"A mój Bóg w dłoniach ma błyskawice,
miotając gromy, odbiera życie,
ten mój Bóg sam się we mnie zatraca,
bo gdy mnie widzi, oczy odwraca."
- IRA, "Mój Bóg"
East End w Londynie był cichy i
mroczny. Nawet biały śnieg leżący na ulicach i parapetach małych
okien nie sprawiał, że robiło się przyjemniej. Wcale nie miało.
Wigilia Bożego Narodzenia w wydaniu
Voldemorta? Czemu nie.
Barnabas pojawił się bezszelestnie na
głównej ulicy. Otulił się szczelniej peleryną, mimo że nic nie
czuł. W jego brązowych oczach widać było determinację. Był
wierny Czarnemu Panu. I dzisiaj miał okazję tego dowieść. Nie
tylko poza Hogwartem.
Mroczny Znak zapiekł na przedramieniu.
Chwilę później za nim pojawił się oddział jego wojowników
śmierci, a Collins usłyszał w głowie jedno słowo.
- Zaczynaj – wysyczał Riddle i
zniknął z jego umysłu. Pewnie teraz siedział przy kominku z
Bellą. Nieważne – to robota dla nosferatu.
Barnabas wsłuchał się w ciszę. W
oddali dobiegł go ledwie słyszalny dźwięk. Kolejny oddział
gotów.
Uniósł do góry lewą rękę na znak
przygotowania. Wszystkie wampiry zgodnie skupiły na nim wzrok. Już
miał otworzyć usta, gdy poczuł coś. Kogoś. Błyskawicznie
odwrócił głowę i zobaczył dziecko. Chłopiec wyglądał na
zadbanego i z dobrej rodziny. Miał na sobie płaszczył i buciki
wyszywane złotą nitką.
- Halo? Pomoże mi pan? Zgubiłem
się i...
Collinsowi zaświeciły się oczy.
Wskazał palcem mężczyznę w pierwszym rzędzie.
- Nie bój się. Xavier się tobą
zajmie – powiedział łagodnym głosem, jednocześnie rzucając
blondynowi porozumiewawcze spojrzenie. Ten kucnął, a gdy chłopiec
ufnie podszedł do niego, Barnabas wycedził: - Zabij.
Dziecko nawet nie zdążyło przetrawić
tej informacji, a już było martwe. Xavier odrzucił zwłoki na bok,
wstał i uśmiechnął się, ukazując zakrwawione kły i poplamiony
kołnierz kurtki.
- Gra się zaczęła! - wykrzyknął
Barnabas. Gestem dłoni zachęcił ich do rozpieszchnięcia się po
całej dzielnicy. Na odchodnym jeszcze dodał, przeraźliwie
krzycząc: - Zabijajcie wszystkich, bez żadnej litości! Najpierw
robota, potem jedzenie!
Sam również zabrał się do pracy.
Wszedł do pierwszego z brzegu domu. Nawet nie musiał różdżką
zapalać światła, jego oczy idealnie widziały. Wyczuł zapach
ludzi w pokoju na lewo. Otworzył drzwi i zobaczył śpiącą w łóżku
dziewczynkę. Z zadowoleniem wgryzł się w jej szyję, nawet nie
zdążyła się przebudzić. Potem ruszył do sypialni jej rodziców
i uczynił to samo. Gdy udał się do kolejnego budynku, na ulicy już
wybuchła panika. Słyszał krzyki i zawodzenie, tłumione przez
coraz to nowe żniwo śmierci. Dzisiaj rozkazy były proste: nikogo
nie oszczędzamy.
Zaśmiał się krótko i również
zaczął wyłapywać ludzi z ulicy. Biegali w piżamach lub prawie
nadzy, jedynie ułatwiali im zadanie swoją paniką. Wcześniej
zadbali o odpowiednią osłonę magiczną, więc nikt nie mógł
nawet wezwać pomocy.
Barnabas popatrzył w czarne niebo, z
którego zaczął sypać drobny śnieg, roztapiając się w
zetknięciu z czerwonymi kałużami. To będzie długa, krwawa noc.
***
W Hogwarcie panował świąteczny
nastrój. Hagrid jak co roku przyniósł ogromną choinkę z
Zakazanego Lasu, a nauczyciele dekorowali korytarze. W powietrzu dało
się wyczuć napięcie i ekscytację z powodu wieczornego balu.
Uczniowie, którzy wyjechali na Święta z zamku, mieli przybyć
specjalnymi kominkami do Wielkiej Sali.
