Harry Potter - Book And Scroll

21.3.14

46. Dla ciebie wszystko

"Tak, miłość połączyła nas w jednej chwili.
Wiedziałem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie,
gdyśmy znaleźli się, sami nie wiedząc jak i kiedy,
na nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla.
Rozmawialiśmy ze sobą, tak jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj,
jakbyśmy się znali od wielu lat.
Umówiliśmy się, że się spotkamy nazajutrz w tym samym miejscu,
nad brzegiem Moskwy, i spotkaliśmy się tam.
Przyświecało nam majowe słońce.
I niebawem ta kobieta potajemnie została moją żoną."
- Michaił Bułhakow, "Mistrz i Małgorzata"


    Za oknami panowała ciemność, a na parapecie zalegała gruba warstwa śniegu, który spadł w ciągu dnia. Szyby pokryła cienka warstwa lodu, malując różnorodne wzory na szkle. Wrażenie potęgował ogień płonący w kominku. Płomienie pozostawiały poświatę wyraźnie widoczną na dywanie i fotelu, który tak często lubiła zajmować. Światło bawiło się z cieniami w dziwną grę, niezrozumianą przez nikogo innego. W ten właśnie sposób blask padał na wytartą kanapę, na której siedział Harry.
    Niby nic zwyczajnego – wyglądał jak zwykle. Ale po tym, co Hermiona dzisiaj przeszła w bibliotece i czego się dowiedziała, wszystko wydawało jej się inne. Prawie każda rzecz jej zdaniem była lepszą alternatywą od całowania Snape'a.
    Na dodatek stęskniła się za nim. Tak, to możliwe. Prawie cały mecz byli razem, ale kibicowanie nie pozwala w spokoju spędzić razem czasu. Ponadto cały poprzedni tydzień był przepełniony sprawdzianami i zadaniami domowymi, a został im jeszcze przyszły. Całe szczęście, że już ostatni w tym roku.
- Coś późno wróciłyście. Knujecie coś? - zapytał Harry, uśmiechając się na jej widok.
- Może – odparła Hermiona, podchodząc do niego.
    Usiadła obok, przy okazji dając mu buziaka.
- A to za co? - wyszeptał Harry, gładząc kciukiem jej policzek.
    W odpowiedzi znowu go pocałowała, tym razem znacznie dłużej. Wplotła dłonie w jego włosy, a on mocno zdziwiony objął ją w pasie. Trwali tak razem, wtuleni w siebie i niewidoczni dla świata. Razem mogli zrobić naprawdę wiele, do tego czuli się przy sobie wyjątkowo. Teraz wszystkie problemy gdzieś zniknęły, rozpłynęły się niczym we mgle. Życie było po prostu piękne, a oni nie chcieli marnować ani sekundy.
    W końcu Harry uśmiechnął się sprytnie, odsuwając się lekko od niej i patrząc jej w oczy.
- Hermiono, nie odpowiedziałaś mi na pytanie – powiedział cicho z udawanym wyrzutem w głosie.
- Naprawdę teraz chcesz o tym rozmawiać? - zapytała, ponownie się przybliżając.
- A dlaczego nie? Czuję, że to coś ważnego.
- To znaczy... Ja... - Sama nie wiedziała, jak to wyjaśnić. - Obiecałam, że nikomu nie powiem.
- Nawet mnie? - Chwycił ją za rękę, wodząc opuszkami palców po jej dłoni.
- Nawet tobie. - Hermiona nerwowo przełknęła ślinę. - Nic nie poradzę.
- Cóż, a ja właśnie miałem coś dla ciebie, ale skoro nie chcesz, to...
- I tak ci nie powiem, mały szantażysto.
- Mały? - Harry uniósł z rozbawieniem brew.
- No dobrze, może to nienajlepsze określenie... - zgodziła się.
- Możesz chociaż powiedzieć, czego dotyczy. Wtedy dotrzymasz obietnicy – dalej przekonywał chłopak.
- Harry, naprawdę nie powinnam. - Spojrzał na nią tymi zielonymi oczami, które zawsze przeszywały ją na wskroś i aż się wzdrygnęła. Spuściła wzrok i cicho powiedziała: - Chodzi o Carmen.
    Potter od razu się ożywił.
- Naprawdę? Co konkretnie?
- Konkretnie ci nie mogę powiedzieć i dobrze to wiesz. - Odgarnęła mu włosy opadające na czoło, przy okazji odsłaniając sławną bliznę. - Ale miałeś rację.
- Kogoś ma? - Ponownie uniósł brew. - Znam go? - Przytaknęła.
- Ale uwierz mi, nie chcesz wiedzieć, kto to. I na pewno ci nie powiem.
