"Posępny duch mój... O, niech twoja ręka
O struny harfy potrącić pośpieszy;
Niech spod pieszczonych palców twych piosenka
Łagodnym szmerem ucho me ucieszy.
Jeśli w mym sercu tli choć skierka mała
Drogich nadziei - ten dźwięk ją dobędzie,
Jeśli łza jedna w tym oku została -
Spłynie - i w mózgu palić już nie będzie...
Lecz graj pieśń dziką, głęboką, co wzrusza,
Niech pierwszy akord weselem nie brzęknie:
Pomnij, minstrel, łez żądna ma dusza;
Gdy mi łzy nie trysną - serce moje pęknie...
Ach, bo to serce z dawna bólu syte,
Bezsenne, milcząc znosiło swą nędzę;
Dziś czas już skończyć - niech pęknie rozbite
Albo niech pieśni ulegnie potędze."
- George Gordon Byron, "Posępny duchu mój"
Był
zły. Przed chwilą skończył lekcje i był bardzo, bardzo zły.
Gniew wręcz z niego kipiał, a jednocześnie czuł się okropnie
bezsilny. Niech Merlin przeklnie Czarnego Pana! Co on sobie wymyślił?
Chce być nieśmiertelny? Mieć nieograniczoną władzę? Spełniać
swoje chore ambicje? W porządku! Ale niech jego w to nie miesza!
Dosłownie.
Oddawać
krew, też coś. Już wcześniej mówił, że jakaś lekarka będzie
mu robiła transfuzje, ale nie brał tego na poważnie. A chyba
powinien, gdy się zgadzał. Teraz, a właściwie to już w styczniu,
miał się przekonać na własnej skórze (krwi?), co też dokładnie
Czarny Pan miał na myśli.
Zamknął
książkę i wstał, wzdychając ciężko. To naprawdę zaczynało go
powoli przerastać. A nawet szybciej. Chciał coś z tym zrobić, ale
nie bardzo mógł.
Na
dodatek Potter coraz bardziej zatruwał mu życie. Teraz widział go
cały czas z Hermioną, praktycznie bez przerwy. Doszło do tego, że
nawet, gdy zamykał oczy, widział te paskudne okrągłe okulary.
Tego też miał dość.
Przeszedł
do swojego gabinetu i ponownie westchnął. Życie wampira naprawdę
nie było łatwe. Na początku myślał, że wielkie łóżko mu
wystarczy, niestety się mylił. W końcu dał za wygraną i
Dumbledore pozwolił mu wnieść tu trumnę, bo inaczej zwyczajnie
nie mógłby funkcjonować.
Obrzucił
skrzynię tęsknym wzrokiem. Może sen mu dobrze zrobi? Wydawało mu
się to trochę dziecinne, ale nie miał lepszej alternatywy.
***
Hermiona
spakowała swoje książki do torby i szybko wyszła z klasy
eliksirów po skończonych zajęciach. Harry zrobił to samo i po
chwili już wchodzili po krętych schodach na piętro. Weszli w jeden
z setek zakurzonych korytarzy, gdzie stały srebrne zbroje, a na
podłodze leżał wytarty dywan.
Pogrążeni
w rozmowie, mijali innych uczniów. Nie zauważyli , że
większość była bardziej podekscytowana, niż zwykle. Dopiero, gdy
skręcając wpadli na większą grupę ludzi, popatrzyli po sobie
zdziwieni.
- Jak
myślisz, o co chodzi? - zapytał Harry.
- Dokładnie
nie wiem, ale się domyślam – odparła Hermiona, próbując ustać
na palcach i zobaczyć powód tego całego zamieszania.
- Niby
jak?
- Harry,
jest grudzień. Pomyśl, co może być takiego ważnego? Oprócz
końca semestru, chociaż to i tak poniekąd się łączy.
- Chyba
nie chodzi ci o...
- Właśnie
o to. Sam zobacz – powiedziała, wpychając się z nim w końcu
pomiędzy resztę uczniów.
