"Zastanawiam się - rzekł - czy
gwiazdy świecą po to, żeby każdy
mógł pewnego dnia znaleźć swoją."
gwiazdy świecą po to, żeby każdy
mógł pewnego dnia znaleźć swoją."
"Wśród ludzi jest się także samotnym.
Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś."
Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś."
- Antoine de Saint-Exupery, "Mały Książę"
Nietoperz poderwał się i uniósł w powietrze. Bezgłośnie machał czarnymi skrzydłami, przez których delikatną błonkę prześwitywały złote promienie słońca. Po chwili dotarł na miejsce. Wylądował i zmienił swoją postać. Tym razem zamiast niego stał wysoki, elegancki i upiornie blady mężczyzna. Owinął się szczelniej czarną peleryną i otrzepał starannie kamizelkę z pyłu. Minął straże i wszedł do wielkiego budynku. Przeszedł przez korytarz i znalazł się w ogromnej sali. Podszedł do samotnej postaci i ukłonił się.
- Witaj, panie – rozległ się jego dźwięczny głos.
- Ach, witaj, Barnabasie. Jakie są wieści?
- Niepomyślne. Chłopak spotkał się dzisiaj z tą szlamą.
- Widziałem. Blizna, pamiętasz może? Ta nieszczęsna, przeklęta blizna! A wiesz, co jest najgorsze? Że chyba utraciłem z nim więź! Nauczył się Oklumencji! Przez chwilę widziałem go, opanowałem jego tępy umysł, aż nagle odepchnął mnie! - Voldemort miał w czerwonych oczach wyraźnie widoczną wściekłość – kompletną i całkowicie obezwładniającą.
- Widziałem to, panie – odezwał się, trochę niepewnie, Barnabas. - Złapał się za czoło, a potem...
- Co? - wrzasnął Riddle. - Co takiego się wydarzyło, że odepchnął mnie?!
- ...potem zaczął całować tę szlamę – dokończył Collins.
- Ach, miłość – budzące grozę pęta. A jednak tak łatwo je przeciąć... - powiedział Czarny Pan, uśmiechając się perfidnie. Nagle kiwnął porozumiewawczo głową w stronę wampira. - Wiesz, co robić, Barnabasie. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś. Powiadom też Severusa.
- Tak, mój panie – odrzekł nosferatu i wyszedł z pomieszczenia.
Myślał o tym, co jest zmuszony zrobić. Nie będzie to łatwe, wręcz przeciwnie. Owszem, polubił tę dziewczynę, ale tak, jak każdy inny nauczyciel polubiłby bardzo zdolną uczennicę. Jednak jego zimne, od stuleci niebijące serce mówiło mu coś zupełnie innego – współczuł jej, a resztki jego sumienia też zaczynały dawać o sobie znać.
Tymczasem Czarny Pan wrócił do swoich kwater. Tam czekała na niego Bellatrix. Poczuł się lepiej na tę myśl. Wkroczył do komnaty i usiadł w fotelu. Westchnął głośno. Po chwili poczuł chłodne ramiona obejmujące jego szyję i czyjś gorący oddech na bladych policzkach. I to wszystko biło od niej. I było jej. Jego. Ich.
***
Ron wyszedł z "Trzech mioteł" trzymając Lunę za rękę. Słuchał jej dźwięcznego, wesołego głosu opowiadającego o wyższości buchorożca nad zwykłym jednorożcem i był w siódmym niebie. Dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Prawdę mówiąc, to jeszcze nigdy. Wpatrywał się w jej piękne, blond włosy, które lekko falowały na wietrze. Podziwiał jej roześmiane oczy i usta, rozpromienioną twarz i długie rzęsy. Szli tak przez chwilę, aż w końcu Ron nie mógł się powstrzymać i zbliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny. Ta uchyliła na chwilę lekko wargi ze zdziwienia, a zaraz potem chłopak skutecznie uniemożliwił jej ich zamknięcie.
Lunę zalało przyjemne ciepło. Przytuliła go i odwzajemniła pocałunek. Trwali tak przez moment, wtuleni jedno w drugie i zapomnieli o całym świecie. Podobnie jak para ich przyjaciół, która właśnie szła ścieżką. Ron rzucił na nich okiem i zamurowało go. Czy oni... trzymali się za ręce? Nie, to niemożliwe! Harry i Hermiona?! O Godryku, idą tu!
Weasley czym prędzej objął Lunę i pociągnął ją w stronę najbliższej wnęki w murze jakiegoś sklepu.
- Co się stało? - zapytała zdezorientowana dziewczyna.
- Ciii!!! Harry i Hermiona tu idą...
