"Tak,
miłość połączyła nas w jednej chwili.
Wiedziałem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie,
gdyśmy znaleźli się, sami nie wiedząc jak i kiedy,
na nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla.
Rozmawialiśmy ze sobą, tak jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj,
jakbyśmy się znali od wielu lat.
Umówiliśmy się, że się spotkamy nazajutrz w tym samym miejscu,
nad brzegiem Moskwy, i spotkaliśmy się tam.
Przyświecało nam majowe słońce.
I niebawem ta kobieta potajemnie została moją żoną."
Wiedziałem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie,
gdyśmy znaleźli się, sami nie wiedząc jak i kiedy,
na nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla.
Rozmawialiśmy ze sobą, tak jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj,
jakbyśmy się znali od wielu lat.
Umówiliśmy się, że się spotkamy nazajutrz w tym samym miejscu,
nad brzegiem Moskwy, i spotkaliśmy się tam.
Przyświecało nam majowe słońce.
I niebawem ta kobieta potajemnie została moją żoną."
-
Michaił Bułhakow, "Mistrz i Małgorzata"
Za
oknami panowała ciemność, a na parapecie zalegała gruba warstwa
śniegu, który spadł w ciągu dnia. Szyby pokryła cienka warstwa
lodu, malując różnorodne wzory na szkle. Wrażenie potęgował
ogień płonący w kominku. Płomienie pozostawiały poświatę
wyraźnie widoczną na dywanie i fotelu, który tak często lubiła
zajmować. Światło bawiło się z cieniami w dziwną grę,
niezrozumianą przez nikogo innego. W ten właśnie sposób blask
padał na wytartą kanapę, na której siedział Harry.
Niby nic
zwyczajnego – wyglądał jak zwykle. Ale po tym, co Hermiona
dzisiaj przeszła w bibliotece i czego się dowiedziała, wszystko
wydawało jej się inne. Prawie każda rzecz jej zdaniem była lepszą
alternatywą od całowania Snape'a.
Na
dodatek stęskniła się za nim. Tak, to możliwe. Prawie cały mecz
byli razem, ale kibicowanie nie pozwala w spokoju spędzić razem
czasu. Ponadto cały poprzedni tydzień był przepełniony
sprawdzianami i zadaniami domowymi, a został im jeszcze przyszły.
Całe szczęście, że już ostatni w tym roku.
- Coś
późno wróciłyście. Knujecie coś? - zapytał Harry, uśmiechając
się na jej widok.
- Może
– odparła Hermiona, podchodząc do niego.
Usiadła
obok, przy okazji dając mu buziaka.
- A
to za co? - wyszeptał Harry, gładząc kciukiem jej policzek.
W
odpowiedzi znowu go pocałowała, tym razem znacznie dłużej.
Wplotła dłonie w jego włosy, a on mocno zdziwiony objął ją w
pasie. Trwali tak razem, wtuleni w siebie i niewidoczni dla świata.
Razem mogli zrobić naprawdę wiele, do tego czuli się przy sobie
wyjątkowo. Teraz wszystkie problemy gdzieś zniknęły, rozpłynęły
się niczym we mgle. Życie było po prostu piękne, a oni nie
chcieli marnować ani sekundy.
W końcu
Harry uśmiechnął się sprytnie, odsuwając się lekko od niej i
patrząc jej w oczy.
- Hermiono,
nie odpowiedziałaś mi na pytanie – powiedział cicho z udawanym
wyrzutem w głosie.
- Naprawdę
teraz chcesz o tym rozmawiać? - zapytała, ponownie się
przybliżając.
- A
dlaczego nie? Czuję, że to coś ważnego.
- To
znaczy... Ja... - Sama nie wiedziała, jak to wyjaśnić. -
Obiecałam, że nikomu nie powiem.
- Nawet
mnie? - Chwycił ją za rękę, wodząc opuszkami palców po jej
dłoni.
- Nawet
tobie. - Hermiona nerwowo przełknęła ślinę. - Nic nie poradzę.
- Cóż,
a ja właśnie miałem coś dla ciebie, ale skoro nie chcesz, to...
- I
tak ci nie powiem, mały szantażysto.
- Mały?
- Harry uniósł z rozbawieniem brew.
- No
dobrze, może to nienajlepsze określenie... - zgodziła się.
- Możesz
chociaż powiedzieć, czego dotyczy. Wtedy dotrzymasz obietnicy –
dalej przekonywał chłopak.
- Harry,
naprawdę nie powinnam. - Spojrzał na nią tymi zielonymi oczami,
które zawsze przeszywały ją na wskroś i aż się wzdrygnęła.
