"Hello, it’s me
I was wondering if after all these years you’d
like to meet
To go over everything
They say that time’s supposed to heal yeah
But I ain’t done much healing
Hello from the other side
At least I can say that I've tried to tell you:
"I'm sorry for breaking your heart"
But it don't matter
It clearly doesn't tear you apart anymore"
- Adele, "Hello"
Dzień zaczął
się miło, mimo rozpoczynających się zajęć. Na śniadaniu panowało zwykłe
poruszenie; opowiadano sobie o spędzonym wolnym czasie i plotkowano. Gdy Harry
smarował sobie kanapkę dżemem, Dumbledore postanowił przemówić. Wstał i, z
właściwym sobie spokojem, gestem dłoni uciszył gwar uczniów.
- Jak zapewne widzicie – zaczął – przy stole nauczycielskim
brakuje jednej osoby.
Uczniowie
spojrzeli na siebie niepewnie.
- Jest tak dlatego, ponieważ profesor Collins nie będzie już
więcej nauczał obrony przed czarną magią.
W tym
momencie wszystkie dziewczyny wydały z siebie jęki zawodu. Jedynie Hermiona
odetchnęła z ulgą, a wraz z nią Harry. Car uniosła jedynie kąciki ust.
- Zastanawiacie się zapewne, dlaczego. Sam jestem ciekaw –
uśmiechnął się melancholijnie. - Ale do rzeczy. W związku z niedawnymi atakami
w Europie i ogólnym niepokoju, stwierdziłem, że lekcje obrony przed czarną
magią to priorytet, więcej – moim obowiązkiem jest je zapewnić. Nie wrócę do
nauczania tego przedmiotu, jednakże... jednakże podejmę wszelkie możliwe
działania, aby przygotować was do obrony przed Mrokiem. Od tej pory kończymy z
nauką teoretyczną, a kładziemy nacisk przede wszystkim na praktyczne podejście
do przedmiotów. Ustaliłem już z resztą grona nauczycielskiego, aby wzięli to pod
uwagę. Co to dla was oznacza? Myślę, że wszystkiego dowiecie się na zajęciach.
Pamiętajcie, iż w tej szkole nic wam nie grozi. Mimo to proszę o zachowanie
czujności, żyjemy bowiem w czasach, kiedy ciężko jest być pewnym czegokolwiek.
Po tej
przemowie Wielka Sala stopniowo znowu wypełniała się gwarem rozmów. Niektórzy
byli trochę przestraszeni, inni podekscytowani. W takiej sytuacji naszym
bohaterom nie pozostało nic innego, jak udać się na zajęcia.
Ku ich
ogromnemu zdziwieniu, sala do Transmutacji uległa znacznej zmianie. Ławki
ustawiono w rzędach w taki sposób, że zajmowały tylko połowę klasy. Pod ścianą
znalazły się wszystkie szafki i komody z akcesoriami do nauki, a zwierzęta
prawdopodobnie przeniesiono na zaplecze, bo nie pozostał po nich żaden ślad.
Żaden, z
wyjątkiem kota przy tablicy, który mierzył wszystkich uczniów swoim
standardowym, nieprzeniknionym spojrzeniem.
Harry,
Hermiona i Ron usiedli w jednym rzędzie ławek. Car przeżywała kolejny ze swoich
„cichych dni”, więc wolała miejsce bardziej z tyłu. Gdy tylko zaczęli wyjmować
książki i pergaminy z toreb, kot zmienił swą postać i profesor McGonagall
rzekła:
- Schowajcie to wszystko. Dzisiaj tylko różdżki.
Przez klasę
przeszedł szmer zdziwienia. Nowość - żadnych notatek, esejów, szkiców?
- Zapewne zastanawiacie się, o co chodzi – kontynuowała
nauczycielka, powoli krocząc przy tablicy. – Zupełnie niepotrzebnie. Przemowa
profesora Dumbledore’a powinna wam w zupełności wystarczyć. Na polu bitwy nie
będziecie mieli pod ręką notatek, do których w każdej chwili możecie zajrzeć.
Książki będą daleko, gdy staniecie oko w oko z zagrożeniem. Co więc jest waszą
siłą? Inteligencja i… różdżka.