- No i co z tego? Naprawdę nic nie zauważyłeś?
- A co niby? Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, to oczywiste, że spędzamy razem dużo czasu! - odpowiedział, rozkładając bezradnie ramiona. Luna poczęstowała go swoją firmową miną, z rodzaju Przecież-To-Mnie-Nazywają-Pomyluną-A-Nie-Ciebie-Więc-Powinieneś-Wiedzieć-O-Co-Chodzi.
- Naprawdę spędzałeś z nimi ostatnio cały swój wolny czas?
- No... nie. Wszędzie chodziłem przecież z tobą i... - Chłopak wyglądał na poirytowanego. - Ej, co oni robią?
- To, co przed chwilą my, jak sądzę – odparła dość rzeczowo Krukonka.
- Ale... O Godryku, nie mogę na to patrzeć... - Gryfon odwrócił się do pary placami tak, że teraz stał twarzą w twarz z dziewczyną.
- Jak to nie możesz? Przecież oni są tacy słodcy... - Lovegood nie dokończyła.
Poczuła silne ręce, ciągnące ją do siebie. Sekundę później znowu zarzuciła ręce na szyję rudowłosego i czuła jego pocałunki na swoich wargach. Była szczęśliwa. Kochała jego zapach, dotyk, niezdarnie sklecone liściki, które czasem jej wysyłał... Po prostu był jej.
- Luna... - przerwał na chwilę.
- Hmm...?
- Ja chyba... Nie mogę bez ciebie żyć – wyrzucił z siebie chłopak.
- Ron, ja bez ciebie chyba też nie – powiedziała i ponownie wtuliła się w objęcia Weasleya.
***
Gdy w końcu (a był to naprawdę bardzo długi czas) Harry i Hermiona odkleili się od siebie (tak, odkleili, inaczej tego nazwać nie można), byli niepomiernie szczęśliwi. Nareszcie dowiedzieli się, że to drugie czuje to samo. Ciągle się śmiali, żartowali i rozmawiali o rzeczach mało istotnych. Wyszli ze swojego miejsca (tak, od teraz to było ich miejsce) trzymając się za ręce. Szli ścieżką, co chwilę mijając innych uczniów z dość ciekawymi minami.
Hermiona była zachwycona, po prostu w siódmym niebie. Wciąż czuła jego oszałamiający zapach, wpatrywała się w cudownie zielone oczy i dotykała zimnej skóry dłoni. Nareszcie go miała, był jej i tylko jej i żadna głupia Romilda ani inna dziewczyna nie miały tu nic do gadania. Zwłaszcza, że to on dzisiaj ją wybrał.
Zaczęła wyobrażać sobie życie w zamku, teraz, po tym wszystkim i naprawdę wizja przypadła jej do gustu. Owszem, aż tak wiele się nie zmieni, w końcu zawsze byli razem, ale mimo wszystko podobały jej się te drobne szczegóły, które teraz miały ulec zmianie. Nic wielkiego, zwykłe, prozaiczne rzeczy, lecz na samą myśl o nich, serce biło jej jeszcze mocniej. Tego dnia zaczęła myśleć, że kiedyś po prostu nie wytrzyma, tyle rozmaitych wrażeń dzisiaj (i wczoraj) doświadczyła.
Po jakichś dziesięciu minutach minęli "Trzy miotły". Hermiona mocniej splotła palce Harry'ego ze swoimi i spojrzała na niego. Uznała, że w końcu trzeba zadać kluczowe pytanie.
- H-harry... Co teraz będzie? - W jej słabym głosie wyraźnie było słychać zdenerwowanie.
- Teraz? - Zatrzymali się. Chłopak spojrzał na nią badawczym wzrokiem.
- Tak. Teraz.
- Powiem ci jedno. – Przysunął się do niej tak, że prawie stykali się nosami. Gryfonka patrzyła teraz prosto w jego oczy, otoczone czarnymi oprawkami okularów. - Od teraz już cię nie opuszczę. Już nigdy, rozumiesz? Choćby nie wiem co się działo – wyszeptał cicho.
W kącikach oczu dziewczyny pojawiły się drobne kropelki łez. Nie mogła wydusić z siebie słowa.
- No, chyba, że nie chcesz, w takim razie ja nie... - dorzucił, w duszy panikując, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Odsunął się.
- Chcę, Harry, chcę! - wykrzyknęła i szybko go objęła. - Nawet nie wiesz jak bardzo i jak już długo!
- N-naprawdę? - zapytał zdławionym głosem Wybraniec.
- Tak – odparła po prostu.
