"Wiedza jest wtedy, gdy o czymś nie tylko wiesz,
lecz możesz to zobaczyć, opisać, zdefiniować,
a nawet dotknąć. A wiara, gdy nie widzisz,
nie zobaczysz, nie dotkniesz, a mimo
to jesteś pewien, że jest."
- Dorota Terakowska
Snape szybkim krokiem wszedł do klasy. Było tak cicho, że wszyscy słyszeli łopotanie jego czarnej peleryny. Stanął pewnie przed biurkiem i rozpoczął swoją coroczną tyradę:
- Eliksiry. Wyrafinowana sztuka precyzyjnego odmierzania składników, bulgotania podgrzewającej się wody w kociołku... Skoro tu jesteście, to musieliście dostać na SUM-ach Wybitnego – tu zmierzył zimnym wzrokiem Harry'ego i Rona, aż przełknęli głośno ślinę z nerwów. - Od teraz mam was przygotować do owutemów. Macie pamiętać, że waszym obowiązkiem jest systematyczne uczenie się tego przedmiotu – inaczej to zauważę i wylatujecie. Tak, dobrze słyszeliście. Wylatujecie. I nie pomogą tu skargi, a nawet prośby samego dyrektora. Macie. Się. Uczyć.
Zagryzł wargi i zaczął sprawdzać obecność. Przy nazwisku Carmen na chwilę się zatrzymał i uśmiechnął szyderczo. Gdy już skończył, przemówił:
- Dzisiaj macie półtorej godziny na uwarzenie mi bazy do Eliksiru Gravesa. Kto mi powie, do czego ta mikstura służy? - Ręka Hermiony natychmiast wystrzeliła w powietrze, ale Snape ją zignorował. - Nikt? To może pan Potter?
- J-ja... Nie wiem, panie profesorze. - Harry'ego oblał zimny pot.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru! A kto mi powie, gdzie występuje Owoc Rakuli? Też nikt? Weasley!
- Nie wiem, proszę pana... - Ron cały się zaczerwienił – ni to ze wstydu, ni to ze złości.
- Kolejne dziesięć punktów od Gryffindoru! Do trzech razy sztuka? Ile czasu musi dojrzewać Eliksir Gravesa? Może nowa? Brown!
Carmen jakby ocknęła się z transu. Snape już otwierał usta, aby znowu odjąć punkty, gdy zaczęła mówić:
- Eliksir Gravesa musi dojrzewać przez dokładnie trzynaście dni. Jest to konieczne ze względu na jego zastosowanie. Służy on bowiem jako silny środek odstraszający różne magiczne stworzenia. Nie wszystkie, ale większość. Jego najważniejszym składnikiem jest właśnie wspomniany Owoc Rakuli. Dodaje się go na samym końcu, gdyż to bardzo rzadka ingrediencja, występuje tylko podczas pełni księżyca w tropikalnych lasach na Madagaskarze. - Wydawało się, że skończyła i Mistrz Eliksirów już chciał coś powiedzieć, gdy nagle jeszcze dodała. - Radzę wam to zapisywać, bo profesor Snape zaraz na was nakrzyczy.
W trakcie jej monologu wszyscy gapili się na nią jak głodne hipogryfy na świeże fretki. Jednak gdy tylko usłyszeli jej ostatnie zdanie, od razu zabrali się do notowania. Severus ocknął się i powiedział:
- Masz rację, Brown. Ale skoro to wiedziałaś, to dlaczego, do jasnej cholery, się nie zgłosiłaś?!
- Bo jestem Gryfonką.
- I co z tego?
- Pan powinien wiedzieć najlepiej. W końcu Hermiona też się zgłaszała, ale pan ją zignorował. Ze mną byłoby tak samo. Poza tym bolałaby mnie ręka.
- Dosyć! Gryffindor traci piętnaście punktów przez twoje chamskie odzywki!
- Odjąłby pan mi punkty tak czy siak, więc wolałam powiedzieć prawdę. Poza tym, to nie ja przeklinałam.
