"Her hair was pressed against
her face, her eyes were red with anger
Enraged by things unsaid and empty
beds and bad behavior
Something's gotta change
It must be rearranged
I'm sorry, I did not mean to hurt my
little girl
It's beyond me, I cannot carry the
weight of the heavy world
So goodnight, goodnight, goodnight,
goodnight
Goodnight, goodnight, goodnight,
goodnight
Goodnight, hope that things work out
all right!"
- Maroon 5, "Goodnight, Goodnight"
Draco jeszcze raz spojrzał na kawałek
pergaminu, który trzymał w dłoni. Tam, gdzie zawsze. Będę
czekać. Westchnął, a po chwili litery zniknęły,
pozostawiając po sobie tylko pustkę.
Sam nie wiedział, co myśleć. Miał
tylko nadzieję, że Ginny w końcu powiedziała braciom o... o
kolejnym członku rodziny. Jemu samemu to się zbytnio nie podobało,
ale cóż... Skoro to było dla niej ważne, to również powinno być
takie dla niego. Mimo to nie czuł jakiegoś przymusu – po prostu
był.
Na siódmym piętrze skręcił w
odpowiedni korytarz i wszedł do Pokoju Życzeń. Ostatnio było to
ich stałe miejsce spotkań. Przy ludziach nauczyli się już grać –
odnosili się do siebie chłodno i z udawaną nienawiścią. Czasami
Malfoyowi wymsknęła się jakaś aluzja, a wtedy Ginny rumieniła
się i szybko odchodziła. Lubił ją taką. To znaczy kochał ją,
tak przynajmniej myślał. Nieważne, miał jeszcze czas na podjęcie
decyzji.
Rozmyślania przerwała mu sama Ginny,
która wparowała do pomieszczenia jak rozpędzona Błyskawica i
wręcz rzuciła się na niego. Blondynowi zabrakło tchu, bo aż
przygwoździła go do ściany. Owszem, nie narzekał na sytuację,
skoro sama pchała mu się w ramiona, ale... Coś musiało się stać.
Nigdy się tak nie zachowywała, więc...
Z trudem i w sumie z ciężkim sercem
odsunął ją do siebie i starał się złapać oddech. Spojrzał jej
w oczy. Włosy miała w nieładzie, policzki zarumienione. Wręcz
emanowała wściekłością.
- Ginny, co jest? - zapytał cicho,
nie ufając swojemu głosowi. Ona tylko prychnęła i spróbowała
się znowu przysunąć. Nie wyszło.
- O co ci chodzi? - zapytała z
oburzeniem.
- Dlaczego jesteś taka wkurzona?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie jestem.
- Przestańmy się zachowywać jak
dzieci! - wykrzyknął Draco, coraz bardziej zdenerwowany. - Do
rzeczy. Mieliśmy mówić sobie, gdy coś się wydarzy. Opowiadaj. -
Zapadła cisza, którą przerywało tylko nerwowe tupanie nogą
Malfoya. W końcu Ginny poddała się.
- Ron. Znowu. Coraz bardziej mnie
denerwuje – wyrzuciła z siebie. - Dzisiaj przegiął, naprawdę.
Najpierw się obraził, a po jakiejś godzinie znowu zaczął mieć
wyrzuty DO MNIE. Rozumiesz? Nie obchodzi go, że to nasza mama
jest w ciąży. Zupełnie jakby to była moja wina, ja z nim już po
prostu nie wytrzymuję... Przepraszam - wymruczała, masując sobie
skronie. Draco objął ją lekko i pocałował w czoło.
- Nie martw się. To idiota, sama to
przyznałaś.
- Niby tak, ale... To mój brat,
Draco. Moja rodzina nauczyła mnie kochać, jego też powinnam i...
- Nie kwestionuję tego. Ale nie
możesz... nie powinnaś tak na to patrzeć – przerwał jej.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - To wcale nie znaczy, że
masz go lubić, że masz z nim przebywać, a nawet szanować go. Sam
sobie pracuje na opinię.
- Nie mówmy o tym, dobrze? -
poprosiła. Przytuliła się mocniej do chłopaka, a on zaczął
lekko gładzić jej włosy.
- Będzie dobrze. Po prostu... -
zawahał się.
- Tak? - zapytała.
- Musimy być razem, po tej samej
stronie – wyszeptał.
