"Uczucia
tych, których przestaliśmy kochać, są zawsze śmieszne."
-
Oscar Wilde, "Portret
Doriana Graya"
Gdy
się obudziła, Barnabasa już nie było. Mimo to wciąż czuła na
sobie jego zapach, dotyk jego dłoni. To było lepsze niż
jakiekolwiek marzenie senne. Była szczęśliwa, tak po prostu. Przez
chwilę wyglądała przez okno, oglądając budzący się do życia
ogród. Szron na trawie ładnie błyszczał, padające na niego
promienie słońca niedługo go stopią.
Powoli
doprowadziła się do porządku i wyjrzała ze swojego pokoju. W
całym domu panowała cisza, właściwie nie wiedziała, co teraz
powinna zrobić. Po cichu zeszła do salonu, gdzie poprzedniego
wieczoru ojciec Carmen grał na fortepianie. Zauważyła tam kilka
ciekawych książek i uznała, że nie stanie się nic złego, jeśli
je poprzegląda, czekając na resztę domowników.
Po
jakichś trzydziestu minutach usłyszała kroki. Zobaczyła ziewającą
Car, miała na sobie wytarty szary szlafrok. Aż dziwne, że sama
wstała i nikt nie musiał jej wyciągać siłą z łóżka.
- Tak
myślałam, że pierwsza wstaniesz. Chodź, zrobimy śniadanie.
Szybko
zabrały się do roboty, więc gdy reszta rodziny się obudziła,
wszystko było już gotowe. Hermiona była zdziwiona, że w domu
Carmen jest taka obowiązkowa... inna. Z zamyślenia wyrwał ją głos
Étienne'a:
- Dużo
mieliście nauki w tym roku? Nasza córka jak zwykle niewiele nam
mówi.
- Cóż...
Tak, jak zwykle. To znaczy... Uczymy się systematycznie, więc
większych problemów nie było. Wszystko da się przejść –
odpowiedziała pewnie.
- Masz
zupełną rację. A co z tym słynnym 'arrym Potterem? Miał
przyjechać z wami, cieszyłem się, że w końcu go poznam...
Hermiona
zamarła, uśmiech zszedł jej z twarzy. Dłoń z kanapką zatrzymała
się w połowie drogi do ust. Zrobiło się niezręcznie, na
szczęście Carmen głośno odchrząknęła i wybrnęła z sytuacji.
- Niestety,
nie mógł. Dumbledore nie chce wypuścić go z zamku, jest zbyt
cenny.
- Cóż,
c'est vrai, jest to dość logiczne... Szkoda.
- Kłamią
– wyszeptała Melody do swojej miski płatków. Wszyscy puścili
jej uwagę mimo uszu.
- Może
po Nowym Roku osobiście odstawimy was do szkoły? Z chęcią znowu
porozmawiam z Albusem – wtrąciła się Emma.
- Zaczniemy
dzisiaj zwiedzanie Paryża, co ty na to? - Étienne zwrócił się
do Gryfonki. - Zajmie to parę dni, w dwadzieścia cztery godziny
nie da rady wszystkiego obejść. - Uśmiechnął się czarująco.
- Właściwie
to... wolałabym pojechać sama z Hermioną – odezwała się
Carmen. Jej rodzice popatrzyli na nią dziwnie, trochę z
niedowierzaniem, trochę z podziwem, trochę z niepokojem. -
Spokojnie, dam radę. Znam przecież to miasto aż za dobrze.
- Cóż,
jeśli faktycznie jesteś tego pewna... Nie ma sprawy. - Pani Brown
wyraźnie się ucieszyła. - Możecie wziąć miotłę ojca.
- Jasne.
Dzięki.
Dokończyli
posiłek, Hermiona chciała pomóc w sprzątaniu, jednak Emma
absolutnie się na to nie zgodziła. Wystarczyło jej już, że gość
pomógł w przygotowaniu.
- Lepiej
już lećcie. Macie naprawdę sporo do zobaczenia.
Hermiona
aż drżała z podekscytowania. Wzięła ze swojego pokoju ciepłą
kurtkę i buty, pod szyją zawiązała szalik Gryffindoru. Jeszcze
nigdy nie leciała na miotle z Car. W ogóle nie lubiła latać,
ale... jeśli chodziło o Paryż, to była gotowa na takie
poświęcenie.
Przy
wyjściu zastała czekającą już przyjaciółkę. Dziwne, zwykle
się spóźniała. Ale cóż, najbliższe parę dni na pewno nie
będzie należało do normalnych. Wyszły na zewnątrz i od razu
skręciły w lewo, do ogromnego garażu. W środku lśniły trzy
wypolerowane samochody i motocykl, dostrzegła również stojak z
czterema miotłami. Car sięgnęła po tę największą.
- Na
pewno wiesz jak się tym lata? - zapytała z niepokojem Granger.