Spuściła wzrok i cicho powiedziała: - Chodzi o Carmen.
Potter
od razu się ożywił.
- Naprawdę?
Co konkretnie?
- Konkretnie
ci nie mogę powiedzieć i dobrze to wiesz. - Odgarnęła mu włosy
opadające na czoło, przy okazji odsłaniając sławną bliznę. -
Ale miałeś rację.
- Kogoś
ma? - Ponownie uniósł brew. - Znam go? - Przytaknęła.
- Ale
uwierz mi, nie chcesz wiedzieć, kto to. I na pewno ci nie powiem.
- Dobrze,
już nie naciskam. – Uśmiechnął się. - Kiedyś w końcu i tak
wszyscy się dowiedzą.
- Hmmm...
- W tym momencie do Hermiony też to dotarło i lekki grymas pojawił
się na jej twarzy. A co, jeśli zostaną wyśmiani? Reputacja
Snape'a na pewno na tym ucierpi. Carmen o swoją nie dbała, więc
tu nie było problemu. Największą przeszkodą był wiek i...
- O
czym myślisz? - Harry tym razem objął ją ramieniem i pozwolił,
aby oparła głowę o jego bark, wpatrując się w płomienie z
kominka.
Nie
odpowiedziała, tylko musnęła wargami jego policzek, a on zaczął
bawić się jej włosami.
Hermiona
czuła jak przyjemne ciepło rozlewa się w okolicach jej klatki
piersiowej, a ona sama nie marzy o niczym innym, jak sprawić, aby
nikt ani nic nie przerwało tego momentu. W końcu Harry ponownie się
uśmiechnął.
- To
co, jednak nie chcesz nic dostać?
- To
zależy, co tam masz – odparła zaczepnie.
Sięgnął
do kieszeni i wyciągnął z niej mały, niebieski woreczek zaciągany
na sznurek, po czym go jej wręczył. Hermiona oniemiała, gdy
otworzyła sakiewkę.
- Harry,
czy ty sobie ze mnie żartujesz? - zapytała, mierząc go
zszokowanym wzrokiem.
- W
tej chwili? Nie. - Tym razem wyszczerzył się w taki sposób, jak
wtedy, gdy wracali przemoczeni z błoni po spontanicznym tańcu w
deszczu. - Założyć ci?
Pokiwała
głową, bo nie mogła wydusić z siebie ani słowa więcej. Harry
chwycił złoty łańcuszek i zapiął go z tyłu szyi dziewczyny.
Ona dalej wpatrywała się w błyszczący napis You rock my world
wygrawerowany na wisiorku w kształcie... zamkniętej książki.
- Podoba
ci się?
- B-bardzo.
Naprawdę.
- Otwórz
go – zachęcił.
Hermiona
delikatnie uchyliła "okładkę" i zobaczyła w środku ich
wspólne zdjęcie. Chyba robiła je Ginny w te wakacje, zaraz po tym,
jak Harry próbował wsadzić ją na miotłę. Oboje byli
rozczochrani, ale uśmiechali się. Chłopak odruchowo ją objął, a
ona miała lekkie rumieńce na twarzy.
- To...
to jest piękne. - W jej oczach zalśniły łzy.
- Więc
dlaczego płaczesz? - zapytał z rozbawieniem. - Pomyślałem, że
skoro już idziemy na ten bal, to przyda ci się ładny naszyjnik –
oznajmił dumnie i mrugnął.
- Sam
wybierałeś? - Na twarzy dziewczyny malowało się zaciekawienie.
- Cóż...
Sam wpadłem na pomysł. Chciałem, aby był w kształcie serca, ale
Carmen stwierdziła, że to zbyt trywialne i...
- Zaraz.
Dogadałeś się z Carmen?!
- Dla
ciebie wszystko – odparł zadowolony z siebie. - Czasami nawet
idzie z nią wytrzymać.
- Trochę
częściej też, wiesz...?
Ponownie
się przytulili, chwytając chwilę oddechu przed czekającym ich
tygodniem. W końcu Hermiona zrobiła się senna. Harry delikatnie ją
objął i pozwolił, aby położyła mu głowę na kolanach, przy
okazji eksponując łańcuszek. Nie mogła oderwać od niego swojego
zmęczonego wzroku. Dopadł ją smutek, gdy przypomniała sobie o
zbliżającej się wojnie. Bała się. Mieli coraz mniej czasu i to
ją przerażało. Bardzo.
- Harry...?
- wyszeptała.
