"Serce ustało, pierś już
lodowata,
Ścięły się usta i oczy zawarły;
Na świecie jeszcze, lecz już nie
dla świata!
Cóż to za człowiek? - Umarły.
Patrz, duch nadziei życie mu
nadaje,
Gwiazda pamięci promyków użycza,
Umarły wraca na młodości kraje
Szukać lubego oblicza."
- Adam Mickiewicz, "Upiór"
Obudziła się w nieswoim łóżku. Z
początku nawet nie wiedziała, gdzie jest. Dopiero, gdy zamknęła i
ponownie otworzyła oczy, wydarzenia z nocy do niej powróciły. I to
nie łagodnie, powoli. Rzuciły się na nią niczym hipogryf na
fretkę.
Harry. Ginny. Płacz. Barnabas.
Herbata. Łóżko.
Ojej.
Tego było za dużo. Poza tym, gdy
przypomniała sobie, co wczoraj tu robiła... Zerknęła najpierw na
kanapę, a potem na ścianę za nią i przełknęła ślinę.
Normalnie by się tak nie zachowała, tego była pewna. Oczywiście
wiedziała, że gwałtownie reaguje w nerwowych sytuacjach, a to, co
wywołał Harry było bardzo denerwujące (delikatnie mówiąc).
Mimo to pójście od razu do innego faceta zdecydowanie nie było w
jej stylu...
Więc miała się zadręczać? W
samotności, kiedy wszyscy inni dobrze się bawią? Dokąd ta impreza
tak naprawdę zmierzała? Proszę, niech to będzie tylko iluzja.
Mnóstwo pytań i myśli kłębiło się
jej w głowie. Naciągnęła kołdrę aż pod samą szyję i
wpatrzyła się w baldachim. Były na nim wyhaftowane małe złote
gwiazdki. Wciągnęła powietrze do płuc wraz z tym cudownym
zapachem, który tak ją pociągał. Tak pachnął mężczyzna, z
którym spędziła noc.
I tu pojawiał się problem. Dlaczego
jej pomógł? Dlaczego jej uległ? Właściwie, to ciekawe kto tu
komu uległ... Dlaczego w końcu nie wykorzystał sytuacji, gdy miał
okazję? Stanowczo za dużo "dlaczego".
Czy to znaczyło, że podobała mu się?
Cóż, była jego uczennicą, technicznie nie powinna się znaleźć
nawet w pobliżu jego komnat. Najdziwniejsze było to, że wcale jej
nie namawiał, aby odgrodziła się od Harry'ego. Przeciwnie, zwrócił
jej uwagę na ich wieloletnią przyjaźń. W takim razie o co mu tak
naprawdę chodziło?
Poczuła, że ma mętlik w głowie. Do
tego jej żołądek wyraźnie zaczął się buntować. Nie było tu
zegara, chciała więc sprawdzić w jakiej pozycji aktualnie znajduje
się słońce, ale okna były zaczarowane tak, aby nie przepuszczać
światła dziennego. Z rezygnacją opadła na poduszki i wtedy coś
przykuło jej uwagę. Na stoliku po lewej stronie łóżka stała
srebrna taca ze śniadaniem. Nad gorącą czekoladą unosiła się
jeszcze para, a rogaliki były przyjemnie ciepłe. Szybko zabrała
się do jedzenia. Tak szybko, że strąciła na podłogę białą
karteczkę.
Odruchowo ją podniosła i omiotła
wzrokiem.
Droga Hermiono,
Mam nadzieję, że
wygodnie się spało.
Nie chciałem Cię
budzić, wyglądałaś tak pięknie.
Zostawiłem Ci
śniadanie i zaczarowałem, aby ciągle było ciepłe. Smacznego!
Barnabas C.
Zarumieniła się i odłożyła papier
na stolik. Dokończyła śniadanie, wyskoczyła z łóżka i ubrała
swoją sukienkę, która leżała ładnie złożona na oparciu
fotela. Postanowiła jeszcze skorzystać z łazienki. Łatwo ją
znalazła, bo dochodził z niej znajomy odgłos... Uśmiechnęła się
na tę myśl i delikatnie uchyliła drzwi.