Ich
oczom ukazał się ogromny plakat. Tło było białe, natomiast
zdobiły je różne świąteczne elementy, które magicznie się
poruszały, a czerwona, wymyślna czcionka układała się w słowa:
BAL
BOŻONARODZENIOWY
24
GRUDNIA
TYLKO
DLA UCZNIÓW OD PIĄTEJ KLASY WZWYŻ
WYMAGANY
STRÓJ WIECZOROWY
GODZINA
ROZPOCZĘCIA: 20.30
WIELKA
SALA
- I
stąd to zamieszanie? - ponownie zadał pytanie Harry, gdy wyrwali
się z tłumu napierających na siebie nastolatków.
- Jak
widać. Dla niektórych to bardzo ważne... - oznajmiła Hermiona,
lekko się czerwieniąc.
Chłopak
spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem i nagle... olśnienie!
Oby tak dalej, rozumienie dziewczyn szło mu coraz lepiej.
- Hermiono
– odchrząknął z poważną miną i spojrzał jej w oczy.
- Tak?
- zapytała, a w jej źrenicach zalśniła nadzieja.
- Chciałem
się ciebie zapytać czy...
- Hmmm?
- Czy
może dowiedziałaś się czegoś o Carmen i o tej osobie, z którą
się spotyka? Od naszej rozmowy w szpitalu minęło trochę czasu i
pomyślałem, że może już wiesz... Bo jeśli nie, to na tym balu
na pewno się dowiemy! - wyrzucił z siebie dumny, jak mało kiedy.
Hermiona
musiała przez chwilę dojść do siebie, zanim zamknęła usta.
Potem jeszcze zamrugała parę razy i w końcu... wybuchnęła
śmiechem.
- Harry,
czy ty naprawdę... Naprawdę myślałeś, że o to mi chodzi? -
zapytała, dławiąc się ze śmiechu.
- No...
A nie o to? - Wybraniec stał bezradnie pod ścianą, zastanawiając
się, co zrobił nie tak.
- Nie.
Sugerowałam ci, i, na oba G w inicjałach Gryffindora, już nigdy
tak nie zrobię, abyś mnie zaprosił na ten bal, Chłopcze, Który
Się Trochę Pogubił.
Chłopak
uniósł głowę i utkwił w niej błagalny wzrok. Mimo to po chwili
się uśmiechnął, podszedł do niej bliżej i pocałował ją
mocno. Gdy się oderwali od siebie, powiedział cicho:
- Myślałem,
że to oczywiste, Panno
Wiem-To-Wszystko-Ale-Jednak-Nie-Wszystko-Granger. - Tym razem to on
się zaśmiał, a ona spojrzała na niego karcąco. A raczej
próbowała, bo zaraz znowu się rozpromieniła i przytuliła go
mocno.
- Tak
nawiązując do tej twojej teorii... Carmen nigdy by nam się nie
pokazała na tym balu z kimś, nie chce ujawnić swojej tajemnicy,
więc tego nie zrobi nawet podświadomie. Do tej pory tego nie
rozgryzłam. A ty jak uważasz?
- Uważam
– zaczął trochę ciszej, niż wcześniej – że powinniśmy się
przenieść w inne miejsce, bo aktualnie połowa korytarza się na
nas gapi.
Hermiona
rozejrzała się i od razu zaczerwieniła. Faktycznie, odgrywali tu
niezłe przedstawienie. Trochę jej było wstyd, ale z drugiej
strony... Była szczęśliwa, więc chyba nie powinna jej martwić
opinia innych?
- Masz
rację, idźmy gdzieś indziej – rzuciła radośnie, pocałowała
go w policzek i splotła swoją rękę z jego. Razem przeszli przez
resztę korytarza i ruszyli kolejnymi schodami w górę.
Mijali
właśnie klasę obrony przed czarną magią, gdy Hermiona
przypomniała sobie, jak okropnie wyglądał profesor Collins dzisiaj
na lekcji. I na poprzedniej. Tak właściwie to na wszystkich ostatnio
sprawiał straszne wrażenie. Był blady jeszcze bardziej, niż w
ogóle myślała, że to możliwe. Cienie pod jego oczami stały się
jeszcze ciemniejsze, z sarnich oczu zniknął ten charakterystyczny
blask. Gdyby go widziała pierwszy raz w życiu, pomyślałaby, że
ma depresję. A w każdym razie jakiś rodzaj załamania nerwowego.