Ginny zadrżała na te słowa. Przecież
byli po dwóch stronach barykady, tak naprawdę nie powinni się w
ogóle kontaktować! A oni na dodatek się spotykali... I czyżby on
sugerował jej, żeby... Nie, to niemożliwe. Może to on właśnie
chce się zmienić, stać się dobrym?
Nie miała siły teraz o tym myśleć.
Nie chciała. Bała się.
Usta dziewczyny odszukały zimne wargi
chłopaka.
***
Carmen się obudziła. Nie miała
ochoty wstawać, ale należałoby wrócić do wieży. Hermiona pewnie
już była u Pottera. Nie powinna być teraz sama.
Brown westchnęła i wtuliła się
mocniej w zagłębienie szyi Snape'a. Jeszcze tylko chwilkę i
pójdzie. Momencik.
Gdy wczoraj powiedziała mu o Jacku,
przyjął to spokojnie. To było aż dziwne. Spodziewała się
krzyków, wrzasków, napadu wściekłości, czegokolwiek – nic,
tylko standardowa maska na twarzy. I nic więcej. Nawet się nie
odezwał, nie poruszył palcem. Stał.
Cisza, która wtedy zapadła, była
chyba najbardziej bolesna. Wwiercała się w duszę Carmen, a w
każdym razie w jej resztki, ale sama jednocześnie czuła dziwny
spokój. Nic nie musiała ukrywać i to było dobre. Bardzo, bardzo
dobre.
Podeszła do niego i niezgrabnie
przytuliła. Nie miała co liczyć na to, że on to zrobi. Zresztą
tak naprawdę żadne z nich nie miało w tym jakiegoś ogromnego
doświadczenia. Po chwili poczuła jak jego mięśnie tężeją,
niemrawo odwzajemniając uścisk. To już było dużo. Stali tak
długo, dwoje sztywnych ludzi, których zraniło i zmieniło życie.
Ale mieli siebie.
Powoli się rozluźniali. W końcu
Carmen się odezwała.
- Przepraszam. To było głupie.
- Nie da się ukryć – syknął
złośliwie. Dobry znak.
- Nie skomentuję tej dziecinnej
odzywki.
- A jednak to robisz – skrzywił
się w parodii uśmiechu.
- Oj, zamknij się – powiedziała
Brown i skutecznie go uciszyła.
Teraz odsunęła się od mężczyzny i
spróbowała przeciągnąć się tak, aby go nie obudzić. Merlinie, nie
miała ochoty wstawać. Nie chciała...
- Budzisz mnie ot tak czy masz może
jakiś konkretny powód? - zapytał ją sarkastyczny głos.
- Nie chciałam cię budzić –
odparła.
- W takim razie marne są efekty
twoich działań – burknął. - Wybierasz się gdzieś?
- Eee...
- Twoja elokwencja mnie poraża –
przewrócił oczami. - Jest trzecia nad ranem, gdzie idziesz?
- Do dormitorium. Nie mogę ciągle
zostawać tu na noc, inni już coś podejrzewają i...
- Inni? - uniósł brew.
- Hermiona – wydusiła z siebie
Carmen. - Pokłóciłyśmy się. - Opuściła smętnie głowę.
- Ach, więc zamierzasz ją...
przepraszać o trzeciej rano, tak? - Snape wydawał się być
rozbawiony.
- Może. Coś w tym rodzaju.
- Rozumiem, że na razie nie
powinienem pytać? - zapytał, ziewając w międzyczasie.
- Twa dedukcja mnie poraża, mój
drogi Watsonie.
- Watsonie? - zapytał ze
zdziwieniem. Carmen wybuchła śmiechem na widok jego miny.
- Widzę, że masz wyraźne braki w
dobrej literaturze mugolskiej. - Mrugnęła do niego. - No
dobra, nie obrażaj się – powiedziała i pocałowała go. Wplótł
rękę w jej włosy i wydawał się przyjąć te... przeprosiny.
W każdym razie Carmen zapomniała po co w ogóle wstawała. Znowu
nic poza nimi dla niej nie istniało, byli tylko oni. Tylko oni i
ich usta poruszające się z potrzebą, w tylko im znanym rytmie.
Ich dłonie znowu poznawały ich ciała, a to, że byli tak blisko
siebie było dla nich największą magią na świecie. Jednak po
chwili... No dobra, po bardzo długich chwilach do świadomości
Carmen zaczęła przedostawać się jakaś informacja. Coś o
dziewczynie z niemiłosiernie kręconymi włosami.
