"Czy tak pachnie strach?
Sam go sobie wymyśliłem
Stoję twarzą w twarz
Z tym człowiekiem, którym byłem
Zimno patrzy na mnie -
Jakby chłodem zabić chciał
Lecz to przecież ja
A sam siebie nie zabiję
Gdybym miał urodzić się na nowo
Gdyby drugą szansę los mi dał
Poszedłbym tą samą ślepą drogą
Będę taki sam, zawsze taki sam
Zawsze taki sam
Będę taki sam
Zawsze taki sam"
- IRA, "Taki sam"
Minęło kilka dni i nie przyniosły
one nic niespodziewanego. No, może z wyjątkiem powolnych, bardzo
powolnych zmian w Harrym. Owszem, to nadal nie był dawny chłopak,
miał kąśliwy charakter i wyraźnie uprzykrzał innym życie. Mimo
to Hermiona odwiedzała go codziennie, rozmawiała z nim. Zaczęła
postrzegać go w zupełnie innym świetle, to było coś
niesamowitego, niewiarygodnego.
W międzyczasie postanowiła śledzić
Carmen. Bo przecież nawet ona nie może się perfekcyjnie ukrywać,
prawda? Na razie marne efekty wyraźnie przeczyły tej teorii.
Zawsze, gdy Hermiona czuła, że już prawie ją miała, Brown
znikała za rogiem lub wchodziła w ciemny korytarz, ale już z niego
nie wychodziła. Gryfonka nie miała pojęcia, co robi źle. Udało
jej się podkraść parę powieści szpiegowskich od Car, ale na
niewiele się to zdało. W każdym razie nie uśmiechało jej się
chodzenie po zamku w czarnej kominiarce i okularach
przeciwsłonecznych. Jeszcze Barnabas pomyślałby, że to jakiś
przytyk do jego... przypadłości.
W sobotę około południa nadszedł
dla Hermiony czas, aby znowu odwiedzić Harry'ego w Skrzydle
Szpitalnym. Przywykła już do tych wizyt, chociaż nie zawsze jej
się podobały. Mimo to były dla niej ważne. Harry był ważny.
W środku jak zwykle ogarnął ją
typowy, szpitalny zapach. Skrzywiła się lekko, ale mimo to podeszła
do jednego z łóżek po lewej stronie. Usiadła obok i posłała
chłopakowi lekki uśmiech.
- Cześć. - Skinął jej głową.
- Jakieś postępy w... śledztwie?
- zapytał ironicznie.
- Żadnych – odparła ze smutkiem.
- Tego się spodziewałem –
oznajmił lekkim tonem i przeciągnął się. - Czuję, że jej nie
rozgryziesz.
- Nie trać tak szybko wiary we mnie
– żachnęła się.
- Jakbym jakąś miał...
Jeszcze niedawno rozpłakałaby się
albo chociaż zrobiłoby się jej żal. Tym razem jednak Hermiona
uśmiechnęła się jeszcze szerzej i lekko pogroziła mu palcem.
- Pamiętaj, że kiedyś się
jeszcze na tobie odegram.
- A tylko spróbuj... - skrzywił
się teatralnie. Mimo to dostrzegła cień uśmiechu czający się w
kącikach jego ust. Raczej dobry znak.
- Możesz być przekonany, że to
zrobię. - Przysunęła się lekko i wpatrzyła w jego oczy. Tak
bardzo brakowało jej jego dotyku, tego czułego głosu,
pocałunków...
- Będę miał dużo do nadrabiania?
- Harry wyraźnie chciał zmienić temat. Czyżby coś w nim...
drgnęło?
- Bardzo. Spokojnie, chętnie ci
pomogę i...
Przerwał jej nagły atak kaszlu.
Chłopak zaczerwienił się z wysiłku, ale po chwili wszystko
wróciło do normy.
- Co to było?
- Nic. Czasami tak mam. Podobno tak
ma być. Wychodzi ze mnie ta cała Zła Magia czy coś takiego.
- To świetnie! - Hermiona
rozpromieniła się i z entuzjazmem złapała go za rękę. Nie
wyrwał się jej. Ścisnęła ją, a on się skrzywił, lecz nic poza
tym.
- Nie próbuj niczego więcej –
ostrzegł ją. - I tak pozwalasz sobie na stanowczo za dużo.
- A ty to akceptujesz. - Z jej oczu
wręcz wyzierała radość. Nareszcie wszystko mogło być dobrze.