- Dobrze, już nie naciskam. – Uśmiechnął się. - Kiedyś w końcu i tak wszyscy się dowiedzą.
- Hmmm... - W tym momencie do Hermiony też to dotarło i lekki grymas pojawił się na jej twarzy. A co, jeśli zostaną wyśmiani? Reputacja Snape'a na pewno na tym ucierpi. Carmen o swoją nie dbała, więc tu nie było problemu. Największą przeszkodą był wiek i...
- O czym myślisz? - Harry tym razem objął ją ramieniem i pozwolił, aby oparła głowę o jego bark, wpatrując się w płomienie z kominka.
    Nie odpowiedziała, tylko musnęła wargami jego policzek, a on zaczął bawić się jej włosami.
Hermiona czuła jak przyjemne ciepło rozlewa się w okolicach jej klatki piersiowej, a ona sama nie marzy o niczym innym, jak sprawić, aby nikt ani nic nie przerwało tego momentu. W końcu Harry ponownie się uśmiechnął.
- To co, jednak nie chcesz nic dostać?
- To zależy, co tam masz – odparła zaczepnie.
    Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej mały, niebieski woreczek zaciągany na sznurek, po czym go jej wręczył. Hermiona oniemiała, gdy otworzyła sakiewkę.
- Harry, czy ty sobie ze mnie żartujesz? - zapytała, mierząc go zszokowanym wzrokiem.
- W tej chwili? Nie. - Tym razem wyszczerzył się w taki sposób, jak wtedy, gdy wracali przemoczeni z błoni po spontanicznym tańcu w deszczu. - Założyć ci?
    Pokiwała głową, bo nie mogła wydusić z siebie ani słowa więcej. Harry chwycił złoty łańcuszek i zapiął go z tyłu szyi dziewczyny. Ona dalej wpatrywała się w błyszczący napis You rock my world wygrawerowany na wisiorku w kształcie... zamkniętej książki.
- Podoba ci się?
- B-bardzo. Naprawdę.
- Otwórz go – zachęcił.
    Hermiona delikatnie uchyliła "okładkę" i zobaczyła w środku ich wspólne zdjęcie. Chyba robiła je Ginny w te wakacje, zaraz po tym, jak Harry próbował wsadzić ją na miotłę. Oboje byli rozczochrani, ale uśmiechali się. Chłopak odruchowo ją objął, a ona miała lekkie rumieńce na twarzy.
- To... to jest piękne. - W jej oczach zalśniły łzy.
- Więc dlaczego płaczesz? - zapytał z rozbawieniem. - Pomyślałem, że skoro już idziemy na ten bal, to przyda ci się ładny naszyjnik – oznajmił dumnie i mrugnął.
- Sam wybierałeś? - Na twarzy dziewczyny malowało się zaciekawienie.
- Cóż... Sam wpadłem na pomysł. Chciałem, aby był w kształcie serca, ale Carmen stwierdziła, że to zbyt trywialne i...
- Zaraz. Dogadałeś się z Carmen?!
- Dla ciebie wszystko – odparł zadowolony z siebie. - Czasami nawet idzie z nią wytrzymać.
- Trochę częściej też, wiesz...?
    Ponownie się przytulili, chwytając chwilę oddechu przed czekającym ich tygodniem. W końcu Hermiona zrobiła się senna. Harry delikatnie ją objął i pozwolił, aby położyła mu głowę na kolanach, przy okazji eksponując łańcuszek. Nie mogła oderwać od niego swojego zmęczonego wzroku. Dopadł ją smutek, gdy przypomniała sobie o zbliżającej się wojnie. Bała się. Mieli coraz mniej czasu i to ją przerażało. Bardzo.
- Harry...? - wyszeptała.
- Tak?
- Obiecaj mi, że zawsze będziemy razem. Cokolwiek się stanie – rzuciła melancholijnie.
- Mogę ci zagwarantować to i jeden dzień dłużej – odparł poważnie i nachylił się, całując ją w czoło.
- Naprawdę cię kocham. Nie chcę, aby to się skończyło.
- Nie skończy się, kotek. Uwierz mi.
- Czy to był jakiś przytyk do Eliksiru Wielosokowego w drugiej klasie? - zapytała z rozbawieniem.
- Przecież miałaś ładne te wąsy. Ogon też był w porządku – zauważył, a Hermiona dała mu kuksańca w żebra.
- Ja przynajmniej nie straciłam wszystkich kości w ręce!
- Przez to byłem przecież elastyczny.
- Chodźmy może już spać, co? Bo wymyślasz same głupoty, hipogryfku.
- Mam cię nazwać sklątką?
- Twój wybór, ale wtedy nie waż się do mnie podchodzić i...
    Uciszył ją krótkim pocałunkiem i lekko podniósł do góry.
- Zawsze mogę użyć zachęty. - Poprawił okulary.
- Tylko byś spróbował.

