Harry Potter - Book And Scroll

28.4.13

19. Z twoich ust

"Zastanawiam się - rzekł - czy
gwiazdy świecą po to, żeby każdy
mógł pewnego dnia znaleźć swoją."

"Wśród ludzi jest się także samotnym.
Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś."
- Antoine de Saint-Exupery, "Mały Książę"


    Nietoperz poderwał się i uniósł w powietrze. Bezgłośnie machał czarnymi skrzydłami, przez których delikatną błonkę prześwitywały złote promienie słońca. Po chwili dotarł na miejsce. Wylądował i zmienił swoją postać. Tym razem zamiast niego stał wysoki, elegancki i upiornie blady mężczyzna. Owinął się szczelniej czarną peleryną i otrzepał starannie kamizelkę z pyłu. Minął straże i wszedł do wielkiego budynku. Przeszedł przez korytarz i znalazł się w ogromnej sali. Podszedł do samotnej postaci i ukłonił się.
- Witaj, panie – rozległ się jego dźwięczny głos.
- Ach, witaj, Barnabasie. Jakie są wieści?
- Niepomyślne. Chłopak spotkał się dzisiaj z tą szlamą.
- Widziałem. Blizna, pamiętasz może? Ta nieszczęsna, przeklęta blizna! A wiesz, co jest najgorsze? Że chyba utraciłem z nim więź! Nauczył się Oklumencji! Przez chwilę widziałem go, opanowałem jego tępy umysł, aż nagle odepchnął mnie! - Voldemort miał w czerwonych oczach wyraźnie widoczną wściekłość – kompletną i całkowicie obezwładniającą.
- Widziałem to, panie – odezwał się, trochę niepewnie, Barnabas. - Złapał się za czoło, a potem...
- Co? - wrzasnął Riddle. - Co takiego się wydarzyło, że odepchnął mnie?!
- ...potem zaczął całować tę szlamę – dokończył Collins.
- Ach, miłość – budzące grozę pęta. A jednak tak łatwo je przeciąć... - powiedział Czarny Pan, uśmiechając się perfidnie. Nagle kiwnął porozumiewawczo głową w stronę wampira. - Wiesz, co robić, Barnabasie. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś. Powiadom też Severusa.
- Tak, mój panie – odrzekł nosferatu i wyszedł z pomieszczenia.
    Myślał o tym, co jest zmuszony zrobić. Nie będzie to łatwe, wręcz przeciwnie. Owszem, polubił tę dziewczynę, ale tak, jak każdy inny nauczyciel polubiłby bardzo zdolną uczennicę. Jednak jego zimne, od stuleci niebijące serce mówiło mu coś zupełnie innego – współczuł jej, a resztki jego sumienia też zaczynały dawać o sobie znać.
    Tymczasem Czarny Pan wrócił do swoich kwater. Tam czekała na niego Bellatrix. Poczuł się lepiej na tę myśl. Wkroczył do komnaty i usiadł w fotelu. Westchnął głośno. Po chwili poczuł chłodne ramiona obejmujące jego szyję i czyjś gorący oddech na bladych policzkach. I to wszystko biło od niej. I było jej. Jego. Ich.

***

    Ron wyszedł z "Trzech mioteł" trzymając Lunę za rękę. Słuchał jej dźwięcznego, wesołego głosu opowiadającego o wyższości buchorożca nad zwykłym jednorożcem i był w siódmym niebie. Dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Prawdę mówiąc, to jeszcze nigdy. Wpatrywał się w jej piękne, blond włosy, które lekko falowały na wietrze. Podziwiał jej roześmiane oczy i usta, rozpromienioną twarz i długie rzęsy. Szli tak przez chwilę, aż w końcu Ron nie mógł się powstrzymać i zbliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny. Ta uchyliła na chwilę lekko wargi ze zdziwienia, a zaraz potem chłopak skutecznie uniemożliwił jej ich zamknięcie.
    Lunę zalało przyjemne ciepło. Przytuliła go i odwzajemniła pocałunek. Trwali tak przez moment, wtuleni jedno w drugie i zapomnieli o całym świecie. Podobnie jak para ich przyjaciół, która właśnie szła ścieżką. Ron rzucił na nich okiem i zamurowało go. Czy oni... trzymali się za ręce? Nie, to niemożliwe! Harry i Hermiona?! O Godryku, idą tu!
    Weasley czym prędzej objął Lunę i pociągnął ją w stronę najbliższej wnęki w murze jakiegoś sklepu.
- Co się stało? - zapytała zdezorientowana dziewczyna.
- Ciii!!! Harry i Hermiona tu idą...
- No i co z tego? Naprawdę nic nie zauważyłeś?
- A co niby? Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, to oczywiste, że spędzamy razem dużo czasu! - odpowiedział, rozkładając bezradnie ramiona. Luna poczęstowała go swoją firmową miną, z rodzaju Przecież-To-Mnie-Nazywają-Pomyluną-A-Nie-Ciebie-Więc-Powinieneś-Wiedzieć-O-Co-Chodzi.
- Naprawdę spędzałeś z nimi ostatnio cały swój wolny czas?
- No... nie. Wszędzie chodziłem przecież z tobą i... - Chłopak wyglądał na poirytowanego. - Ej, co oni robią?
- To, co przed chwilą my, jak sądzę – odparła dość rzeczowo Krukonka.
- Ale... O Godryku, nie mogę na to patrzeć... - Gryfon odwrócił się do pary placami tak, że teraz stał twarzą w twarz z dziewczyną.
- Jak to nie możesz? Przecież oni są tacy słodcy... - Lovegood nie dokończyła.
    Poczuła silne ręce, ciągnące ją do siebie. Sekundę później znowu zarzuciła ręce na szyję rudowłosego i czuła jego pocałunki na swoich wargach. Była szczęśliwa. Kochała jego zapach, dotyk, niezdarnie sklecone liściki, które czasem jej wysyłał... Po prostu był jej.
- Luna... - przerwał na chwilę.
- Hmm...?
- Ja chyba... Nie mogę bez ciebie żyć – wyrzucił z siebie chłopak.
- Ron, ja bez ciebie chyba też nie – powiedziała i ponownie wtuliła się w objęcia Weasleya.

