"Nie ma już żadnych ograniczeń, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniały. (...) Jestem niespójną istotą ludzką, jestem niedokończonym szkicem, jestem aberracją. Nie muszę wam tego mówić. To wyznanie nic nie znaczy..."
- Bret Easton Ellis, "American Psycho"
Przez
niezręczną ciszę powietrze było gęste i ciężkie. Siedzieli w
dwóch skórzanych fotelach, naprzeciw siebie, a na stoliku obok
stygła herbata. Pokój przybrał wygląd gabinetu psychologa –
ściany zapełniały regały z nieużywanymi książkami.
W
końcu zbierające się napięcie ich przytłoczyło i wybuchnęli
śmiechem – donośnym, serdecznym. Dawno się razem nie śmiali.
- To
absurdalne – powiedział Harry. - Mamy tak wiele sobie do
wyjaśnienia, a siedzimy i udajemy, jakby nic się nie stało. -
Hermiona otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz uciszył ją
gestem dłoni. - Stało się bardzo dużo i jeszcze raz chcę ci
powiedzieć, że nie miałem wpływu na tę sytuację z... z Ginny.
Mimo to przepraszam, domyślam się, jak źle musiałaś się czuć
i...
- Harry,
to ja cię powinnam przeprosić. Zareagowałam zbyt emocjonalnie,
nie myślałam logicznie. - Przesunęła się na skraj siedzenia. -
To było głupie, że od razu poszłam do tego... nieważne.
Powinnam cię wysłuchać.
- Co
on ci zrobił? - zapytał powoli, uważnie patrząc jej w oczy. -
Czy wy...?
- Nie,
ale... bardzo mnie skrzywdził. Nie rozmawiajmy o nim, dobrze?
W
tej chwili naprawdę nie chciała tłumaczyć Harry'emu, że Barnabas
przemienił ją w wampira. Właściwie to nie miała zamiaru jemu ani
nikomu innemu o tym powiedzieć. To było zbyt żenujące,
zawstydzające, nieprawdopodobne i trudne.
- Jak
sobie życzysz. Ale wystarczy jedno słowo, jeden sygnał i wbiję
mu kołek prosto w to zimne serce, jasne? - Mimo tych słów, na
ustach Harry'ego błąkał się uśmiech. - Cieszę się, że znowu
jesteś sobą – dodał.
- Tak,
troszkę się pogubiłam... Patrząc teraz na to wszystko,
postąpiłabym zupełnie inaczej.
- A
ja nie. - Ściszył głos. - Mówiłem wtedy szczerze. Naprawdę cię
kocham i tak już będzie zawsze.
Hermionie
ścisnęło się serce. Jak miała mu powiedzieć, że to
nieodpowiedni czas, żeby znowu spróbować? Szalała wojna, on,
Wybraniec, miał misję i od tego tak wiele zależało... Nie, żeby
nic do niego nie czuła, ale...
Chwyciła
go za dłoń.
- Harry,
to się nie uda... - Zobaczyła, jak marszczy czoło. - Jesteś
naprawdę wspaniałym chłopakiem, opiekuńczym... Ale to się
wszystko dzieje za szybko.
- Czyli
mnie nie kochasz? - zapytał spokojnie.
- Właśnie
chodzi o to, że... - przełknęła nerwowo ślinę – ...nadal
wiele dla mnie znaczysz.
- Więc
w czym problem? Mogłoby być tak jak dawniej, możemy zapomnieć o
wszystkim, co się działo od Balu. Może...
- Nie.
Świetnie wychodzi nam bycie przyjaciółmi, myślę, że to
najlepsze wyjście. - Spojrzał na nią z bólem w oczach. - Szaleje
wojna, Voldemort rośnie w siłę, to naprawdę nie jest odpowiedni
moment...
- A
kiedy będzie? - przerwał jej. - Kiedy zginę? Kiedy ty albo ktoś
z naszych przyjaciół umrze? Czy gdy wygramy, a świat będzie
wymagał, aby go na nowo poukładać? Będzie jak chcesz, ale
pamiętaj, że, jeśli się dobrze zastanowimy, to dobrego momentu
nigdy nie będzie.
- Po
prostu potrzebuję trochę czasu – wyszeptała. - Muszę ochłonąć,
poukładać sobie wszystko w głowie...