***

    Szła korytarzem, a jej bose stopy dotykały zimnej posadzki. Gdzieś w oddali słyszała kapanie wody i pohukiwanie sowy, co było dość dziwne – w końcu nadal przebywała w Hogwarcie. Inną anomalią okazało się to, że nie wiedziała, gdzie konkretnie się znajdowała. Po prostu szła, do przodu.
Obróciła głowę, chcąc sprawdzić, skąd przyszła, ale nie znalazła żadnych znaków szczególnych. Nic, zwyczajna pustka korytarza. Postanowiła iść ponownie naprzód, ale gdy tylko spojrzała przed siebie, zobaczyła zmieniony obraz. Nagle stała w jakimś starym, zakurzonym pomieszczeniu, a na trzech rozwalonych regałach pod ścianą leżały stosy książek. Podłogę przykrywała szara wykładzina, już mocno wytarta i zniszczona. W oknach nie wisiały firanki, jedynie strzępki czarnych kotar. Na poobijanym stoliku kawowym paliła się świeca.
    Niepewnie rozglądała się dookoła, lecz nie było nigdzie wyjścia, a przez okna nic nie widziała, nie dało się też ich otworzyć ani wybić. Pułapka?
- Jesteś wreszcie – dobiegł ją zimny głos. Wysoki mężczyzna dosłownie jakby wyszedł ze ściany, a właściwie się wytopił z niej.
- A gdzie mogłabym być? - zapytała zdziwiona. - Stąd nie da się wyjść.
- Ta twoja niezwykła spostrzegawczość zawsze mi się podobała.
- Moja... CO? Snape, oszalałeś?
- Carmen, daj spokój. Niby dlaczego się na ciebie rzuciłem w bibliotece? - Odsłonił zęby w sarkastycznym uśmiechu. - Nic nie poradzę, że tak na mnie działasz – oznajmił i rozłożył ręce w geście bezradności.
- Ja śnię, tak? To sen?
- Za szybko zgadłaś – burknął Snape i zmarszczył czoło, po czym usiadł na krześle, które nagle się zmaterializowało. - Zepsułaś mi zabawę, Car.
- To jest naprawdę chore.
- Przecież miałem mówić do ciebie po imieniu.
- Nie ty. Prawdziwy Severus.
- Oj, też mi różnica. - "Mistrz Eliksirów" okrył się szczelniej peleryną w dowód dezaprobaty. - To ja cię tu nazywam boginią, a ty mi się tak odpłacasz?
    Carmen się załamała.
- Mogę przestać śnić? Chyba się czegoś nawdychałam w tej bibliotece i...
- Jakie lubisz piosenki? - zapytał znienacka mężczyzna i uśmiechnął się perfidnie.
- Ja? No... Michaela Jacksona, skrzypce... Różnie. A czemu pytasz?
    Brunet podniósł się z krzesła, aby zaraz upadł na podłogę. Teraz klęczał na kolanach i patrzył jej prosto w twarz.
- Nie znam nic takiego!
- No i? - zapytała z niepokojem Carmen. Chyba będzie miała traumę.
- "NO I?" Zasługujesz na serenady pod oknem, na pieśni wieczyste, na ukoronowanie twojej wspaniałości, na...
- Merlinie, uratuj mnie.
- Merlinie! Nazywasz mnie Merlinem, bądź moją Roweną! Kocham cię, kochanie moje. Kocham cię, kochanie moje, bo...
Odbiło mi. Ja mam halucynacje.
- Dziękuję za komplement – ucieszył się profesor. - Zaprawdę, wyglądam jak najprawdziwsza halucynacja. Proszę, zwróć uwagę na mój profil w świetle księżyca.
    "Snape" wszedł w słup księżycowego światła, które pojawiło się znikąd i chciał coś jeszcze dodać, ale Brown przerwała mu.
- Zamknij się i spraw, żebym się przebudziła!
- Dobrze, dobrze, mogę milczeć! Ale tylko to. Będę milczącą halucynacją. - I zamilkł.
- Chociaż trochę lepiej – mruknęła pod nosem, a mężczyzna nadstawił bacznie uszu. - Nie wiem, jak się mam stąd wydostać, ale powiem ci jedno: ta dedykacja w twojej książce brzmi jak jakieś wyznanie miłosne! I to do... do Dumbledore'a! Chcesz mi coś powiedzieć? - Już otwierał usta, ale Carmen mu pogroziła palcem. - Mam nadzieję, że nie. Dobrze. Zakładam, że mimo wszystko jesteś tylko moim chorym wyobrażeniem i mogę ci coś niecoś powiedzieć, skoro i tak tu utknęłam. - Obrzuciła niechętnym wzrokiem ściany i zauważyła w rogu sufitu pleśń. - Niedawno przyznałam się Hermionie, że coś do prawdziwego Snape'a jednak czuję. I teraz mam kłopot, bo on na pewno mnie nigdy nie pokocha.
    Dziewczyna usiadła na opuszczonym krześle i zaczęła masować sobie skronie.
- To jest trudne. Bardzo trudne. Gdy zmieniłam szkołę, byłam przerażona. Bałam się, że nikogo już nie pokocham, że coś nieodłącznie przestało być częścią mnie i już nie jestem zdolna do głębszych uczuć. Żaden chłopak mi się nie podobał, żaden. Zaczęłam się załamywać, to było tak, jakbym coś nieodwracalnie straciła. I nagle uświadamiam sobie, że Snape jednak mnie... pociąga i jest w nim coś takiego, co daje mi spokój i dziwne uczucie w środku. Z jednej strony się cieszę, bo okazuje się, że jednak nie jestem nieczułą maszyną, tylko coś tam we mnie drga. Jednocześnie uświadomiłam sobie, że to znacznie komplikuje sprawę. Sprawy. Nie jest to beznadziejne, bo przynajmniej z nim przebywam, znam go, ale z drugiej strony... Nie mam pojęcia, co robić dalej. Przynajmniej jasne jest, że Jack doszczętnie mnie nie zniszczył.
- Zupełnie jasne – potwierdził mężczyzna, zapominając, że obiecał być milczącą halucynacją. - Teraz twoja myśl przewodnia jest dla mnie całkiem oczywista. Cóżeś rzekła, Car? - zwrócił się do teraz milczącej Gryfonki.
- Powiedziałam – odparła, cedząc słowa – że warto by cię utopić.
- Więcej miłosierdzia, kochanie – rzekł. - Nie podsuwaj sobie takiej myśli. Możesz mi wierzyć, że co noc ukazywałbym ci się w takim samym księżycowym blasku i kiwałbym na ciebie palcem, i przyzywałbym cię do siebie. Jak byś się wtedy czuła, Car?
    Dziewczynie coś zaświtało w głowie i zaczynało nabierać wyraźnego kształtu. Uśmiechnęła się pod nosem, a "Snape" spojrzał na nią z niemym uwielbieniem.
- Utop się – rozkazała. - To mój sen, więc się utop.
    W tym momencie mała fala tsunami wlała się do pokoju, zalewając bruneta litrami słonej wody, lecz nie mocząc nawet nitki w stroju Carmen. Po chwili ciecz zniknęła, wraz z całym pomieszczeniem, a dziewczyna obudziła się zdyszana w swoim łóżku w dormitorium.
    Popatrzyła na łóżko Hermiony i stwierdziła, że ta już smacznie śni. Upewniła się, że Parvati również leży w ramionach Morfeusza. Po chwili wytchnienia obróciła się na drugi bok i mruknęła pod nosem:
- Kocham cię, Severusie Snape.

14.3.14

45. Kilka czuć

"Ile razem dróg przebytych? 
Ile ścieżek przedeptanych? 
Ile deszczów, ile śniegów 
wiszących nad latarniami? 

Ile listów, ile rozstań,
ciężkich godzin w miastach wielu? 
I znów upór, żeby powstać,
i znów iść, i dojść do celu. 

Ile w trudzie nieustannym 
wspólnych zmartwień, 
wspólnych dążeń? 
Ile chlebów rozkrajanych? 
Pocałunków? Schodów? Książek?

Twe oczy jak piękne świece, 
a w sercu źródło promienia. 
Więc ja chciałbym twoje serce 
ocalić od zapomnienia."
- Konstanty Ildefons Gałczyński, "Pieśń III"