Uczniowie wstrzymali oddech. Nikt nigdy nie odzywał się tak do tego tłustowłosego nietoperza z lochów!
Nauczyciel tylko machnął różdżką i na tablicy pokazał się przepis.
- Macie półtorej godziny. Instrukcje są na tablicy. Jak skończycie, przelejcie wasze wypociny do słoików i postawcie u mnie na biurku – po czym wkurzony zaczął czytać książkę. Jak ona śmiała się tak do niego odzywać? Jak?! Przecież budził strach w uczniach, przerażenie, nerwówkę...
Tymczasem Hermiona podwinęła rękawy szaty i zabrała się do pracy. Ustawiła kociołek na ogniu (dokładnie sześćdziesiąt trzy stopnie Celcjusza), wlała wodę (dwa litry i trzysta osiemdziesiąt siedem mililitrów) i zaczęła kroić kiełki jakiegoś zielonego paskudztwa. Powoli wykonywała wszystkie polecenia z tablicy. Zaczęła się martwić, gdy po dodaniu starej pajęczyny jej eliksir miał lekko żółtawą barwę. Cholera, przecież powinien być pomarańczowy! Uważnie zerknęła na przepis i jeszcze raz sprawdziła składniki – nie było mowy o pomyłce. Popatrzyła na kociołek Carmen – właśnie miała dodać ten sam składnik. Jednak zauważyła, że dziewczyna się waha, a potem nieśmiało podnosi rękę. Snape spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- O co chodzi, Brown? Czyżbyś sobie nie dawała rady?
- Nie, wszystko jest świetnie, tylko... Natablicyjestbłąd – wyrzuciła szybko z siebie.
- Że co? Powtórz!
- Na tablicy jest błąd, panie profesorze... - Nagle wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku.
- Niemożliwe.
- Możliwe... Chodzi o to, że w punkcie siedemnastym powinniśmy zamiast pajęczyny dodać cierpiętnika...
Snape spojrzał zaskoczony na przepis i cicho zaklął. Faktycznie. Ale jak to tego doszło? Jak on, najmłodszy na świecie Mistrz Eliksirów, mógł popełnić taki karygodny błąd?!
Machnął różdżką i usunął całą recepturę. Uczniowie spojrzeli na niego zdziwieni.
- Na dziś koniec. Postawcie słoiki na moim biurku i zjeżdżać na korytarz!
Błyskawicznie wykonali polecenie i udali się do Wielkiej Sali. Zaczęli jeść drugie śniadanie. Wieść o pomyłce Snape'a obiegła już cały zamek i wszyscy współczuli tym, którzy zaraz mieli z nim lekcje. Carmen też nie uniknęła rozgłosu. Dziewczyna, Która Poprawiła Strasznego Dupka – ludzie do niej podchodzili, próbowali zagadywać i klepali porozumiewawczo po plecach.
Natomiast Hermiona? Była wściekła! Postanowiła, że musi zrobić z tą dziewczyną porządek. Ona psuła jej reputację! Tak ciężko wypracowaną reputację wiedzącej wszystko o wszystkim Gryfonki. Tak nie mogło być dłużej. Chciała poznać tę dziewczynę, zrozumieć, może nawet się zaprzyjaźnić, ale ona odbierała jej wszystko! Chłopaka, naukę, pewność siebie... Już ona sobie z nią porozmawia! Ale wieczorem, sam na sam!
Pocieszona tą myślą, wgryzła się w kanapkę z pomidorem. Harry spojrzał na nią pytającym wzrokiem, ale zignorowała go. Musiała się skupić.
***
Po posiłku ruszyli na obronę przed czarną magią. Weszli do klasy, w której nigdy wcześniej nie byli. W środku nie stały ławki, tylko pojedyncze krzesła pod ścianami. Na okna zostały zaciągnięte ciężkie kotary. W sumie wyglądało to jak Pokój Życzeń podczas spotkań GD w zeszłym roku.
