"Potem, pamiętam mgliście, było tam coś
ciemnego z czerwonymi oczami oraz coś
bardzo słodkiego i jednocześnie gorzkiego.
Wydawało mi się, że tonę i wszystko zdawało
się wypływać ze mnie. Tak jakby dusza
uchodziła ze mnie i unosiła się obok w powietrzu."- Bram Stoker, "Dracula"
Tysiące zwolenników Lorda Voldemorta
wsłuchiwało się w jego każde słowo. Aż dziwne, że wszyscy
zmieścili się w sali, która owszem, była ogromna, ale na pewno
nie przewidziana dla aż takiej ilości osób. W dość ciemnym
pomieszczeniu tylko nieliczne świece rzucały mdły blask na
Riddle'a i jego najbliższych popleczników, pozostawiając resztę w
cieniu. Czarny Pan mówił z zapałem i pewnością siebie, jakich
nie powstydziłby się sam Dumbledore.
- ...potęgi przed ostatecznym
starciem! To będzie coś niezwykłego, coś, za co warto umrzeć!
Narodziłem się, aby na dobre opanować świat i wreszcie to
zrozumiałem. A wy jesteście wybrani, jesteście prawie tak samo
ważni jak ja. Bez was plan by się nie powiódł, więc
wypocznijcie teraz w domu, gdyż już niedługo czeka nas mnóstwo
ciężkiej pracy!
- Tak jest! - odkrzyknęli wszyscy
głośno i zaczęli się teleportować do swoich domów.
- Zostańcie jeszcze – szepnął
Voldemort w taki sposób, że tylko osoby najbliżej niego stojące
mogły go dosłyszeć.
W sali powoli robiło się coraz
luźniej, aż w końcu zostało tam tylko kilku Śmierciożerców. Od
niektórych można było wyczuć oczekiwanie i zaciekawienie, od
innych pierwsze oznaki niepokoju. Twarz Riddle'a wygięła się w
imitację uśmiechu.
- Moi wierni... słudzy. Ten rok był
dla nas ciężki, ale kolejny będzie jeszcze bardziej. Jednak jest
to jedyna droga, która prowadzi nas do zwycięstwa, a przecież nic
innego nas nie interesuje. Severusie, masz jeszcze jakieś
informacje? Co planuje stary Dumbledore?
- Nic, mój panie – odparł
pokornie Snape. - Jest strasznie nieprzygotowany, razem z Zakonem.
Można powiedzieć, że obecnie najbardziej zajmuje go obchodzenie
Świąt i dawanie prezentów... Niezbyt odpowiedzialne.
- Wybornie! Coś jeszcze?
- Cóż... W sprawie Granger...
Myślę, że mamy postęp – powiedział niechętnie, kątem oka
spoglądając na widocznie zadowolonego z siebie Collinsa.
- Nareszcie! - Czarny Pan był w
coraz lepszym nastroju. - Draco, czy to twoja sprawka?
- Tak, panie. - Chłopak skłonił
głowę i wbił wzrok w brudną podłogę.
- Rozumiem, że nie działałeś
sam? Zdradzisz mi nazwisko, abym mógł tę osobę odpowiednio...
nagrodzić?
- Cóż... Oczywiście, panie, ale
wolałbym innym razem. Myślę, że ten ktoś nie jest jeszcze
gotowy, aby przejść na naszą stronę, choć wciąż ją
przekonuję i... - Przerwał dopiero wtedy, gdy zorientował się,
co takiego powiedział.
- "Ją"? - Voldemort
wydawał się być bardzo zadowolony. - Nie spodziewałem się po
tobie, Draconie, czegoś takiego! Musi wiele dla ciebie znaczyć...
Czy ją znam?
- Tak, panie.
- Wiele znaczy dla drugiej strony?
- Bardzo – odpowiedział blondyn,
ze strachem patrząc na stojącego obok wampira. Proszę, jeszcze
nie teraz. Ona nie jest gotowa...
- Świetna robota. Przede wszystkim
z nią rozmawiaj, może się stać naszym dodatkowym szpiegiem i
awaryjną furtką. Jednak przed ostateczną bitwą będę musiał
wiedzieć kto to, zdajesz sobie z tego sprawę?
Draco gorliwie pokiwał głową i
usunął się w cień. Widział jeszcze pogardliwe spojrzenie Jacka,
które mu rzucał, lecz nie zamierzał się kłócić. Jeszcze nie.
- Jesteśmy przygotowani na
sylwestrowe fajerwerki? - zapytał Riddle.
- Od kilku dni. Ciocia Bella już o
wszystkim wie – odparł Singer pewnie. - Rozumiem, że ja również
mam wziąć udział?
