśnie
nadarzyła się okazja, bo zobaczył Rona wchodzącego do Pokoju
Wspólnego. Ginny dołączyła do nich i udali się do Wielkiej Sali.
Harry
naprawdę był głodny. Możliwe, że to właśnie z tego powodu
ukradkowe spojrzenia i rozmowy innych uczniów irytowały go mocniej
niż zwykle. A może po prostu były jeszcze bardziej irytujące, o
ile to w ogóle możliwe.
- Potter,
co on tu w końcu robi?
- Nie
wiem, wiesz może, gdzie był?
- Słyszałem,
że w Skrzydle Szpitalnym. Coś go pogryzło.
- Przestań
mówić takie bzdury! Doskonale wiem, że był w Świętym Mungu,
moja ciocia tam pracuje.
- I
co mu było?
- Podobno
znowu zniknęły mu wszystkie kości, jak w drugiej klasie.
Harry
myślał, że jeszcze bardziej się zirytuje, gdy wejdzie do Wielkiej
Sali, ale... Nie było tak źle. Tak naprawdę to było wręcz
dobrze, zwłaszcza gdy podszedł do stoły Gryffindoru. Wszyscy
wstali i zaczęli mu gratulować, ogromnie się cieszyli.
- Mogę
wiedzieć o co chodzi? - zapytał w końcu Harry.
- Jak
to? - Fred i George Weasleyowie tak się zdziwili, że ich rude brwi
zniknęły w gęstwinach włosów. - Wygraliśmy dzięki tobie mecz!
- Ach,
no tak...
- Mimo
tego nieszczęsnego wydarzenia, jesteś naszym bohaterem. Kto inny
złapałby tak znicza? - dodał Dean.
- No
ja... Nie wiem, ale...
- Hermiono,
kopnij go albo trąć łokciem, bo jak nie, to ja to zrobię! -
wykrzyknęła, trochę już weselsza, Ginny. - Powinieneś znać
swoją wartość, a nie...
- Dobrze,
dobrze... - Harry postanowił nie protestować. - A teraz mogę w
końcu coś zjeść?
Przez
chwilę wszyscy jeszcze przeżywali jego powrót, ale wrócili do
rozmów o wszystkim i niczym. Wrzawa podniosła się, gdy wleciała
sowia poczta, robiąc jeszcze większe zamieszanie. Jednej osobie ptak wleciał w płatki, innej rozwalił kanapkę. Ale mimo tego
chaosu wszyscy i tak uwielbiali pocztę.
Hermiona
nie spodziewała się niczego, więc zerknęła w stronę stołu
nauczycielskiego, ściskając jednocześnie delikatnie rękę
Harry'ego, któremu Ron opowiadał nowości ze świata quidditcha.
Niektórzy z nauczycieli dostali jakieś listy i paczki, lecz
większość była zajęta jedzeniem.
Ale nie
Barnabas Collins. Siedział na krześle i wpatrywał się dziwnym
wzrokiem w talerz. Właściwie to wyglądał, jakby chciał samym
spojrzeniem spalić kiełbaskę. Na chwilę uniósł kielich do ust,
a wtedy kątem oka dostrzegł Hermionę i spróbował się
uśmiechnąć, ale niezbyt to wyszło. Przypominało bardziej słynne
snape'owskie skrzywienie. Zrobiło jej się go trochę żal, ale...
Ale był Harry i on jej najzupełniej wystarczał.
Uśmiechnęła
się, gdy znowu na niego spojrzała. Był tak zajęty słuchaniem
Rona, że nie zauważył Hedwigi, która urażona próbowała pokazać
mu swoją łapkę. Hermiona szturchnęła go lekko, a on prawie
dostał zawału, gdy odwrócił się i stanął oko w oko z białą
sową.
- Na
Merlina, Hermiono! - wykrzyknął przerażony. - To wcale nie jest
śmieszne.
- Ależ...
jest... - wydukała, śmiejąc się głośno. - Bardzo!
- No
nie wiem... - odparł, ale mimo to w kącikach jego ust wyraźnie
"czaił się" uśmieszek.
Odwiązał
mały liścik od nóżki sowy, poczęstował ją bekonem i... już
miała odlecieć, ale widocznie stwierdziła, że to za mało i
dziobnęła go w rękę.
- Ała!