Ustawili się pod ścianami i czekali na nauczyciela. Po chwili do sali dumnie wkroczył Albus Dumbledore w swojej ulubionej, błękitnej szacie. Mrugnął porozumiewawczo do Harry'ego i zaczął mówić:
- Witajcie, drodzy uczniowie! Jak już wiecie, będziecie musieli się ze mną przemęczyć na lekcjach w tym roku – tu znowu puścił łobuzersko oko. - Ale do rzeczy. Macie tu się nauczyć obrony przed czarną magią. Nie w teorii, ale w praktyce. Zdaję sobie sprawę, że w zeszłym roku uczyliście się tylko na tajemnych spotkaniach. Wiem jednak, jak wiele już umiecie, lecz niestety też przeraża mnie wasza niewiedza w pewnych kwestiach. Dlatego, choć może zabrzmi to dziwnie w ustach dyrektora, musimy jakby reaktywować Gwardię. Oczywiście tym razem w pełni legalnie i podczas zajęć. Mimo to będziecie musieli też dużo ćwiczyć po zajęciach. Dodatkowo postaram się zorganizować wam i siódmym klasom pewne wypady za zamek od czasu do czasu – tłum uczniów od razu się ożywił. - Oczywiście potrzebne mi zgody od waszych rodziców lub opiekunów – Harry'ego Pottera tu nie wliczam, gdyż wszyscy wiecie, jak bardzo nam jest potrzebny. - Gryfoni i Krukoni pokiwali potakująco głowami. - Ale dość gadania! Odłóżcie torby, wyjmijcie różdżki i do roboty! Dzisiaj przypomnimy sobie zaklęcie rozbrajające! Dobierzcie się w pary!
Hermiona wylądowała z Nevillem, Harry z Carmen, a Ron z Luną. Wszyscy dziwili się, jak dobrze szło Longbottomowi. Prawie rozbroił partnerkę i tylko jej szybka reakcja pomogła zablokować zaklęcie.
- Wow! Chyba dużo ćwiczyłeś, co? - spytała brunetka.
- No wiesz... Tak trochę... - Chłopak wyraźnie się zarumienił, ale było mu bardzo miło.
- Chyba trochę dużo, bo jesteś o wiele lepszy, Neville!
Czarnowłosy tylko się uśmiechnął i dalej kontynuował ćwiczenie. Po dziesięciu minutach odezwał się Dumbledore:
- Na dzisiaj koniec! Idzie wam świetnie, oby tak dalej! To teraz praca domowa...
- Nie! Prosimy, profesorze, dziś nie!
- No dobrze, ale tylko dlatego, że jest ładna pogoda! W ramach pracy domowej macie dziś po południu pójść na spacer i przypomnieć sobie zaklęcie oszałamiające.
Wszyscy westchnęli z ulgi. Nawet Hermiona się cieszyła, bo dzień był naprawdę piękny i aż chciało się wskoczyć do srebrzącej się wody jeziora.
Ostatnią lekcją było zielarstwo. Szybko zeszli do cieplarni i zostali powitani przez panią Sprout. W tym tygodniu mieli zajmować się czyrakobulwami. Niestety, nie było to zbyt przyjemne, jednak Gryfoni zyskali trochę punktów dla domu. No i bardzo grzeczna i uczynna panna Granger przypadkiem opryskała Carmen tryskającą ropą z roślin.
Gdy wyszli, udali się na obiad i do dormitoriów. Dziewczyny rzuciły torby w kąt i zmęczone po całym dniu walnęły się na łóżka. Przynajmniej Hermiona, bo jej współlokatorka siedziała i mruczała coś pod nosem. Nagle przypomniało się jej, co miała zrobić. Porozmawiać i wygarnąć jej wszystko. Tak, zrobi to! Da radę! Podniosła się i odezwała:
- I jak ci minęły lekcje?
- Średnio – Brown zdziwiona podniosła głowę, w szoku, że ktoś chce z nią rozmawiać. Może wcale nie będzie w tej szkole taka samotna jak zawsze?