- O
czym myślisz? - zagadnął ją delikatnie Harry. - Stało się coś?
- Nie,
to... - W końcu Hermiona postanowiła przestać unikać tematu. I
to było chyba najrozsądniejsze. - Chodzi o profesora Collinsa.
On... nie jest ostatnio sobą, zauważyłeś?
- Tak.
Ostatnio zamiast okazywać mi swą niechęć, po prostu mnie
ignoruje – prychnął chłopak.
- To
nie jest tak. Myślę, że może mieć jakieś problemy, ktoś
powinien się tym zainteresować i...
- I
tym kimś powinnaś być ty? - Harry uniósł pytająco brew.
- Cóż...
Możliwe. Nie zrozum mnie źle, naprawdę. To ciebie kocham, a on
jest kimś w rodzaju... mentora. Naprawdę nie mam złych zamiarów,
on też nie. Chcę mu pomóc. Zasługuje na to. - Hermiona wyrzuciła
z siebie wszystko, co jej leżało na sercu. No, może oprócz paru
szczegółów związanych z jej relacją z Barnabasem, ale przecież
to nie było nic takiego, prawda?
Harry
milczał. Po chwili spojrzał jej w oczy i rzekł:
- Idź
do niego – wskazał jej ręką drzwi od klasy i nawet spróbował
się uśmiechnąć, co jednak marnie mu wyszło. Ale się starał. -
Będę w Pokoju Wspólnym.
- Dzięki.
Jesteś cudownym chłopakiem – powiedziała radośnie i wpięła
się na palce, aby go mocno pocałować. Gdy się odsunęła,
dodała z lekkim zaniepokojeniem: - Mam nadzieję, że masz dobrą szatę wieczorową
na ten bal?
- Mam.
Spokojnie, nie jestem Ronem – oznajmił i uśmiechnął się, tym
razem szczerze, po czym odszedł dalej korytarzem.
Hermiona
weszła do pustej sali, szybko przeszła przez całą jej długość
i stanęła przed drzwiami profesora Collinsa. Były ładnie
zdobione, ale delikatnie i bez zbytniej przesady. Znacznie lepiej,
niż za "kadencji" Umbridge. Wzdrygnęła się lekko na
wspomnienie tej różowej ropuchy. Ohyda.
Zapukała
i czekała na reakcję, jednak żadnej nie było. Po kolejnej próbie
spotkała się z takim samym rezultatem. Może nie było go w
komnatach? Zawiedziona już miała odejść, ale postanowiła
spróbować jeszcze raz i nacisnąć klamkę, tak dla pewności. Ustąpiła
od razu.
Niepewnie
uchyliła drzwi na szerokość kilku centymetrów. Nie dobiegł ją
żaden odgłos, wszędzie panowała cisza. Niepewnie weszła do
środka i rozejrzała się dookoła. Było tu nawet całkiem miło –
ciemno, ale miło. Okna zostały zasłonięte ciężkimi kotarami,
natomiast obok wielkiego łoża stała biblioteczka zapełniona
książkami. Zaciekawiona podeszła do niej, zapominając o tym,
gdzie się znajduje. Nie ośmieliła się jednak uchylić przeszklonych drzwiczek, za to swobodnie mogła odczytać tytuły z
grubych grzbietów tomów. Znalazła między innymi "Stwory
nocy", "Wampiry i ludzie: podobizny i metamorfozy",
"Wichrowe wzgórza" i "Mistrz i Małgorzata".
Było tego o wiele więcej. Odwróciła się w poszukiwaniu innych
regałów, lecz w tym samym momencie zesztywniała. Jej wzrok
napotkał coś dużego, czarnego i zdecydowanie ciężkiego. Czegoś, czego normalnie się nie widuje, a już na pewno nie
w sypialni.