Nie przerwał tego nawet kolejny atak kaszlu, mocniejszy od
poprzedniego. - Wody?
Skinął potakująco głową.
Podała mu szklankę, a on pił
łapczywie. Zauważyła kropelki potu na jego skroni.
- Jesteś pewien, że nic ci nie
jest?
- Mówiłem, że nie – powiedział
z naciskiem, zagryzając wargi.
Zapadła niezręczna cisza. Znowu, po
takiej ciężkiej pracy. Hermionę opuściła wesołość. W końcu
znowu zebrała się w sobie.
- Carmen twierdzi, że ktoś
manipulował Lavender. Użyto magii krwi i dlatego zachowywała się
tak dziwnie.
Harry uniósł się wyżej na łóżku
i popatrzył z zaciekawieniem.
- Podejrzewa kogoś?
- Nic mi nie mówiła... Ale raczej
tak. Masz jakiś pomysł?
- Malfoy – powiedział z
przekonaniem. Hermiona przewróciła oczami.
- Masz jakąś obsesję, nawet
teraz.
- Przecież to możliwe. Jest
Śmierciożercą.
- Tak, ale on i... - Granger ugryzła
się w język. Nie mogła wydać Ginny. - Nawet on by czegoś
takiego nie zrobił.
- W takim razie kto? - Harry uniósł
pytająco brew.
- Ktokolwiek inny. Niewykluczone, że
Ślizgon, ale nie mamy innych dowodów.
- Może źle szukaliście...?
- No nie! - Hermiona w końcu
wybuchła. - Wiesz, akurat wtedy wszyscy byliśmy zajęci walką ze
Śmierciożercami, a potem sprzątaniem po nich, baliśmy się o
swoje życie, znaleźliśmy Lavender i jeszcze Bellatrix rzuciła to
zaklęcie na ciebie, a ty masz pretensje, że źle szuka...
Przerwał jej Harry, kładąc jej
uspokajająco dłoń na ramieniu. Był to chyba pierwszy przez niego
zainicjowany kontakt w tym tygodniu i Hermionie zrobiło się...
przyjemnie. I ogarnęło ją cudowne ciepło. To uczucie, które
towarzyszyło jej zawsze w przeszłości, gdy była z Harrym. Coś
niesamowitego. Jakby tonęła w jego zielonych oczami. Z rozbawieniem
pomyślała, że nie chce się w takim wypadku ratować. Chce, aby ta
chwila trwała, ciągle, teraz i...
- Hmmhmm – usłyszała
chrząknięcie. Harry.
- Czy coś się... Och.
Ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że
usiadła na łóżku i bezwiednie przysunęła do chłopaka. Ich
twarze dzieliło może pięć centymetrów, nie więcej. Słyszała
swój przyspieszony oddech.
- Przepraszam, ja...
Aż przymknęła oczy, gdy poczuła
dłoń Harry'ego gładzącą ją lekko po policzku. Ledwo ją
dotykał, ale i tak było to niezwykłe. Cudowne.
Stłumiła w sobie krzyk, gdy nagle
zbladł. Jego wzrok wydał się nieobecny, oddech jakby się
zatrzymał. Dłoń opadła na pościel, głowa też. Ciałem zaczęły
wstrząsać potężne drgawki, jak tego dnia, gdy trafiło go
zaklęcie Belli.
Teraz Hermiona wrzasnęła. Wiedziała,
że powinna coś zrobić, choćby zawołać pomoc.
Tymczasem z ust Harry'ego wypłynęła
strużka krwi. I kolejna. I następna. Zaczął krztusić się krwią,
czerwona ciecz plamiła poduszkę i koszulkę. Wypływała coraz
silniej, robiła się coraz ciemniejsza, aż w końcu przybrała
zupełnie czarną barwę. To było przerażające.
Zjawiła się pani Pomfrey. Szybko
podbiegła do łóżka i zaczęła machać różdżką, aż
krwawienie ustało. Wlała Harry'emu do ust jakiś dziwny, gęsty,
fioletowy eliksir i uprzątnęła brudną pościel. Nachyliła się
nad nim i przez chwilę wsłuchiwała w jego oddech. Chyba była
zadowolona z efektu, bo odwróciła się z wyraźnym zamiarem
wyjścia. Hermiona dopiero teraz powoli wychodziła z szoku.
- Pani Pomfrey... Co to było?