- Och, Hermiono... - powiedział i kciukiem otarł jej łzę spływającą po policzku. - To najpiękniejsze słowo, jakie tylko mogłem usłyszeć z twoich ust – zapewnił i delikatnie musnął jej wargi. - Z twoich pięknych ust.
- Przez ciebie niedługo nie będą miały na nic siły – dorzuciła ze śmiechem.
Potter przyciągnął ją szybkim ruchem do siebie i mocno objął w talii. Przybliżył do niej swoją twarz, a dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję. Pocałował ją znowu, tym razem zdecydowanie i pewnie. Hermiona westchnęła cicho, gdy poczuła jak przygryza jej dolną wargę.
- Harry... Nie możemy tutaj. Ludzie się będą gapić... - wyszeptała cicho.
- Oczywiście... że możemy... Widzisz tu kogoś innego...? - zapytał retorycznie. Retorycznie, bo nie zdążyła odpowiedzieć.
Harry wplótł dłonie we włosy brunetki. Pachnęły pergaminem i konwaliami. Od razu pokochał ten zapach i wiedział, że zapamięta go już na zawsze. I że nigdy już jej nie opuści, choćby nie wiem co. To było bardzo przyjemne, znacznie lepsze nawet od Ognistej Ogdena. Ach, Merlinie, nawet od dwustu butelek Ognistej!
Dłońmi wędrował po jej plecach i czuł, jak ona robi to samo z jego włosami. Doprowadzała jego czuprynę do coraz gorszego stanu, ale to było dobre. Czuł, oboje czuli, że to było dobre.
Nie wiedzieli, ile czasu minęło, ale w końcu Hermiona oderwała od niego opuchnięte wargi. On uśmiechnął się promiennie i pocałował ją lekko w kącik ust. W samą porę, bo akurat zza rogu wyszła wysoka postać w czarnej pelerynie.
- Snape? A co on tu robi? - zapytał zdziwiony Harry.
- Jak już to profesor Snape, panie Potter – rozległ się głos za jego plecami.
- A-ale... Jak pan...? Aaaa... - Wybraniec w końcu zorientował się, że ma do czynienia z odrobinę milszym nauczycielem. Milszym, bo na pewno nie bardziej lubianym. Wiekowy podrywacz Hermiony.
- Czy ja naprawdę jestem tak straszny, jak profesor Snape? Och, witam, panienko Granger. – Barnabas ukłonił się nisko. - Jak mija wycieczka?
- Och, cudownie, sir – powiedziała rozanielona dziewczyna i zarumieniła się, przypominając sobie wczorajszy wieczór. - Byliśmy z Harrym na spacerze i...
- Właśnie widzę – powiedział, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie i omiatając wzrokiem ich splecione dłonie. - Z moich obserwacji wynika, iż miała panienka ciekawy dzień. Winszuję, naprawdę. Chłopiec, Który Przeżył na pewno jest wart jakiegoś głębszego uczucia, mademoiselle.
- Ja, uhmm... dziękuję. - Tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić. Harry przejął inicjatywę.
- Nie sądzę, abym był kimś lepszym od innych tylko dlatego, że jakiś szaleniec zrobił mi to coś. – Wskazał palcem na bliznę na czole.
- Ależ oczywiście, mój drogi chłopcze, oczywiście... - Wampir znowu uśmiechnął się, ukazując białe jak śnieg kły. - Wracacie już do zamku?
- Tak, panie profesorze. Niestety, czeka nas jeszcze praca domowa z zaklęć, pracujemy nad Zaklęciem Vivadio i...
- Rozumiem. W takim razie do zobaczenia na zajęciach – odparł Collins i na odchodne dodał: - A gdyby panna Granger miała jakieś pytania w związku z tym zaklęciem, zapraszam do mojego gabinetu. Dla pani drzwi u mnie zawsze stoją otworem.
Harry chciał mu już coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdyż nosferatu zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zamiast tego zwrócił się do dziewczyny:
- On mi się naprawdę nie podoba...
- Nie musi. To nauczyciel, nie musisz go lubić, masz się po prostu odnosić do niego z szacunkiem. Chociaż nie wiem, jakim cudem można...
- Jak widać można! - upierał się Potter. - Słuchaj, to tak, jak z Malfoyem. Ja po prostu czuję, że on jest zły. Owszem, może i jestem zazdrosny... - Hermiona uniosła pytająco brew. - No dobrze, jestem o ciebie cholernie zazdrosny! Zadowolona?
- Szalenie – powiedziała i znowu mocno go objęła. Chłopak odpowiedział tym samym. W końcu zdał sobie z czegoś sprawę.
- Ej, zmieniłaś temat. To nie fair! - oburzył się.