    Severus szedł szybkim krokiem przez korytarz. Było tuż przed ciszą nocną i wokół słychać było tylko uderzenia jego butów o posadzkę. Nawet poskromił swoją nieśmiertelną pelerynę, żeby nie wydawała odgłosu przy falowaniu.
    Jeszcze trochę owładnięty mocą alkoholu nadal trwał przy swoim, że to nie była jego wina. Nie była i koniec tematu. Za to stwierdził, że naprawdę było warto. Zwłaszcza, gdy przypomniał sobie jej ciepłe wargi, jej zapalczywość i ten błysk w oczach...
    Jednocześnie trochę się załamał. Brown zdecydowanie nie była normalną osobą. Nie była, bo eksperyment (chociaż w jego umyśle wyraźnie dźwięczało słowo randka) udał się, co uznawał za niemożliwe. No bo która normalna dziewczyna ucieszyłaby się z jazdy na motocyklu?! A może to czasy się zmieniły? Raczej nie, bo prawie codziennie mdliło go od uczniowskich par chodzących wszędzie za ręce. Wiedział też, że większość oczekuje kolacji, kwiatów i tego typu rzeczy. A on po prostu nie mógł tego znieść.
    Dlatego swój pomysł uznał za niezły – jeśli widziała w nim rycerza na białym testralu, to spotkanie w Grecji miało jej uświadomić, że nim nie jest. Ale ona najwyraźniej się cieszyła!
    Miał coraz gorsze przeczucia. Uczucia. Wahał się. To nie było normalne. Severusie Snape, to nie jest normalne!
    Chociaż już dawno powinien pogodzić się z tym, że nic w jego życiu nie jest zwyczajne. Szpiegostwo? Pewnie. Głupi uczniowie? Jasne! Uwiedzenie biednej młodej dziewczyny? Wydawało mu się, że to już za wiele...
    Nie był pewien. Wiedział, że w jakiś sposób chce troszczyć się o tę nastolatkę, w końcu często miło spędzali czas, również rozmawiając. Była inteligentna, piękna, wielu młodych chłopaków zwracało na nią uwagę i mogła mieć każdego. Więc dlaczego wybrała jego?
    Bratnie dusze. No tak, prawie zapomniał. Ale przecież mogliby żyć bez siebie...
    Żyłeś bez niej. I byłeś nieszczęśliwy, podpowiadał jakiś głosik wewnątrz Snape'a.
    Widać taki mój los. Ale ona...
    Ona też miała problemy i dobrze o tym wiesz. Nie możesz po prostu dopuścić do siebie myśli, że komuś na tobie zależy, że ktoś chce być z tobą bez względu na to, jaki jesteś. A może właśnie dlatego.
    Znalazłaby kogoś, na pewno. Jest tyle miliardów ludzi na świecie, tyle czarodziejów... Trafiłaby na kogoś odpowiedniego. W końcu bez sensu jest sądzić, że istnieje tylko ta jedna jedyna osoba akurat stworzona dla nas i...
    Masz rację, ale wy jesteście wyjątkiem. Fenomen dusz był badany przez kilkanaście stuleci, zaczęło się od Greków. Zdarzają się ludzie, którzy po prostu muszą się spotkać. Tak było z wami. Twierdzisz, że przeznaczenie jest bez sensu? A co sam robisz? Użalasz się tyle lat nad Lily, która nie żyje, nie wróci. Nawet nie była tak naprawdę twoja. A teraz trafiła ci się osoba, która najprawdopodobniej cię kocha, a ty zamierzasz wszystko zepsu...
ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął Severus, łapiąc się za głowę. Echo poniosło jego głos dalej, zwielokrotniając go. Nawet nie obawiał się, że ktoś coś usłyszy. Miał tego wszystkiego dość. To wszystko było zbyt...
- Tak młody wiek, a już wariujesz? Niedobrze, naprawdę – dobiegł go czyjś głos, lecz nie dostrzegł nikogo w pobliżu. Czyżby omamy słuchowe? - Pożyj kilka stuleci, to dopiero męka.
    Przetarł oczy i zamrugał parę razy. Dostrzegł na końcu korytarza zarys sylwetki. Mężczyzna opierał się nonszalancko o framugę drzwi, spoglądając na niego z pogardliwym uśmiechem.
- Co tu robisz, Collins? - warknął Mistrz Eliksirów. - Jest coś, o czym nie wiem?
- Mam dyżur – odparł lekko wampir. W chwilę później błyskawicznie znalazł się przy rozmówcy i zmierzył go wzrokiem. - Ważniejsze pytanie: co ty tutaj robisz? - zapytał, wdychając powietrze i pociągając nosem.
- Nie twój interes – rzucił Severus, okrywając się szczelniej swoimi szatami i próbując ominąć przeszkodę.
- Piłeś – stwierdził Barnabas.
- Mam prawo.
- Masz – przytaknął nosferatu, wodząc wzrokiem za powoli idącym Snapem. - Co innego się tyczy twojej Gryfonki...
    W jednej chwili mięśnie Mistrza Eliksirów stężały, twarz napięła się, a jego ręce pod wpływem adrenaliny bez trudu chwyciły wampira za gardło, przyszpilając go do ściany. Barnabas warknął głośno, obnażając długie, białe kły i wpatrując się w mężczyznę z nienawiścią. Czarna różdżka dotknęła jego gardła.
- Z tego, co wiem, ty też masz swoją Gryfonkę, Collins.
- Jest jeden problem, Severusie. Ja działam na zlecenie Czarnego Pana. - Barnabas ponownie obnażył kły, tym razem w uśmiechu.
- Skąd wiesz, stworze nocy? Może mam tajną misję? Może właśnie wplątujesz się w coś, co zgubi cię na wieki...
- Daj spokój, Severusie. Widzę strach. Widzę go w twoich oczach i czuję go wyraźnie. Boisz się o nią.
- Nie masz prawa, aby o niej mówić. - Snape mocniej przycisnął różdżkę do białej skóry Collinsa.
- Ależ mylisz się, mój drogi. Mam do tego absolutne prawo – kontynuował lekkim tonem Barnabas. - Czarny Pan może się przecież przez przypadek dowiedzieć o twoim sekrecie, a wtedy nie będzie zadowolony.
- Tak samo, jak nie będzie zadowolony z twoich postępów – perfidnie odparł Mistrz Eliksirów. - Słyszałem, jak go okłamywałeś. Cały czas to robisz. Po co? Bo jesteś zbyt dumny, aby przyznać, że twoja misja cię przerosła! Nie przerywaj mi! Twierdzisz, że owinąłeś sobie Granger wokół palca, a tak naprawdę to ona cały czas łazi z Potterem i tylko z nim! Jesteś dla niej nikim, Collins, i tak już będzie zawsze!
    W tym momencie Barnabas ponownie warknął i pchnął Snape'a na posadzkę. Lewą ręką chwycił jego różdżkę, przystawiając mu do gardła, a prawą złapał go mocno za włosy, odchylając głowę w ten sposób, aby na niego patrzył.
- I co, Snape, role się odwróciły? Jesteś nikim – powiedział, patrząc mu w oczy. - Mógłbym cię teraz wyssać i nic byś nie zrobił. Mógłbym z tobą zrobić, co tylko bym chciał i nikt by mnie nie powstrzymał.
- Nie możesz – wycharczał Severus, próbując złapać oddech. - Nie możesz, bo Czarny Pan byłby wściekły, gdyby stracił swojego najlepszego szpiega. Szpiega, któremu ufa Dumbledore.
- Niewykluczone, ale już nie wchodziłbyś mi w drogę!
- Mam dotknąć Mrocznego Znaku, Collins? Mam sprawić, aby to Czarny Pan rozwiązał nasz spór? TEGO CHCESZ? - wrzasnął Snape, a Barnabas skrzywił się z niesmakiem. Owszem, był potężny, ale Voldemort jednak... też miał siłę.
- Ani słowa o Granger, dobrze ci radzę – powiedział cicho wampir, oddając mu różdżkę i ruszając w stronę swoich komnat. - I dbaj o swoją Gryfonkę, tak tylko mówię.
- Wzajemnie, Collins, braciszku. - Snape wstał, wygładził szatę i skierował się do lochów. - Do zobaczenia w piekle, bestio.