***

    Gdy w końcu (a był to naprawdę bardzo długi czas) Harry i Hermiona odkleili się od siebie (tak, odkleili, inaczej tego nazwać nie można), byli niepomiernie szczęśliwi. Nareszcie dowiedzieli się, że to drugie czuje to samo. Ciągle się śmiali, żartowali i rozmawiali o rzeczach mało istotnych. Wyszli ze swojego miejsca (tak, od teraz to było ich miejsce) trzymając się za ręce. Szli ścieżką, co chwilę mijając innych uczniów z dość ciekawymi minami.
    Hermiona była zachwycona, po prostu w siódmym niebie. Wciąż czuła jego oszałamiający zapach, wpatrywała się w cudownie zielone oczy i dotykała zimnej skóry dłoni. Nareszcie go miała, był jej i tylko jej i żadna głupia Romilda ani inna dziewczyna nie miały tu nic do gadania. Zwłaszcza, że to on dzisiaj ją wybrał.
    Zaczęła wyobrażać sobie życie w zamku, teraz, po tym wszystkim i naprawdę wizja przypadła jej do gustu. Owszem, aż tak wiele się nie zmieni, w końcu zawsze byli razem, ale mimo wszystko podobały jej się te drobne szczegóły, które teraz miały ulec zmianie. Nic wielkiego, zwykłe, prozaiczne rzeczy, lecz na samą myśl o nich, serce biło jej jeszcze mocniej. Tego dnia zaczęła myśleć, że kiedyś po prostu nie wytrzyma, tyle rozmaitych wrażeń dzisiaj (i wczoraj) doświadczyła.
    Po jakichś dziesięciu minutach minęli "Trzy miotły". Hermiona mocniej splotła palce Harry'ego ze swoimi i spojrzała na niego. Uznała, że w końcu trzeba zadać kluczowe pytanie.
- H-harry... Co teraz będzie? - W jej słabym głosie wyraźnie było słychać zdenerwowanie.
- Teraz? - Zatrzymali się. Chłopak spojrzał na nią badawczym wzrokiem.
- Tak. Teraz.
- Powiem ci jedno. – Przysunął się do niej tak, że prawie stykali się nosami. Gryfonka patrzyła teraz prosto w jego oczy, otoczone czarnymi oprawkami okularów. - Od teraz już cię nie opuszczę. Już nigdy, rozumiesz? Choćby nie wiem co się działo – wyszeptał cicho.
    W kącikach oczu dziewczyny pojawiły się drobne kropelki łez. Nie mogła wydusić z siebie słowa.
- No, chyba, że nie chcesz, w takim razie ja nie... - dorzucił, w duszy panikując, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Odsunął się.
- Chcę, Harry, chcę! - wykrzyknęła i szybko go objęła. - Nawet nie wiesz jak bardzo i jak już długo!
- N-naprawdę? - zapytał zdławionym głosem Wybraniec.
- Tak – odparła po prostu.
- Och, Hermiono... - powiedział i kciukiem otarł jej łzę spływającą po policzku. - To najpiękniejsze słowo, jakie tylko mogłem usłyszeć z twoich ust – zapewnił i delikatnie musnął jej wargi. - Z twoich pięknych ust.
- Przez ciebie niedługo nie będą miały na nic siły – dorzuciła ze śmiechem.
    Potter przyciągnął ją szybkim ruchem do siebie i mocno objął w talii. Przybliżył do niej swoją twarz, a dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję. Pocałował ją znowu, tym razem zdecydowanie i pewnie. Hermiona westchnęła cicho, gdy poczuła jak przygryza jej dolną wargę.
- Harry... Nie możemy tutaj. Ludzie się będą gapić... - wyszeptała cicho.
- Oczywiście... że możemy... Widzisz tu kogoś innego...? - zapytał retorycznie. Retorycznie, bo nie zdążyła odpowiedzieć.
    Harry wplótł dłonie we włosy brunetki. Pachnęły pergaminem i konwaliami. Od razu pokochał ten zapach i wiedział, że zapamięta go już na zawsze. I że nigdy już jej nie opuści, choćby nie wiem co. To było bardzo przyjemne, znacznie lepsze nawet od Ognistej Ogdena. Ach, Merlinie, nawet od dwustu butelek Ognistej!
    Dłońmi wędrował po jej plecach i czuł, jak ona robi to samo z jego włosami. Doprowadzała jego czuprynę do coraz gorszego stanu, ale to było dobre. Czuł, oboje czuli, że to było dobre.
    Nie wiedzieli, ile czasu minęło, ale w końcu Hermiona oderwała od niego opuchnięte wargi. On uśmiechnął się promiennie i pocałował ją lekko w kącik ust. W samą porę, bo akurat zza rogu wyszła wysoka postać w czarnej pelerynie.
- Snape? A co on tu robi? - zapytał zdziwiony Harry.
- Jak już to profesor Snape, panie Potter – rozległ się głos za jego plecami.
- A-ale... Jak pan...? Aaaa... - Wybraniec w końcu zorientował się, że ma do czynienia z odrobinę milszym nauczycielem. Milszym, bo na pewno nie bardziej lubianym. Wiekowy podrywacz Hermiony.
- Czy ja naprawdę jestem tak straszny, jak profesor Snape? Och, witam, panienko Granger. – Barnabas ukłonił się nisko. - Jak mija wycieczka?
- Och, cudownie, sir – powiedziała rozanielona dziewczyna i zarumieniła się, przypominając sobie wczorajszy wieczór. - Byliśmy z Harrym na spacerze i...
- Właśnie widzę – powiedział, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie i omiatając wzrokiem ich splecione dłonie. - Z moich obserwacji wynika, iż miała panienka ciekawy dzień. Winszuję, naprawdę. Chłopiec, Który Przeżył na pewno jest wart jakiegoś głębszego uczucia, mademoiselle.
- Ja, uhmm... dziękuję. - Tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić. Harry przejął inicjatywę.
- Nie sądzę, abym był kimś lepszym od innych tylko dlatego, że jakiś szaleniec zrobił mi to coś. – Wskazał palcem na bliznę na czole.