Spojrzenie
Harry'ego złagodniało. Pogładził ją lekko po policzku.
- Chcę
jedynie, żebyś była szczęśliwa. Jeśli to da ci szczęście, to
tak będzie najlepiej. - Pocałował ją lekko w czoło, a ona go
przytuliła. - Przyjaźń?
- Przyjaźń
– odparła i usiadła z powrotem na swoje miejsce. Jej twarz
rozjaśnił szczery uśmiech.
- Co
do Ginny... Rozmawiałem z nią o tym i jest naprawdę źle. -
Hermiona uniosła brew. - Malfoy jej kazał to zrobić. Dał jej
zaklęcie, wszystko przygotował. Mówi, że go kocha.
Przez
chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. W końcu w pewnym sensie sama
do tego doprowadziła, więc... to jej wina?
- Hmmm,
właściwie to... - zaczęła nerwowo wyłamywać sobie palce. - To
pomogłam im się zacząć spotykać – wydusiła z siebie i
wstrzymała oddech, czekając na jego reakcję.
- Co
zrobiłaś?!
- To,
co słyszałeś. Słuchaj, ona od wakacji była w nim beznadziejnie
zakochana. Każdy by to zrobił na moim miejscu.
- Przecież
to MALFOY! Wróg, zła strona! - Okulary zsunęły mu się na sam
czubek nosa, ale tego nie zauważył.
- Ale
póki byli w szkole, był też Dumbledore, a z nim...
- ...nic
nam nie grozi. Tak, wiem – westchnął i trochę się rozluźnił.
- Co nie zmienia faktu, że on przeciąga ją na swoją stronę. I
nie chodzi już do Hogwartu.
- Cóż,
tego plan początkowy nie ujmował...
- Domyślam
się. - Podparł ręką głowę i po chwili coś sobie przypomniał.
- Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Miałem wizję.
Opisał
wszystko, co widział, łącznie z Bellatrix. Rozmawiali o tym, co to
może oznaczać dla świata czarodziejów. W końcu od zawsze
Voldemort uważał miłość za słabość – skąd teraz taka
zmiana? Ani się obejrzeli, a była dwudziesta.
- Chyba
pora się zbierać – powiedział Harry i wstał z miękkiego
fotela.
- Masz
rację, już wieczór, a jutro znowu zajęcia. - Hermiona szybko się
poderwała i stanęła blisko niego. Bardzo blisko.
- Czy
tak się zachowują przyjaciele? - zapytał ją z błyskiem w
zielonych oczach.
- Tak
– odparła z uśmiechem i znowu go przytuliła. - Cieszę się, że
jest znowu jak dawniej. Tęskniłam za tym.
- Ja
też – przytaknął i odsunął się od niej. Powoli ruszyli w
stronę drzwi. - Zresztą ferie bez ciebie to nie to samo. Zamek
wydawał się taki pusty. Jak Paryż?
- Fenomenalnie!
- powiedziała i już miała zacząć opisywać mu dom Carmen, gdy
potknęła się o fałdkę dywanu i poleciała twarzą do przodu,
prosto na drzwi. Harry szybko zareagował i złapał ją w
powietrzu. - Dziękuję.
- Nie
ma sprawy – rzucił i uśmiechnął się.
Podtrzymywał
ją w pasie i był bardzo blisko. Hermiona głowę opierała o jego
klatkę piersiową, ale teraz lekko ją uniosła, aby spojrzeć mu w
oczy. W te zielone oczy, które tak kochała. Stali tak stanowczo za
długo i teraz nie wydawało się stosowne odsuwać się z
zażenowaniem. Powoli ich twarze zbliżały się do siebie.
Gdy
ich usta zetknęły się po raz pierwszy, wyczuli magię w powietrzu.
Jakby jakaś siła ciągnęła ich ku sobie, a teraz cieszyła się z
zakończonej powodzeniem misji. Cieszyli się delikatnym naciskiem
swoich warg, tym ciepłem, którego od dawna nie czuli. Serca zabiły
im jednym, silnym rytmem i pragnęli więcej. Ich usta zaczęły się
poruszać, najpierw wolno, leniwie, aby nacieszyć się każdym
momentem. Dłonie Hermiony otoczyły szyję Harry'ego, który
przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej. Lewą rękę wplótł w
jej włosy.
