"Nie możesz zawsze uważać cudzego życia
za ważniejsze od swojego i sądzić,
że na tym polega miłość.
Nie możesz tego robić.
Musisz działać."
- Stephen Chbosky,
"Charlie"
Przeszła szybko
przez Pokój Wspólny, aby nikt już więcej jej nie zaczepiał.
Otworzyła drzwi dormitorium, zobaczyła Carmen i usiadła na łóżku.
- Już wróciłaś?
- zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Nawet tam nie
weszłam. Nie było go u siebie – odparła Hermiona.
- Wiesz, to
dziwne... Najpierw cię zaprasza, a potem go nie ma.
- Musiało mu
coś wypaść.
- Jasne.
Opowiedz mi lepiej, co się stało. Jesteś cała czerwona i widać,
że drżysz z emocji. Potter?
- Tak. -
Hermiona wpatrywała się w nieistniejącą fałdkę na pościeli.
Dopiero, gdy Car chrząknęła, powiedziała cicho: - Widział jak
wracam od Barnabasa. To znaczy z jego komnaty i był zły, bardzo.
- Zrobił ci
coś? Zabiję drania! - warknęła Brown, chwyciła różdżkę i
już zaczęła wstawać ze swojego łóżka.
- Nie! -
zaprotestowała Hermiona i w końcu spojrzała jej w oczy. - Właśnie
o to chodzi... Nie wątpię w twoją moc i znajomość zaklęć,
ale... Chodzi o to, że znalazł mnie, właściwie to był wściekły
i bardzo rozżalony. Powiedział, że za mną tęskni, że to
wszystko nie jego wina, ale Ginny... Mniejsza o to. Potem mnie
pocałował i to było dziwne, bo niewiele czułam. Wcześniej
ogarniało mnie takie cudowne uczucie, a teraz zupełnie jakbym
miała usta z gumy. Bałam się, że coś mi zrobi, ale nagle się
odsunął, powiedział, że mnie kocha i odszedł. Wiesz może, co
to znaczy?
Carmen siedziała w
szoku. Hermiona pierwszy raz widziała ją w takim stanie. Miała
szeroko otwarte oczy i lekko uchylone usta, wpatrywała się w jakiś
nieokreślony punkt na ścianie. Granger pomachała jej ręką przed
twarzą.
- Car? Hej, Car!
Stało się coś?
Gryfonka otrząsnęła
się, przełknęła głośno ślinę i wymamrotała:
- To
niemożliwe... To po prostu niemożliwe.
- Co jest niby
niemożliwe? Powiesz mi w końcu? Zaraz rzucę na ciebie klątwę,
może to coś pomoże.
Odetchnęła parę
razy i zamrugała.
- Cóż... To
dość nietypowa sytuacja, jak sama zresztą już zauważyłaś. To
bardzo silne i trwałe zaklęcie. Do tego jestem pewna, absolutnie
pewna, że rzuciłam je prawidłowo. Nie spotkałam się dotąd
z przypadkiem, aby ktoś mu się oparł. Wniosek jest taki, że
musiał mieć bardzo silny powód i wolę, aby powstrzymać magię.
Co dokładnie zrobił?
- Mówiłam ci.
Nagle się odsunął, a jak go zapytałam dlaczego, to...
- Tak, tak.
Jasne, ale wolałam się upewnić. - Znowu zamilkła na dłuższą
chwilę i zaczęła masować sobie palcami skronie. - Naprawdę się
tego nie spodziewałam. Nie myślałam też nigdy, że to powiem,
ale musisz wrócić do Pottera.
- CO?! -
zapytała zszokowana Hermiona. - Przecież go nie cierpisz. Od
początku chciałaś nas skłócić, a teraz, gdy to już się
dokonało, to ty nagle stwierdzasz, że mam mu wybaczyć?
- Słuchaj,
postaram się mówić jak najprościej... Jednego nie powiedziałam
ci o tym zaklęciu.
- Hmm?
- Jeśli
osoba pod wpływem zaklęcia naprawdę kogoś kocha... Miłością
czystą, prawdziwą i nieskończoną, to jest w stanie przełamać
klątwę. Właśnie to zrobił Potter i... O rany, ta przepowiednia
zaczyna mieć sens... Nadejdzie dzień, gdy wstanie Mrok,
noc czarna ogarnie świat. Złoty Chłopiec zrobi krok do tyłu, do
własnych wad.
- Car, przecież podkreślałaś, że to TYLKO przepowiednia.
- Nie wszystkie przepowiednie to bujdy. Złota Trójca chyba najlepiej
powinna o tym wiedzieć – powiedziała Brown z politowaniem.
