"Znajdujesz na tym świecie
odrobinę szczęścia
i zawsze ktoś pragnie je zniszczyć.
Kiedy jesteś znany, ludzie cię
obserwują.
I zawsze znajdą sposób, żeby cię
zniszczyć."
- "Marzyciel"
Harry był kompletnie zdezorientowany.
Na dodatek to uczucie pogłębił fakt, że Lavender błyskawicznie
oderwała się od niego, skrzywiła i odepchnęła go mocno od
siebie, bijąc dłońmi w klatkę piersiową. Gdy już jako tako
wstał, otrzymał od niej siarczysty policzek, wskutek czego aż się
zatoczył. Ona natomiast zaczęła wrzeszczeć.
- Ten idiota dobierał się do mnie!
- Wskazywała palcem na chłopaka. Oczy wszystkich zwróciły się w
ich stronę.
- Nie, ja naprawdę nic nie... -
próbował tłumaczyć się Wybraniec, lecz nie dane mu było
dokończyć.
- Hermiono, widziałaś to!
Widziałaś na własne oczy! - Lavender podeszła do Granger i
podniosła głos jeszcze bardziej. - On...
- Rozejść się! - dobiegł ich
głos nauczycielki. Na dzisiaj koniec, spotykamy się za tydzień.
Panno Brown, proszę tak nie krzyczeć, to naprawdę nie jest
stosowne.
- Ale, pani profesor, Potter...
- Nie obchodzi mnie to! - warknęła
McGonagall. - Poza tym, mając na uwadze pani... hmmm... opinię
w szkole raczej panna Granger nie ma się o co martwić. A teraz
rozejść się! - ogłosiła i wyszła z Pokoju Wspólnego.
- Może sobie mówić, co chce, ale
ty i tak znasz prawdę, co, Hermiono? - powiedziała groźnym
szeptem Lavender. - Wiesz, że on prędzej czy później znajdzie
sobie kogoś innego, kogoś odpowiedniejszego i...
- Dlaczego to robisz? - zapytała
Gryfonka ze łzami w oczach i wyraźnie słyszalnym szlochem w
głosie.
- A czy ja coś zrobiłam? - odparła
niewinnie pytaniem na pytanie dziewczyna, uśmiechając się
drwiąco. - To nie ja jestem szla...
- Zamknij się, Brown – warknął
Harry. Podszedł do Hermiony i ją objął, po czym łypnął
złowieszczym wzrokiem na jej współlokatorkę.
- Bo co mi zrobisz, kochanie?
- Może on nic, ale ja tak –
dobiegł ich głos Carmen zza pleców Lavender. Trzymała różdżkę
gotową do ataku. - I radzę ci, abyś spuściła z tonu.
- Nie boję się was – rzuciła
Brown, lecz jej głos brzmiał już mniej pewnie. - Tacy kretyni jak
wy mogą mi najwyżej...
- Levicorpus!
Promień pochodzący
z różdżki Car trafił prosto w ciało Lavender, która nagle
zawisła do góry nogami. Wszyscy zgromadzeni w Pokoju Wspólnym
zawyli śmiechem. Nasi bohaterowie uśmiechnęli się złowieszczo,
sadowiąc się na kanapie przed kominkiem. Dziewczyna miała sobie
jeszcze długo tak powisieć. Dodatkowo postanowili rzucić na nią
zaklęcie wyciszające.
- Czyli się nie
gniewasz? - zapytał Harry z wyraźną wdzięcznością w zielonych
oczach.
- A skąd –
prychnęła Hermiona. - Ta paskudna, zawszona sklątka
tylnowybuchowa zrobiła to specjalnie. Tylko nie mam pojęcia po co!
- Zazdrość –
odparła machinalnie Carmen. - Zawiść. Niektórzy ludzie po prostu
chcą patrzeć, jak świat płonie. Nic na to nie poradzisz.
- Dla mnie to
kompletnie niezrozumiałe. Jak można być takim okrutnym? - dziwił
się Potter.
- Uwierz mi,
można – powiedziała Car, po czym wstała i zniknęła za
portretem Grubej Damy.