- Jak najbardziej, będziesz
przewodnikiem, jako jedyny znasz to miejsce. Masz szansę się
wykazać, Jack. - Wypowiedział
z naciskiem zwłaszcza ostatnie zdanie. - Greyback, wiesz coś o
wilkołakach?
Wyglądający,
jakby przed chwilą wyszedł z lasu, człowiek zrobił krok do
przodu. Gdyby dzikość dało się jakoś zdefiniować, on
zdecydowanie posłużyłby za przykład. Jego włosy były
skołtunione, tłuste, oczy przekrwione, rysy twarzy twarde jak
kamień.
- Nic, panie.
Nie chcą współpracować, chyba się boją.
- Boją? Ha!
Barnabasie, przyślij mi paru ludzi z twojego oddziału, pójdą ze
mną i Fenrirem pokazać tym parszywym kojotom, co to naprawdę jest
strach.
- Oczywiście –
odparł Collins z łagodnym uśmiechem.
- Skoro już
jesteśmy przy tobie... Gratuluję powodzenia w misji. Spisałeś
się. Z tego, co wiem, Granger nie chce nawet myśleć o Potterze.
Co jej podałeś?
- Herbatę. Z
kilkoma kroplami mojej krwi, oczywiście. W ten sposób przywiązuje
się do mnie i nie może myśleć o kimś innym, jej umysł się
buntuje. Jak tak dalej pójdzie, będzie zupełnie nieszkodliwa w
ciągu miesiąca.
- Nie można
szybciej? - zapytał Jack. - Dzięki temu nasz plan miałby większe
szanse powodzenia i...
- To są dwie
różne kwestie i nie należy ich łączyć – zaprotestował
Voldemort. - Singer, zabraniam ci działać na własną rękę!
Rozumiesz?
Mroczny Znak
zapiekł chłopaka, który się skrzywił i kiwnął głową.
- Możecie się
rozejść, chcę jeszcze porozmawiać z tobą, Barnabasie.
Czarny Pan odwrócił
się i poszedł w stronę drzwi, a wampir podążył za nim. Z
korytarza przeszli do jakiegoś mniejszego pomieszczenia, gdzie
siedziała Bella... Bo to była Bellatrix, prawda?
- Nellie... -
wyrwało mu się.
- Co?
- Nic, nic...
- Ach, widzę
zdziwienie na twojej twarzy, Barnabasie. - Voldemort wydawał się
być trochę rozbawiony.
- Cóż, panie...
Myślałem, że pani Lestrange... wygląda trochę inaczej.
- Masz rację.
Ale zacznijmy od podstaw. Już wcześniej mówiłem ci, że będzie
mi potrzebna twoja pomoc. Chodzi o to, że jestem wielki i potężny,
ale... nie nieśmiertelny. Nie chodzi o przemianę przez ciebie,
raczej o pomoc innego rodzaju. Jesteś wielkim czarodziejem i
potężnym nosferatu, dlatego chciałbym, aby twoja krew krążyła
w moich żyłach. Może to sprawić, że moje zdolności jeszcze się
polepszą, zmysły wyostrzą, a śmierć... nie będzie zagrożeniem.
Transfuzja krwi, co o tym sądzisz?
- Hmm... -
Collins nie wiedział, od czego zacząć. Do tego miał poważne
wątpliwości czy ten człowiek jest o zdrowych zmysłach. Ma mu
oddać swoją krew? Przecież to... szalone. A Czarny Pan
zdecydowanie już dawno zasłużył na miano szalonego. Mówił o tym wcześniej parę razy, lecz teraz... Teraz wyczuł, że to już nie są puste słowa. -
Zaskoczyłeś mnie, panie, ale myślę, że podołam zadaniu.
- Cudownie! A
teraz kolejna zagadka się rozwiąże. - Riddle wskazał na kobietę
w pomarańczowych włosach i koszuli w kwiatowe wzory. - Podejdź tu!
Barnabasie, przedstawiam ci doktor Julię Hoffman, która
przeprowadzi całą serię zabiegów.
Kobieta spojrzała
obojętnym wzrokiem na wampira i zaraz się ożywiła, a w jej oczach
zaświtał jakiś dziwny błysk. Wyciągnęła rękę i powiedziała:
- Wystarczy Jul.
Mężczyzna chwycił
delikatnie jej dłoń i ucałował bladą skórę.
- Jestem
oczarowany. Na pewno nie pozwolisz innym nazywać cię Jul. Imię
Julia jest tak piękne. Nie ścierpiałbym przemilczenia choć
jednej sylaby.
Wpatrywali się
przez chwilę w siebie, po czym jednocześnie odwrócili się w
stronę Voldemorta, wyraźnie sprowadzeni na ziemię. Ten spojrzał
na nich nieufnym wzrokiem, ale nic nie powiedział na ten temat.