- Załóżmy, że masz rację... Ale ja naprawdę nie mam ochoty do
niego wracać. Skrzywdził mnie w najbardziej perfidny sposób, a
poza tym... Ja nic już nie czuję. Wszystko zniknęło, po prostu.
- Wiesz, że to nie jest normalne? Powinnaś się teraz wypłakiwać w
poduszkę albo chodzić do kuchni po słodycze i się nimi objadać
w łóżku, nałogowo czytając książki.
- Sama mi mówiłaś, że bycie normalnym nie jest dobre. Niszczy
twoją indywidualność.
- Tak, to prawda, ale czasami... Trzeba zrobić coś normalnego, bo w
końcu do twoich dziwactw wszyscy przywykną, a ty stracisz to, co
jest twoją największą siłą. Hermiono, nie mówię, że masz się
teraz załamywać. Zwyczajnie przemyśl to wszystko, co ci
powiedziałam. Nie musisz mu się od razu rzucać na szyję. Spróbuj
znowu mu zaufać, powoli. Czasami nic nie jest takie, jakie się
wydaje. Może to jeden z takich właśnie przypadków.
- Nic nie gwarantuję – odparła Gryfonka i zeskoczyła z łóżka.
Otworzyła kufer i zaczęła wkładać tam ubrania na zmianę i
książki. Car patrzyła na to wszystko z rozbawieniem.
- Myślisz, że znajdziesz czas na czytanie? - zapytała z lekką
kpiną w głosie.
- Jasne. Ja go zawsze znajduję. A ty się nie pakujesz?
- Moja droga, gdybyś zapomniała, to jest mój dom, a więc
mam tam wszystkie potrzebne rzeczy. Poza tym jestem czarownicą, tak
jak ty, więc wystarczą dwa machnięcia różdżką.
Hermiona się zaczerwieniła.
- Wybacz, stare nawyki.
- Nieprawda. Po prostu każdy ma swoje metody. Ja swoje, ty swoje. O
jakości w końcu nie rozmawiamy. - Położyła się na łóżku,
odwracając głowę w stronę swojej jakże uroczej czaszki na
stoliku nocnym. - Ale Bon-Bon jedzie z nami.
- Myślisz, że znajdziesz czas na rozmowę z nim? - Granger
spróbowała naśladować Carmen, co nawet nieźle jej wyszło.
- W tej kwestii w ogóle nie myślę. Mam ważne rzeczy do
rozważenia. Muszę pobyć sama ze sobą.
I Hermiona już wiedziała, że powinna być cicho, jeśli nie chce
oberwać od Car jakąś paskudną klątwą.
***
Harry w końcu wrócił do swojego dormitorium. Po tym incydencie z
Hermioną był cały roztrzęsiony, ale przestał płakać. Znalazł
jakiś korytarz, oparł ręce o parapet i wdychał mroźne powietrze,
aż opuściło go to palące uczucie bliskości z kimś. Tyle, że on
nie chciał kogoś. On chciał, potrzebował Hermiony.
Teraz, gdy kładł się do łóżka, nie mógł pojąć jakim cudem
całe jego życie zmieniło swój bieg o sto osiemdziesiąt stopni.
Czuł dziwne mrowienie w żołądku, bolała go głowa i było mu
niedobrze. Plusem był fakt, że od dawna nie bolała go blizna.
Naszła go myśl, że tak samo czuł się wtedy, gdy Hagrid mu
powiedział, iż jest czarodziejem. To dość zabawne. Wtedy czuł,
że jego życie się zaczynało. Teraz się kończyło, bo Hermiona
stała się jego całym światem.
Usłyszał, jak ucichło chrapanie dobiegające z łóżka
naprzeciwko. Podniósł się na łokciach i zapytał szeptem, aby
nie obudzić Neville'a i Deana:
- Ron, nie śpisz?
- Miałem koszmar, Harry.
- Pająki?
- Gorzej. Luna.
Harry szybko wstał i gestem zaprosił przyjaciela, aby poszedł za
nim. Usiedli razem na parapecie przy oknie, obok Hedwiga w klatce
smacznie spała. Słyszeli jedynie ciche pomruki Neville'a.
- Co się stało? - podjął rozmowę Potter.
- Przecież już ci wczoraj mówiłem.
- Raczej leżałeś ospały na fotelu i mruczałeś coś pod nosem. To
niewiele mi mówi.
Ron milczał przez chwilę, wpatrując się w szron pokrywający u
dołu szybę. Tworzył dziwne zawijasy i miał wrażenie, jest to
perfekcyjne odwzorowanie jego uczuć.
- Jestem beznadziejny – wyrzucił w końcu z siebie.
- Wow, twoje przemyślenia naprawdę mnie zadziwiają.