Ku
jego zdziwieniu, to ona zaczęła go całować bardziej natarczywie.
Lekko ugryzła go w dolną wargę, cicho warknął. Hermionę
ogarnęło niesamowite gorąco, którego nie czuła, gdy była z
Barnabasem. To było coś nowego, wyjątkowego. Wysunęła swój
język na spotkanie, a on odpowiedział jej tym samym. Teraz
poruszali się coraz szybciej, potrzebowali tego. Hermiona
przycisnęła go do ściany i zaczęła wędrować po policzku, aby
przygryźć mu płatek ucha i pocałować małżowinę uszną. Harry
włożył swoje niecierpliwe dłonie pod jej koszulkę i dotykał
zimną skórą brzucha. Zadrżała, chwycił jej twarz, przysunął
do siebie i znowu pocałował, jednocześnie obracając ich tak, że
teraz to jej plecy opierały się o metalowe drzwi. Jęknęła i
przyciągnęła go jeszcze bliżej, co było jeśli nie niemożliwe,
to na pewno nieprawdopodobne.
Zapamiętale
ssał jej górną wargę, gdy zachwiali się. Otworzyły się drzwi,
a oni wypadli z Pokoju Życzeń prosto na korytarz. Oszołomieni,
odsunęli się od siebie i obejrzeli dookoła. Nikogo w zasięgu
wzroku.
Gdy
znowu popatrzyli na siebie, wybuchnęli śmiechem. Ocierając
opuchnięte od pocałunków usta, jednocześnie powiedzieli:
- Tak,
przyjaźń to dobre wyjście. Zostańmy przy tym.
***
Mała,
niebieska piłeczka odbijała się rytmicznie od ściany. Jack
półleżąc na twardej pryczy powtarzał tę czynność od
trzydziestu siedmiu minut, co doprowadzało więźniów z innych cel
do szału. Nikt jednak nie śmiał na głos wyrazić sprzeciwu, bo
jego mamrotanie przez sen mroziło im krew w żyłach.
Oczywiście
teraz nie spał. Właśnie strażnik z Ministerstwa Magii przyszedł
na cogodzinny obchód, aby sprawdzić, czy on czegoś nie kombinuje.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Był na to za sprytny. Do tego czekał
na pomoc z zewnątrz... Ale to jeszcze nie ta pora.
Strażnik
zajrzał przez grube pręty do środka. Ubrany w standardowy uniform,
sprawiał dość przyjazne wrażenie. Do czasu. Jego miłą twarz
wykrzywił grymas wściekłości, gdy splunął w stronę chłopaka.
Kropelki śliny zatrzymały się na jego potarganych włosach.
- Zdechniesz
za to, co zrobiłeś – wycedził i już chciał iść dalej, gdy
Jack odezwał się do niego.
- Wszyscy
umrzemy. Ale to nie przeszkadza dobrej zabawie. - Mężczyzna
momentalnie się obrócił w jego stronę.
- Zabawie?
- krzyknął. - Przez ciebie zginęło mnóstwo ludzi! Powaliłeś
Wieżę Eiffle'a! Zabiłeś mojego brata!
- To
wszystko ku większemu celowi. Zapytaj Czarnego Pana.
- Pluję
na twojego pana! Jak ty w ogóle możesz nazywać siebie
człowiekiem?
- Posiadam
wszystkie cechy człowieka: ciało, krew, skórę, włosy, ale
żadnej wyraźnej emocji – powiedział spokojnie Jack. - Z
wyjątkiem chciwości i obrzydzenia. Coś okropnego dzieje się we
mnie, a ja nie wiem dlaczego. Czuję chęć zabijania, jestem na
granicy szaleństwa. Czuję jak zsuwa się moja maska
człowieczeństwa. Póki w moim życiu była Carmen, wszystko
ulegało poprawie, ale teraz... Liczy się tylko zemsta i to –
wskazał na Mroczny Znak na swoim przedramieniu.
- Jesteś
nienormalny – prychnął strażnik i jak najszybciej poszedł w
głąb ciemnego korytarza, aby sprawdzić inne cele.
- Doskonale
to wiem – powiedział do siebie Singer i wrócił do rzucania
piłeczką.