***

    Hermiona stała osłupiała.
- Dobrze się czujesz? - zapytała Car, patrząc na nią zbolałym wzrokiem.
    Nie odpowiedziała. Przed chwilą Brown opowiedziała jej od początku, jak to wszystko się zaczęło. Bratnie dusze? Poważnie? Ale to nauczyciel! I... i... Snape!
- Odezwiesz się w końcu, czy trzeba cię wysłać do Munga?
- Odzywam się.
- Aha, czyli żadnego komentarza? - zadrwiła brunetka.
- Komentarza? Carmen, mi tu prawie wzrok wypaliło, w głowie wszystko mi się miesza, a ty żądasz jeszcze komentarza?
- Właściwie to... tak. Chciałaś wiedzieć, to wiesz. A czego niby się spodziewałaś? - Dziewczyna rzuciła jej to dobrze znane spojrzenie Powinnaś-Wiedzieć-Ale-Nie-Wiesz-Bo-Nie-Jesteś-Mną.
- Hmmm... Może chłopaka w naszym wieku? Kogokolwiek. Może nawet dziewczyny. Wszystkiego, byle nie Snape'a. - Car westchnęła.
- Czy to aż tak dziwne?
- Bardzo. Ogromnie. Przedziwne.
- Więc raczej tego powinnaś się po mnie spodziewać. Myślisz, że wystarczy mi jakiś pierwszy lepszy półgłówek?
- Cóż, Jack... - zaczęła Hermiona.
- Jack to dupek, ale inteligentny. Wiele go nauczyłam, teraz już niestety. Zna się na wielu rzeczach i zna moje słabości, lecz nie o tym teraz mówimy. - Westchnęła ponownie. - Chodzi mi o to, że potrzebuję kogoś, kogo ciągnie do wiedzy, rozumiesz? Powinnaś, ale cóż, wybrałaś Pottera i...
- Carmen!
- Dobra, pomińmy ten temat. W każdym razie to powinien być ktoś głodny wiedzy, inteligentny, nieprzeciętny. A gdy w wakacje dowiedziałam się o bratnich duszach... Marzyłam, aby coś takiego mnie spotkało. Dziwnym trafem spełniło się i już na uczcie powitalnej wiedziałam, że to on.
- Pamiętam, spytałaś mnie właśnie o Snape'a – zauważyła zdumiona Hermiona.
- Nareszcie zaczynasz rozumieć. - Car trochę się udobruchała. - Obserwowałam go, a potem...
- Proszę cię, nie kończ – jęknęła żałośnie Granger. - Naprawdę nie chcę znać szczegółów.
- Nie zamierzam ci ich zdradzać – stwierdziła Brown i spojrzała w oczy Hermiony w taki sposób, że ta aż się zarumieniła. - Chyba, że bardzo chcesz wiedzieć. Lub mnie zdenerwujesz.
- To znaczy, że wy... Wy... - Dziewczyna przewróciła oczami i ze zniecierpliwieniem kiwnęła głową. - Ja pieprzę.
- Słucham? Czy ty właśnie przeklęłaś? - Na jej twarzy widać było wyraźne zaciekawienie.
- Myśl, że Snape... Ugh! I to z tobą... Merlinie, mam zbyt żywą wyobraźnię.
    Carmen nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, zwijając się i padając na podłogę. Hermiona nigdy wcześniej jej takiej nie widziała, nigdy też nie sądziła, że coś może wywołać taki niesmak w jej ustach.
- Uspokoisz się wreszcie? Jesteśmy w bibliotece – stwierdziła Hermiona po pięciu minutach.
- I co z tego? I tak nikogo tu nie ma. - Brown powoli zaczęła wstawać. - Lepiej mi pokaż tę książkę.
- Trzymaj. Tylko po co ci ona?
- Nie twoja sprawa – odparła trochę ostrzej niż zamierzała. Jednocześnie przez chwilę gładziła palcami okładkę i wielkie litery, wpatrując się z zafascynowaniem w tom.
- Od teraz raczej moja. Mów.
    Ale dziewczyna jej nie słuchała – otworzyła książkę na stronie tytułowej. Zupełnie jakby badała każdy znak, każdy ślad druku na papierze. Hermiona zdumiona patrzyła, jak wyraz brązowych oczu Carmen zmienia się. Nie było tam już zwyczajowej arogancji czy lekceważenia, lecz coś dobrego. Coś, co niedawno już widziała i nie potrafiła tego rozgryźć. Czyżby to było coś więcej?
    Jednym zwinnym ruchem wyrwała książkę z rąk przyjaciółki i zaklęciem wysłała ją wgłąb biblioteki. Car patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami i wyraźnym poczuciem straty wymalowanym na twarzy.
- Dlaczego to zrobiłaś? - wypaliła zrozpaczona.
- Powiedz mi, o co chodzi – zażądała Hermiona.
- Nie mogę.
- Możesz.
- Nie mogę! - powtórzyła Carmen i ukryła twarz w dłoniach.
- Ej, spokojnie. - Hermiona podeszła do niej i złapała ją za ręce. - Oddam ci ją, jak odpowiesz mi na parę pytań, dobrze?
- Zaczynasz się uczyć. - Brown uśmiechnęła się lekko.
- Wiem. Nieważne, po co ci ta książka. Chcę wiedzieć jedno: jaka jest naprawdę relacja twoja i... Snape'a?
    Cisza. Może dlatego, że Car zatkało i nie wiedziała, co powiedzieć? Albo po prostu sama nie miała o tej kwestii pojęcia. Jedno było pewne – to dość krępująca kwestia. Jednak po dłuższej chwili stwierdziła, że musi się odezwać.
- Sądzę, że mogę mieć kilka... czuć.
- Czuć? Masz na myśli... uczuć? - zapytała trochę rozbawiona Hermiona.
- Nie przesadzajmy. To raczej coś jak... - Car poruszyła dłońmi, jakby chciała coś pokazać, lecz w końcu zrezygnowała. - Uczucie. Cholera.
- Hahaha!
- Zadowolona? - warknęła Brown. - Odzyskam książkę?
- Carmen się zakochała! Carmen się zakochała! - powtarzała Granger, ruchem ręki sprawiając, że księga wróciła do właścicielki.
- Możesz się przyciszyć? I nikomu nic nie mów, bo...
- Tak, tak, wiem. Nie wyjdę z tego żywa. A może teraz już chodźmy? Jest późno i...
- Och, pannie prefekt nagle tyle ważnych rzeczy się przypomniało? - zakpiła Car, idąc w stronę wyjścia.
- Ile my tu siedziałyśmy? Harry na pewno się martwi i...
- Hermiona się zakochała! Hermiona się zakochała! - Carmen zaczęła ją parodiować.
- Przecież wiesz to od dawna.
- Masz rację. To wcale nie jest takie fajne.
- Carmen się zakoch...
- Nie denerwuj mnie.
- Przesadzasz.
- Nie. Nie jestem profesor Sprout.
- Jakie to oryginalne!
- Nie skomentuję twojej głupoty.
- Przejmujesz nawyki od Snape'a.
- Dziękuję.
    Rozmawiały dalej w tym tonie, póki nie dotarły do Grubej Damy, która przymknęła oko i wpuściła je, gdy Carmen oznajmiła, że miały ważne sprawy do załatwienia z nauczycielem eliksirów. W międzyczasie Hermiona nie mogła powstrzymać się od śmiechu, co obraz skwitował dziwnym spojrzeniem. Gdy weszły, Brown od razu popędziła do dormitorium z książką w dłoniach, a Granger rozejrzała się po pustym pokoju – nie było tu nikogo.
    Nikogo, oprócz Harry'ego.