Hedwigo, czy ty do reszty zgłupiałaś? - jęknął, dał jej
jeszcze jeden kawałek, a ona posłusznie odleciała. Mimo to
wydawało mu się, że widzi w jej oczach urazę. Trudno, on w końcu
nic nie zawinił.
Rozwinął
pergamin i przeleciał wzrokiem po koślawych literach. W wypowiedzi
wyraźnie dominowało słowo "cholibka".
- Od
kogo to? - zapytała z ciekawością Hermiona, zaglądając mu przez
ramię.
- Od
Hagrida – odparł chłopak, wyraźnie uradowany. Zaprasza nas na
herbatę w piątek... Myślę, że poza kwestią samej herbaty
będzie w porządku.
- No
jasne! Dawno go nie odwiedzaliśmy. A on się bardzo o ciebie
martwił.
- Domyślam
się. Jest ogromny, ale potrafi rozpłakać się przy najmniejszej
okazji.
- To
wcale nie było takie banalne – pogroziła mu palcem. - Możemy na
dzisiaj przynajmniej skończyć ten temat?
- Jasne.
Sam mam go już dość – odpowiedział i ponownie zabrał się za
kanapkę.
Hermiona
ponownie wróciła do obserwacji otoczenia. Gdy mieszka się z kimś
takim jak Carmen Brown, takie nawyki niestety zaczynają wchodzić w
krew. A może stety...
Prawie
podskoczyła, gdy została wyrwana z zamyślenia. Siedząca obok niej
Ginny zaczęła wstawać ze swojego miejsca, lekko ją trącając.
Wydawała się zamyślona, jakby coś przed chwilą postanowiła.
Hermiona już miała jej coś powiedzieć, ale zauważyła, że
patrzy w stronę stołu Ravenclawu. Dlaczego tam patrzy? To było
dziwne.
Ku jej
zaskoczeniu, Ginny podeszła do Luny. Chwilę rozmawiały, a potem
wyszły razem z Wielkiej Sali.
- Stało
się coś? - zagadnął ją Harry. - Nie odzywasz się.
- Nie,
nic. Po prostu nad czymś się zastanawiałam.
- Aha.
Zjedz coś, chyba, że chcesz się zamienić w Carmen. – Uśmiechnął
się.
- Co
to, to nie! Podaj mi sok z dyni – poprosiła i ponownie się
rozluźniła.
Czas
mijał jej stanowczo za szybko.
***
Luna i
Ginny weszły do jednej z wielu pustych w niedzielę klas. Weasley zamknęła
drzwi i przyglądała się niepewnie młodej Lovegood, która zaczęła
wpatrywać się zamglonym wzrokiem w sufit, kręcąc się przy tym
lekko wokół własnej osi.
Ginny
czuła się niezręcznie. Po wczorajszej rozmowie z Draco dalej nie
była pewna czy powinna się zgodzić. Owszem, potwierdziła, że z
nim jest, ale... To nie było zgodzenie się na uczestnictwo w tym
szaleństwie, które on nazywał "walką o większe dobro".
Wydawało jej się to mimo wszystko dziwne. Kochała go, ale nie
wiedziała kompletnie, co ma robić – popadła w typowy konflikt.
Serce i rozum mówiły zupełnie coś innego i nijak nie mogła
doprowadzić do ich porozumienia.
Po
długim namyśle stwierdziła, że jedyną osobą, której może się
poradzić, jest Luna Lovegood. Hermiona nie mogła się dowiedzieć,
a innym na tyle nie ufała. Za to Lunę zranił Ron, ale mimo to mu
wybaczyła. Jakoś sama wiedziała, co robić. Miała nadzieję, że
tak samo będzie w jej przypadku.
- Jesteś
blada. Dopadły się nargle? - dobiegł ją głos blondynki.
- Nie...
Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać i...
- Czyli
sterowalne śliwki. Mogę ci z tym pomóc, ale potrzebuję...
- Luna!
- Ginny podniosła głos. To wszystko było coraz bardziej
frustrujące. Mimo to rozmarzony wyraz twarzy Krukonki nie zniknął.
- Potrzebuję twojej pomocy. Teraz. Rozumiesz?
- Tak,
ale nie musisz mówić do mnie jak do dziecka. - Luna oparła się o
jedną z uczniowskich ławek i przybrała pozę wyraźnie mówiącą,
żeby Ginny zaczęła.
- To,
co zrobił ci Ron... Było okropne, a ty i tak mu wybaczyłaś.