- A eliksiry?
- Też.
- Aha. Wiesz, bo ja bym była w siódmym niebie, gdybym została bohaterką Hogwartu...
- Jaką bohaterką?
- Nie udawaj, że nie wiesz! - Oburzona Gryfonka wstała i patrzyła na rozmówczynię ostrym wzrokiem.
- Chodzi ci o ten błąd na tablicy? Przestań... On też jest człowiekiem i, jak każdy człowiek, ma prawo się pomylić. - "Zwłaszcza w takich okolicznościach" – dodała w myślach.
- Ale to Snape! Snape! On się jeszcze nigdy nie pomylił!
- A gdy przystąpił do Śmierciożerców?
Na to Hermiona nie miała argumentu. Ale była coraz bardziej wściekła. W jej oczach tliła się żądza mordu. Chciała coś zrobić, wyżyć się na czymś! Wydusiła przez zaciśnięte zęby:
- Ale przecież w końcu jest z nami! I wyszło to na dobre! Poza tym, Snape to Snape, zawsze był największym dupkiem na świecie i taki pozostanie!
- O co ci chodzi, Granger? - Carmen wydawała się być zaciekawiona.
- O nic! - Brunetka tupnęła nogą ze złości. Po chwili zastanowienia jednak dodała:
- A wiesz? Tak właściwie to jednak jest coś, co mi przeszkadza! TY!!! - Po czym mocno się zamachnęła i walnęła dziewczynę z całej siły pięścią w twarz. Ta tylko złapała się za bolący policzek i zaśmiała szyderczo.
- Myślisz, że jak mnie uderzysz, to coś zmienisz? O nie, wręcz przeciwnie, moja droga! Będę jeszcze bardziej sobą. Tak, tą sobą, której tak nie znosisz i nienawidzisz! Myślałaś, że nie wiem? Widziałam, jak na mnie patrzyłaś! Muszę przyznać, że dawno nie miałam do czynienia z taką mieszanką emocji. Fascynacja i obrzydzenie, zainteresowanie i niechęć, chęć poznania i...
- Och, ty nic nie wiesz! Nie masz pojęcia! Rujnujesz mi życie! Zabierasz mi prestiż, naukę, przyjaciół, chłopaka... - w tym miejscu zdała sobie sprawę, co właśnie powiedziała. - To znaczy... To nie o to... Ja...
- Przestań. Już wcześniej widziałam.
- Widziałaś? Jak? Przecież nikt wcześniej tego nie zauważył! Ty też nie mogłaś!
- Mogłam. Ale nie panikuj. To, że podoba ci się Potter, nie znaczy, że ja chcę go dla siebie. Nie chcę. Nie interesuje mnie. Nie tylko on. Nikt. Rozumiesz? To, że chłopacy za mną latają, nie znaczy, że to lubię. Przeciwnie. Nienawidzę tego! To mnie obrzydza, jasne?
- To znaczy, że ty... Że ty... Nie masz chłopaka?
- Nie. Nie mój rejon.
- Aha. A... A dziewczynę? - Zapytała zakłopotana Hermiona.
- Słuchaj, naprawdę wydajesz się fajna, ale ja ten, no... Jakby to powiedzieć... Jest mi bardzo miło i w ogóle, ale musisz wiedzieć, że poślubiłam swoją wiedzę i w tej chwili nie szukam... - Dziewczyna wydawała się być zmieszana.
- Nie, nie! Nie o to mi chodzi! Merlinie, nie! - Szybko odpowiedziała Gryfonka.
- To dobrze...
Zapadła niezręczna cisza. W końcu Hermiona nie mogła się powstrzymać i spytała:
- Nie powiesz nikomu, prawda?
- Nie.
- To dobrze. Słuchaj, zastanawiałam się nad tym, jak ty to... hmmm... robisz. Jak tak łatwo możesz odgadywać ludzkie uczucia, myśli, zainteresowania?