Zastał ją niezwykły widok. Barnabas
stał przed lustrem i, mimo braku swojego odbicia, mył zęby
czerwoną szczoteczką. Najśmieszniejszy był widok samej piany
wiszącej w powietrzu, gdy spojrzało się na gładką taflę. Jej
śmiech sprawił, że wampir odwrócił się w jej stronę i powitał
ciepłym wyrazem twarzy. Miał na sobie staromodny szlafrok, który
pięknie odchylał się, ukazując jego blady tors. Hermiona ponownie
się zarumieniła, ale tym razem on to zauważył. Szybko dokończył
toaletę i odezwał się:
- Witaj, moja droga. Wszystko
dobrze?
- Tak, pewnie. Która godzina?
- Już po trzynastej.
Gryfonka wydała z siebie cichy okrzyk
zdziwienia.
- Tak późno?!
Wampir zachichotał.
- Wcale nie późno. Uwierz mi, że
wstaliśmy jako jedni z pierwszych. Hogwart na długo zapamięta ten
bal...
- Czyli nikt mnie nie zobaczy, gdy
będę stąd wychodzić...? - zapytała, zanim zdążyła pomyśleć.
Co się z nią działo?!
- Cóż, skoro tak ci spieszno... -
powiedział nosferatu, a jego oczy opuściły radosne iskierki. -
Ruszaj, nie będę cię zatrzymywać.
Coś takiego było w jego twarzy, coś
tak udręczonego i sprawiającego jej ból... Podeszła do niego i
delikatnie pogładziła policzki, po czym lekko musnęła jego wargi.
- Tu nie chodzi o ciebie,
Barnabasie. Chodzi o to, że tak naprawdę nie powinnam się tu
znaleźć. Jesteś moim nauczycielem i...
- I mamy przerwę świąteczną.
Szkoły nie ma. Ja mam wolne dni, ty również. Oficjalnie nie
jestem żadnym profesorem. Nie, posłuchaj. Hermiono... - Spojrzał
jej głęboko w oczy, palcami obrysowując kości policzkowe. -
Wiele dla mnie znaczysz. To, co wydarzyło się w nocy... Rozumiem
twoje emocje, ale z doświadczenia wiem, że nie warto tłumić
swoich uczuć. Wiem także, że takich rzeczy – mrugnął
do niej – nie robi się, jeśli komuś na kimś nie zależy.
- To... Powiedzmy, że masz rację.
Ale co na to inni?
- Nikt się nie dowie. A w każdym
razie na pewno nie teraz. Jak sądzę, chcesz przemyśleć pewne
sprawy?
- Tak... Tak. Potrzebuję czasu i
dziękuję, że to rozumiesz. To dla mnie bardzo ważne.
- Dla ciebie wszystko, aniele.
Uśmiechnęli się do siebie, aby po
chwili znowu się pocałować. Delikatnie, a jednak z pasją. Dłoń
Collinsa zawędrowała na jej kark. Czuła jego przyspieszony oddech
i napięte mięśnie. Amok, który ją ogarniał, nie był do końca
wytłumaczalny. Ale czy w pełni można wyjaśnić jakiekolwiek
uczucie?
- Muszę już iść – oznajmiła,
opierając swoje czoło o jego.
- Przyjdziesz wieczorem?
- A mogę?
W odpowiedzi cmoknął ją w nos i
odprowadził do drzwi.
***
- Czy ja ci pozwoliłem wyjść? -
dobiegł ją głęboki głos zza pleców.
Powoli się odwróciła, aby napotkać
czarne oczy Snape'a. No to miała przechlapane.
- Myślałam, że zwykle ewentualnie
pozwalasz komuś wejść, co do wyjścia natomiast, to wywalasz
ludzi za drzwi...
- Teoretycznie... Masz rację.
Wynocha, Carmen!
- Widzisz? Mój trening działa! Już
nie używasz tego brzydkiego słowa na B, tylko mówisz do mnie po
imieniu! - Dziewczyna się rozpromieniła i w dwóch krokach
znalazła się z powrotem obok niego w łóżku.
- Trening? - Uniósł pytająco
brew. - Nie myślałem, że trenuję wymawianie twojego imienia.
- Czyżby wczesne oznaki demencji
cię dotknęły? Mam ci przypominać jak w nocy...
Uciszył ją kolejną serią
pocałunków. Zamruczała i przyciągnęła go do siebie za szyję.