Musiało ci być ciężko. Znam swojego brata i wiem, jakim potrafi
być kretynem, ale wtedy już naprawdę przegiął. Mimo to
jesteście razem.
- Masz
podobny problem?
- Nie
do końca... Jestem z kimś blisko. Naprawdę mi na nim zależy.
Ale on prosi mnie, abym zrobiła coś, co jest sprzeczne ze
wszystkim, w co do tej pory wierzyłam, czego nauczyła mnie
rodzina. Był bardzo przekonujący, ale ja sama nie wiem czy też
tego chcę. To wszystko tworzy wielki konflikt wewnątrz mnie. Nie
wiem kompletnie, co robić.
- Nic
więcej nie możesz powiedzieć?
Ginny
zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ale...
kochasz go, tak?
- Tak,
od dawna.
- To
nie powstrzymuj się i rób to, co czujesz, że jest dobre.
- Mam
iść za głosem serca? - Ginny prychnęła.
- Wiesz...
Sam Dumbledore twierdzi, że miłość to największa magia. - Luna
wyraźnie spoważniała i teraz mówiła tak, jakby to było
najoczywistsze na świecie.
- Czyli
mam zrobić coś przeciw dyrektorowi, idąc jednocześnie za jego
radą? - Na twarzy Gryfonki malował się lekki wyraz rozbawienia. -
To absurd.
- Jakkolwiek
ckliwie to zabrzmi – to miłość. - Luna się uśmiechnęła.
Ginny w
końcu spojrzała jej prosto w oczy. Były pełne troski, marzeń i
czegoś jeszcze, czegoś, czego nie potrafiła określić, ale było
bardzo miłe i przyjemne.
- Mam
się zgodzić?
- Jeśli
czujesz, że powinnaś.
Rudowłosa
westchnęła.
- Nie
możesz powiedzieć tak lub nie? - Luna spojrzała na nią
zaskoczona.
- Przecież
to twoja decyzja. Ja ci mogę jedynie pomóc ją podjąć, ale
ostateczna decyzja jest twoja i tylko twoja.
- No
tak... W razie niepowodzenia nie mam ci nic do zarzucenia. To nawet
mądre. Dziękuję. - Ginny wykrzywiła twarz w lekkim uśmiechu.
- A
nie powinnaś. Ja nic nie zrobiłam, sama musisz dojść do sedna.
Przemyśl wszystkie za i przeciw.
- Tak,
masz... Masz rację. - Przez chwilę patrzyła jak Luna przeczesuje
palcami jasne włosy. To całkowita nieprawda, że blondynki są
głupie. A już na pewno nie ta. Miała w sobie gdzieś głęboko
skrywaną mądrość i Ginny dziwiła się, że wcześniej tego nie
zauważyła. Nikt nie zauważył, zwłaszcza ci, którzy wymyślili
przezwisko Pomyluna. Takie coś nie było fair, ale widocznie miała
powód, aby się nie wychylać. Co może być dość trudne, gdy
przyjaźnisz się z Harrym Potterem, Hermioną Granger, a twoim
chłopakiem jest Ron Weasley.
- Miłość mi
wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała...
- ...dlatego
uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała –
dokończyła Ginny.
- Skąd
to znasz? - zapytała Luna, jeszcze bardziej zaskoczona niż chwilę
wcześniej.
- Czytałam
pewną książkę... Tak wyszło.
- Więc
ją uwielbiaj. Niech ci wszystko wyjaśni, a będzie dobrze. Zaufaj
intuicji.
- Zrobię
tak. Dziękuję, naprawdę – powiedziała szczerze Gryfonka i na
sekundę przytuliła Lunę. - A teraz możesz spokojnie iść to
Rona.
- Skąd
wiesz, że to chciałam zrobić? - Luna uśmiechnęła się
przekornie.
- Przeczucie.
Po
wyjściu z klasy udały się w dwie przeciwne strony – jedna
ponownie w kierunku Wielkiej Sali, druga do lochów.
Była
zdecydowana. Wiedziała już, co robić.
Wszystko,
aby być z Draco. Wszystko, aby byli razem.
Podświadomie
wiedziała, że robi dobrze. W końcu zdecydować jej pomogły słowa
samego Dumbledore'a, prawda?
***
Nie myślałem i nie
śniłem w mym życiu, że spotkam w tak czystej formie tak gwałtowną
żądzę i tak gorące i tęskne pożądanie.