Z ogromną niechęcią odsunęła się,
oblizując usta jak kot.
- Muszę iść.
- Cholerne Gryfonki – warknął
Snape, odwracając się na bok i wtulając głowę w poduszkę.
- Jasne, też cię lubię –
syknęła Car przez zęby, ubrała się i ruszyła w stronę
wyjścia.
- Widzę cię dzisiaj na eliksirach,
Brown – usłyszała głos dobiegający spod kołdry i zacisnęła
zęby, żeby nie parsknąć śmiechem.
Szybko wyszła, rzucając na siebie
zaklęcie, aby nikt niepowołany jej nie zobaczył. Ruszyła schodami
w górę, starając się iść w miarę cicho, aby nie pobudzić
obrazów drzemiącym w swoich ramach. W pewnym momencie zdała sobie
sprawę, że jej nogi nie wiodą jej do Pokoju Wspólnego.
Zdezorientowana rozejrzała się wokół. Ku swojemu zdziwieniu
zauważyła wielkie drzwi, które były zaskakująco znajome. Ze
zrezygnowaniem wyjęła różdżkę i mruknęła Alohomora!
Drzwi od razu się otworzyły. Mogliby chociaż na noc jakoś to
zabezpieczać.
Szybko wkroczyła wgłąb Skrzydła
Szpitalnego. Po co tu przyszła? I to prawie o czwartej rano!
Podrapała się w głowę i doszła do wniosku, że widocznie
chodziło o Pottera. Podeszła ostrożnie do jego łóżka. No cóż,
nigdy nie był według niej jakoś cudownie piękny, ale teraz
wyglądał po prostu tragicznie.
Usiadła obok na krześle, gdy
dojrzała, że otwiera oczy. Na jej widok uśmiechnął się
paskudnie.
- Proszę, kogo moje oczy widzą? Ty
też się chcesz poużalać? Wiecznie zawziętej Carmen zmiękło
serce, którego nie ma?
- Doskonale wiesz, że mnie to nie
ruszy – odparła spokojnie.
- Więc po co tu jesteś?
- Nie wiem. Samo tak wyszło. Jakoś
nigdy specjalnie nie rozmawialiśmy, może nadszedł w końcu na to
czas?
- Ty się mnie pytasz? Teraz,
kiedy PODOBNO nie jestem sobą?
- Tak, właśnie teraz. Może w
końcu będziesz obiektywny. - Zainteresowało go to, więc uniósł
się wyżej na łóżku. - Gdzie pielęgniarka?
- Śpi. - Harry machnął ręką w
bliżej nieokreślonym kierunku. - Mógłby zaatakować sam
Voldemort, a i tak by się nie obudziła. - Spojrzał na nią znowu.
- O co chodzi?
- Sama nie wiem. Coś mnie tu samo
przyprowadziło.
- Taa... To ja idę spać –
oznajmił Harry, ziewając i odwracając się na drugi bok.
- Nie, czekaj. Masz w ogóle jakiś
plan pokonania Voldemorta czy coś w tym rodzaju?
- W sumie... - podrapał się po
głowie – to nie. Nie mam najmniejszej ochoty go pokonywać.
- Nie czujesz się tym... Wybrańcem?
- Nie. Właściwie to odkąd tylko
trafiłem do Hogwartu, to chciałem być normalnym chłopakiem. A tu
nagle pojawia się jakiś psychol, który na dodatek zabił moich
rodziców, próbuje mnie zamordować i zabrać jakiś kamyk, który
uczyni go nieśmiertelnym, potem właściwie to samo chce zrobić
jego wspomnienie. Później jest z nim spokój, ale i tak muszę
ratować mojego ojca chrzestnego. Następnie ktoś zgłasza mnie do
niebezpiecznego konkursu i wygrywam, ginie jakiś Krukon, Węża
Morda znowu żyje i wabi mnie do Ministerstwa Magii, gdzie przecież
od razu powinni go złapać aurorzy, a jego psychowielbicielka
morduje mojego jedynego żyjącego członka rodziny. Raczej niezbyt
normalne.
- Ale w sumie... inaczej byłoby ci
nudno – powiedziała Carmen, ponownie tego dnia skrywając
uśmiech. To było aż dziwne.
- A... odezwała się ta, co nie
lubi nudy.
- O co ci chodzi? - zapytała
zdziwiona.