- Dokąd ona
poszła? - Ron dopiero teraz się odezwał.
- Nie wiem, od
tygodnia co chwilę tak znika – oświadczyła Hermiona.
- Może ma
chłopaka?
- Daj spokój,
Ron. To niemożliwe.
- Niby dlaczego?
- Jak będzie
chciała, sama ci powie. - Zwróciła się do Harry'ego: - A teraz
proszę o buziaka na drogę, bo wybieram się do biblioteki.
- Jasne. Może
pójść z tobą? - zapytał brunet.
- Nie, tylko byś
się nudził. Poza tym muszę coś przemyśleć – powiedziała
Hermiona, po czym wstała, pocałowała Pottera w policzek i również
zniknęła za wyjściem przez portret.
***
Gdy tylko przeszła
przez próg biblioteki, od razu poczuła radość. Wciągnęła do
płuc powietrze pachnące starymi książkami, kurzem i pergaminem,
które tak bardzo kochała. Pani Pince już wychodziła, ale
pozwoliła jej wyjątkowo zostać dłużej.
Hermiona weszła
pomiędzy wysokie regały, napełnione po brzegi książkami. Po tylu
latach w Hogwarcie przeczytała już bardzo dużo tomów, jednak
nadal większość z nich pozostawała dla niej zagadką. Dlatego
uwielbiała je kartkować i czytać chociaż fragmenty, aby
przynajmniej spróbować poznać część tajemnic, które kryły.
Tym razem wzięła
coś o transmutacji i, zamiast iść do stolików do tego specjalnie
przeznaczonych, oparła się o przeciwległy regał. Próbowała
zagłębić się w lekturze, ale jej myśli błądziły w zupełnie
inną stronę.
Myślała o
Lavender. Co ona chciała przez to osiągnąć? O co jej chodziło?
Hermiona zastanawiała się nad słowami Carmen, nad tym, że
niektórzy po prostu cieszą się z czyjegoś nieszczęścia. Ale
nigdy by nie wpadła na to, że jej współlokatorka może taka być,
tak okrutnie postąpić! Owszem, Lavender pokorą nie grzeszyła,
rozumem tym bardziej, ale nie wydawała jej się mściwą i zakłamaną
osobą. Jej reputacja w szkole też za dobra nie była, ale mimo
wszystko uważano ją za dość spokojną. Jak widać do czasu.
Hermiona poczuła
niemiłe ukłucie w żołądku. Czyżby zazdrość? Nie, to
niemożliwe. Przecież doskonale wiedziała, że Harry by jej nigdy
nie zdradził, nie porzucił ot tak. Więc o co chodziło? I w tym
sęk. Sama nie była do końca pewna. Miała po prostu przeczucie,
dziwne i strasznie palące jej wnętrzności. To było jak potwór
skręcający się w supeł w jej brzuchu. Tak, trochę nienormalna
metafora, ale opisująca prawdę.
Dziewczyna
westchnęła głośno. Dosłownie sekundę później usłyszała
jakiś dźwięk – jakby ciężka książka spadła na podłogę.
Wstrzymała oddech. Ktoś tu jest. Ktoś oprócz niej. Cicho wstała
i zaczęła posuwać się wzdłuż regału. Wysunęła lekko głowę
i rozejrzała się – nikogo. Nawet nigdzie indziej nie widziała
światła kaganka ani świecy.
Pewnie jej się
przywidziało. Już chciała wrócić na swoje miejsce, gdy ponownie
usłyszała ten odgłos – tym razem bliżej. Dochodził z prawej
strony. Hermiona przestraszyła się. A jeśli to Filch? Albo, co
gorsza, Snape? Jeśli ją znajdą, dadzą jej szlaban. Przecież nie
powinno jej tu być, mimo pozwolenia od pani Pince. Na dodatek
niepisemnego. Szybko ukryła się za półką z książkami, próbując
wstrzymać oddech albo chociaż go wyciszyć na tyle, aby nikt poza
nią go nie słyszał.
Tym razem usłyszała
kroki. Nie były głośne ani ociężałe, przeciwnie – kimkolwiek
była ta osoba, stąpała z niesamowitą lekkością, ale pewnie.