- Tak?
- Obiecaj
mi, że zawsze będziemy razem. Cokolwiek się stanie – rzuciła
melancholijnie.
- Mogę
ci zagwarantować to i jeden dzień dłużej – odparł poważnie i
nachylił się, całując ją w czoło.
- Naprawdę
cię kocham. Nie chcę, aby to się skończyło.
- Nie
skończy się, kotek. Uwierz mi.
- Czy
to był jakiś przytyk do Eliksiru Wielosokowego w drugiej klasie? -
zapytała z rozbawieniem.
- Przecież
miałaś ładne te wąsy. Ogon też był w porządku – zauważył,
a Hermiona dała mu kuksańca w żebra.
- Ja
przynajmniej nie straciłam wszystkich kości w ręce!
- Przez
to byłem przecież elastyczny.
- Chodźmy
może już spać, co? Bo wymyślasz same głupoty, hipogryfku.
- Mam
cię nazwać sklątką?
- Twój
wybór, ale wtedy nie waż się do mnie podchodzić i...
Uciszył
ją krótkim pocałunkiem i lekko podniósł do góry.
- Zawsze
mogę użyć zachęty. - Poprawił okulary.
- Tylko
byś spróbował.
***
Szła
korytarzem, a jej bose stopy dotykały zimnej posadzki. Gdzieś w
oddali słyszała kapanie wody i pohukiwanie sowy, co było dość
dziwne – w końcu nadal przebywała w Hogwarcie. Inną anomalią
okazało się to, że nie wiedziała, gdzie konkretnie się
znajdowała. Po prostu szła, do przodu.
Obróciła
głowę, chcąc sprawdzić, skąd przyszła, ale nie znalazła
żadnych znaków szczególnych. Nic, zwyczajna pustka korytarza.
Postanowiła iść ponownie naprzód, ale gdy tylko spojrzała przed
siebie, zobaczyła zmieniony obraz. Nagle stała w jakimś starym,
zakurzonym pomieszczeniu, a na trzech rozwalonych regałach pod
ścianą leżały stosy książek. Podłogę przykrywała szara
wykładzina, już mocno wytarta i zniszczona. W oknach nie wisiały
firanki, jedynie strzępki czarnych kotar. Na poobijanym stoliku
kawowym paliła się świeca.
Niepewnie
rozglądała się dookoła, lecz nie było nigdzie wyjścia, a przez
okna nic nie widziała, nie dało się też ich otworzyć ani wybić.
Pułapka?
- Jesteś
wreszcie – dobiegł ją zimny głos. Wysoki mężczyzna dosłownie
jakby wyszedł ze ściany, a właściwie się wytopił z niej.
- A
gdzie mogłabym być? - zapytała zdziwiona. - Stąd nie da się
wyjść.
- Ta
twoja niezwykła spostrzegawczość zawsze mi się podobała.
- Moja...
CO? Snape, oszalałeś?
- Carmen,
daj spokój. Niby dlaczego się na ciebie rzuciłem w
bibliotece? - Odsłonił zęby w sarkastycznym uśmiechu. - Nic nie
poradzę, że tak na mnie działasz – oznajmił i rozłożył ręce
w geście bezradności.
- Ja
śnię, tak? To sen?
- Za
szybko zgadłaś – burknął Snape i zmarszczył czoło, po czym
usiadł na krześle, które nagle się zmaterializowało. - Zepsułaś
mi zabawę, Car.
- To
jest naprawdę chore.
- Przecież
miałem mówić do ciebie po imieniu.
- Nie
ty. Prawdziwy Severus.
- Oj,
też mi różnica. - "Mistrz Eliksirów" okrył się
szczelniej peleryną w dowód dezaprobaty. - To ja cię tu nazywam
boginią, a ty mi się tak odpłacasz?
Carmen
się załamała.
- Mogę
przestać śnić? Chyba się czegoś nawdychałam w tej bibliotece
i...
- Jakie
lubisz piosenki? - zapytał znienacka mężczyzna i uśmiechnął
się perfidnie.
- Ja?
No... Michaela Jacksona, skrzypce... Różnie. A czemu pytasz?
Brunet
podniósł się z krzesła, aby zaraz upadł na podłogę. Teraz
klęczał na kolanach i patrzył jej prosto w twarz.
- Nie
znam nic takiego!
- No
i? - zapytała z niepokojem Carmen. Chyba będzie miała traumę.
- "NO
I?" Zasługujesz na serenady pod oknem, na pieśni wieczyste,
na ukoronowanie twojej wspaniałości, na...