W tym
momencie Harry poczuł jak kobieta wpatruje się w niego. W jej starych oczach
dostrzegł nadzieję i nie wiedział, czy cieszy się z tego, czy po prostu czuje
się przytłoczony nadmiarem oczekiwań wobec niego. Nadal był nastolatkiem – z
ogromnym bagażem doświadczeń, ale jednak. Nawet nie ukończył siedemnastu lat,
nie był pełnoletni, a co dopiero dorosły! Zdecydowanie nie powinni pokładać w
nim tyle nadziei, zwłaszcza, że w tym zamku było wielu czarodziejów znacznie
bardziej uzdolnionych od niego.
Nawet nie
zauważył, kiedy na polecenie profesor McGonagall wszyscy wstali i ustawili się
w dwa równoległe rzędy, tworząc swego rodzaju korytarz. Harry’emu skojarzyło
się to z Klubem Pojedynków Lokharta.
- Różdżka to wasza podstawowa broń. Jeśli nauczycie się nią
władać w odpowiedni sposób, używać forteli, istnieje duże prawdopodobieństwo,
że przeżyjecie.
- Tylko prawdopodobieństwo? – wymsknęło się Ronowi.
- Dokładnie, panie Weasley. – McGonagall spojrzała na niego
znad swoich okularów. – Nasz wróg ma po swojej stronie tak wyszkolone…
stworzenia, że można tu mówić jedynie o szansach, a nie pewności. – Znowu
zwróciła się do całej sali. – Znacie już zaklęcie rozbrajające. Nie ma ono nic
wspólnego z Transmutacją i nie to chcę wam dzisiaj pokazać, jednakże doskonale
zdajecie, a w każdym razie powinniście zdawać, sobie sprawę, że nie zawsze
dacie radę wytrącić przeciwnikowi różdżkę. Jest to o tyle ważne, iż często
decyduje to o wygranej lub przegranej. Mam dla was inny sposób. Panie Weasley,
zapraszam!
Ron wyrwał
się z rozmyślań i gwałtownie się wzdrygnął. Harry dyskretnie popchnął go na
środek wolnej przestrzeni. Rudowłosy zdołał tylko wyjąkać:
- A-ale dlaczego zawsze j-ja?
Mając już
przed oczami swój niechybnie marny koniec, chłopak zwrócił się twarzą ku sprawcy
swego cierpienia. McGonagall tymczasem niewzruszenie uniosła różdżkę w geście
rozpoczynającym pojedynek i czekała na jego reakcję. Ani drgnął.
- Panie Weasley, gdyby to była prawdziwa walka, od
trzydziestu sekund już by pan nie żył. Jeśli myśli pan, że samo spojrzenie
wystarczy do rzucania czarów, to życzę panu udanej kariery w pisaniu książek
dla mugoli, którym ten pomysł niewątpliwie się spodoba. Po co za bardzo się
przemęczać…
Ron
zaczerwienił się po cebulki włosów, jednak zdobył się na uniesienie różdżki i
zapytał:
- Czyli mam panią teraz zaatakować?
Uczniowie
zachichotali, a nauczycielka uniosła rękę, aby pomasować się po skroni.
- Nie, ma pan jedynie tak stać, a ja namaluję panu portret!
- Nie uważasz, że zaczyna zachowaniem trochę przypominać
Snape’a? – Hermiona drgnęła, gdy usłyszała Harry’ego tuż przy swoim lewym uchu.
Wywołało to u niej przyspieszone bicie serca. Nie tak miało być.
- Po prostu się denerwuje. Sam-Wie… Voldemort może zaatakować
w każdej chwili, a ona chce dla nas jak najlepiej. To zupełnie normalne –
wyszeptała.
- Może masz rację – odrzekł Harry i na razie zajął się
oglądaniem sceny rozgrywającej się przed nim. A było co podziwiać.
Ron w końcu
zdobył się na wypowiedzenie jakiegokolwiek zaklęcia, aby zaatakować
nauczycielkę. Wydusił z siebie tylko dwie pierwsze litery, gdy jego różdżka
zmieniła kolor na pomarańczowy. Ze zdumienia puścił przedmiot, a ten cicho
uderzył o ziemię. Wszyscy wstrzymali oddechy.
- Na co czekasz? Podnieś ją – powiedziała z rozbawieniem
nauczycielka, co też chłopak uczynił. – Co to, według ciebie, jest?
- Moja różdżka…?
- Nie wygląda jak różdżka – sceptycznie stwierdziła
McGonagall. – Wygląda jak marchewka.
Rzeczywiście,
podłużny przedmiot w dłoni młodego Weasleya był niczym innym, jak tylko wspomnianym
wyżej warzywem. Nie dało się nim rzucić żadnego zaklęcia, wyglądało zupełnie
normalnie, Ron bał się jednak spróbować jego smaku.