- Ależ oczywiście, mój drogi chłopcze, oczywiście... - Wampir znowu uśmiechnął się, ukazując białe jak śnieg kły. - Wracacie już do zamku?
- Tak, panie profesorze. Niestety, czeka nas jeszcze praca domowa z zaklęć, pracujemy nad Zaklęciem Vivadio i...
- Rozumiem. W takim razie do zobaczenia na zajęciach – odparł Collins i na odchodne dodał: - A gdyby panna Granger miała jakieś pytania w związku z tym zaklęciem, zapraszam do mojego gabinetu. Dla pani drzwi u mnie zawsze stoją otworem.
    Harry chciał mu już coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdyż nosferatu zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zamiast tego zwrócił się do dziewczyny:
- On mi się naprawdę nie podoba...
- Nie musi. To nauczyciel, nie musisz go lubić, masz się po prostu odnosić do niego z szacunkiem. Chociaż nie wiem, jakim cudem można...
- Jak widać można! - upierał się Potter. - Słuchaj, to tak, jak z Malfoyem. Ja po prostu czuję, że on jest zły. Owszem, może i jestem zazdrosny... - Hermiona uniosła pytająco brew. - No dobrze, jestem o ciebie cholernie zazdrosny! Zadowolona?
- Szalenie – powiedziała i znowu mocno go objęła. Chłopak odpowiedział tym samym. W końcu zdał sobie z czegoś sprawę.
- Ej, zmieniłaś temat. To nie fair! - oburzył się.
- To jest bardzo fair – odrzekła Gryfonka z figlarnym uśmieszkiem. - Jak mawiała moja nauczycielka jeszcze w mugolskiej szkole "Uczeń musi być bystry". A co za tym idzie przebiegły, mój drogi.
- O, teraz jestem drogi? Cudownie, muszę być częściej zazdrosny.
- A tylko byś spróbował. Ani. Razu. Więcej.
- Bo? - zapytał z rozbawieniem Harry.
- Mam swoje sposoby na zemstę – rzekła hardo i mrugnęła do niego figlarnie. Oboje się roześmiali i ponownie ruszyli w stronę zamku, tym razem bez "przerywników" w postaci... A zresztą, sami wiecie.
    Szli wydeptaną przez masy uczniów ścieżką, a jesienny wiatr mierzwił im włosy. Nie, żeby wcześniej były w nienagannym stanie. W Zakazanym Lesie drzewa zaczynały już gubić liście, ale Bijąca Wierzba trzymała się dzielnie, dumnie stojąc nad wejściem do Wrzeszczącej Chaty.
    Harry zastanawiał się, czy Syriusz byłby szczęśliwy, gdyby powiedział mu o swoich obecnych uczuciach względem Hermiony. Gdyby nie umarł, na pewno mógłby z nim porozmawiać, a może nawet i udzielić jakichś rad czy wskazówek. Ale niestety, Black odszedł i chłopak miał nadzieję, że jest teraz szczęśliwy razem z jego rodzicami.
    Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Hermiony:
- Myślisz o Syriuszu?
- Tak – odparł zaskoczony Wybraniec. - Skąd wiedziałaś?
- Zawsze jak o nim myślisz, zagryzasz tak charakterystycznie wargę. I zaciskasz mocno palce u dłoni.
- Och, ja... przepraszam – powiedział trochę zawstydzony i poluzował uścisk. - To po prostu...
- Harry, już ci mówiłam, żebyś się przestał zadręczać. To nie twoja wina, ale tego Czarnego Dupka Bez Nosa!
- Dobrze. Nie wracajmy już do tego. Patrz, prawie jesteśmy.
    Rzeczywiście. Weszli już na dziedziniec. Szybko pokonali tajnymi przejściami piętra zamku i przeszli przez dziurę pod portretem Grubej Damy. Wtedy zorientowali się, że ominął ich obiad.
- Nie szkodzi, i tak nie jestem głodna – rzekła Hermiona, ziewając. - Za to trochę zmęczona, pójdę później na kolację.
- Jasne. Chodź, zaprowadzę cię do dormitorium – zaoferował żywo chłopak i poprowadził za rękę pod same drzwi.
- Dalej nie możesz iść – powiedziała, trochę ze smutkiem, Gryfonka. - Chłopakom wstęp wzbroniony – zaśmiała się.
- To niesprawiedliwe! Za to ty możesz przychodzić do mnie do dormitorium, co za głupie zasady! - oburzył się Harry.
- Wolałbyś, żebym nie przychodziła?
- Nie, nie! Przychodź kiedy chcesz – uśmiechnął się chłopak. - A teraz odpocznij trochę.
    Przytulił ją jeszcze i dał buziaka w policzek, po czym odszedł. Hermiona weszła do sypialni, a to, co tam ujrzała, bardzo ją zaskoczyło. Owszem, niby wszystko na swoim miejscu, a jednak nie. Po chwili zauważyła na stoliku nocnym Carmen kamienne naczynie. Co tu robi myślodsiewnia? Stoi, jak widać. Ale po co? A do czego służy myślodsiewnia? No właśnie. Podeszła bliżej i dopiero wtedy zorientowała się, że nie jest w pokoju sama.
    Na sąsiednim łóżku leżała Carmen i widocznie spała. To świetnie, nie będzie jej przeszkadzać, w końcu ma mocny sen. Bardzo mocny. Ale nie to było najdziwniejsze. Dziewczyna spała na poduszce Hermiony! Wtuliła głowę w miękki materiał i brunetka już chciała ją przebudzić i nawrzeszczeć, że niby jakim prawem rusza jej osobiste rzeczy, gdy z ust Brown usłyszała cichy szept. Przysunęła głowę bliżej i usłyszała:
- Jack, nie... Herm... Miona...
    Kto to, na ogromnie długą brodę Merlina, jest Jack? I czemu mówiła jej imię?
    Dziewczyna czuła coraz większą pokusę zajrzenia do kamiennej misy. Tym bardziej, że widziała w niej kilka myśli. Trudno, musi się wszystkiego dowiedzieć. Całej prawdy.
    Hermiona podeszła do myślodsiewni i zanurzyła twarz w lodowatej wodzie.