Jack
uniósł głowę znad książki i westchnął. On też kiedyś o
czymś takim nie śnił. Ale gdy spotkał Carmen, wszystko wydawało
się możliwe. Wszystko było takie magiczne, dosłownie. Nie
wierzył, jak to mogło się zmienić.
Taka miłość, wierność
i namiętność nie jest więc bynajmniej poetyckim wymysłem –
żyje w najczystszej postaci wśród klasy ludzi, którą my nazywamy
niewykształconą i prostacką. My, wykształceni – do cna spaczeni
przez wykształcenie!
"Cierpienia
młodego Wertera" były ostatnio jego ulubioną lekturą. W
głębi dusza utożsamiał się z tym chłopakiem, czuł, że sam ma
romantyczną duszę. Kochał Carmen Brown całym sercem. Ale to
wszystko jej wina! To ona stała się obecnie zbyt niebezpieczna, aby
chodzić po ziemi. To ona go uderzyła, pozbawiła honoru. Nie mógł
pozwolić na więcej. Absolutnie.
Anioła? Fe! To mówi
każdy o swojej! Prawda? A jednak nie jestem zdolny wypowiedzieć ci,
jak jest doskonała, dlaczego jest doskonała; dość, że opętała
całą mą duszę.
Teraz
jego dusza opętana była nienawiścią do niej. Z miłości w
nienawiść, z nienawiści w jej śmierć. Ona. Musi. Zginąć. I to
z jego ręki. Wiedział, że Czarny Pan zaatakuje w końcu ten nędzny
zamek o jakże poważnej nazwie "Hogwart". Był cierpliwy.
W końcu oczywistym było, że wygra, więc po co się denerwować?
Mnie kocha! Jakże
wartościowy staję się sam dla siebie. Jak – tobie chyba śmiem
to powiedzieć, rozumiesz to – jak sam siebie uwielbiam, odkąd ona
mnie kocha!
Biedny
Werter. Skończył z kulą w głowie. Sam wystrzelił.
Jack
prychnął. Nie znał wartości życia, skoro się zabił. Nie ta, to
inna. Już dawno się o tym przekonał, że jedno uczucie łatwo
można stłumić innym. W każdym razie w jego przypadku.
Lubił
siebie. Właściwie to Carmen sprawiła, że spojrzał na siebie
inaczej. Pokazała mu trochę tej swojej dedukcji, ale niewiele z
tego się tak naprawdę nauczył. Uwielbiał za to, jak patrzyła na
kogoś i już wiedziała, co jadł wczoraj na obiad albo jak miał na
imię jego pies. To było niesamowite.
STOP.
Nienawidzi
jej. Nie może tak o niej myśleć. Och, to się zaczęło robić
irytujące!
Odłożył
książkę na biurko, w międzyczasie jego wzrok przemknął po
innych książkach. Lubił okres romantyzmu. Może nie ze względu na
tą całą miłość, ale przez fantastykę. W tamtych czasach ludzie
przejrzeli. Wiedzieli, że jest coś takiego jak magia, różne
dziwne stwory, rzeczy, których nasz umysł pojąć nie może...
A potem
znowu zapomnieli.
Singer
potrząsnął głową. Musi się wziąć w garść. Chwycił swój
ulubiony płaszcz i niebieski szalik. Szybko się ubrał i wyszedł z
mieszkania na zewnątrz. Potrzebował trochę świeżego powietrza.
Gdy mijał jeden z mugolskich samochodów, instynktownie się
skrzywił. Nienawidził ich. Jakby tak pomyśleć, niewiele było
rzeczy, które choćby tolerował. Mimo to zatrzymał się i
przejrzał w szybie pojazdu, mierzwiąc włosy przy okazji.
Zaczesywał je tylko na akcje, aby mu nie przeszkadzały. Odetchnął
głęboko i poszedł dalej.
O tej
porze większość ludzi siedziała w domach, rozkoszując się
wolnym dniem. Prychnął. Ogłupiająca telewizja. Sam nigdy nie
zamierzał tego spróbować.
Nagle
naszła go pewna myśl. Poprawił kołnierz płaszcza i poszedł
wzdłuż jednej z ulic, aby zniknąć za rogiem.
Samotność jest dla
serca mego rozkosznym balsamem w tej rajskiej okolicy, a młoda pora
roku ogrzewa w całej pełni moje odrętwiałe serce.