7.3.14

44. W bibliotece

"No matter how it starts it ends the same
Someone's always doing someone more
Trading in the passion for that taste of pain
It's only gonna happen again

And though I'm trying not to look in your eyes
Each time I do they kind of burn right through me
Don't want to lay down in a bed full of lies
And yet my heart is saying come and do me
Now we're just a web of mystery
A possibility of more to come

I'd rather leave the fantasy of what might be
But here I go falling again!

It's the fallin' in love that's makin' me high
It's the being in love that makes me cry cry cry
It's the fallin' in love that's makin' me high
It's the being in love that makes me cry cry cry
All night... all night!"
- Michael Jackson, "It's The Falling In Love"




- Jestem kompletnie wykończona – wyrzuciła z siebie Carmen, rzucając się na łóżko w dormitorium.
- Byłabyś bardziej, gdyby nastąpił kolejny atak – zauważyła Hermiona.
- Nie nastąpiłby. Przecież Potter dzisiaj nie grał, a to na nim zależy Voldkowi.
- W tych sprawach mogłabyś być trochę bardziej poważna...
- Bo? - Brown uniosła się na łokciach i spojrzała krytycznym wzrokiem na dziewczynę.
- Bo tu chodzi o coś więcej, niż tylko zepsuty mecz!
    Chwilę wcześniej wróciły z meczu Hufflepuffu ze Slytherinem, po miesiącu spokoju Dumbledore zdecydował, że mogą znowu grać. Zaostrzyli jedynie środki ostrożności. Nie trzeba dodawać, kto wygrał, chociaż Gryfoni naturalnie i tak kibicowali Puchonom. Doprowadziło to do głośnych okrzyków i nawet sprzeczek ze Ślizgonami, stąd zmęczenie Carmen, która dość mocno... zaangażowała się w całą sprawę.
    Zapadła cisza, przerwana nagle przez Hermionę.
- Idziesz na ten cały bal? - zapytała, jakby od niechcenia. W rzeczywistości ciekawość aż ją zżerała od środka i przez to nie zamierzała się na nią gniewać. A Car to widziała.
- Tak. Nie. Może. Nie wiem. - Dziewczyna widocznie postanowiła wymienić wszystkie opcje, aby Granger sobie wybrała.
- A konkretniej? - Hermiona nie zamierzała odpuścić.
- A konkretniej... - Wzrok Carmen jakby zaszedł na chwilę mgłą, a potem nagle się ożywiła, chyba sobie coś przypomniała. - Muszę iść do biblioteki.
- Co... Co? - Brunetka czuła się nieźle skonfundowana, ale nie doczekała się odpowiedzi. Za to Brown już wstała z łóżka i zmierzała do drzwi dormitorium. - Mogę iść z tobą?
- Jak chcesz.
    Nie czekając ani chwili dłużej, Hermiona poderwała się na nogi, chwyciła kilka książek, które miała do oddania i ruszyła za koleżanką. Przeszły szybko przez Pokój Wspólny, gdzie napotkały Harry'ego, który spojrzał na nie ze zdziwieniem, a ona cicho mu odparła, że wszystko wyjaśni później. Wzruszył ramionami i powrócił do rozmowy z Ronem.
    Tymczasem Carmen zupełnie jakby wypiła przed chwilą Eliksir Energii – Hermiona nie mogła za nią nadążyć, trzymając niepewnie "Historię trzeciego pokolenia Inków według Rabanabasza Collinsa Pierwszego" i "Magię z zaświatów – sprawdź, zobacz, zapomnij". Gdy były już niedaleko, zdecydowała się poruszyć zasadniczą kwestię.
- Co cię nagle wzięło na bibliotekę? Nie chodzisz tam za często.
    Od razu zauważyła, że Gryfonka uwielbia książki, ale nie miała pojęcia, skąd je bierze – sama pani Pince widziała ją może ze dwa razy. To wszystko wydawało się Hermionie coraz dziwniejsze i stwierdziła, że już długo nie wytrzyma – musi się dowiedzieć prawdy. Koniecznie.
- "Historiozofia pradziejów magicznych ze szczególnym uwzględnieniem mikstur uzdrawiających". Szukamy tej książki – zakomunikowała jakby nigdy nic Car i otworzyła wielkie drzwi biblioteki.
    Od razu owionął je przyjemny zapach starych pergaminów i atramentu przemieszanych z kurzem. Dla Granger był to najmilszy narkotyk, jaki ktokolwiek mógł kiedykolwiek wynaleźć. Wciągnęła powietrze z lubością i odesłała machnięciem różdżki swoje tomiszcza na miejsce. Była miło zaskoczona, gdyż prawdopodobnie nikogo oprócz nich tutaj nie było – zasługa dzisiejszego meczu. Poza tym kto by się przejmował pracą domową na poniedziałek w sobotę...?
- W którym dziale mam szukać? - zapytała w końcu. - Historia, filozofia, magomedycyna czy eliksiry?
- Właśnie dlatego jesteś mi potrzebna – absolutnie nie wiem – odparła poważnie Car i ruszyła w najdalsze zakamarki regałów.
    Hermiona rzuciła okiem i już wiedziała, że zostały jej dwie ostatnie dziedziny. Z ciężkim westchnieniem, ale jednocześnie z iskierką nadziei w sercu skierowała się na prawo, aby przestudiować książki o eliksirach. Może jeśli pierwsza znajdzie ten tom, dowie się, dlaczego stał się nagle taki ważny? Wszystko było istotne. Jedno było pewne – na pewno nie zapomni takiego pokręconego tytułu.