- To wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Dużo można się samemu nauczyć, ale ja się już taka urodziłam. Często jest to bardzo pomocne – rzucam okiem na człowieka i od razu wiem, co jadł na śniadanie, gdzie pracuje albo jaki jest jego status krwi. Ciąg różnorodnych myśli przelatuje mi przez głowę i formułuję wniosek. Przeważnie trwa to ułamek sekundy, nie więcej. Jest to jednak bardzo męczące i irytujące... Nie ustaje. Nigdy. Moje myśli pędzą z prędkością światła, żeby za chwilę uderzyć w jakiś twardy mur problemu, a wtedy rozszczepiają się na miliardy cząstek i zaczynają robić w mojej głowie jeszcze większy mętlik.
- To... straszne – Miona spojrzała na koleżankę zupełnie inaczej. Zdziwiło ją jednak najbardziej to, jaka była z nią szczera. Na Merlina, przecież niedawno ją uderzyła! - Jaa... Przepraszam, Carmen... Byłam zaślepiona... Nie chciałam... Ja... Nie mogłam. Teraz już wiem, co czujesz, jak ci ciężko. A mimo to mam prośbę. Nauczysz mnie podstaw dedukcji? - Dziewczyna wstrzymała oddech. Gdy tak patrzyła w te karmelowe, głębokie oczy, widziała w nich jednocześnie pewną, opanowaną osobę, a z drugiej strony osamotnioną i bez przyjaciół.
- Wiesz... W sumie, to mogę. Ale musisz być przygotowana, że nie od razu zacznie ci wychodzić. To zajmie dużo czasu. Bardzo dużo czasu.
- Dzięki – Brązowowłosa sama nie wierzyła w to, co robi, ale przytuliła się do niej. Chciała ją jakoś wspomóc psychicznie, wesprzeć. Po chwili coś jej się przypomniało. Machnęła różdżką i twarz Carmen wróciła do normy.
Po chwili zeszły do Pokoju Wspólnego. Obie czuły się znacznie lepiej. Wyjaśniły sobie wszystko i o to przede wszystkim chodziło.
Razem z Harrym i Ronem zeszli na błonia. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Usiedli pod drzewem nad jeziorem i wpatrywali się w bezchmurne niebo. Było to ich zapewne ostatnie już na długi czas wolne popołudnie i chcieli się nim cieszyć jak najdłużej. Trochę porozmawiali o lekcjach, pośmiali się ze Snape'a i podyskutowali o piątkowych eliminacjach do drużyny Quidditcha. Było już po dziewiętnastej, gdy weszli do Wielkiej Sali na kolację. Szybko zjedli i poszli do Pokoju Wspólnego. Tam wraz z bliźniakami i Ginny przegadali wieczór. Wszyscy byli zmęczeni, więc wcześnie udali się do dormitoriów. Hermiona zdziwiła się, że nie ma jeszcze Lavender i Parvati. Nie widziała ich cały dzień. Ale pewnie świetnie się bawią.
Tak rozmyślając, przebrała się w piżamę, spakowała na wtorek i położyła do ciepłego łóżka. Od razu zasnęła.
Tymczasem Carmen również się kładła. Natomiast nie mogła zasnąć. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, więcej niż zwykle. Zrobiła to. Obiecała, że nauczy tę dziewczynę dedukcji. Nie wiedziała, czy da radę, ale po raz pierwszy od wielu miesięcy była pozytywnie nastawiona. Ta szkoła zaczęła jej się podobać. Nareszcie ktoś zaczął ją rozumieć, wspierać. Tu było inaczej, lepiej. No i jeszcze Hermiona. Carmen po raz pierwszy spotkała kogoś takiego. Ta dziewczyna była bardzo inteligentna, mogła daleko zajść. No i przytuliła ją. Tak po prostu, z przyjaźni. Pierwszy raz w życiu doświadczyła czegoś takiego. Nigdy nie miała przyjaciół, a teraz pojawiła się taka szansa... Szansa na prawdziwą przyjaciółkę. Szansa na wybawienie od beznadziejności egzystencji. Szansa na lepsze życie.