18.4.13

18. Magia w Hogsmeade



Dla Moore. Gdyby nie ty, skończyłabym, zanim na dobre bym zaczęła.


"It's not always rainbows and butterflies 
It's compromise that moves us along 
My heart is full and my door's always open 
You come anytime you want"
- Maroon 5, "She will be loved"

    Tego dnia wszystko szło nie tak, jak powinno. Zaczęło się od samej pobudki – Hermiona zaspała. Zamiast o 7, obudziła się o 8, więc została jej niecała godzina śniadania. Całe szczęście, że przynajmniej była sobota.
    Gryfonka zerwała się z łóżka i... BAM! Przewróciła się. A właściwie potknęła o coś pomarańczowego i futrzastego. Krzywołap. Znalazł się w końcu. Nie, żeby go jakoś strasznie szukała, ale zawsze. Dziewczyna wykręciła się z pomiętej pościeli, która owinęła się jej wokół kostek, i ruszyła do łazienki. Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała w lustro. Po chwili z jej ust wydobył się zduszony krzyk. Na czole, dokładnie na samym środku, widniał wielki, czerwony i nabrzmiały pryszcz. Niedobrze.
    Cholera! Dlaczego dzisiaj?!
    Dobrze wiedziała, dlaczego. W świecie mugoli nazywa się to Prawem Murphy'ego, ale dla niej to była zwykła, denerwująca ironia losu. Spróbowała tradycyjnej metody, dłońmi. Po chwili machnęła różdżką, mrucząc pod nosem Chłoszczyść! i znowu zerknęła w lustro. Mogło być gorzej. Użyła jeszcze trochę mugolskiego podkładu i oceniła swoją pracę na Zadowalający.
    W końcu wyszła z łazienki i chciała wyjść z dormitorium, ale nagle dotarło do niej, że strasznie boli ją głowa. Każdy, nawet najmniejszy odgłos powodował małe tornado w jej mózgu. No tak, piwo kremowe. Wypiła wczoraj trochę więcej niż powinna i chyba także ktoś ją poczęstował Ognistą. Nie pamiętała dokładnie.
    Z naglącej konieczności zamiast udać się na śniadanie, skręciła w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Już w drzwiach zauważyła panią Pomfrey, która spojrzała na nią z nieukrywanym zdziwieniem.
- Merlinie, świat się wali. Ty również, panno Granger? - zapytała jakby nieswoim głosem.
- Dzień dobry. O co pani... - Miona już miała zadać pytanie, lecz gdy zajrzała do wnętrza sali, zrozumiała. - Oj, nie, nie... Mnie po prostu... Eee... Boli ząb. Musiałam wczoraj chyba coś zjeść i...
- Dobrze już, dobrze. Nie martw się, nikomu nie powiem. Chodź za mną – powiedziała pielęgniarka.
    Dziewczyna posłusznie poszła we wskazanym kierunku. Po drodze mijała rzędy łóżek, na których siedzieli sponiewierani uczniowie, przykładający sobie lód do głów. Dwóch czy trzech Ślizgonów pochrapywało w kącie. Wychodzi na to, że w każdym domu odbyła się w nocy niezła impreza. Chociaż tyle dobrego, że Gryffindor nie był wyjątkiem.
- Wypij to.
    Hermiona posłusznie chwyciła w dłoń buteleczkę i wzięła potężny łyk, po czym oddała ją pani Pomfrey. Ta tylko mruknęła coś pod nosem, co brunetka uznała za przyzwolenie do odejścia. Cicho wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i udała się do Wielkiej Sali, po drodze zabierając (a raczej przywołując) płaszcz z dormitorium.
    Na miejscu szybko otworzyła masywne drzwi i usiadła przy stole Gryfonów. Zostało jej 15 minut śniadania, a od kolacji nic nie jadła, więc teraz rzuciła się na jedzenie prawie jak Ron.
    Hermiona odruchowo spojrzała w stronę stołu nauczycielskiego i od razu napotkała uważne spojrzenie Barnabasa. To znaczy profesora Collinsa! Uhhh... Zauważył ją i uśmiechnął się, po czym uniósł puchar, przechylił go i odstawił. Wyglądało to jak toast za nią. Zarumieniła się i chciała odwrócić wzrok, jednak w tym samym momencie ujrzała czerwony ślad przy jego ustach, który właśnie zaczął z niesmakiem wycierać haftowaną chusteczką. Przypominał jej krew. Ale przecież to może być czerwone wino. Albo ten eliksir dla wampirów od Snape'a. Tak, to na pewno to...
    Przestała o tym myśleć, bo nagle obraz przed jej oczami się rozmazał, straciła oddech i poczuła dziwny ucisk w gardle. Instynktownie uniosła ręce do góry i pochyliła się. Po chwili poczuła mocne uderzenia w plecy, między łopatkami. Mogła oddychać. Spojrzała w zielone oczy Harry'ego z wdzięcznością. Znowu coś szło tego dnia nie tak – tym razem musiała się zakrztusić. Akurat dzisiaj.
- Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie chłopak.
- T-tak... Dzięki – odpowiedziała zakłopotana.
    Szybko dokończyła śniadanie, ale uważała, aby się nie zadławić po raz kolejny. Nagle jej wzrok spoczął na Ginny – była smutna i miała zaczerwienione oczy. Widocznie płakała. Miona powiedziała Harry'emu, że zaraz do niego wróci i podeszła do niej. Rudowłosa na jej widok próbowała przywołać sztuczny uśmiech na twarzy, jednak średnio jej to wyszło. A prawdę mówiąc (pisząc) to wcale.
- Gin, co się stało?
- N-nic... Naprawdę, nie martw się o mnie... Idź do Harry'ego i...
- Ginewro Molly Weasley – przerwała jej brunetka ostrym tonem, przypominającym głos matki dziewczyny. - Masz mi powiedzieć całą prawdę i tylko prawdę. Już mi mów, co się stało. Coś z tym dupkiem... Przepraszam, Malfoyem?
- T-tak... Miałam mu dać wczoraj ten eliksir. Poszłam do kuchni i Zgredek obiecał dolać to do pucharu Dracona. No i się nawet nie pomylił. Problem w tym, że podczas kolacji ta cała Parkinson znowu uwiesiła się na nim, a on się odsunął, no i przez przypadek to ta mopsica wypiła eliksir, a nie on. Och, Hermiono, co ja teraz zrobię?! Jak ja mu przywrócę pamięć? Co ja teraz zrobię...? Co... - W tym momencie szlochała już tak silnie, że nie mogła mówić. Miona przytuliła ją mocno.
- Nie martw się... Coś wymyślimy. W końcu mieszkam w dormitorium z geniuszem, więc czemu się martwisz – powiedziała pogodnym tonem Gryfonka. - Damy radę, tylko spokojnie.
- Naprawdę tak myślisz? - rozpromieniła się Ginny.
- Naprawdę. A teraz chodź z nami do Hogsmeade.
- Pójdę – zapewniła. - Ale nie z wami, nie będę się narzucać...
- Ale wcale nie...
- Nie, nie – przerwała przyjaciółce dziewczyna. - Hermiono, widzę, co się dzieje. Uwierz mi, mam do takich spraw oko. I przestań udawać, bo naprawdę z Harrym bardzo fajnie razem wyglądacie. To prawda, kiedyś mi się podobał, ale miałam wtedy jedenaście lat! Bądźcie szczęśliwi. I nie martw się o mnie, dam radę. Z tobą zawsze.
- Dzięki, Gin. Jesteś naprawdę świetna.
- Nie ma za co. No, a teraz do niego biegnij, przecież widzę jak ci stopy chodzą – powiedziała Ginewra i wybuchnęła śmiechem.
    Hermiona szybko uściskała przyjaciółkę wróciła do Harry'ego. Zaoferował jej ramię i razem wyszli z zamku. Profesor McGonagall przepuściła ich i razem ruszyli krętą ścieżką w stronę wioski. Po dłuższej chwili milczenia, dziewczyna zapytała:
- A gdzie jest Ron?
- Poszedł już wcześniej z Luną.
- To dobrze. Niech jest szczęśliwy. Pamiętam, jak kiedyś się do mnie przystawiał, ale to było okropne. To tak, jakby chodzić z bratem – powiedziała. Harry nic nie odpowiedział. - A tak właściwie, to gdzie idziemy?
- Do Hogsmeade. – Brunetka przewróciła oczami. - Najpierw standardowo, do Zonka i Miodowego Królestwa, a później to tajemnica.
- Oj, Harry, nie bądź taki! Powiedz, gdzie idziemy? - Gryfonka właściwie uwiesiła się mu na ramieniu, skacząc i prosząc o chociaż małą podpowiedź.
- Nie. To ma być niespodzianka – rzekł chłopak i tylko uśmiechnął się tak, jak wtedy, gdy czekał na nią pod portretem Grubej Damy.
- A miła chociaż?
- Oczywiście. Przecież ja zawsze jestem miły.
- Oj, polemizowałabym... - przedrzeźniała go Miona.
- A ja bym się chętnie zastanowił, co do przestrzegania zasad przez naszą drogą panią Prefekt. A kto niby ukradł w drugiej klasie składniki Snape'owi? - zaczepnie spytał Potter.
- To była zupełnie inna sytuacja... Konieczność i...
    Ale nie dokończyła, bo właśnie weszli do Miodowego Królestwa. Było tam mnóstwo uczniów, a gdzie by nie spojrzeć, zawsze widziało się różne słodkości. Kupili trochę Kociołkowych Piegusków, Fasolek Bertiego Botta i Dyniowych Pasztecików. Hermiona właśnie wychodziła ze sklepu, gdy poczuła znajomy dotyk na ramionach. Odwróciła się i zobaczyła Harry'ego z wielkim, czerwonym lizakiem.
- Zapomniałaś czegoś – uśmiechnął się. Tego dnia prawie cały czas się uśmiechali (z wyjątkiem Miony rano).
- Ale... To dla mnie? - zapytała zdziwiona.
- Nie. Kupiłem to dla Snape'a, aby wyznać mu moją dozgonną miłość i poprosić o wspólne życie aż po grób. Oczywiście, że dla ciebie.
    Hermiona nie mogła pohamować śmiechu. Widok Wybrańca w ramionach Mistrza Eliksirów tak ją rozśmieszył, że prawie się przewróciła. W końcu się uspokoiła i poszli do Zonka. Tam napotkali bliźniaków oglądających dziwny przedmiot, wyglądem przypominający ogromny balon z czułkami. Oboje woleli nie wnikać co to.
    Po dziesięciu minutach wyszli. Dziewczyna odruchowo skierowała się do Trzech Mioteł, jednak dłoń Harry'ego delikatnie wsunęła się w jej i poprowadziła w przeciwnym kierunku. No tak, niespodzianka.
    Gdy tylko poczuła ciepło skóry chłopaka, jej serce zaczęło szybciej bić. Szła z nim kompletnie nie wiedząc, dokąd idą. W końcu weszli w gęstwinę drzew, która po zaledwie kilku krokach przerzedziła się, ukazując małą, ale uroczą polankę, na której wciąż zieleniła się trawa. Pośrodku stała ładna, drewniana ławka, z dwiema czerwonymi poduszkami. Gdzieś dalej śpiewały ptaki.
- Co to za miejsce? - zapytała zdziwiona.
- To zaczarowana polana. Syriusz mi kiedyś o niej opowiadał. Podobno przychodził tu często z moim ojcem, a potem rodzice tu się spotykali. Później nazywali to Zakątkiem Huncwotów. Jak ci się podoba?
- Jest... piękne. Naprawdę.
    Usiedli na ławce i przez chwilę rozkoszowali się urokiem tej chwili. Dźwięki dookoła nich wydawały się cichą muzyką, skomponowaną specjalnie dla nich. Zupełnie jakby ptaki nuciły You rock my world.