    Tymczasem Carmen udała się prosto do działu filozoficznego. Nerwowo przejeżdżała palcami po tytułach. Dopiero w dormitorium przypomniała sobie, że obiecała sobie przeczytać tę książkę, chciała jeszcze bliżej poznać umysł autora. Chciała być zaskoczona, cokolwiek. Miała jedynie nadzieję, że Hermiona nie skojarzy faktów.
    Coraz szybciej przeszukiwała wzrokiem półki, lecz niestety nic nawet nie przypominało tego, czego szukała. Zagryzła wargi, wsłuchując się w panującą wszędzie ciszę. W końcu zrezygnowana udała się do kolejnego działu. Historia bardziej ją interesowała i tu pokładała większe nadzieje. Jej palce ponownie dotknęły grzbietów skórzanych okładek i rozpoczęły swoją wędrówkę.
    "Kolumbowska teoria świata", "Grecy, dyski, mydło", "Sphinks i tajemnica braku nosa", "Rozpruwacz, Rozpruwacz i Kuba", "Dorożkami wiktoriańskiej Anglii"... Nie o to chodziło.
    Zdenerwowana przesuwała się coraz szybciej, aż w końcu coś ją zatrzymało. Było to coś twardego i trochę ciepłego. Przerażona nagłym kontaktem, spróbowała odskoczyć, ale czyjeś ręce chwyciły ją za ramiona, a potem zasłoniły usta.
- Cicho, wariatko! - dobiegł ją znajomy głos. Zbyt znajomy. Speszona podniosła wzrok wyżej i ujrzała to, czego się spodziewała. A raczej kogo.
- Cholera, wystraszyłeś mnie! - Wyrwała się z uścisku.
- Inaczej mam na imię, Brown – oznajmił z lekkim rozbawieniem Snape.
- Co ty tu robisz?! Ktoś może nas zobaczyć... - zaczęła Car, ale skończyła, gdyż mężczyzna skutecznie ją uciszył.
    Przysunął się mocno do niej, co sprawiło, że praktycznie uszło z niej powietrze. Błyskawicznie poczuła jego chłodne wargi na swoich, odrobinę cieplejszych. Odruchowo zarzuciła mu ręce na szyję, jeszcze bardziej się przybliżając. Mruknęła cicho, gdy jego język musnął jej, a potem brutalnie rozpoczął dziki taniec. Nie mogła się opanować i obiema dłońmi jeszcze mocniej przycisnęła od tyłu jego głowę, przy okazji mierzwiąc mu włosy. Czuła, jakby ogromny płomień palił ją od środka, tak bardzo go pragnęła. Jeszcze chwila i nie wytrzyma, musiała się opanować. Leniwie oderwała się od niego, a on warknął, ponownie się przysuwając.
- Przestań... Proszę – powiedziała, wpatrując się w jego czarne jak noc tęczówki. Zaraz chyba się rozpłynie.
- Dlaczego, Brown? Dlaczego...? - zapytał jedynie, na chwilę znowu łącząc ich wargi, ona jednak dzielnie się powstrzymywała.
- Bo ktoś nas... zobaczy – odparła, oblizując powoli wargi. Po chwili zaczęła trochę bardziej myśleć racjonalnie. - Piłeś?
- Troszeczkę – przyznał niechętnie Snape. - Ale tylko kieliszek z moim chrześniakiem na uczczenie zwycięstwa w meczu. - Uśmiechnął się triumfalnie, a jej się cholernie spodobał jego zapach przemieszany z alkoholem. Ten jeden, jedyny raz.
- Miałeś tego nie robić. Obiecałeś, Severusie.
- Oj, daj spokój, Brown. Naprawdę mogłabyś...
- Skończ. Z tą. Brown. Mam imię – wyszeptała, zbliżając swoją twarz do jego tak, że ich oddechy się teraz mieszały. Rzuciła przelotnie okiem na jego usta i utkwiła wzrok w oczach.
- Doprawdy? - Uniósł brew, jakby naśmiewając się z niej. Irytowało ją to, ale jednocześnie była ciekawa, co zrobi dalej z tym ich "zawieszonym" pocałunkiem. Ona jedynie mruknęła potakująco, czując, że już długo nie wytrzyma. - Skoro tak tego chcesz... Carmen. Carmen. Carmen. Carm...
    Przyzywana właśnie Carmen nie wytrzymała i przycisnęła się mocno do niego, wpijając się zmysłowo w jego usta. Po raz pierwszy spodobał jej się posmak alkoholu, który ją chyba też odrobinę zamroczył. Dotyk tych mimo pozorów aksamitnych warg przywodził jej na myśl powiew świeżego powietrza. Jak promyk słońca w ciemnym lochu.
    Popchnął ją gwałtownie w kierunku regału tak, że musiała się złapać jednej z półek, aby nie upaść. Tego było za wiele, nie chciała stracić poczucia władzy, więc okręciła się tak, że zamienili się miejscami. Nie odrywając się od niego, całowała mocniej i szybciej, on nie był dłużny. Ogarnął ich szał zmysłów, zapomnieli o wszystkim. Jęknęła trochę głośniej, niż powinna, gdy poczuła dłoń Snape'a na swoim udzie. Instynktownie oplotła go nogą, zrzucając przy okazji kilka książek.

***

    Hermiona ze znudzeniem przeglądała ostatnie dwie półki w dziale eliksirów, gdy nagle jedna książka przykuła jej uwagę. Zamrugała. Tak, to było to. Chwyciła zdobycz w dłonie i zauważyła, że nie ma ona nawet dziesięciu lat. Musiała być całkiem niedawno wydana. Niepewnie oczyściła okładkę z kurzu, odsłaniając srebrne litery tytułu i zielono-czarną okładkę. Co dziwne, nie było autora. Powoli przeszła do strony tytułowej. To, co tam zobaczyła, sprawiło, że prawie krzyknęła i upuściła tom. Nie, to nie może być prawda. Wykluczone.