Mało
tego – wieko trumny zaczynało się uchylać. Zdążyła zauważyć
jedynie długie, cienkie palce z ostro zakończonymi paznokciami i czarnym pierścieniem otwierające wieko od środka. Potem była już ciemność.
***
Bolały
ją plecy. Mocno. Głowa trochę mniej, ale jednak. Spróbowała
unieść dłoń, aby zweryfikować swoje obrażenia, ale została
powstrzymana. Zamrugała kilka razy, a rozmazana plama przybrała
obraz twarzy znajomego wampira.
- Gdzie...
Co się stało? - zapytała zaskoczona. Lekko się rozejrzała i
zdążyła się zorientować, że leży na miękkim łóżku.
- Zemdlałaś,
Hermiono – powiedział spokojnie Collins, odgarniając jej włosy
z czoła i wpatrując się w nią. Nadal sam nie wyglądał za
dobrze. - Możliwe, że to przemęczenie. Dobrze się czujesz?
- Ja...
Tak – odparła speszona. Nie chciała się przyznać, że taka
mała drobnostka przeraziła ją na tyle, że straciła przytomność.
Przecież doskonale wiedziała, gdzie nosferatu zapadają w drzemkę,
więc dlaczego tak się zachowała? Czego jej organizm się
spodziewał? Kocyka, kubka z czekoladą i poduszki z idiotycznym
wzorkiem?
- Masz
może ochotę na herbatę? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Bardzo
chętnie. Mogę już usiąść? - Niepewnie uniosła się na
łokciach.
Barnabas
skinął głową i machnięciem dłoni wyczarował dwa kubki z
gorącym napojem. Hermiona ostrożnie upiła łyk i od razu zrobiło
jej się lepiej.
- Więc...
stało się coś, że mnie szukałaś? - Mężczyzna wpatrywał się
w nią z ciekawością.
- Cóż...
- W końcu przypomniało jej się, po co tu przyszła. - Martwiłam
się o pana... ciebie.
- O,
a to ciekawe – skomentował z uśmiechem i również upił łyk,
odsłaniając białe kły.
- Po
prostu... chciałam ci pomóc jakoś, może coś zrobić... Nie
lubię, gdy jesteś smutny. Widzę to, naprawdę. I tak właściwie
jest mi wtedy ciężko, bo każdy się z kimś spotyka, rozmawia z
kimś, a ty, Barnabasie... Jesteś sam.
- Dziękuję,
że mi o tym przypomniałaś.
- Tak,
wiem, że to niezbyt, hmmm... grzeczne, ale nie chcę, aby tak było.
Jest jakiś konkretny powód twojego żalu? Może mogłabym jakoś
temu zaradzić. - Jej kubek był już do połowy opróżniony.
- To
bardzo miłe z twojej strony. Tylko, że to nie jest wcale proste,
wręcz przeciwnie. Nękają mnie demony. Przeszłości,
teraźniejszości. Przyszłości. Chyba przestaję sobie z tym
radzić... - Pochylił głowę, wpatrując się w prawie niewidoczny
wzorek na narzucie.
- Możesz
mi opowiedzieć. Powinno potem być ci łatwiej – podsunęła Hermiona.
- W
wielkim skrócie... moja rodzina odeszła. Moja jedyna miło...
radość z życia zniknęła – wyznał.
- I
co zrobiłeś?
- Chciałem
rzucić się z klifu. Niestety, nie zadziałało. Byłem wampirem.
Zacząłem zabijać niewinnych mieszkańców – ukrył twarz w
dłoniach. W jego głosie słychać było wielki żal.
- Tak,
ale przy tym uczyłeś się magii – zauważyła dziewczyna. -
Próbowałeś ratować swoje życie przed ruiną.
- Tak,
robiłem to, prawda? - Ożywił się, a jego twarz zaczęła wyrażać
zdecydowanie, jakby podjął jakąś decyzję.
- Walczyłeś,
Barnabasie! - Hermiona też się mimowolnie podekscytowała. - Na
swój szalony, nieziemski sposób. Walczyłeś tak zaciekle, że
trzeba było zamknąć cię w trumnie, aby cię powstrzymać!
- Merlinie,
masz rację! - wykrzyknął.