Wciąż nie miała dość. To było zbyt perfekcyjne, oni razem. I
właściwie to nie wierzyła w swoje szczęście, że jej uczucia są
odwzajemniane. Nie powiedział tego wczoraj wprost, ale doskonale
wiedziała, co miał na myśli. Właściwie pseudonim "katastrofa"
przypadł jej do gustu. A takie Święta mogłaby spędzać cały
czas.
- Wiesz, chętnie zostałabym do
końca wolnego, ale wypadałoby, żebym pokazała się też w Pokoju
Wspólnym i tak dalej. - Dzielił ich może jeden centymetr, tylko
na tyle zdołała odsunąć swoje usta od jego. - Przyjdę
wieczorem.
Skrzywił się.
- Co jest? - zapytała z niepokojem.
- Mam zebranie.
- Znowu? - Przytaknął ruchem
głowy. - Merlinie, czy on cierpi na jakiś zespół osamotnienia?
Brakuje mu towarzystwa, że ciągle ciebie wzywa? Mam być
zazdrosna?
- Daj spokój.
- Mam nadzieję. Wiesz, teoretycznie
nie wiem, co tam ciągle robisz...
- Carmen, to jest obrzydliwe! -
Gryfonka zaczęła się śmiać. - Przestań, bo moje eliksiry się
zepsują przez tą twoją wyobraźnię. A zaraz spadniesz z łóżka.
- Nie spadnę.
- Spadniesz.
- Nie.
- Tak – odpowiedział Snape i
ruchem różdżki zrzucił ją na ziemię. Z posadzki dobiegły go
jej utyskiwania na "złośliwego nietoperza" i
"pseudozgryźliwego Romeo". - Ja nie rzucam słów na
wiatr, moja droga.
- Ja też. - Car wstała i zaczęła
rozmasowywać ramię. - Wychodzę. Gdybyś mnie potrzebował to...
W kilka sekund Mistrz Eliksirów
znalazł się przy niej, przyparł do ściany, złapał za nadgarstki
i brutalnie pocałował. Ich usta były już opuchnięte, a i tak nie
mieli dość. Przeszedł ją przyjemny dreszcz, jego dłonie
zawędrowały pod jej koszulę, czule masując brzuch, po czym...
Odsunął się od niej na pięcie, rzucając jedynie:
- To wiem, gdzie cię szukać. - Z
tymi słowami wszedł do łazienki.
Stała tak jeszcze przez chwilę z
uchylonymi ustami. Zdołała jedynie westchnąć z dezaprobatą i
oblizać wargi.
Wyszła na korytarz, rozglądając się
w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby ją zobaczyć, lecz dostrzegła
jedynie leżącego i chrapiącego pod ścianą Ślizgona. W ręku
trzymał pustą butelkę po jakimś trunku. Prychnęła, minęła go
i zaczęła wspinać się po schodach.
Mimo popołudniowej godziny wyglądało
na to, że większość uczestników balu spędzająca Święta w
Hogwarcie albo jeszcze odsypiała, albo leczyła dokuczliwy ból
głowy. W takich chwilach była dumna ze swojej filozofii – alkohol
osłabia. Jej mikstura to już inna historia...
W Pokoju Wspólnym zobaczyła Pottera z
Ginny i Rona półleżącego w fotelu przed kominkiem. Oprócz nich
jeszcze Seamus siedział oparty o ścianę, a do czoła przykładał
woreczek z lodem. Ciekawe.
W dormitorium zastała Hermionę. Nie
robiła niczego zaskakującego – czytała książkę. Do tego miała
całkiem zadowoloną minę, jednak coś tutaj nie pasowało.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego
już nie jesteś z Potterem? - zapytała zdezorientowana Brown.
- Skąd wiesz? - Hermiona zaznaczyła
stronę i usiadła na łóżku, patrząc dziwnie na Car.
- Wasze zdjęcie stało jeszcze
wczoraj na stoliku nocnym. Teraz go nie ma. Opowiadaj.
W ten oto sposób nasz Sherlock Holmes
w... w szacie poznał całą tę pogmatwaną historię. Oczywiście
nie obyło się bez jej przypominania, że przecież ona mówiła, że
tak będzie, że od początku wiedziała, że Potter to kompletny
głupek, że jest tego nie wart, że nie powinna się załamywać...
- Zaraz, ale w takim razie... Gdzie
byłaś w nocy? Widać, że nie spałaś w łóżku. W każdym razie
w TYM łóżku.