***

    W tym samym czasie w głowie Carmen kłębiło się coraz więcej niepotrzebnych (według niej) myśli i wspomnień. Znowu tych wspomnień. Pojawiały się coraz częściej i było ich więcej. Nie mogła tak żyć, musiała coś zrobić.
    Wstała z kanapy i poszła do swojego dormitorium. Nie miała po co iść do Hogsmeade, za to tu czekała ją praca. Podeszła do małej szafki zamykanej na kluczyk przy swoim łóżku i otworzyła ją. W środku stała kamienna misa. Dziewczyna wzięła ją delikatnie w dłonie i postawiła na biurku. Uśmiechnęła się na wspomnienie Dumbledore'a, gdy ją jej pożyczał. Dla pani robię wyjątek. Ze względu na rozmaite okoliczności. Ale proszę korzystać z niej rozsądnie. Po chwili wyjęła też różdżkę, którą przytknęła do skroni i zaczęła stopniowe wyrzucanie niechcianych wspomnień.
Obrazy wirowały jej przed oczami, gdy wyjmowała myśli i umieszczała je w naczyniu. Hej, Carmen. Przyjdziesz dzisiaj do mnie? Oczywiście, że poszła wtedy do Jacka. Kupiłem ci coś, chcesz obejrzeć? Wiadomo, że chciała i to zrobiła. To co, spotkamy się znowu? Będę tęsknić.
    Jesteś cudowna. Poruszyłaś mój świat, zmieniłaś mnie. Chcę być z tobą, Car. Nigdy wcześniej nikogo takiego nie spotkałem i pewnie już to nie nastąpi. Zostań ze mną. Obiecuję, że już zawsze będziemy razem.
    Kocham cię, Car.
    Koniec. A nie, jeszcze ostatnie. To najgorsze.
    Po co się na mnie gapisz, debilko? Haha, widzieliście jej minę? Najlepsze było, jak wtedy nad morzem...
    Teraz koniec. Definitywnie.
    Carmen odeszła od myślodsiewni i rzuciła się na łóżko. Po chwili wstała, zabrała z łóżka Hermiony poduszkę i wróciła do siebie. Przytuliła się do miękkiego materiału i zasnęła, po raz pierwszy od wielu dni nie śniąc.
    Myśli mogą pozostawiać większe ślady, niż cokolwiek innego.

***

    Hermiona zastanawiała się nad tym wszystkim. Po co ją tu przyprowadził? Sama nie wiedziała. Właściwie, to już niczego nie wiedziała. Wcześniej spotykała się tylko z Krumem, no i kiedyś w wakacje z jednym chłopakiem z jej osiedla. Właśnie w tym momencie jej racjonalny umysł postanowił zrobić sobie przerwę, wskutek czego palnęła:
- Jak ci idzie to wypracowanie dla Snape'a? - po czym od razu mentalnie walnęła się w czoło. Pięknie zaczyna rozmowę.
- Kiepsko. Ja się po prostu na tym nie znam! Skąd mam znać wszystkie siedemnaście zastosowań ogona ropuchy?
- Może byś zajrzał do biblioteki?
- Próbowałem, ale ja nie znam tam każdej półki, w przeciwieństwie do ciebie. – Uśmiechnął się złośliwie.
- I pewnie mam ci w tym pomóc?
- A mogłabyś? - Harry spojrzał na nią najbardziej błagalnym wzrokiem, na jaki było go stać.
    Dziewczyna przez chwilę się wahała, ale nie mogła dłużej wytrzymać pod spojrzeniem tych cudownych, zielonych oczu.
- Dobrze, pomogę. - Twarz chłopaka natychmiast się rozjaśniła. - Ale to już ostatni raz!
- Dobrze już, dobrze. Zmieńmy temat.
    Przez chwilę znowu panowała cisza. Krępująca, należy dodać. W końcu Harry wziął głęboki oddech, poprawił włosy i zwrócił się do niej:
- Wiesz, Hermiono... Wtedy w pociągu, gdy jechaliśmy do szkoły i zanim poznaliśmy naszą jakże przeuroczą Carmen... Chciałem ci coś powiedzieć, coś ważnego... Bo chodzi o to, że... No, jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi zresztą. Ale ja nie jestem pewien, co teraz czuję. To znaczy, lubię cię, naprawdę, ale coś się zmieniło i...
    Dziewczyna się zarumieniła i nie wiedziała, co odpowiedzieć. On za to kontynuował.
- I chodzi o to, że nie wiem, czy ty też, bo... No bo jest ta przepowiednia. I ta Afrodyta... A jak się to połączy i doda to, co się teraz ze mną... z nami dzieje to...
    Pochylał głowę w jej stronę, aż w końcu ich usta dzieliło od siebie zaledwie kilka milimetrów. Już miały się zetknąć, gdy nagle Harry się odsunął i krzyknął z bólu.
- Blizna strasznie mnie zabolała – rzekł, masując sobie czoło. - Tak jakby Voldemort nie chciał, abym coś zrobił. Jakby się... bał?
- Jeszcze cię boli?
- Nie, spokojnie, już przestało. – Znowu się do niej przysunął. Zaczął się do niej zbliżać, coraz bardziej i bardziej, a Hermiona nie mogła wyjść z szoku. Delikatnie dotknął dłonią jej twarzy i pogładził po policzku. - Wiesz, gdy umarł Syriusz, dotarło do mnie coś bardzo ważnego.
- T-tak? - Nie mogła powstrzymać drżenia głosu.
- Bo chodzi o to, że... Życie jest takie kruche...
- Tak... Nie można marnować ani chwili – rzekła, a on zaczął obrysowywać jej podbródek, nos, wargi... Siedziała oniemiała, niezdolna do najmniejszego ruchu, jednak instynktownie wtuliła się w jego dłoń.
- Bo nigdy nie wiadomo, czy to nie jest... na przykład... taka jakby... ostatnia chwila...
    Zapadła cisza, podczas której Hermiona zastanawiała się, czy to nie sen, aż do momentu, w którym jej ust dotknęły te Harry'ego. Po co marnować czas na te bezsensowne rozmyślania? Poczuła fajerwerki. Tak po prostu. To było takie cudowne, ale też takie... inne. I czuła, że w pewien sposób jest to właściwe. Że tak miało być, zostało to zapisane gdzieś w zaświatach, na kartach życia.
To było tylko zwykłe muśnięcie swoich warg. A może właśnie to było niezwykłe? Po chwili Harry delikatnie odsunął się, oparł swoje czoło o jej i spojrzał jej w oczy. A potem się roześmiał.
- Tak proste. To było takie proste... Naprawdę? - Wybraniec uśmiechnął się do brunetki. Nie odpowiedziała, tylko mruknęła potwierdzająco.
    Po chwili znowu poczuła jak ją całuje. Tym razem bardziej pewnie, nie tak nieśmiało. Odwzajemniła pocałunek, a on przyciągnął ją bliżej do siebie. Nie mogła myśleć logicznie, przyjemność odebrała jej całkowicie jasność umysłu i podejmowania rozsądnych decyzji. Objął ją w pasie jedną ręką, a drugą zacząć gładzić jej włosy. Nie spieszyli się. W końcu mieli całą wieczność dla siebie, a świat wokół ogarnięty wojną nie istniał, prawda?
    Tych słów z pewnością nie potwierdziłby mały, czarny nietoperz siedzący na gałęzi pobliskiej sosny.