Miotła była ogromna, miała czarną, wypolerowaną rączkę i
nawet coś w rodzaju dwóch siedzisk. Witki zostały ułożone
regularnie, każda była dokładnie tej samej długości.
- Wątpisz
w moje umiejętności? - Brown uniosła brew.
- Hmmm...
Niby nie, ale...
- To
wsiadaj.
Wyszły
z garażu. Car chwyciła mocno trzonek, przełożyła nogę i dała
znak Hermionie. Ta niepewnie usadowiła się za dziewczyną. Coś
jednak było nie tak... Dlaczego nie ruszały?
- Musisz
się mnie złapać. Inaczej spadniesz.
Hermiona
zrobiła się czerwona na twarzy, ale po chwili wahania objęła
przyjaciółkę w pasie. Natychmiast oderwały się od ziemi. Zimne
powietrze smagało ją w twarz, a odległość między nimi a ziemią
coraz bardziej się powiększała. Próbowała zrobić wszystko, aby
nie patrzeć w dół, jednak na niewiele to się zdało. Carmen
prowadziła miotłę pewnie, stabilnie, jednak zdecydowanie za szybko
jak dla Hermiony. W mugolskim świecie już dawno zatrzymałaby je
policja i dostałaby mandat.
Po
dziesięciu minutach przemogła się i zerknęła w dół. W sumie
nie było tak źle. Piękne widoki rekompensowały strach. Śnieg w
niektórych miejscach stopniał, gdzie indziej wytrwale się trzymał.
Dawało to surrealistyczny efekt, tworzyło prawdziwe obrazy na
ziemi. Już same przedmieścia Paryża musiały być bardzo
zaludnione, dało się dostrzec mnóstwo dróg i budynków
mieszkalnych. Słońce co jakiś czas przenikało przez chmury i
oświetlało swoimi promieniami domy.
Wleciały
do stolicy. Samego ogromu miasta nie sposób opisać, sprawiało wrażenie koncentrycznych kręgów, zwężających się w kierunku centrum. Dość, że
miasto podzielono na 20 dzielnic. Każda czymś się wyróżniała,
jednak dla turystów najważniejsze było pierwsze osiem. O tej porze
roku ulice były nimi wypełnione, co napawało Hermionę lekkim
przestrachem. Idealne miejsce na atak Śmierciożerców czy innych
złych sił.
Jednak
po chwili wybiła sobie tę koncepcję z głowy. Przecież to głupie,
Voldemorta interesuje Anglia wraz z Hogwartem, resztą Europy nie
wykazywał zainteresowania... Ciekawe dlaczego.
Wylądowały
w jakiejś bocznej uliczce. Car nacisnęła guzik na rączce i miotła
natychmiast zmniejszyła się do rozmiarów wykałaczki. Schowała ją
w kieszeni spodni. Po chwili do Hermiony coś dotarło...
- Carmen...
- Hmmm?
- Lecieliśmy
nad tyloma domami i drogami. Naprawdę nikt nas nie zauważył?
Dziewczyna
zaśmiała się krótko.
- Poważnie
myślisz, że byłabym taka głupia? Władze Paryża są
przygotowane nawet na turystów-czarodziei. Leciałyśmy jednym z
niewidzialnych korytarzy powietrznych. W tym mieście są tak
ogromne pokłady magii, że to było konieczne, aby mugole byli
bezpieczni i nie dowiedzieli się o istnieniu drugiego świata.
- To
świetnie. Co teraz robimy?
- Teraz?
Teraz, moja droga, pokażę ci wszystko, co jest warte zobaczenia.
Ruszyły
w kierunki Wieży Eiffla. Zapowiadało się naprawdę ciekawie.
***
Harry
snuł się po zamku bez celu, odkąd Hedwiga wróciła bez
odpowiedzi. Przynajmniej miał pewność, że jego, teraz już była,
dziewczyna przeczytała wiadomość. Chociaż tyle mógł zrobić.
Dalej
nie mieściło mu się w głowie, że Ginny mogło łączyć coś z
Malfoyem. To było po prostu obrzydliwe, krzywił się na samą myśl.
Na razie postanowił nie mówić nic jej braciom, ale wiedział, że
kiedyś nadejdzie taki moment, że już nie będzie w stanie się
powstrzymać.
Z
letargu wyrwał go Ron. Miał z bliźniakami i siostrą odwiedzić
Norę, nie chciał zostawiać przyjaciela samego, zwłaszcza w takim
stanie. Zaproponował mu, żeby się zabrał z nimi. Harry nie miał
ani siły, ani powodu, żeby się nie zgodzić.
Dyrektor
wyraził zgodę i już godzinę później siedzieli w kuchni
Weasleyów. Harry miał na sobie najnowszy sweter ze złotą literą
H. U pani domu już wyraźnie widać było zaokrąglony brzuch. Ginny
z zafascynowaniem wpatrywała się w matkę. Już nie będzie
najmłodsza.