- Jak widzisz,
podobieństwo do naszej drogiej Bellatrix jest uderzające. Jak się
okazało, panna Hoffman jest jej siostrą przyrodnią. W rodzinie
Blacków częste były romanse, pan domu również nie był
wyjątkiem. Całe szczęście Julia jest czystej krwi czarownicą,
do tego uznanym magomedykiem...
- Kobieta-doktor!
Cóż to za czasy...!
- Tak,
niewątpliwie niezwykłe... Dwa razy w tygodniu poczynając od
Nowego Roku panna Hoffman będzie upuszczała tobie krew, a potem
przetaczała ją mi. Z tego, co wiem, nie ucierpisz na tym, gdyż u
wampirów regeneracja następuje w jakieś trzydzieści minut po
obrażeniu. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie... Nie
sądzę.
- W
takim razie idź już i dbaj o swoją... misję.
Drzwi zamknęły
się za nosferatu z trzaskiem. Riddle wpatrywał się dziwnym
wzrokiem w kobietę.
- Znacie się?
- Nie. Zupełnie
nie.
- To skąd te
spojrzenia?
- Po prostu...
wydał mi się znajomy, ale to wszystko.
- Na pewno.
- Tak! Tom,
przecież nie mam powodu, aby kłamać. - Przewróciła oczami,
nalała sobie do szklanki whiskey i usiadła niedbale na fotelu. -
Możesz już iść, poradzę sobie.
- Mam nadzieję.
- Westchnął i przeszedł do swojej sypialni, gdzie czekała już
na niego prawdziwa Bella.
- Dlaczego tak
długo? - syknęła przez zęby i w jednej chwili znalazła się przy
nim. - Tęskniłam.
Nie odpowiedział
tylko zaatakował jej usta, które już od dawna na niego czekały.
Jeszcze rok temu nie pomyślałby, że będzie się poddawał swoim
pierwotnym instynktom tak jak inni, a jednak... Coś było w tej
kobiecie i ciągle domagało się więcej. Wtedy czuł jak krew w nim
buzuje i nie mógł się oprzeć, po prostu nie mógł... Jej ciemne,
kręcone włosy fascynowały go, kości policzkowe raniły duszę
niczym noże, oczy topiły w uczuciach. Mógł tak wymieniać bez
końca, a nie znalazłby w niej żadnej wady, może poza lekkim
szaleństwem, ale czyż nie wszyscy jesteśmy wariatami?
***
Hermiona stała
zdezorientowana pod drzwiami. Pukała jeszcze kilka razy, ale nikt
nie otwierał. Czyżby zapomniał? A może został pilnie gdzieś
wezwany? Trochę ją to zabolało, bo cały dzień nastawiała się
na spotkanie z nim. Jutro wyjeżdża i nie zobaczą się przez tyle
dni...
Chciało jej się
płakać, ale się opanowała. Przecież specjalnie by jej nie
oszukał, po prostu coś takiego się stało, że musiał wyjść ze
swoich komnat. Zresztą może się z nim pożegnać jutro rano.
Z tymi myślami
ruszyła w drogę powrotną do Pokoju Wspólnego, chciała się
jeszcze spakować. Uszła zaledwie kilka metrów, gdy ktoś stanął
jej na drodze. I to sprawiło, że miała ochotę odwrócić się i
uciekać, gdzie ją nogi poniosą. Jednak one były jak waty,
niezdolne do postawienia choć kroku.
- Byłaś u
niego, prawda? - dobiegł ją zimny głos, przepełniony żalem.
Harry wyglądał
okropnie. Miał na sobie jakieś potargane ubranie, włosy w większym
nieładzie niż zwykle i zapuchnięte, czerwone oczy. Okulary
wyglądały na krzywe, chyba wygięły się. Dłonie zaciskał w
pięści.
- Wiedziałem.
Odkąd tylko się pojawił, byłaś nim zafascynowana. A teraz
nadarzyła się doskonała okazja...
- To nie była
okazja, Harry. Zdradziłeś mnie, widziałam! A ja do końca byłam
wierna, po tym wszystkim... To tak bardzo mną wstrząsnęło...
- Że musiałaś
od razu do niego pójść? - Chłopak cały drżał ze złości. -
Nie wiesz wszystkiego, nie masz pojęcia, jak było naprawdę!
- Prawda jest
taka, że Ginny też mnie oszukiwała. Na pewno spotykaliście się
jeszcze wcześniej. A ja głupia wierzyłam, że ona z Draco tak na
poważnie...