- "Mój umysł nie znosi
stagnacji. Chcę problemów. Chcę pracy. Dajcie mi najprostszy
kryptogram lub skomplikowaną analizę i jestem w swoim żywiole.
Ale nie zniosę nudnej rutyny. Tęsknię za mentalnym uniesieniem"
- wyrecytował Harry, udając głos Brown.
- Super. Masz z tym jakiś problem?
W ogóle kiedy to słyszałeś? - warknęła przez zaciśnięte
zęby.
- Już dawno temu – znowu machnął
ręką. - Nie denerwuj się tak, żyłka ci pęknie. Poza tym
nieładnie, Carmen, nieładnie... - Wyglądał, jakby przyłapał ją
na czymś złym.
- Naprawdę jesteś wkurzający.
- Staram się. Wracając... Co
robisz tu tak późno? Wracasz skądś. Masz wyraźnie
pomięte wczorajsze ubranie. Czyżby chłopak, co? - Dziewczynie
zamarło serce, ale wzięła się w garść.
- Widzę, że zaklęcie zrobiło z
ciebie geniusza dedukcji. Wcześniej nawet nie potrafiłeś odkryć
sensu przepowiedni, a teraz takie wnioski... Zupełnie nie jestem
pod wrażeniem.
- Ja też nie. Ty tylko grasz,
jesteś nikim. - Carmen przed oczami stanął obraz Jacka. - I
niedługo wszystko się wyda, stracisz przyjaciół, każdego, na
kim ci zależy. - Znowu ten paskudny uśmiech. W jego zielonych
oczach widoczne było szaleństwo i Brown musiała się bardzo
powstrzymywać, aby mu nie przyłożyć. Wstała tylko i rzuciła na
odchodne:
- Mam nadzieję, że to zostanie
między nami. - Harry już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale
przerwała mu. - W innym wypadku w jednym ze swoich eliksirów
leczniczych możesz znaleźć truciznę. Nie ryzykowałabym na twoim
miejscu.
I zostawiła go zszokowanego.
Co ją podkusiło, żeby tu
przychodzić? Nic dobrego z tego nie wynikło. W zasadzie to w ogóle
było to jedno wielkie NIC. Westchnęła i ponownie zaczęła wspinać
się po schodach. Obudziła oburzoną Grubą Damę i szybko weszła
do dormitorium. Na zewnątrz robiło się już widno.
W pokoju zastała dwa puste łóżka.
Parvati ciągle rozpaczała po Lavender i pewnie siedziała gdzieś
teraz w zamku, płacząc. Dostrzegła Hermionę leżącą w pościeli
i wgapiającą się w baldachim. Miała zapuchnięte oczy i wyglądała
tragicznie. Właściwie teraz to pasowała do Pottera leżącego w
Skrzydle Szpitalnym.
Carmen podeszła do niej i zauważyła,
że dziewczyna trzyma w dłoniach jej poduszkę i wtula się w nią.
Dobra, to było dziwne. Podeszła do niej i wpatrywała się w nią
tak zażenowana. Co powinna zrobić? To ludzie zwykle ją pocieszali,
ona tego nie umiała. I czy powinna przeprosić? Sama nie wiedziała.
W końcu to Hermiona źle zinterpretowała jej zachowanie. Nieważne.
Niepewnie usiadła na brzegu łóżka.
Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi, chociaż zapewne
zorientowała się, że tu jest. Powiedzieć o Snapie czy nie
powiedzieć? Ugh! Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?!
Zastanowiła się, czego sama by
oczekiwała w takiej sytuacji. Zebrała się w sobie i odgarnęła
Hermionie włosy z czoła. To nie było dla niej łatwe, ale powinna
jej zaufać. Nie miała prawie nikogo innego.
- Przepraszam – wyszeptała
gładko.
Hermiona jakby mechanicznie skinęła
głową.
- To moja poduszka?
Ponowne skinienie.
- Chcesz, żebym została?
- Tak – wychrypiała Granger i
przesunęła się, aby zrobić miejsce przyjaciółce.
Carmen położyła się niepewnie obok.
Nie, to zdecydowanie nie było normalne. A może jednak?
Poczuła jak Hermiona chwyta ją za
rękę. Zobaczyła jak przymyka oczy. Tak, to była długo noc.
- Dziękuję – wyszeptała, a po
chwili Brown usłyszała jej spokojny oddech.
- Dobranoc – słowa samoistnie
wyszły z jej ust.