___________________________
Naprawdę dziękuję Moore. Gdyby nie ona, to skończyłabym pewnie na 5 rozdziale czy coś koło tego. Dała mi wiarę, że mogę pisać i ktoś to w ogóle czyta.

1.4.13

17. Nietypowa Noc Duchów

"Kochając jednocześnie dwie osoby,
wybierz tę drugą, bo jeśli naprawdę
kochałbyś pierwszą, nigdy nie
zakochałbyś się w drugiej."
- Johnny Depp

    Hermiona promieniała szczęściem. Trzymała Harry'ego pod rękę i szła z nim w kierunku Wielkiej Sali. Przed drzwiami zatrzymali się. Chłopak podał jej różę i delikatnie pogłaskał po policzku. Uśmiechnął się do niej, a ona się odwzajemniła. Spojrzała na dołączoną karteczkę: You rock my world. Gryfonka praktycznie rzuciła się na niego i przytuliła mocno, tak, że prawie się przewrócili. Znowu wybuchnęli śmiechem i wkroczyli do jadalni.
    Wielka Sala, jak co roku, była obłędnie przystrojona. Z sufitu zwieszały się różnokolorowe, świecące dynie, z wydrążonymi twarzami w strasznych uśmiechach. Sztuczne niebo miało ciemną, granatową barwę, a świece lewitowały nad stołami domów. Do tego w powietrzu brzmiała mroczna muzyka. Ktoś nawet rzucił uwagę o wybieraniu repertuaru przez Snape'a.
    Gryfoni usiedli obok siebie przy swoim stole. Hermiona rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Ginny, która ze zdenerwowaniem wpatrywała się w Malfoya. Dumbledore wygłosił krótkie przemówienie, po czym wszyscy zabrali się do jedzenia. Dowiedzieli się przy okazji, że na weekend zniesiono godziny ciszy nocnej. Widocznie dyrektor pozwolił młodzieży trochę się wyszaleć, przed swoim odjazdem następnego dnia w tych ściśle tajnych "interesach". Uczniowie odruchowo odwrócili głowy w stronę stołu nauczycielskiego, aby natrafić na mordercze spojrzenie Mistrza Eliksirów.
    Podczas kolacji panował dość wesoły nastrój, zwłaszcza wśród starszych. W końcu Hermiona nie wytrzymała i zagadnęła jednego z bliźniaków:
- Fred, wiesz może, czemu wszyscy są tak podekscytowani?
- Oczywiście, że tak – rudzielec posłał jej swój szelmowski uśmieszek. - I właśnie miałem spytać o zgodę naszej drogiej pani Prefekt na imprezę w Pokoju Wspólnym.
- A-ale jak to...?
- Normalnie. Ja i George przemyciliśmy trochę Ognistej i ustaliliśmy, że dzisiaj będzie fajny moment na małą zabawę. Oczywiście, jeśli się zgodzisz – dodał szybko i spojrzał błagalnie na dziewczynę.
- Sama nie wiem... W końcu to alkohol, a ja muszę dbać o bezpieczeństwo i...
- Zrób to, Hermiono. Będzie fajnie – zachęcał Harry.
- No... Dobra. Ale macie mieć nad wszystkim kontrolę, jesteście za to odpowiedzialni. Kończycie, gdy tylko zacznie się dziać coś nieprzewidzianego.
- Dobrze, dobrze – zapewnił gorliwie Fred. - Na Krówkowe Łamaczki, naprawdę nie sądziliśmy, że się zgodzisz! - rzekł Weasley i pognał w kierunku brata, który, usłyszawszy dobrą wiadomość, pomachał zachęcająco do brunetki. Po chwili zniknęli im z oczu.
- Dlaczego się zgodziłaś? - wyszeptał jej do ucha Wybraniec. Dziewczyna zadrżała.
- Już mówiłam, że masz na mnie zły wpływ – odparła i wróciła do posiłku.
    Harry nic nie odpowiedział. Zwyczajnie siedział i wpatrywał się w nią. W takim wydaniu jeszcze bardziej mu się spodobała. Po jakimś czasie wstali od stołu i powoli udali się na siódme piętro. Po drodze rozmawiali o różnych rzeczach, przeważnie śmiesznych. Co chwilę wybuchali śmiechem. Po prostu dobrze czuli się w swoim towarzystwie, a to dla każdego z nich było bardzo ważne. Gdy w końcu przeszli przez dziurę pod portretem Grubej Damy, zabawa trwała w najlepsze. Z zaczarowanego magnetofonu leciała muzyka Fatalnych Jędz. Kilku Gryfonów podrygiwało rytmicznie na środku pomieszczenia, ale zdecydowana większość zajęła fotele i kanapę, a nawet podłogę. Wszędzie stały butelki kremowego piwa i Ognistej Whiskey.
    Harry usiadł na krześle przy oknie i zaprosił gestem dziewczynę, żeby zrobiła to samo. Po chwili czarnowłosy zapytał:
- Wolisz piwo z imbirem czy bez?

***



    Noc. Mała mugolska wioska jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Londynu. Gilbert Grape właśnie wyprowadzał ostatni raz tego dnia swojego psa. Owczarek pobiegał chwilę po podwórku, po czym pognał dalej za furtkę. Wróci. Zawsze tak robił.
    Mijały jednak minuty, a kochany Max nie wracał. Zaniepokojony mężczyzna ruszył w kierunku, gdzie widział go po raz ostatni. Zaległa cisza. Wyjątkowo nienaturalna.
    Nagle rozległ się pisk. Dookoła pojawiła się biała mgła. Nadepnął na coś. Spojrzał w dół i ujrzał martwe ciało swojego ulubieńca. Miał przegryzioną tętnicę szyjną.
- Cholera, co jest...?
    Ostrożnie ruszył dalej, choć wewnątrz trząsł się cały ze strachu. Umysł krzyczał, błagał, aby zawrócił, ale nie słuchał. Jeszcze tylko kawałek.
    Wzdrygnął się. Znowu poczuł coś pod stopą. Na wszystkie świętości! Przecież to jego sąsiad, Bob! A tam dalej jego syn! I żona, a dalej...
    Gilbert został sam. Na ziemi leżeli wymordowani wszyscy mieszkańcy wioski. Każdy miał dwie czerwone kropki na szyi.
    Nagle poczuł, że ktoś za nim stoi. A raczej coś. Powoli odwrócił głowę i jednocześnie poczuł, jak silne palce zaciskają się na połach jego wiatrówki i unoszą do góry. Stanął oko w oko z bestią.
- Proszę o wybaczenie. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo jestem spragniony – powiedział Barnabas.
    Odchylił głowę i ukazał śnieżnobiałe kły zbroczone krwią. Szybkim ruchem wbił się w szyję Gilberta. Pięć sekund później odrzucił do tyłu bezużyteczne ciało, które natrafiło na instalację elektryczną. Wampir zacisnął palce na swojej inkrustowanej lasce i poszedł do przodu. Stanął przed wysokim czarodziejem i ukłonił się.
- Panie. Mugole wytępieni.
- Cudownie, Barnabasie. Mam nadzieję, że wystarczy ci taki posiłek. Niestety, szpiegując dla mnie nie możesz mieć wszystkiego. Na razie, oczywiście.
- Mogę coś zrobić jeszcze, panie?
- Nie sądzę. Ty i Severus możecie odejść.
- Tak, panie – odpowiedziały dwa głosy. Po chwili rozległ się trzask aportacji i mocny podmuch owionął twarz Czarnego Pana. Tak, ta misja zdecydowanie należała do udanych.
- Bello...
- Tak, mój panie? - Z ciemności wyszła piękna, czarnowłosa kobieta.
- Możemy się już udać do dworu. Kolejna wioska tych karaluchów wytępiona – powiedział i zaniósł się potwornym śmiechem. Po chwili dołączył do niego drugi głos, z wyraźnie słyszalną, szaleńczą nutą.