Odgłos się przybliżał. Hermiona zacisnęła powieki, a zaraz
potem je otworzyła. Nie może pokazać, że się boi. Zbierając
wszystkie siły, odczepiła się od książek i wyjrzała za róg.
Nikogo nie ma. Rozejrzała się na boki – nic. Dobra, to już było
niepokojące.
Odwróciła się z
zamiarem szybkiego wyjścia z biblioteki. I na zamiarze się
skończyło. Jej ciało natychmiast napotkało przeszkodę w postaci
innego. Krzyknęła głośno z wrażenia i chciała się wycofać,
jednak poczuła czyjeś zimne dłonie na ramionach. Podniosła oczy
ku górze i napotkała inne, tryskające ciepłem i życzliwością.
- Panno Granger,
bardzo mi przykro, iż panią przestraszyłem. Wierz mi, nie taki
był mój zamiar – usłyszała. Była tak zdziwiona, że nie mogła
wydusić z siebie słowa. - Proszę, usiądź. To ci dobrze zrobi. -
Znowu te dłonie, które delikatnie spychają ją w dół.
- D-dobrze –
wykrztusiła. Nic innego nie przychodziło jej do głowy.
- Proszę się
nie bać. Przecież nic bym panience nie zrobił.
- Ja... Ja to
wiem, profesorze Collins – powiedziała cicho Hermiona. Twarz
mężczyzny rozjaśnił uśmiech.
- Proszę...
Może mi panienka mówić po imieniu. Barnabas. - Po chwili ciszy
dodał: - Oczywiście, jeśli to dla pani zbyt niestosowne, to
nie...
- Wszystko w
porządku, Bar... Barnabasie – odpowiedziała Granger. - I owszem,
to niestosowne. Nawet bardzo – rzuciła, ale już pewniej i z
figlarnym uśmieszkiem.
- Cieszę się,
że cię rozbawiłem, Hermiono. - Wampir przysunął się do
dziewczyny, również opierając się o regał.
- Prof... Co
robiłeś w dziale magomedycyny? - zapytała Gryfonka. Brunet wahał
się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Nic takiego.
Sprawdzałem coś na najbliższą lekcję. - Dziewczyna nie wydawała
się usatysfakcjonowana, ale dała sobie spokój. - Przykro mi, ale
miałem w tym tygodniu ważne sprawy do załatwienia, więc dopiero
od poniedziałku zajmiemy się dżinami. Ty oczywiście wiesz już o
nich prawie wszystko, prawda? - spytał z błyskiem w oku.
- Tak –
odparła Hermiona, zadowolona z zainteresowania nauczyciela. - To
cudownie, że tak pan się angażuje.
- Ależ to moja
praca. – Błysnęły białe kły. Nie dodał tylko, że tymi
"ważnymi sprawami" były spotkania Śmierciożerców.
Gryfonka znowu
zadrżała. Nosferatu bez słowa okrył ją swoją peleryną, a ta
uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Wybacz mi, że
pytam, ale widzę, iż coś cię trapi. Zdradzisz mi? - Uniósł
brew.
- Cóż... -
zastanawiała się dziewczyna. - Nie wiem, czy powinnam. To raczej
są typowe sprawy nastolatków, chyba niezbyt ciekawe dla
nauczycieli i...
- Mimo to,
proszę – powiedział, przeciągając samogłoski. Nadal
nie była do końca przekonana, jednak gdy przypomniała sobie o
ciężarze peleryny na ramionach, zaczęła mówić.
- No dobrze. Wie
pan, że...
- Uhm, uhm –
chrząknął dyskretnie, mrugając przy okazji. Mrugając!
- Wiesz, że –
poprawiła się – bardzo się z Harry'm lubimy i... Och! Po prostu
mam kłopot z pewną dziewczyną, która nam dokucza, bez powodu.
Nie wiem, co robić, na dodatek... chyba jestem zazdrosna –
przyznała z niechęcią.