- Tribuendi! –
rzuciła kobieta, a marchew znowu stała się drogocenną różdżką. – Panie Weasley,
proszę wrócić na miejsce. – Odchrząknęła, po czym kontynuowała: - Jak widzicie,
dość łatwym sposobem na rozbrojenie i jednocześnie zdezorientowanie
przeciwnika jest zmiana wyglądu jego różdżki. Tak zmieniony przedmiot staje się
właściwie bezużyteczny, a my możemy iść za ciosem i wygrać. Inkantacja to Voluntas, a różdżka wroga może stać się
właściwie każdą podłużną rzeczą, wystarczy mieć ją przed oczami. W ogniu walki
jest to czasem trudne, dlatego proponuję myśleć o zwykłym patyku – łudząco podobny,
a nie spełni już swojej roli. Dobierzcie się w pary i poćwiczcie. – Machnęła w
stronę szafy, przez co wyleciały z niej pióra, po jednym dla każdego ucznia. – Na
razie zamieniajcie pióra, nie chcemy przecież, aby coś złego stało się z
waszymi różdżkami.
Zabrali się
do ćwiczeń. Carmen niechętnie zmieniała pióro Hermiony w najróżniejsze rzeczy,
oprócz patyka, natomiast Harry nie mógł poprawnie rzucić zaklęcia, bo co chwilę
zerkał w stronę dziewczyny, którą z każdą chwilą kochał coraz bardziej. Mógłby
cały czas na nią patrzeć i nigdy by mu się to nie znudziło. Jedyne, czego teraz
pragnął, to zostawić to wszystko, podbiec do niej i całować ją przynajmniej
przez godzinę. Niestety, nie było mu to dane.
- Mam coś na twarzy? – Hermiona nerwowo zaczęła pocierać
sobie policzki.
- Nie, wszystko w porządku! – zaprotestował. – Wyglądasz świetnie,
jak zawsze – zapewnił ją i rzucił jej uśmiech, podczas gdy w głębi duszy
skarcił się od idiotów. Chciała przyjaźni, to będzie ją mieć, a on nie może
zachowywać się jak zauroczony pierwszoroczny. Inna sprawa, że dokładnie tak się
czuł.
Hermionie
natomiast udało się utrzymać względny spokój przez resztę zajęć. Nawet na
Eliksirach, kiedy to Harry przypadkiem wylał na nią część zawartości swojego
kociołka, nie dała się ponieść emocjom. Coś ustalili i tego się na razie będą
trzymać. Koniec dyskusji.
Co z tego,
że jego najlżejszy dotyk wywoływał w niej falę gorąca? Co z tego, że im
bardziej próbowała, tym bardziej nie mogła wyzbyć się z głowy myśli o nim? Co z
tego, że robiła wszystko, aby usłyszeć z jego ust jak najwięcej słów? Co z
tego, że uśmiechał się do niej tak czule, że nogi odmawiały jej posłuszeństwa i
tylko siła woli powstrzymywała ją od osunięcia się w jego ciepłe ramiona?
- Co z tego, że znowu o nim fantazjujesz i doprowadzasz mnie
tym do szaleństwa? – zapytała Carmen, półleżąc na swoim łóżku w dormitorium i
kontemplując nieobecnym wzrokiem swoją czaszkę na stoliku nocnym.
Hermiona
zrobiła się czerwona.
- Mówiłam to na głos?
- Tylko kilkanaście ostatnich zdań. Nic wielkiego, da się
przyzwyczaić. – Te słowa aż ociekały sarkazmem.
- Przepraszam. Po prostu cały czas myślę o…
- O Potterze. Tak, wiem, nie dało się nie zauważyć. – Car usiadła
na łóżku. – Ale błagam się, rób to po cichu, bo mój mózg zaraz eksploduje! –
warknęła.
- Merlinie, jest aż tak źle? – zapytała zaniepokojona
Hermiona i podeszła do przyjaciółki. – Masz gorączkę?
Car walnęła
pięścią w poduszkę.
- Byłam dla ciebie niemiła. Powinnaś stąd wyjść i się obrazić
czy coś.
- Daj spokój. Jest gorzej niż na początku roku?
- Prawie.
- Czyli bardzo niedobrze. Pomóc ci jakoś?
- Zamknij jadaczkę. I podaj mi z szuflady moją miksturę. –
Bezbarwny ton, jakiego używała dziewczyna sprawiał, że Granger krajało się
serce.