Harry przetarł
oczy ze zdumienia i otworzył szeroko usta. Wtedy właśnie
dziewczyna zorientowała się, że powiedziała za dużo. Przeklęła
w duchu. Co się z nią działo? Wcześniej się tak tym nie
przejmowała, a teraz? Gdy rozmawiała z nim naprawdę, wszystko
wydawało się gorsze i bardziej skomplikowane.
- Malfoy?
- W końcu zapytał. - TEN Malfoy? - Pokiwała głową. - Na
skarpetki Merlina! O co tu chodzi? Wyjaśnij, skoro już zaczęłaś.
- Cóż... Pod
koniec wakacji w Norze Ginny mi powiedziała, że podoba jej się
Draco, tak na poważnie. Moim zdaniem nie powinna cierpieć, więc z
Car trochę jej pomogłyśmy i zostali parą... Ale nie rozumiem, co
to ma do rzeczy.
- Hermiono...
- Głos Harry'ego zrobił się bardzo delikatny. - Powiedziała mi
dzisiaj, że wciąż mnie kocha i dlatego rzuciła na mnie zaklęcie,
abym ją pocałował. Myślałem, że to ty.
- Nie... -
Dziewczyna była zdezorientowana. - To niemożliwe. Kłamiesz.
- Hermiono, niby
dlaczego miałbym kłamać?
- Nie mam
pojęcia, ale nie mówisz mi prawdy, wiem to.
- Przysięgnę!
Zrobię wszystko, abyśmy znowu byli razem! Nie zostawiaj mnie! -
krzyczał, gdy Gryfonka ruszyła korytarzem w stronę Pokoju
Wspólnego. Złapał ją od tyłu za ramię, a ona obróciła się i
przyłożyła mu różdżkę do gardła.
- Powinieneś
znać mnie już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że mnie nie zachodzi
się od tyłu, zwłaszcza, gdy jestem uzbrojona! - warknęła. -
Zrozum, że takie zaklęcie można rzucić jedynie znając czarną
magię, więc Ginny nie mogła tego zrobić! To po prostu
niemożliwe!
- Może Malfoy
ją zmusił!
- Daj spokój!
Ona jest na tyle inteligentna i niezaślepiona, że w życiu by tego
nie zrobiła i powinieneś zdawać sobie z tego sprawę! A teraz daj
mi odejść!
Opuściła różdżkę
i chciała się odsunąć, ale Harry złapał ją na nadgarstki i
przycisnął do parapetu. Nachylił się, a ją znowu ogarnął jego
zapach, tak dobrze znany. I pomyśleć, że jeszcze dwadzieścia
cztery godziny temu nie miałaby nic przeciwko takiemu położeniu.
Teraz natomiast czuła się niekomfortowo. Zaczęła ją przerażać
myśl, że przecież wciąż działa na niego zaklęcie Carmen.
Niedobrze.
Próbowała
odwrócić głowę, ale i tak ją pocałował. Przez to wszystkie
wspomnienia zaczęły wracać i uderzać w nią z siłą fali
tsunami. Chwile, gdy byli razem, szczęśliwi i zakochani, pełni
marzeń i planów... Wszystko zmieniło się w pył.
Mimo to Hermionie
wcale nie było nieprzyjemnie, w głębi duszy chyba nawet tęskniła
za tym, ale nie potrafiła mu wybaczyć, uwierzyć, że to wszystko
tylko mistyfikacja, iluzja. Dla niej obecnie ich związek był
iluzją.
- Przestań –
udało jej się wydusić, lecz Harry nie zamierzał przestawać.
Czy sprawiło to
zaklęcie, czy poczucie odrzucenia, nie wiedział, lecz naprawdę
kochał Hermionę i chciał, aby do niego wróciła. Do tego czuł
wręcz niemiłosierne gorąco rozpalające go od środka, żądzę,
która musiała znaleźć ujście, a ta dziewczyna była jego jedynym
lekiem na całe zło. Bez niej od nie istnieje, świat nie istnieje,
nie ma nic.
Gdy poczuł jak
cała się spina, zrozumiał, że ona nie odda tego pocałunku.
Jakkolwiek by się nie starał, cokolwiek by nie zrobił, to już nie
wróci. Nie chciał działać wbrew jej woli, a tak się właśnie
czuł. Dlatego zebrał w sobie całą miłość do niej, całą siłę
i wolę jakie miał i się powoli odsunął. Spojrzał jej w oczy, z
winą wypisaną na twarzy i puścił jej nadgarstki. Szybko zaczęła
je rozmasowywać i spoglądać na niego nieufnie.
- Dlaczego? -
wyszeptała. - Dlaczego się powstrzymałeś?
Na długą chwilę
zapadła cisza, przerywana jedynie ich ciężkimi oddechami.
- Bo cię kocham
– powiedział i zniknął w głębi korytarza.