- Hmmm... -
zamyślił się Barnabas. - To trudne. Bardzo trudne. Wiem, jak
bardzo takie sprawy są skomplikowane. Niektórzy ludzie czują po
prostu zawiść do całego świata, są źli na to, że innym żyje
się lepiej lub że po prostu sami nie są wyjątkowi.
- Ale dlaczego
krzywdzą innych ludzi? To tak, jakby zabijać im cząstkę duszy, a
z czasem całą osobę... - Collins spochmurniał. Sam przecież co
chwilę mordował właściwie niewinnych ludzi.
- Cóż... Każdy
człowiek jest inny, nie da się przewidzieć, co kłębi mu się w
głowie. Teoretycznie wszystko zależy od wszystkiego.
- Rozumiesz to,
prawda? Przecież przez tyle lat musiałeś kogoś pokochać...
- Cóż, ja...
Hermiono, w zasadzie to moje serce stanęło wieki temu i już nie
bije. Nie wiem, czy mógłbym jeszcze... Czy bym podołał...
Nadawał się do tego.
Zapadła cisza,
zakłócana jedynie przez ich spokojne oddechy. Hermionie podobał
się zapach, jaki wyczuwała z materiału peleryny i jaki pochodził
od Barnabasa. Był słodki, ale nie mdlący, tylko przyjemny.
Wyczuwała też woń starego drewna i metalu. Nagle coś jej przyszło
do głowy.
- Skoro już
rozmawiamy szczerze, to mógłby... możesz mi opowiedzieć jak
stałeś się wampirem? - Wstrzymała oddech. Był to ogólnie dość
drażliwy temat dla samych poszkodowanych. Mężczyzna jednak tylko
uśmiechnął się dobrodusznie.
- Cóż... To
dla mnie trudne, jak chyba dla wszystkich mojego pokroju... Byłabyś
przerażona, ile mam lat – zaśmiał się cicho. - Urodziłem się
jako czarodziej, dlatego teraz również znam się na czarach. Mimo
to wielu nosferatu nie zna magii, większość pogryzionych była
pierwotnie mugolami. - Dlatego Czarnemu Panu tak zależy na mnie,
dodał w myślach. - W każdym razie, żyłem i dorastałem w
średniowieczu. Pewnego razu matka znowu nie wróciła do domu na
noc, a ojciec... Tego dnia odszedł od nas. Miałem wtedy
dwadzieścia lat, ale wciąż byłem młokosem, jednak zrozpaczony
wybiegłem w noc szukając matki. Padało, zabłądziłem. Gdy
przechodziłem przez jedną z bram, straciłem przytomność.
Obudziłem się w takim oto stanie – podniósł swoje dłonie i
udawał, że uważnie je ogląda. To było niesamowite, jak bardzo
długie i chude miał palce. I blade.
- To
fascynujące, być świadkiem historii przez cały czas... Pamiętasz
rewolucję we Francji? - zapytała Hermiona z ożywieniem.
- Tak, nawet
wspinałem się na barykady. W nocy, oczywiście – odparł znowu z
tym uśmiechem. - A raz zostałem piratem! Marny był ze mnie
marynarz, wychodzący tylko po zachodzie słońca, ale spotkałem
podobnego dziwaka. Na morzu ich pełno, ale ten był doprawdy
wyjątkowy – powiedział z melancholią w sarnich oczach.
- Znam go? Może
Czarnobrody?
- Wątpię.
Chociaż on sam pewnie by się obraził. – Znowu mrugnął.
Hermiona zagryzła wargę. To jej się stanowczo zbyt
podobało. - Nazywał się Jack Sparrow. O, przepraszam. Kapitan.
- A umiał
latać? - zachichotała dziewczyna. - Ładne nazwisko, "Wróbelek".
- Zdziwiłabyś
się, co on wyprawiał. Za to za butelkę rumu oddałby wszystko!
Zaczęli się
śmiać. Długo, głośno i bez zahamowań. Hermionie w pewnym
momencie spadła peleryna i wtedy poczuła na sobie dłoń i wzrok
Barnabasa. Przestał się śmiać i na nią patrzył. Ten wzrok palił
i... Przerażona, że zaraz zrobi coś głupiego, wstała i oddała
mu szybko materiał. Zarumieniła się.