- Bo... Nie wiem jak to wyrazić. Luna jest dla mnie ważna. Owszem,
wcześniej się zapomniałem, ale Carmen... Ona mi uświadomiła, że
potrzebowałem odmiany i źle postąpiłem z Luną. Wszystko było
takie wspaniałe... Naprawdę czułem, że ona jest wyjątkowa. Ma
swoje... dziwactwa, ale one są urocze. - Jego oczy przez chwilę
zalśniły, zacisnął lekko pięści. - Świetnie się dogadujemy.
Dogadywaliśmy, bo na tym balu... Sam nie wiem, co się stało.
Tańczyliśmy i było świetnie. Co trochę ją ktoś prosił do
tańca, czasami się zgadzała, czasami nie. Wtedy ja też tańczyłem
z jakąś dziewczyną, ale to wszystko była zabawa, nie
przeszkadzało nam to ani nic w tym rodzaju. Potem był jakiś wolny
kawałek i Luna się do mnie przytuliła. Kołysaliśmy się razem,
nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Nagle zaczęła mówić o...
czekaj, muszę sobie przypomnieć... grafaxie antonalnym, chyba tak.
Przerwałem jej i powiedziałem, że dzisiaj nie chcę, aby o tym
mówiła, bo to tylko nasz wieczór. A ona się rozpłakała i
wybiegła z sali... Nie widziałem jej od tamtej chwili. Zrobiłem
coś złego?
Harry nie mógł w to uwierzyć. Siedział osłupiały z otwartymi
ustami. Po chwili przełknął ślinę i cicho powiedział:
- Ron, czy ty w ogóle nie uważałeś ostatnio na lekcjach? Ten
grafax to nie jest jakieś zmyślone zwierzę. To roślina, Snape
ostatnio godzinami nam o nim mówił i nawet ja go zapamiętałem.
- No dobrze, ale o co w tym chodzi? To tylko jakiś chwast.
- Ron, to nie jest jakiś chwast. Liście tej rośliny daje się
osobie, aby wyznać, że się ją kocha.
- Na brodę i wąsy Merlina! - wykrzyknął Weasley, po czym odruchowo
złapał się za usta. Ciszej powiedział: - Nie miałem pojęcia!
Czyli... Ona w swój pokręcony i dziwny sposób chciała mi
powiedzieć... Jaki ja jestem głupi!
Harry wstał i położył przyjacielowi dłonie na ramionach.
- Stary, jutro z samego rana do niej idź i błagaj na kolanach, aby ci
przebaczyła. Nie bądź jak ja. Nie zmarnuj swojej szansy. Dobrze
wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Ja też... To znaczy dla ciebie, nie dla siebie. Zaraz, dla siebie
też... Wiesz, o co mi chodzi! Tylko nie płacz teraz... - Spróbował
zażartować, ale Harry i tak miał ponurą minę. - Właśnie, a
jak z Hermioną? Wyjaśniło się coś?
Harry zagryzł wargę. Nie chciał mówić Ronowi o historii z Ginny.
Z kolei cała szkoła już wiedziała, że on i Hermiona nie są
razem i faktycznie, pojawiły się plotki o nim i o młodej Weasley.
Nie wiedział, co robić, nie chciał kłamać.
- Pracuję na tym – rzucił w końcu ogólnikowo, a Ron nie chciał
już więcej pytać.
- Wracajmy do łóżek. Są ferie, może poćwiczymy jutro quidditcha?
- Nie ma sprawy. Zwołam trening.
Położyli się, ale obaj jeszcze długo nie mogli zasnąć.
Rozmyślali o dziewczynach, które tak wiele zmieniły w ich życiu,
a teraz nagle obie zniknęły. Zanim z łóżka Rona dało się
ponownie słyszeć chrapanie, Harry'ego doszły jeszcze słowa:
- Ułoży się, zobaczysz. Nie podam ci teraz szczegółów, ale... na
pewno będzie świetnie.
Cichy głosik gdzieś z tyłu mózgu Harry'ego podpowiadał, że to
musi być prawda, ale inny głosik mówił mu, że to kompletnie bez
sensu.
Po dwóch godzinach zapadł w urywany, niespokojny sen.
***
- No szybciej, nie mamy całego dnia.
Carmen niecierpliwie spoglądała na zegarek, gdy Hermiona kończyła
układać swoje brązowe włosy. Była zdenerwowana, w końcu jechały
do jej domu i chciała zrobić jak najlepsze wrażenie. Chyba
pierwszy raz w życiu, nie licząc chwili, gdy przedstawiała
rodzicom Jacka... Ale nie może teraz o tym myśleć. Nie warto.
- Jestem gotowa.