Kilkoro uczniów, w tym Harry, Ron,
Ginny, Carmen i Hermiona kończyło śniadanie przy stole
Gryffindoru, gdy usłyszeli znajomy łopot skrzydeł. Sowy
przyleciały ze spóźnionymi prezentami i kartkami. Harry'emu
Hedwiga przyniosła "Proroka Codziennego". Nie miał
specjalnie ochoty go czytać, ale wszyscy zebrani dostrzegli dziwne
litery na okładce. To znaczy dziwniejsze niż zwykle. Hermiona
wzięła gazetę do ręki i zaczęła czytać.
RZEŹ KUBY
ROZPRUWACZA!!!
Z przykrością
donosimy, iż wczoraj, tj. w Wigilię Bożego Narodzenia doszło do
straszliwego wydarzenia w East Endzie w Londynie. Jak pamiętamy i
zapewne wszyscy wiemy, w tej dzielnicy wiele lat temu panował terror
Kuby Rozpruwacza – i choć zabił on kilka osób, to morderstwa w
końcu ustały. Poprzedniego dnia zabójców musiało być znacznie
więcej, jednak już określa się to wydarzenie mianem "rzezi
Kuby Rozpruwacza" lub "horroru Kuby Rozpruwacza".
Najdziwniejsze jest to, że nikt nic nie słyszał, a zamieszkujący
tam czarodzieje nie wysłali żadnych sygnałów ratunkowych,
zupełnie, jakby zostali odcięci od reszty świata.
W czym jednak rzecz? Otóż około godziny szóstej rano wracał do domu pewien młody
mężczyzna. Pan Jack Singer, gdy tylko wszedł do swojej dzielnicy,
wręcz utopił się w krwi. Nie jest to żadna metafora. Od razu
wezwał odpowiednie służby, które przeszukały CAŁĄ dzielnicę i
nie znalazły tam ANI JEDNEJ żywej osoby! Nawet zwierzęta uciekły
lub zostały także zabite. "To był koszmar", opowiada pan
Singer. "Wszystko było we krwi, wszystko! Ściany, parapety,
bruk... Nie mogłem w to uwierzyć! Znałem tych ludzi, lubiłem ich.
Mieliśmy plany na przyszłość, a teraz... Dobrze, że moja rodzina
akurat wtedy wyjechała. Cudem uniknąłem tego horroru. Z całego
serca pragnę przekazać rodzinom ofiar moje wyrazy współczucia."
Eksperci, którzy
wypowiedzieli się do tej pory, stwierdzili, że to robota wampirów,
gdyż ofiary miały charakterystyczne dziurki na szyi. Kłopoty
sprawia natomiast głównie jedna rzecz: wampiry nigdy nie
organizowały się w grupy większe niż dwadzieścia osobników,
skąd więc aż taka ich liczebność w tych ataku? I czemu ma on
służyć? Wspomniany wyżej mężczyzna twierdzi, że widział
Mroczny Znak na niebie, gdy zgłaszał zajście, jednak nikt inny go
potem nie zauważył. Czy to możliwe, aby Ten, Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać aż tak urósł w siłę? Wszyscy pamiętamy
wydarzenia z zeszłego roku w Departamencie Tajemnic. Może to
właśnie kwestia Chłopca, Który Prze...
- Nawet w takie ludobójstwo muszą
ciebie wplątać! - powiedziała zdenerwowana Hermiona do Harry'ego,
który machnął na to ręką, a ona westchnęła, zwijając gazetę.
- Voldemort naprawdę się wkurzył
– stwierdziła Carmen. - Żeby urządzić coś takiego? Musi mieć
niezłą armię. Ciekawe, czy nasz szkolny wampirek brał w tym
udział...
- Na pewno nie! Przecież profesor
Collins nie może być Smierciożercą, Dumbledore by go nie przyjął
i... - zaoponowała Granger.
- Snape jakoś tu siedzi –
wycedził Ron, zerkając ukradkiem na stół nauczycielski. Wszyscy
wywrócili oczami i nie skomentowali tego. Rozmowa zeszła na
prezenty.
Hermiona dostała jak zwykle książki
od rodziców, słodycze od Rona i bliźniaków, sweter od pani
Weasley i piękne kolczyki od Harry'ego, które świetnie pasowały
do wisiorka, jaki jej wcześniej dał. Ku jej zaskoczeniu, Carmen też
jej coś dała – był to "Poradnik początkującego detektywa"
z bardzo ładną okładką i dedykacją w środku:
Dla Hermiony, aby jej otwarty umysł
nigdy mi nie przeszkadzał.