***

    Po dwóch godzinach wszyscy już się rozkręcili. Harry porwał do tańca Hermionę, która miała zaróżowione policzki i cały czas się śmiała. Naprawdę jej się podobało. Po raz pierwszy tak świetnie się bawiła i nie chciała, aby to się skończyło.
    Nagle poleciała wolna piosenka. Chłopak jedną ręką objął ją w talii, a drugą złączył z jej własną. Kołysali się rytmicznie, w takt melodii i wtedy obojgu przypomniała się chwila nad jeziorem. My life will never be the same. Spojrzeli sobie w oczy – brązowe i zielone. Jedne otoczone czarnymi oprawkami okularów, drugie wyglądające zza burzy niesfornych loków. I cannot explain the things I feel for you. W tej chwili ta dwójka znowu miała tylko swój własny, odmienny świat. Istnieli tylko oni i nikt więcej. Nic więcej. It feels like I have finally found her perfect love is mine. Hermiona poczuła dłoń Harry'ego na policzku. Delikatnie ją głaskał. Zarzuciła mu ręce na szyję i lekko się przysunęła. In time I knew that love would bring this happiness to me. Marzyła o tej chwili. Śniła o niej. Zauważyła, że jego usta są czerwone, w bardzo przyjemnym odcieniu. Przysuwał do niej głowę. Z tej odległości mogła policzyć mu rzęsy. Our love is true because of you you're doin' what you do. Miała jednak lepsze zajęcie. Poczuła dłonie Harry'ego na biodrach. Jak w jej śnie. I know that this is love, I feel the magic all in the air... Tylko, że teraz Voldemort im nie przerwie. Nic nie zrobi. Nie przeszkodzi. Nie...
- Odbijamy – dobiegł ją głos, gdzieś z oddali. Z innego świata. Nie z ich. Idź sobie!
- Romilda, to nie jest dobry pomysł. Ja... - Próbował ratować sytuację Harry. Nie wyszło. Vane chwyciła go za rękę i pociągnęła w głąb Pokoju Wspólnego. Chłopak zdążył rzucić tylko Hermionie błagalne spojrzenie i bezgłośnie wyszeptać, że zaraz do niej przyjdzie.
- Co za wredna, tłusta, okropna, paskudna, wkurzająca sklątka tylnowybuchowa! - wykrzyknęła pani Prefekt, po czym ciszej dodała: - Bez obrazy dla tych biednych stworzonek. Pewnie padłyby z przerażenia, gdyby zobaczyły, do kogo je porównałam.
    Mniej więcej w takim tonie dalej prowadziła swój monolog zażaleń. Nawet nie zauważyła, kiedy wyszła z Pokoju Wspólnego i zeszła po schodach na niższy korytarz. W oddali rozbrzmiewały wesołe okrzyki, w paru miejscach natknęła się na całujące się pary. "Na Merlina, to mogłam być ja, gdyby nie ta okropna narośl na dolnej części ciała hipogryfa (czyt. Romilda)!" Przez moment nawet wydawało jej się, że dojrzała Rona, ale szybko minęła to miejsce. Dotarła w końcu do całkiem cichego miejsca, gdzie przez okna świecił Księżyc w nowiu, a marmurowe parapety były dosyć wygodne. Usiadła na jednym i rzuciła okiem na błonia, pogrążone w mroku. Ta cisza panująca wokół wydała jej się w końcu trochę złowieszcza, więc wstała z zamiarem poszukania Harry'ego. Może w końcu uwolnił się od tej wariatki.
    Przebiegł ją zimny dreszcz, na skórze poczuła podmuch wiatru. Wstała i obróciła się na pięcie, po czym zamarła. Z gardła dobył się jej okrzyk przerażenia. Wpadła na kogoś! W dodatku ten ktoś był wysoki i miał pelerynę. "Na brodę Merlina, to pewnie Snape! Już jestem martwa!" - pomyślała, bo może i dyrektor zniósł ciszę nocną, ale wredny, tłustowłosy nietoperz z lochów na pewno coś wymyśli, aby odjąć jej domowi punkty. Na przykład kiedyś Ronowi zwrócił uwagę na "zbyt głośne oddychanie". W takich momentach Mistrz Eliksirów przypominał jej jednego z prawników w serialu, który oglądała w telewizji, gdy była młodsza. Zawsze mówił, że "paragrafik się znajdzie". Podobieństwo uderzające.
- Przepraszam, p-panie prof-fesorze. J-ja n-nie widziałam... - Hermiona próbowała się ratować.
- Ależ nie szkodzi, Granger mademoiselle – dobiegł ją głęboki głos nauczyciela. Dziewczyna uniosła głowę i dojrzała parę białych kłów, w których odbijało się mdłe światło Księżyca. Odetchnęła z ulgą.
- Przestraszył mnie pan trochę, sir.
- Ja? Przepraszam ogromnie. Właśnie wróciłem z... hmmm... spotkania. Ale cóż robi tu taka miła osoba, jak najmądrzejsza panna w całej szkole? - Teraz mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Ubrany był jak zwykle, mimo to dostrzegła jakąś zmianę w jego wyglądzie. Włosy miał w lekkim nieładzie, a koszulę pogniecioną. Mogła się również założyć, że na kołnierzyku zauważyła plamkę krwi.
- Przyszłam tu chwilkę porozmyślać i właśnie wybierałam się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, gdy spotkałam pana.
- Cóż za zbieg okoliczności, ja również zmierzam w tym kierunku! Pozwoli panienka, że odprowadzę? - zapytał usłużnym tonem, jednocześnie unosząc lekko brew. Bardzo seksownie, należy dodać.
- Cóż, hmmm... O-oczywiście, że tak. – Hermiona przełknęła nerwowo ślinę. Mimo całej sytuacji, naprawdę była podekscytowana spędzeniem trochę czasu z Barnaba... z profesorem!
- A zatem, pozwól ze mną. – Ukłonił się lekko i wskazał dłonią korytarz. Widziała jego długie paznokcie i smukłe, także bardzo długie palce. Szybko odwróciła głowę. Szli przez chwilę w milczeniu. - A zatem, jak podobała ci się pierwsza lekcja ze mną? Muszę przyznać, że to mój pierwszy raz, gdy nauczam młodych ludzi. Rozumiesz, nie mam w tym doświadczenia, akurat w tym, i chciałem zasięgnąć opinii...
- Mi się podobało, sir. Bardzo się podobało... - Znowu odpłynęła wzrokiem, podziwiając jego profil i kości policzkowe. Hermiono, przestań! Masz Harry'ego, jasne? Zresztą, to jest nauczyciel! Nauczyciel!
- Mam nadzieję, że nie uraziłem cię tym moim małym wypadkiem na koniec lekcji. Przysięgam, iż to nie było zaplanowane.
- Nie ma o czym mówić, profesorze. Każdemu może się zdarzyć. – Gryfonka starała się nadać swojemu głosowi neutralny ton. Nie bardzo wyszło.