- Świetnie.
Hermiona zaklęciem zaczęła lewitować swój kufer i wyszły z
dormitorium. W Pokoju Wspólnym panowała cisza, prawie każdy
spędzał wolne dni w domu lub w innej części zamku. Gdy schodziły
po schodach, Granger próbowała dyskretnie oglądać się za siebie,
ale Carmen ją na tym złapała.
- Hermiono, nie mamy czasu. I tak przez ciebie się spóźnimy.
Przeżyjesz parę dni bez tego swojego wampira.
- Tak, ale... chciałam się pożegnać.
Car przewróciła oczami.
- Nie wyjeżdżasz na zawsze. Zresztą wolałabym, żebyś pogadała z
Potterem...
- Carmen, to nie brzmi ani dobrze, ani normalnie w twoich ustach.
- Cóż, interpretację zostawiam tobie. Idziemy i daj sobie spokój z
Collinsem!
Zaczęły iść szybciej, aż w końcu trafiły przed wielkiego
gargulca strzegącego gabinetu dyrektora.
- Karmelkowa rozkosz – rzuciła Brown i ukazały się stopnie
wiodące do pomieszczenia na górze.
Drzwi były uchylone, więc bez problemu weszły do środka.
Dumbledore już wcześniej usłyszał ich kroki, teraz czekał na nie
rozparty w fotelu, a jego wzrok nadawał twarzy lekko rozbawionego
wyrazu. Na biurku jak zwykle stały dziwne, delikatne przedmioty, a
dyrektorzy w ramach obrazów cicho szeptali coś między sobą.
- Panna Brown, panna Granger. Jakże miła wizyta!
- Dzień dobry, profesorze – odpowiedziały grzecznie. Hermiona aż
się zdziwiła, bo rzadko słyszała taki ton u przyjaciółki.
- Herbaty? Dropsa?
- Nie, dziękujemy – odparła łagodnie Carmen i podeszła do
kominka. - Możemy?
- Chwileczkę... - Dumbledore otworzył jedną z przepastnych szuflad
i przez moment jego stare dłonie czegoś szukały. Wyjął małe,
okrągłe pudełeczko opatrzone literką F. - Oto proszek, miłego
dnia! - powiedział dobrodusznie i uśmiechnął się.
Gryfonki weszły do dużych rozmiarów kominka, Hermiona lewą ręką
trzymała kufer (Krzywołap został w zamku pod opieką skrzatów,
nie lubił tego typu podróży), a prawą ramię Car. Ta otworzyła
dłoń, w której trzymała proszek, i wypowiedziała głośno i
wyraźnie:
- Rezydencja Brownów, Cliche.
Hermionie pociemniało przed oczami. Czuła się, jakby leciała w
ogromną przepaść, mając cały czas podparcie pod stopami. Zaczęło
jej przyjemnie szumieć w głowie, jak wtedy, gdy pewnego dnia wypiła
o jedno kremowe piwo za dużo. Niby nie ma ono alkoholu, a jednak
zrobiło jej się jakoś wesoło...
Rozmyślania przerwało lądowanie w czyimś salonie. Bardzo dużym,
w dodatku. Hermiona z przestrachem spojrzała na dół, bała się,
że pył z kominka wybrudzi piękny perski dywan, ale zdziwiła się,
gdy odkryła, że jest czysta jak przed podróżą. Zrobiło to na
niej wrażenie.
Podniosła głowę i prawie krzyknęła. Dokładnie naprzeciwko niej
wisiał oryginalny obraz Claude'a Monet. Ściany obłożono brązową
boazerią, lśniącą w słońcu prześwitującym przez ogromne okna.
Pod ścianą stała obszerna kanapa, dwa fotele i szezlong, wszystko
obite skórą. W kącie dostrzegła nawet zbroję, podobną do tych,
które na co dzień widywała w Hogwarcie. Na samym środku dostojnie
stał czarny fortepian, lśniący i onieśmielający swoim widokiem.
Obok stała mała biblioteczka, wypełniona tomami o różnej
tematyce i w różnych językach. Nad drzwiami, zapewne prowadzącymi
na korytarz, dostrzegła napis: "Twoje marzenie nie jest
wystarczająco wielkie, jeśli cię nie przeraża."
Po chwili na przywitanie wyszła jej dość wysoka kobieta o pięknie
zarysowanych kościach policzkowych i brązowych włosach związanych
w koński ogon. Jej oczy były tego samego koloru co u Carmen. Ubrana
była w białą koszulę w prążki i niebieską spódnicę do kolan.
Hermiona nie mogła oderwać od niej wzroku.
- Cóż... - przerwała w końcu milczenie Car. - Witaj w moim domu.