- Pierwsze da się zrobić. O drugim zapomnij.
- Dlaczego?! – zapytała z wyrzutem Car.
- Bo to źle na ciebie wpływa i dobrze o tym wiesz. –
Prychnięcie. – Poza tym myślałam, że znalazłaś sobie coś… kogoś, kto ci z tym
pomaga.
- Severus ma jeszcze zajęcia. Poza tym u niego też to się
nasila.
- Nie obchodzi mnie to. – Hermiona wyjęła z szuflady małą buteleczkę
i przyjrzała się jej bliżej. – A tego nie dostaniesz. Reducto! – powiedziała i ruszyła ku wyjściu z komnaty.
- Zrobię sobie nowe! – krzyknęła Carmen.
- Z takim bólem głowy? Wątpię.
Ciężko było
jej zostawiać przyjaciółkę, ale wiedziała, że tak będzie dla niej najlepiej. To
cud, że się chociaż odezwała! Zwykle też nawet nie wychodziła z łóżka. Może już
nie chce by taka aspołeczna?
Gryfonka poszła do
biblioteki. Chciała trochę pomyśleć, pooddychać zapachem książek, poszukać
nowych pozycji. Musiała oderwać się od rzeczywistości. Zadziałało, bo dopiero
burczenie w brzuchu przypomniało jej o kolacji, na którą się spóźniła. Cóż,
mówi się trudno. Zaszła do kuchni po trochę owoców i to jej musiało wystarczyć.
W Pokoju
Wspólnym siedziało jeszcze parę osób, więc poszła w stronę swojego dormitorium.
Tuż przed rozwidleniem schodów, które dzieliło część dziewczyn i chłopców,
wpadła na kogoś i od razu krew szybciej zaczęła krążyć jej w żyłach. Widać jej
ciało potrafiło rozpoznać go już po samym zapachu i obecności. Magia.
- Cześć – rzekł i posłał jej kolejny tego dnia uśmiech. – Szukałem
cię. Dlaczego nie było cię na kolacji? – Już otwierała usta, gdy przyłożył
palec do jej warg i powiedział: - Czekaj, niech zgadnę. Zasiedziałaś się w
bibliotece?
Zdobyła się
jedynie na pokiwanie głową. Była to naprawdę wąska część klatki schodowej i aż
dziwne, że do tej pory nigdy nie spotkali się w takiej sytuacji. Cisza wcale
nie była niezręczna, raczej pożądana. Palec Harry’ego przesunął się z jej ust
na brodę, a potem policzek. Gładził jej skórę, a ona była zdana na jego łaskę.
Jakim cudem taki prosty gest może wywołać tak płomienną reakcję?
Brązowe oczy
odnalazły te zielone.
- Tęsknię za tobą – wyszeptał Harry, wciąż usilnie się w nią
wpatrując.
- Przecież widzisz mnie codziennie.
- Dobrze wiesz, o czym mówię.
Wiedziała,
bo czuła to samo. Mogła jedynie objąć go w pasie i mocno przytulić. Wtulił
głowę w jej włosy i głośno westchnął, a ona czuła, jak w środku rozpada się na
części.
- Jeszcze nie teraz.
- Zawsze będę na ciebie czekać – odparł.
Odsunęła się
lekko od niego i poprawiła oprawki jego czarnych okularów. Po chwili delikatnie
pocałowała go w linię szczęki, niedaleko ust. Czuła, jak drży, jednak nie
zrobił nic, aby ją powstrzymać. Złapał ją za rękę i lekko ścisnął. Uniosła
głowę i znowu napotkała jego uśmiech. Widziała w nim dużo bólu, ale też miłość.
W tym momencie pomyślała, że ma dość tego wszystkiego i już prawie złamała
swoją zasadę, że będą tylko przyjaciółmi, lecz się opamiętała. Gdy ucałował ją
w czubek głowy, ostatni raz się do niego przytuliła, życzyła mu dobrej nocy i
poszła do swojego dormitorium.
Zastała
Carmen, która spała spokojnie na swoim łóżku, przyciskając do piersi książkę w
ciemnej okładce. Hermiona uśmiechnęła się i przykryła ją kołdrą, która
wcześniej leżała na podłodze. Sama szybko doprowadziła się do porządku i
również się położyła. W głowie krążyła jej setka myśli. Zastanawiała się
zwłaszcza nad jedną kwestią, którą wypowiedziała cicho sama do siebie.
- Czy można zakochać się drugi raz w tej samej osobie?