Odgłos
odbijania się kauczuku od ściany wypełnił podziemia Ministerstwa.
***
Rozległ
się głośny huk, gdy otwierane drzwi walnęły o ścianę.
Zaciśnięta pięść uderzyła o blat biurka.
- Jak
śmiałeś trzymać tu Collinsa? W końcu pokazał kły, mówiłem,
że do tego dojdzie! I nie mów mi, że dostrzegłeś w nim ukryte
dobro, bo to podstępna i okrutna kreatura, której nie wolno ufać!
Dumbledore
nawet nie mrugnął. Po prostu siedział na swoim starym fotelu, a
splecione dłonie trzymał na kolanach. Oddychał spokojnie i uważnie
patrzył w ciemne oczy Snape'a. Ten z kolei był wytrącony z
równowagi, ciężko oddychał.
- Severusie,
może najpierw usiądziesz? Wydajesz się lekko niespokojny.
- Lekko?
- Mistrz Eliksirów rzucił dyrektorowi spojrzenie, pod którym
drżeli wszyscy uczniowie, nawet ci z siódmego roku. - W zasadzie
czasu już nie cofniemy. - Odgarnął swoją pelerynę i usiadł na
inkrustowanym krześle.
- Co
masz mi do powiedzenia na temat pana Collinsa, Severusie? -
Mężczyzna sięgnął do szuflady i wziął do ust jednego
cukierka. - Dropsa? - Nie doczekał się odpowiedzi.
- Powinieneś
go natychmiast zwolnić. Ugryzł uczennicę.
Oczy
Dumbledore'a błysnęły gniewem, lecz twarz pozostała spokojna.
- Pan
Collins już tu nie pracuje.
- Słucham?
- Snape myślał, że się przesłyszał.
- Dzisiaj
z samego rana złożył wymówienie. Podobno sprawy rodzinne.
- Doskonale
wiesz, że on nie ma żadnej rodziny – powiedział z przekąsem
Severus. - Zrobił tak, bo Czarny Pan mu kazał.
- Niewykluczone.
Co z tą dziewczyną? Właściwie kto to?
- Granger,
dyrektorze. Mówiłem już wcześniej, że on nie ma wobec niej
dobrych zamiarów, ale nie spodziewałem się czegoś takiego...
- Rozumiem,
że udzieliłeś jej niezbędnej pomocy?
- Nie
potrzebowała jej – odparł, a Albusowi ze zdziwienia zsunęły
się okulary. - Dobrze słyszysz. Brown wzięła sprawy w swoje
ręce. - Starał się wymówić nazwisko Carmen jakby to była
zwykła uczennica, ale zauważył u Dumbledore'a cień uśmiechu. On
wiedział?
- Co
masz na myśli?
- Collins
przemienił Granger w wampira. Dziewczynie udało się odczynić
klątwę.
- Dzięki
Merlinowi – powiedział starzec, przymykając na chwilę oczy.
- Zaraz,
to ty... wiedziałeś?
- Co?
- zapytał poważnie Albus, lecz w kącikach jego ust igrał
uśmiech.
- Od
początku wszystko zaplanowałeś... Wiedziałeś o tym i
manipulowałeś nami wszystkimi.
- Manipulacja
to zbyt mocne słowo. Po prostu dopilnowałem, aby każdy wypełnił
swoją rolę.
- Tak,
to przykładowa definicja manipulacji. - Snape wyglądał na coraz
bardziej zirytowanego. - Ona mogła zginąć! Ma odegrać w końcowym
starciu tak poważną rolę, ale ty wolałeś zaryzykować! Gdyby to
była inna dziewczyna...
- ...wtedy
ten plan w ogóle by się nie powiódł. To musiała być Hermiona,
Severusie. To jej upokorzenia pragnął Voldemort, nie kogoś
innego.
- Czarny
Pan!
Dyrektor
milczał.
Snape
miał dość tej dyskusji, więc skinął jedynie głową i wyszedł
z gabinetu. Zamek wypełniała już cisza, wszyscy tłoczyli się w
Pokojach Wspólnych, aby na ostatnią chwilę odrobić prace domowe.
Gdy
dotarł do swoich komnat, od razu położył się na łóżku i
przymknął oczy. Niemiłosierny ból głowy powracał.