- To jest bardzo fair – odrzekła Gryfonka z figlarnym uśmieszkiem. - Jak mawiała moja nauczycielka jeszcze w mugolskiej szkole "Uczeń musi być bystry". A co za tym idzie przebiegły, mój drogi.
- O, teraz jestem drogi? Cudownie, muszę być częściej zazdrosny.
- A tylko byś spróbował. Ani. Razu. Więcej.
- Bo? - zapytał z rozbawieniem Harry.
- Mam swoje sposoby na zemstę – rzekła hardo i mrugnęła do niego figlarnie. Oboje się roześmiali i ponownie ruszyli w stronę zamku, tym razem bez "przerywników" w postaci... A zresztą, sami wiecie.
Szli wydeptaną przez masy uczniów ścieżką, a jesienny wiatr mierzwił im włosy. Nie, żeby wcześniej były w nienagannym stanie. W Zakazanym Lesie drzewa zaczynały już gubić liście, ale Bijąca Wierzba trzymała się dzielnie, dumnie stojąc nad wejściem do Wrzeszczącej Chaty.
Harry zastanawiał się, czy Syriusz byłby szczęśliwy, gdyby powiedział mu o swoich obecnych uczuciach względem Hermiony. Gdyby nie umarł, na pewno mógłby z nim porozmawiać, a może nawet i udzielić jakichś rad czy wskazówek. Ale niestety, Black odszedł i chłopak miał nadzieję, że jest teraz szczęśliwy razem z jego rodzicami.
Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Hermiony:
- Myślisz o Syriuszu?
- Tak – odparł zaskoczony Wybraniec. - Skąd wiedziałaś?
- Zawsze jak o nim myślisz, zagryzasz tak charakterystycznie wargę. I zaciskasz mocno palce u dłoni.
- Och, ja... przepraszam – powiedział trochę zawstydzony i poluzował uścisk. - To po prostu...
- Harry, już ci mówiłam, żebyś się przestał zadręczać. To nie twoja wina, ale tego Czarnego Dupka Bez Nosa!
- Dobrze. Nie wracajmy już do tego. Patrz, prawie jesteśmy.
Rzeczywiście. Weszli już na dziedziniec. Szybko pokonali tajnymi przejściami piętra zamku i przeszli przez dziurę pod portretem Grubej Damy. Wtedy zorientowali się, że ominął ich obiad.
- Nie szkodzi, i tak nie jestem głodna – rzekła Hermiona, ziewając. - Za to trochę zmęczona, pójdę później na kolację.
- Jasne. Chodź, zaprowadzę cię do dormitorium – zaoferował żywo chłopak i poprowadził za rękę pod same drzwi.
- Dalej nie możesz iść – powiedziała, trochę ze smutkiem, Gryfonka. - Chłopakom wstęp wzbroniony – zaśmiała się.
- To niesprawiedliwe! Za to ty możesz przychodzić do mnie do dormitorium, co za głupie zasady! - oburzył się Harry.
- Wolałbyś, żebym nie przychodziła?
- Nie, nie! Przychodź kiedy chcesz – uśmiechnął się chłopak. - A teraz odpocznij trochę.
Przytulił ją jeszcze i dał buziaka w policzek, po czym odszedł. Hermiona weszła do sypialni, a to, co tam ujrzała, bardzo ją zaskoczyło. Owszem, niby wszystko na swoim miejscu, a jednak nie. Po chwili zauważyła na stoliku nocnym Carmen kamienne naczynie. Co tu robi myślodsiewnia? Stoi, jak widać. Ale po co? A do czego służy myślodsiewnia? No właśnie. Podeszła bliżej i dopiero wtedy zorientowała się, że nie jest w pokoju sama.
Na sąsiednim łóżku leżała Carmen i widocznie spała. To świetnie, nie będzie jej przeszkadzać, w końcu ma mocny sen. Bardzo mocny. Ale nie to było najdziwniejsze. Dziewczyna spała na poduszce Hermiony! Wtuliła głowę w miękki materiał i brunetka już chciała ją przebudzić i nawrzeszczeć, że niby jakim prawem rusza jej osobiste rzeczy, gdy z ust Brown usłyszała cichy szept. Przysunęła głowę bliżej i usłyszała:
- Jack, nie... Herm... Miona...
Kto to, na ogromnie długą brodę Merlina, jest Jack? I czemu mówiła jej imię?
Dziewczyna czuła coraz większą pokusę zajrzenia do kamiennej misy. Tym bardziej, że widziała w niej kilka myśli. Trudno, musi się wszystkiego dowiedzieć. Całej prawdy.
Hermiona podeszła do myślodsiewni i zanurzyła twarz w lodowatej wodzie.