Ucieszyła się, bo sama dała jej coś
podobnego – specjalną książkę o eliksirach. Była pewna, że
jej nie ma, bo sama cudem ją zdobyła. Istniało tylko kilka takich
egzemplarzy, więc nie napisała dedykacji w środku, tylko dołączyła
karteczkę.
Dla Carmen, która sprawia, że
nigdy nie jest nudno i rozświetla moje życie niczym zaklęcie
Lumos.
Sama Carmen oczywiście nigdy tego nie
przyzna, ale jedna łza spłynęła po jej policzku, gdy to
przeczytała. Dostała też głównie słodycze, nawet Ron je jej
przysłał, a Potter... Cóż, wbrew pozorom dyplomatycznie kupił
jej książkę. Wiedziała, że od rodziców dostanie prezent, gdy do
nich przyjedzie, ale jedno ją zmartwiło... Snape nic jej nie
przysłał. Nawet na nią dzisiaj nie spojrzał. Czyżby to znowu...
Nie, nie może tak myśleć. Już Singer w gazecie wystarczająco ją
rozdrażnił. Dzisiaj będzie wspaniale. Jest bal i powinna się
świetnie bawić. Tyle, że nie zatańczy z obecnie najwięcej
znaczącym dla niej mężczyzną. Spokojnie, będzie dobrze.
Tymczasem Ginny nie uczestniczyła w
rozmowie. W ogóle ostatnio niewiele mówiła, bo wiedziała, że
Draco musi wyjechać. Już nie będzie go mogła codziennie widywać,
przytulać, dotykać... To się skończy. Owszem, ma magicznego
galeona, ale to nie to samo... Już za nim tęskniła.
Gdy wychodzili z Wielkiej Sali,
dostrzegła go i specjalnie została z tyłu. Chciała z nim
porozmawiać jeszcze przed jego odejściem, więc weszli do kolejnej
opuszczonej klasy. Pozwiedzali już prawie wszystkie.
- Tak. Ginny, naprawdę muszę
jechać. Jestem potrzebny. - Draco przesunął palcami po swoich
platynowych włosach.
- Już mi to mówiłeś, wiem. Po
prostu... Będzie mi ciężko bez ciebie.
- Mam tak samo, naprawdę. Gin,
jesteś dla mnie teraz wszystkim, ale chcę zapewnić nam dobrą
przyszłość. Nie możemy bez końca się ukrywać, tak żyć.
- To wczorajsze w Londynie...
Wiedziałeś o tym? - Rudowłosa nagle uniosła wzrok i wpatrywała
się w niego.
- Nie miałem pojęcia. Wampiry to
osobny sektor.
Bez słów przytuliła go i wdychała
jego zapach. Uspokajał ją.
- Ginny, mam do ciebie prośbę.
- Zrobię, co tylko chcesz –
odparła pewnie.
- Właśnie chyba akurat nie to... -
I powiedział jej.
Dziewczyna zaniemówiła i w szoku nie
mogła wydusić z siebie ani słowa.
- Nie mogę tego zrobić! Hermionie,
Harry'emu... wszystkim!
- Wiedziałem, że tak zareagujesz.
Ale to ważne, misja jednego z naszych szpiegów zawodzi i ktoś
musi mu pomóc. Zrób to, a gdy wygramy, Czarny Pan sowicie cię
wynagrodzi. Będziesz bohaterką.
- Nie chcę. Nie zrobię tego. Nie
mogę.
- Ginny, inaczej będzie po mnie!
Tylko tak możesz mi pomóc, jeśli zawiedziesz, Czarny Pan wyładuje
swoją złość na mnie! Chcesz tego? - Złapał ją na przeguby
dłoni i przyciągnął do siebie. Zapłakała.
- N-nie. Nie chcę, aby stało ci
się cokolwiek złego.
Przytulił ją znowu i trwali tak przez
jakiś czas. To była trudna decyzja i wiele od tego zależało. Czy
powinna to zrobić? Ale to właśnie Hermiona kazała jej iść za
głosem serca. A ten głos mówi w tej chwili, że...
- Zrobię to. - Odsunęła się i
otarła twarz. Na twarzy Draco zagościł uśmiech.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię
kocham. - Pocałował ją na pożegnanie.