- Harry,
kochanie, strasznie zmizerniałeś. Stało się coś? Zjedz jeszcze
trochę ciasta, Artur znalazł dla mnie świetny przepis.
- Dziękuję,
pani Weasley, ale nie mam ochoty. Może później.
- Martwię
się o ciebie. O Hermionę też, nie sądziłam, że pojedzie gdzieś
bez was.
- Cóż...
Ta dziewczyna za nami nie przepada – stwierdził Ron, nakładając
sobie trzecią porcję kurczaka.
- Doprawdy?
A mimo to przyjaźni się z Hermioną? Czuję, że to źle się
skończy. Rozstania nigdy wam nie służyły. Mam tylko nadzieję,
że nie sprowadzi jej na złą drogę...
- Mamo,
daj spokój. Przecież kto jak kto, ale Hermiona wie, co robi –
odezwała się Ginny.
- Masz
rację, skarbie. To taka rozsądna dziewczyna...
W
tym momencie Harry wstał, grzecznie przeprosił panią Weasley,
powiedział, że źle się czuje i poszedł do pokoju, który
zajmował z Ronem. Usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
To
była prawda. Czuł się okropnie, bo nie wiedział, co jeszcze może
zrobić.
***
Ginny
była zachwycona. Nie mogła oderwać wzroku od swojej mamy.
Fascynowało ją to, że nosi w sobie nowe życie, możliwe, że jej
przyszłą siostrę lub brata. Wydawało jej się to niesamowite i
cudowne. Trochę rozmawiali o szkole, o tym, co działo się w domu,
o przyszłości... W końcu zmęczyła się i poszła się położyć.
Ostatnio w ogóle nie mogła się wyspać.
Leżąc
na łóżku, myślała o zbliżającej się wojnie, o wyborze, który
ją czekał. W końcu będzie musiała opowiedzieć się po którejś
ze stron. Nadal miała nadzieję, że wpadnie na jakieś genialne
rozwiązanie, cokolwiek, co jej pomoże.
Do
tego przed przyjazdem do Nory, rozmawiała w swoim dormitorium z
Draco. To znaczy nie dosłownie, lecz za pomocą galeona, ale
wydawało jej się to tak realistyczne, że po raz pierwszy od
rozstania poczuła, iż odległość między nimi nie ma znaczenia.
- Tęskniłam
– powiedziała i przesłała mu całusa. Chłopak udawał, że go
łapie.
- Ja
też. Strasznie tu pusto bez ciebie. Nie nudzę się, ale z tobą...
to zupełnie coś innego.
- To
samo u mnie. Możemy się zobaczyć na żywo w najbliższym czasie?
- Cóż...
Myślę, że uda się to załatwić. Kiedy wracasz do Hogwartu? -
zapytał blondyn.
- Po
Nowym Roku.
- Świetnie.
Jeszcze się z tobą skontaktuję, ale na pewno się zobaczymy. Nie
mogę się doczekać, aby cię dotknąć...
Ginny
się zarumieniła i odgarnęła włosy za ucho.
- A
jak tam atmosfera po... Po tamtej nocy? - Draco był niepewny,
właściwie to nie chciał wplątywać w to dziewczyny, ale nie
wymyślił lepszego sposobu.
- Było
źle, czułam się okropnie... Dalej nie jest różowo, ale sytuacja
się uspokoiła. Hermiona wyjechała, Harry uwierzył mi, że wciąż
jestem w nim zakochana...
- Zaraz,
zaraz... Granger wyjechała? Niby gdzie? - Młody Malfoy był bardzo
zaskoczony. Myślał, że zostanie w zamku z Collinsem albo coś w
tym rodzaju.
- No...
z Carmen. Pamiętasz? - Draco prychnął.
- Tak
mi zaszła za skórę, że pewnie, jak mógłbym zapomnieć... Czyli
obie są teraz we Francji?
- Tak,
ale... - Ginny spoważniała. - Draco, skąd ty wiesz gdzie...
- Powiedzmy,
że mój znajomy ją kiedyś poznał. Naprawdę nie spodziewałem
się, że aż tak się zżyją ze sobą. Ciekawe.
- To
nie jest ciekawe, po prostu dziwne. I dziwi mnie również to, że
tak się tym interesujesz.
- Nie
mam nic złego na myśli. Opowiadaj lepiej co tam u ciebie...
Trzask
zamykanych drzwi wyrwał ją z rozmyślań. Zdezorientowana zerwała
się na nogi i dostrzegła ciemną postać tuż przy ścianie. W tych
oczach wyczuła złość, światło zachodzącego słońca odbijało
się w okrągłych okularach.
- Musimy
coś sobie wyjaśnić.