- Walczyłeś,
bo masz to we krwi. A teraz masz szansę, by znowu walczyć.
- I
walczyć będę! - wstał, patrząc dumnie gdzieś w dal. Brunetka
wpatrywała się w niego zafascynowana. Wydawał się teraz
niezniszczalny, potężny, jakby mógł dokonać wszystkiego.
Naprawdę niezła przemiana.
Nagle
się odwrócił, pochylił się w jej stronę, spojrzał jej prosto w
oczy i zapytał:
- Skąd
tyle o mnie wiesz? - Hermiona poczuła, że robi jej się gorąco.
No tak, tego nie przewidziała.
- Hmmm...
To znaczy, ja... Biblioteka – odparła speszona. On, ku jej
wielkiemu zdziwieniu, tylko kiwnął głową. Nie pytał, nie chciał
nic więcej wiedzieć. A szkoda, bo natrafiła na dość ciekawe
legendy i chciała się dowiedzieć, co jest prawdą. Były to różne
średniowieczne historie, a także nowożytne. Jak wspomniała w
rozmowie, mieszkańcy pewnego miasteczka zamknęli go kiedyś w
trumnie i zakopali ze strachu o swoje życie, więc nie mógł się
wydostać przez parę lat. Do tego mnóstwo różnych historii o
wielkiej miłości do wampira, których Hermionie już tak nie
chciało się czytać, jednak jedna szczególnie przyciągnęła jej
uwagę. Mimo to zamierzała go o nią spytać innym razem.
On
tymczasem znowu przysiadł obok niej na łóżku i spojrzał na nią,
lecz tym razem dostrzegła te cudowne iskierki w jego oczach.
To było niesamowite jak jedna rozmowa może zmienić podejście
człowieka.
- Dziękuję
ci, Hermiono – powiedział, przerywając przyjemną ciszę. - Za
wszystko.
- Ależ
nie ma sprawy, po prostu... czułam, że to będzie ci potrzebne.
- Jestem
ci naprawdę wdzięczny. - Położył jej dłoń na ramieniu.
Wzdrygnęła się lekko, ale nie odsunęła. - Gdybyś tylko miała
jakiś problem, zawsze służę ci pomocą. I nigdy nie zdradzę
twojej tajemnicy – dodał, przy okazji mrugając.
- Jakiej?
- zapytała ze zdziwieniem.
- O
tym, że w bibliotece szukasz haczyków na nauczycieli, nieładnie.
- Zaśmiał się i udał, że grozi jej palcem.
- Ach,
gdyby tylko było coś na profesora Snape'a... Szanuję go, ale
czasami po prostu mam ochotę zrobić mu coś... niezbyt
przyjemnego. Możesz to również potraktować jako tajemnicę –
dodała szybko, a on teraz już na dobre parsknął śmiechem.
- Od
dawna nie miałem tak dobrego humoru – powiedział. - A jeśli
chodzi o Snape'a, to mogę ci trochę o nim opowie...
- Nie,
dziękuję – zaprzeczyła ostro. - Jeszcze to wykorzystam i oboje
będziemy mieli kłopoty.
- Właściwie...
Nie mam nic przeciwko kłopotom z tobą.
Zapadła
cisza, przerywana jedynie tykaniem starego zegara w kącie. Stare
wskazówki właśnie zaczynały wskazywać piątą po południu.
Hermiona z ciekawością obserwowała wahadło wynalezione przez
Galileusza, gdy nagle...
- Godryku
i Gryffindorze, już późno! - wykrzyknęła i prawie upuściła
pusty kubek. Szybko wstała, poprawiła włosy i skierowała się do
wyjścia.
- Do
widzenia, Hermiono – dobiegł ją miły i zrelaksowany głos
Barnabasa.
- Do
zobaczenia! - odkrzyknęła, chwyciła w biegu swoją torbę i
wybiegła z gabinetu, a potem z klasy, kierując się do Pokoju
Wspólnego.
___________________________________________
Rozmowa w kontekście "walcz, Barnabasie" itp. przerobiona
z "Mrocznych cieni".