- Jednakże, muszę przyznać, iż masz najurodziwsze kolana, jakie w życiu widziałem. – Posłał jej uśmiech, ukazując kły. - A wierz mi, trochę już przeżyłem.
- Dziękuję, sir. – Hermiona zaczerwieniła się. Dobrze, że było dosyć ciemno. Ten komplement mocno na nią podziałał.
    Nagle wampir przystanął.
- Słyszysz? Ktoś idzie. I to nie jest uczeń – wyszeptał.
- To na pewno tylko inny nauczyciel. Chyba nie musi się pan obawiać. W Hogwarcie wszyscy jesteśmy bezpieczni. Poza tym dlaczego pan by miał się bać... - powiedziała zdziwiona brunetka.
    Barnabas nie odpowiedział, tylko ruszył powoli do przodu.
    Po chwili z ciemności wyłoniła się mroczna sylwetka mężczyzny. Szedł szybkim, sprężystym krokiem w ich stronę, a jego czarne włosy jednostajnie unosiły się i opadały. Zdziwiony, zatrzymał się przed nimi. Collins zapytał:
- Severusie, co tu robisz o tej porze? Nie powinieneś być teraz w swoich lochach?
- Właśnie do nich zmierzam, Barnabasie – odparł chłodno Snape. Lustrował trochę nosferatu wzrokiem, po czym zerknął na Hermionę. - Co ona tu robi? Nie powiesz mi chyba, że teraz zabrałeś się za uczennice, co? Przecież dzisiaj jeszcze byłeś na Pokątnej z tą... jak jej tam...
- Oczywiście, że nie – odparł szybko, lekko zażenowany, nauczyciel obrony przed czarną magią. Mistrz Eliksirów przewrócił oczami. - Poza tym, Severusie, moje życie prywatne nie ma tu nic do rzeczy. Odprowadzałem pannę Granger do jej Pokoju Wspólnego. Przeszliśmy się kawałek. A Angelica tylko zaprosiła mnie na herbatę i...
- Przestań już, nie chcę sobie zaśmiecać głowy twoimi upodobaniami. Jaka szkoda, że cisza nocna odwołana, przyłapać chlubę Domu Lwa na włóczędze po nocy to dopiero coś! A tak to tylko odejmuję dwadzieścia punktów Gryffindorowi za niepowiedzenie nauczycielowi "Dzień dobry" i ignorowanie go. Żegnam! - rzucił kąśliwie (jak zwykle) Snape i ruszył dalej, powiewając swoją czarną peleryną. Hermiona starała się zamknąć usta, a Barnabas wydał z siebie nieokreślony dźwięk.
- Mam nadzieję, że nie wierzysz w te bzdury. Niestety, mój kolega po fachu cierpi na niedobór rozrywki, przez co naprawdę potrafi dogryźć innym.
- Naturalnie, że rozumiem. Od sześciu lat mam z nim lekcje, sir – powiedziała Hermiona i poszła dalej. Już prawie byli na miejscu.
- W takim razie fenomenalnie. Ja tu skręcam. Do widzenia, panienko! - Profesor się pożegnał i ruszył w swoją stronę.
- Do widzenia, sir – rzekła brunetka i stanęła przed portretem Grubej Damy. Muzyka zza niego już ucichła, widocznie skończyła się Whiskey lub energia Gryfonów. Bardziej prawdopodobne było to pierwsze.
    Hermiona właśnie otwierała usta, aby wypowiedzieć hasło, gdy poczuła znów tak dobrze jej już znany, bardzo przyjemny zapach. Odwróciła się, aby ponownie stanąć oko w oko z profesorem Collinsem. Zaskoczył ją jego widok, więc zapytała nerwowo:
- Zapomniał pan czegoś?
- Tak – podszedł trochę bliżej. - Przeze mnie panienki dom stracił punkty, więc uznałem, że trzeba to naprawić.
- To bardzo miłe z pana strony, naprawdę.
- Niestety, muszę mieć powód, jakikolwiek, żeby przydzielić punkty. Masz jakiś pomysł? - rzucił jej pytające spojrzenie i znowu uniósł tę brew. Niech on przestanie! Zupełnie, jakby robił to specjalnie.
- N-nie bardzo... - powiedziała marzycielskim tonem Hermiona. Po chwili, całkiem spontanicznie, dodała: - Mogę panu poprawić włosy, trochę się zmierzwiły.
- Cóż za niezwykły pomysł i inwencja twórcza! - rzekł zachwycony i przykucnął przed nią. - Nie musi być dokładnie, panienko.
    Hermiona nic nie odpowiedziała, tylko zatopiła dłonie we włosach wampira. Były bardzo miłe w dotyku. Szybko jednak przywołała siebie do porządku. Przecież każdy może ich tutaj zobaczyć! Kilkoma ruchami palców zaczesała mu grzywkę, po czym odsunęła się.
- Tak będzie chyba dobrze. Zawsze może pan zobaczyć w lustrze czy... Oj, przepraszam! Zapomniałam, że pana nie widać...
- Ależ nie szkodzi, moja droga – roześmiał się. - To dla mnie wręcz komplement, bo to oznacza, że zachowuję się w miarę po ludzku. – Dotknął bladą dłonią czupryny. - Cudownie! Trzydzieści punktów dla Gryffindoru. Dziękuję bardzo i dobranoc, panienko – dodał i musnął ustami skórę na dłoni Hermiony, po czym już naprawdę się oddalił.
    Dziewczynę wręcz paliła ręka. Szybko rzuciła hasło i pobiegła prosto do dormitorium Harry'ego. Siedział tam, sam i z butelką kremowego piwa. Przysiadła się.
- Długo cię męczyła ta Romilda? - spytała brunetka z lekkim poczuciem winy. Powinna tu być cały czas, a nie wdawać się w kontakty z nauczycielem!
- Okropnie. Najgorsze jest to, że nie chciała się odczepić. Dopiero gdy bliźniacy postraszyli ją Łamaczkami i Bombonierkami Lesera, poszła spać. Widziałaś gdzieś może Rona?
- Tak. Chyba nieźle się bawił...
- A ty? - zapytał Wybraniec, patrząc jej w oczy.
- Nieszczególnie. To znaczy, na początku było super, ale ta sytuacja potem...
- Nie kończ. Rozumiem cię doskonale. Nie tak to miało wyglądać. Chciałem z tobą porozmawiać, ale przez tę wariatkę nic z tego nie wyszło. Przepraszam. – Chłopak spuścił głowę.
- Daj spokój, to nie była twoja wina. Jest dobrze, naprawdę – pocieszała go Miona.
- Ale jutro będzie lepiej.
- Jak to? - zapytała zdziwiona Hermiona.
- Nie pamiętasz? - zaśmiał się Potter. Wrócił mu dobry nastrój. - Jutro idziemy do Hogsmeade. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną?
- No nie wiem – odpowiedziała z udawaną niechęcią. - Z tobą? I do Hogsmeade... Oczywiście, że tak, głuptasie! Harry, nie rób takiej miny, bo ci zostanie.
- Dobrze już, dobrze. Ale jeśli jutro Romilda pokaże mi się chociaż raz na oczy, osobiście ją zaavaduję! - obiecał i zaśmiał się razem z nią. Na pożegnanie chwycił dziewczynę za rękę. Tą samą, w którą pocałował ją Barnabas. Poczucie winy rosło z każdą chwilą. - Dobranoc, Miona!
Harry Potter - Book And Scroll