- Ja... Ja chyba
już pójdę. Robi się późno.
- Oczywiście.
Hermiono, dasz radę. Jesteś wielką, mądrą czarownicą, która
ze wszystkim sobie poradzi.
- Przepraszam,
ale... O co chodzi?
- O twoje
"typowe sprawy nastolatków". – Znowu pokazał białe jak
śnieg kły.
- O...
Oczywiście. Dziękuję.
- Mówię samą
prawdę. Pozwolisz, że ci powiem komplement? - zapytał.
- Pozwalam –
odparła ze śmiechem.
- Masz
najurodziwsze biodra, jakie kiedykolwiek widziałem. - Gryfonka
skamieniała, a potem parsknęła głośno. - Coś nie tak?
- Nie, ale...
Ale... - nie mogła wydusić z siebie. - W dzisiejszych czasach nikt
już tak nie mówi. Ale to miłe i bardzo zabawne, dziękuję. – Znowu się zarumieniła.
- Nic nie
poradzę na fakty... - zaczął Barnabas. Odgarnął jej kosmyk
włosów z czoła, a potem pogładził delikatnie jej policzek
opuszkami palców. Granger aż przymknęła oczy. Po chwili jednak
się opamiętała.
- Dob...
Dobranoc, Barnabasie – powiedziała, odsuwając się.
- Dobranoc, moja
droga. I miłych snów – dodał. Dziewczyna odwróciła się i już
miała iść, gdy nagle poczuł, jak mocno go obejmuje w pasie i
przytula.
- Dziękuję –
usłyszał. W tym momencie znikła mu z oczu, a on wymamrotał ledwo
słyszalnie:
- Dwadzieścia
punktów dla Gryffindoru.
***
Hermiona była na
siebie wściekła. Dlaczego, na różowe bokserki Roweny (albo
Godryka), ona to zrobiła?! Przecież nie powinna! Tak samo, jak nie
powinna się zgodzić na zwracanie się do niego po imieniu. To
nieodpowiednie, niestosowne, a kontakty z nauczycielem (!) są na
pewno mocno karane! Wszystko wydawało jej się dziwne,
surrealistyczne, jakby było tylko iluzją. Jakim cudem można sobie
tak zagmatwać życie? I to w tak krótkim czasie.
Dziewczyna
westchnęła, gdy dotarła do obrazu Grubej Damy. Wypowiedziała
hasło i przeszła do Pokoju Wspólnego. Rozejrzała się i
stwierdziła, że prawie nikogo nie ma. Podeszła do Harry'ego, który
wciąż siedział tam, gdzie go zostawiła, ku jej ogromnego
zdziwieniu. Usiadła obok i spytała:
- Ciągle tu
czekasz? Tyle czasu?
- Jasne. Poza
tym, nie mógłbym bez pożegnania zasnąć. - Hermiona walnęła
się dłonią w czoło.
- No tak! Jutro
wielki mecz! Dacie radę?
- To Krukoni, a
poza tym ćwiczyliśmy, więc...
- Która
godzina? - zapytała szybko.
- Trochę przed
dziesiątą... A co?
- Marsz do
łóżka, masz się wyspać! - zarządziła Granger, wstała i
szybko pociągnęła go za rękę.
- Spokojnie, to
nie mój pierwszy mecz w życiu – uśmiechnął się Harry.
Odprowadził ją pod dormitorium. - A do tego Ron chyba poszedł
pogodzić się z Luną. - Mrugnął.
Odebrało jej mowę.
Jak to? On nigdy tego nie robił! Czy może to z nią jest coś
nie tak? Czyżby wyrzuty sumienia? Nie, to niemożliwe. Przecież nic
takiego nie zrobiła...
- Hermiono...
wszystko w porządku? - W głosie Harry'ego słychać był niepokój.
- Tak, tak.
Tylko się zamyśliłam. – Uśmiechnęła się i pocałowała go. -
Dobranoc.
- Dobranoc.
Miłych snów!
Tak. Znowu miała
dzisiaj o czym śnić.