Problem
był taki, że zaczynał się grudzień.
_____________________________________________
"Cierpienia młodego Wertera" oczywiście Goethego. Sama jestem obecnie zafascynowana romantyzmem. I Mickiewiczem.
Oooo Sherlock! Benedict! *.* Kocham cię za to zdjęcie. <3 Te jego włosy! *-*
OdpowiedzUsuńDobra nie będę się rozpisywać nad gifem. XD
Rozdział świetny, cudny, wspaniały! :D
Uwielbiam Dracona z Ginny i cieszę się, że ona wybrała miłość. <3
Pozdrowionka i weny kochana! :*
Wspaniały rozdział!!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział!
OdpowiedzUsuńMam wyrzuty sumienia, że tyle czasu mnie tu nie było, ale cóż - lajf ys lajf.
Nie tylko ty miałaś urwanie głowy w związku ze szkołą.
Jak dorzucisz parę innych problemów, głównie ze sobą - otrzymasz powód, dla którego nie było tu mnie.
Co do historii.. (Jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało) Czekam na atak na Hogwart! Coś czuję, że będzie się działo <3
Cieszę się, że będziesz wrzucać regularnie notki i życzę weny! ~Accio.
Obrażam się. Ja dziewczyna jestem! A ty o mnie jak o chłopaku piszesz! Foch! Nie czytam następnego rozdział! A ja nigdy nie kłamię! Nigdy! Czasem tylko mówię kreatywną prawdę... I błagam, połącz z kimś Barnabasa(jeju, ciągle cię o coś błagam...Chyba za długo czytam komentarze z YT...). Co do błędów-zdaje mi się, że czai się nie powinno być w ,,'', ale tak jak poprzednio-nie jestem pewna. Spodobało mi się, że trochę bardziej rozpisałaś się o uczuciach Jacka. Ciekawa jestem całej histori Carmen, no ale to z czasem. Notka interesująca, zajęłaś się trochę Ginny i Draco co mi się spodobało, no i Ginny na ciemnej stronie...Dumbledore sam wychowuje ,,zdrajców". Bitwa o Hogward może być...interesująca. Napisałabym więcej, ale strasznie trudno wyklepać długi komentarz na mobilnym. Weny i powodzenia w szkole!
OdpowiedzUsuńJestem, jestem. Rozdział jak zwykle uroczy. No no no końcówka najlepsza. Powinno być więcej Jacka. Oh Ginny co ty masz zamiar zrobić!? ;_;
OdpowiedzUsuńI Luna i jej przemowa <3.
Czekam na więcej i pozdrawiam,
Honeyed Girl.
Nie no, za gifa Sherlocka cię kocham :3
OdpowiedzUsuńZnowu się trochę ckliwie zrobiło, o Hermionce i Harrym mowa oczywiście. Ale cieszę się, że przynajmniej Ginny zdecydowała się być z Draco za wszelką cenę, jedna osoba więcej po stronie ciemności, yay!
Dawaj częściej Jacka, błagam, ja go kocham, kocham jego sposób myślenia, decyzje, całą jego osobowość. No i czekam na rozwinięcie się historii z nim i Carmen :)
To do zobaczenia za tydzień (akurat mi się ferie zaczną, yay!)
Weny :D
Pierwszy komentarz od dawna. Powinnam się teraz uczyć historii i matematyki, więc bedę się czepiać bzdur.
OdpowiedzUsuńDługonieodwiedzanie Hagrida jest zawsze i wszędzie. Nieodłączny i niewyleczalny (?) element połowy fanfików.
"Hermiona już miała jej coś powiedzieć, ale zauważyła, że patrzy w stronę stołu Ravenclawu. Dlaczego tam patrzy?" Niepotrzebnie powtarza. Dlaczego powtarza?
"- Nie... Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać i..." Nie... Słuchaj, wzięłam cię tu żeby poobierać razem mandarynki...
Na koniec moje ulubione zdanie z tego rozdziału:
"Tak naprawdę to było wręcz dobrze, zwłaszcza gdy podszedł do stoły Gryffindoru."
Nie wiem dlaczego ale nie znoszę Ginny w tym opowiadaniu. Wydaję się taka pusta i tępa. Wszystko dla miłości nawet jeżeli miałaby zdradzić rodzinę. To głupie.
OdpowiedzUsuńAle bloga kocham ♥ uzaleznilam się :D