Hermiona się zarumieniła.
- O nie, błagam. Nie mów mi, że...
Poszłaś do Collinsa, prawda? - Wzrok Granger mówił wszystko. -
Uff, jesteś taka przewidywalna... Proszę, powiedz tylko, że byłaś
na tyle cnotliwa, że nie...
- Nie, nie! - Hermiona zamachała
dramatycznie rękami. - Do niczego tak poważnego nie doszło! Słowo harcerza!
- Byłaś harcerzem? - zapytała
Carmen z nutą drwiny w głosie.
- To było przed Hogwartem. Nie
wracajmy do tego.
- Serio, śpiewałaś piosenki,
zbierałaś odznaki i takie tam?
- Może! Ale obecnie ważniejsza
jest dla mnie kwestia tego, że muszę patrzeć na Harry'ego, gdy
skończą się ferie, a właściwie to już teraz, codziennie!
- No właśnie, jest taka sprawa, o
której ci nie powiedziałam... - zaczęła powoli Carmen.
- Co zrobiłaś? Albo co ja mam tym
razem dla ciebie zrobić? - Hermiona przyjęła ponownie swoją
udręczoną minę trzeba-więc-to-zrobię.
- Właśnie nic... To bardziej ja
dla ciebie. Za dwa dni wyjeżdżam do Francji i moja mama napisała
mi, że... że chętnie ciebie zaprasza.
Pani prefekt zamrugała parę razy.
- Oczywiście zrozumiem, jeśli się
nie zgodzisz – dodała szybko Brown. - Masz teraz trudny okres i
ta twoja nauka to...
- Carmen, czy ty żartujesz? Powiedz
tylko na ile dni, a już się pakuję! - Hermiona wręcz rzuciła
się na przyjaciółkę i ściskała ją tak długo, aż nie
zagroziła jej rzuceniem na nią paskudnej klątwy.
- Wyjedziemy po Nowym Roku. Akurat
zdążymy na lekcje. Może być? - spytała z zażenowaniem
brunetka.
- Jak najbardziej. Jeszcze raz
dziękuję!
- To jeszcze nic. Chodź na dół,
dopiero wtedy mi podziękujesz.
- Co ty chcesz zrobić?
- Zobaczysz. Stań na schodach tak,
aby widzieć Pokój Wspólny, ale zostań w cieniu. Mam pomysł.
***
Ginny w końcu przyszła do Pokoju
Wspólnego, na co Harry tak długo czekał. Miał ochotę pochwycić
ją i krzyczeć "DLACZEGO???", ale postanowił to załatwić
spokojnie. Dlatego opanowany siedział przed kominkiem i wysłuchiwał
Rona opowiadającego o nocy z Luną. Właściwie jemu też nie wiodło
się różowo.
Dziewczyna przeszła cicho przez dziurę
pod portretem i od razu udała się w kierunku sypialni, jednak Harry
wstał i delikatnie złapał ją za ramię.
- Najpierw mi coś wyjaśnisz. I
dokładnie wiesz co.
Rudowłosa przełknęła nerwowo ślinę,
a w jej oczach pojawiły się łzy. Była cała blada i wyraźnie
przemęczona, ale nie zwracał na to uwagi.
Usiedli w najbardziej odosobnionym
kącie komnaty. Ginny nie miała odwagi ani siły unieść wzroku,
więc wpatrywała się w wytartą wykładzinę.
- A teraz powiedz mi, dlaczego to
zrobiłaś. - Jego głos był zimny, choć lekko drżał. Z nerwów,
z niepewności, ze złości. Z nienawiści.
- J-ja...
- Odpowiadaj! - powiedział
głośniej, ale i tak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Walnął
pięścią w parapet pobliskiego okna. - Teraz!
- Ja nie chciałam.
Harry wybuchnął śmiechem, w którym
słychać było coś w rodzaju obłąkańczej desperacji.
- Nie chciałaś? Właśnie
zniszczyłaś moje życie! Jedyna dziewczyna, którą kochałem...
Tak, dobrze słyszysz. JEDYNA, już nigdy mnie nie zechce! To
koniec. Wszystko przez ciebie. Coś ty sobie myślała? A to głupie
zaklęcie?
- To... To długa historia...
Po policzkach Ginny spłynęły kolejne
łzy.