HISTORIOZOFIA PRADZIEJÓW MAGICZNYCH ZE SZCZEGÓLNYM UWZGLĘDNIENIEM MIKSTUR UZDRAWIAJĄCYCH

HOGWART, 1990

SEVERUS SNAPE
MISTRZ ELIKSIRÓW

ALBUSOWI, ZA WSZYSTKO I NA ZAWSZE

    Niby na co Carmen była książka jednego z nauczycieli? Owszem, lubiła eliksiry, ale takie nagłe zainteresowanie książką o tak pokręconym tytule? Tak nawiasem mówiąc, to tylko Snape mógł wymyślić coś tak chorego. Cztery dziedziny pomieszane ze sobą – chyba chciał, żeby nikt nigdy tego nie przeczytał. W innym wypadku nadałby jakąś sensowniejszą nazwę. Już "Grzybki w pradziejach" brzmiały bardziej zachęcająco.
    Nagle Hermiona usłyszała coś w rodzaju odgłosu spadających książek. Hałas? W bibliotece? Musiała to sprawdzić. Szybko zatrzasnęła... dzieło nauczyciela i wyjrzała zza regału. Nikogo tu nie było. Ruszyła dalej i gdy nadal nic nie słyszała, postanowiła poszukać Carmen. Potrzebuje wyjaśnień. Po co jej ta książka?
    W umyśle Hermiony kiełkowała pewna myśl, ale stwierdziła, że jest kompletnie niedorzeczna. I bezsensowna. Dlatego lepiej skupić się na czymś innym.
    Nie znalazła jej w dziale filozoficznym, więc skierowała się do historycznego, który był niedaleko. Już miała wejść w rząd szaf, gdy dobiegł ją dziwny odgłos. Dziwny i bardzo niepokojący. Zaraz... Tam miała być Carmen? A skoro tak to...
    Hermionie zrobiło się niedobrze, gdy usłyszała jej jęk. Dwa przyspieszone i głośne oddechy sprawiły, że coś mocno przekręciło się jej w żołądku. Bała się, co zastanie za regałem, ale musiała to powstrzymać. No żeby tak bezcześcić książki?!
    Odetchnęła raz i drugi, po czym szybko wyjrzała za róg. Zaraz potem krzyknęła. Następnie usłyszała inny krzyk i głośne przekleństwa. A później upadła na podłogę.

***

- Co z nią zrobimy?
- Wiesz, mogę ją przenieść do Zakazanego Lasu i...
- Severus!
- To może pusta Komnata Tajemnic?
- Nie ma mowy.
- Tak wszyscy wychwalacie tę nadzieję, a jak przychodzi co do czego to...
- Zamknij się – warknęła Carmen.
- Zmuś mnie. Jakoś wcześniej nie miałaś nic przeciwko – zadrwił.
- Miałam, ale użyłeś perswazji.
- Ach, czyli to wszystko to moja wina? - zapytał Snape, krzyżując ręce na piersi.
- Czy to ja do ciebie przyszłam? Nie. - Carmen miała coraz bardziej rozwścieczoną minę, której już nawet nie starała się ukrywać.
- Specjalnie się nie broniłaś, Brown – rzucił oburzony.
- Och, wróciliśmy do Brown? A gdzie się podziało Carmen? - Swoje imię wymówiła w sposób, który go pariodował.
- Zniknęło, gdy tylko pojawiła się ona – prychnął i wskazał na Hermionę palcem.
- To moja przyjaciółka i jakbyś nie zauważył, nie dałeś mi nawet powiedzieć, że ona tu jest! - krzyknęła głośniej.
- Nie musiała tu ładować swojego kudłatego łba.
- Coś ty powiedział?
- To, co słyszałaś. Co zrobisz, Brown, rzucisz się na mnie? - Spojrzał na nią sugestywnie z drwiącym uśmiechem.
- Może. Mam czarny pas w baritsu.
- Nie wiedziałem.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- Kłamiesz.
- Przekonaj się.
- Chętnie... przejdziemy do mnie?
- Na dzisiaj ci raczej wystarczy – zauważyła Carmen, jednocześnie poprawiając włosy i wygładzając koszulę.
- Mi nigdy nie wystarczy, moja droga.
- Kłamiesz – stwierdziła, ponownie czując dziwne gorąco w przełyku.
- Jane – dobiegł ich głos z podłogi. - Hermiona Jane Granger.
- Obudziłaś się! - zawołała Brown i uklękła przy niej. - Bredzisz?
- Imię. Dla dziewczynki. Tak, jakbyście się zastanawiali.
- Majaczysz.
- I Harry dla chłopca. Albo Mike. Mike jest w porządku.
- Nieźle się walnęłaś w głowę, Granger – kwaśno zauważył Snape.
- Ja nie... - Dopiero teraz go zobaczyła po przebudzeniu i zaczęła panikować. Przecież to nauczyciel! Ale zaraz... To nie ona miała z nim romans, tylko jej współlokatorka... - Ja stanowczo ostatnio za dużo mdleję.
- Idź do uzdrowiciela, Granger. Może przy okazji zrobi ci coś z tymi zębami – rzucił mężczyzna. Teraz przesadził – Carmen spojrzała na niego tak zimno, że cud, iż jeszcze nie zamienił się w posąg.
- Severusie Tobiasie Snape – wycedziła. - Wyjdź.
- Słucham? - zakpił.
- Wersja dla niedosłyszących lub chorych umysłowo: tam kawałek dalej masz taki wielki prostokąt z czymś wystającym. To drzwi z klamką. Naciśnij klamkę, wyjdź i zamknij drzwi. Taka filozofia.
- A właśnie, czy to moja... - Chciał zapytać, wskazując na książkę obok siedzącej na podłodze Hermiony.
- Wyjdź. Do pokoju! - wykrzyknęła dziewczyna i pogroziła mu palcem.
- Czy ty każesz mi iść do pokoju? Dobra, dobra, już idę. Tylko nie próbuj tych sztuczek na mnie. No przecież idę, idę... Nie rób głupich rzeczy, jak zwykle zresztą – powiedział kąśliwie i wyszedł.
    Car odetchnęła i odwróciła się do Hermiony, która wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Po chwili przełknęła ślinę i głośno zapytała:
- Jak to się stało?




_____________________________________________
Historiozofia to filozofia historii.
Harry Potter - Book And Scroll