- Merlinie,
uratuj mnie.
- Merlinie!
Nazywasz mnie Merlinem, bądź moją Roweną! Kocham cię,
kochanie moje. Kocham cię, kochanie moje, bo...
- Odbiło
mi. Ja mam halucynacje.
- Dziękuję
za komplement – ucieszył się profesor. - Zaprawdę, wyglądam
jak najprawdziwsza halucynacja. Proszę, zwróć uwagę na mój
profil w świetle księżyca.
"Snape"
wszedł w słup księżycowego światła, które pojawiło się
znikąd i chciał coś jeszcze dodać, ale Brown przerwała mu.
- Zamknij
się i spraw, żebym się przebudziła!
- Dobrze,
dobrze, mogę milczeć! Ale tylko to. Będę milczącą halucynacją.
- I zamilkł.
- Chociaż
trochę lepiej – mruknęła pod nosem, a mężczyzna nadstawił
bacznie uszu. - Nie wiem, jak się mam stąd wydostać, ale powiem
ci jedno: ta dedykacja w twojej książce brzmi jak jakieś wyznanie
miłosne! I to do... do Dumbledore'a! Chcesz mi coś powiedzieć? -
Już otwierał usta, ale Carmen mu pogroziła palcem. - Mam
nadzieję, że nie. Dobrze. Zakładam, że mimo wszystko jesteś
tylko moim chorym wyobrażeniem i mogę ci coś niecoś powiedzieć,
skoro i tak tu utknęłam. - Obrzuciła niechętnym wzrokiem ściany
i zauważyła w rogu sufitu pleśń. - Niedawno przyznałam się
Hermionie, że coś do prawdziwego Snape'a jednak czuję. I
teraz mam kłopot, bo on na pewno mnie nigdy nie pokocha.
Dziewczyna
usiadła na opuszczonym krześle i zaczęła masować sobie skronie.
- To
jest trudne. Bardzo trudne. Gdy zmieniłam szkołę, byłam
przerażona. Bałam się, że nikogo już nie pokocham, że coś
nieodłącznie przestało być częścią mnie i już nie jestem
zdolna do głębszych uczuć. Żaden chłopak mi się nie podobał,
żaden. Zaczęłam się załamywać, to było tak, jakbym coś
nieodwracalnie straciła. I nagle uświadamiam sobie, że Snape
jednak mnie... pociąga i jest w nim coś takiego, co daje mi spokój
i dziwne uczucie w środku. Z jednej strony się cieszę, bo okazuje
się, że jednak nie jestem nieczułą maszyną, tylko coś tam we
mnie drga. Jednocześnie uświadomiłam sobie, że to znacznie
komplikuje sprawę. Sprawy. Nie jest to beznadziejne, bo
przynajmniej z nim przebywam, znam go, ale z drugiej strony... Nie
mam pojęcia, co robić dalej. Przynajmniej jasne jest, że Jack
doszczętnie mnie nie zniszczył.
- Zupełnie
jasne – potwierdził mężczyzna, zapominając, że obiecał być
milczącą halucynacją. - Teraz twoja myśl przewodnia jest dla
mnie całkiem oczywista. Cóżeś rzekła, Car? - zwrócił się do
teraz milczącej Gryfonki.
- Powiedziałam
– odparła, cedząc słowa – że warto by cię utopić.
- Więcej
miłosierdzia, kochanie – rzekł. - Nie podsuwaj sobie takiej
myśli. Możesz mi wierzyć, że co noc ukazywałbym ci się w takim
samym księżycowym blasku i kiwałbym na ciebie palcem, i
przyzywałbym cię do siebie. Jak byś się wtedy czuła, Car?
Dziewczynie
coś zaświtało w głowie i zaczynało nabierać wyraźnego
kształtu. Uśmiechnęła się pod nosem, a "Snape"
spojrzał na nią z niemym uwielbieniem.
- Utop
się – rozkazała. - To mój sen, więc się utop.
W tym
momencie mała fala tsunami wlała się do pokoju, zalewając bruneta
litrami słonej wody, lecz nie mocząc nawet nitki w stroju Carmen.
Po chwili ciecz zniknęła, wraz z całym pomieszczeniem, a
dziewczyna obudziła się zdyszana w swoim łóżku w dormitorium.
Popatrzyła
na łóżko Hermiony i stwierdziła, że ta już smacznie śni.
Upewniła się, że Parvati również leży w ramionach Morfeusza. Po
chwili wytchnienia obróciła się na drugi bok i mruknęła pod
nosem:
- Kocham
cię, Severusie Snape.