- Jak to? Nie wie pani, panno
Granger? - Pielęgniarka wydawała się zaskoczona niewiedzą
Gryfonki. - Nieważne. Zaraz dojdzie do siebie.
- To znaczy...? - Hermiona jeszcze
nie do końca rozumiała sytuację.
- Będzie taki jak dawniej. Czekałam
na ten atak. W poniedziałek może iść na lekcje. A teraz wybacz,
ale mam do załatwienia pewną sprawę. Jeden z pierwszorocznych
wyraźnie zastanawiał się na kwestiami związanymi z
transmutacją i postanowił wypróbować je na sobie... Możesz z nim
posiedzieć – oznajmiła szybko, po czym zniknęła za parawanem.
Hermiona wpatrywała się w Harry'ego
jak zahipnotyzowana. To wszystko wydarzyło się błyskawicznie. I
teraz tak po prostu ma znowu być sobą? To wręcz niedorzeczne. Może
jednak cuda się zdarzają?
Wyglądał teraz, jakby spał. Wydawał
się taki spokojny. Czyżby to ona wywołała ten przełomowy atak?
Stwierdziła, że później będzie się nad tym zastanawiać.
Stanęła przy jego łóżku i delikatnie wsunęła swoją dłoń w
jego. Po policzku spłynęła jej łza, która skapnęła z twarzy na
dwie splecione dłonie.
- Her... Hermiona?
Nie wierzyła w to. Ten głos znowu
brzmiał jak dawny Harry. Przepełniony ciepłem, miłością.
Osłabiony, ale to był on.
- Harry... - wyszeptała. Usta jej
drżały, gdy pocałowała go w dłoń.
Przysunęła się do niego blisko,
bardzo blisko, szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Nigdy.
Poczuła, jak obejmuje ją wolną ręką,
jak gładzi jej plecy, podnosi się i wtula twarz w jej ramię. Pod
okularami coś zalśniło i możliwe, że również płakał. W tym
momencie w ogóle nie wydawało jej się to niemęskie czy
poniżające. Było odpowiednie.
Wdychała jego zapach i w końcu mogła
się cieszyć jego bliskością. Ręką zmierzwiła mu czuprynę i w
końcu mogła go pocałować. Właściwie to on złączył ich usta,
ale to nie miało znaczenia. Oboje tego potrzebowali, pozwolili łzom
się zmieszać. Nareszcie mieli siebie, prawdziwych siebie. Dali chwili trwać, aż w końcu zachodzące słońce objęło ich
pomarańczowymi promieniami.
Gdy w końcu oderwali się od siebie,
Harry był bardzo zmęczony. Zaklęcie wyczerpało jego siły. Położył się na łóżku i ciężko westchnął. Hermiona chciała
wstać, ale zatrzymał ją gestem dłoni. Zrozumiała, a on zrobił
jej miejsce. Położyła się obok, wtulona w jego ramię. Błądził palcami w jej nieposkromionych lokach. Po policzkach znowu
poleciały jej łzy, tym razem szczerego szczęścia.
- Już wszystko będzie dobrze,
Harry. Teraz wszystko się zmieni, nie zostawię cię.
- Ja ciebie też nie. - Obrócił
się na bok i spojrzał jej w oczy. - Dziękuję.
Zasnął, owiewając ciepłym oddechem
twarz Hermiony.
***
Draco szedł korytarzem, szczęśliwy,
że w końcu nadeszła sobota. Jedynym, co go martwiło, było to, że
Czarny Pan dawno go nie wzywał. Czyżby go nie potrzebował? Malfoy
bardzo chciał znowu dostać jakąś misję, spełnić żądania
Riddle'a. Chciał czuć się... pomocnym.
Wszedł do jednej z opuszczonych klas,
w której czekała na niego Ginny. Wokół rzucił zaklęcia
ochronne, aby nikt ich nie mógł znaleźć. Nie było to zbyt
bezpieczne, ale cóż... Pokój Życzeń był zajęty.
Gdy tylko przekroczył próg sali,
poczuł jak dziewczyna go przytula. Odwzajemnił uścisk. Coraz
bardziej się do niej przywiązywał, znaczyła dla niego więcej z
każdym dniem, godziną, minutą. Sekundą. Pogładził ją po
włosach, szczęśliwy, że znowu mogą być razem. Nachylił się, a
Ginny delikatnie pogładziła jego policzki. Gdy blondyn ją
pocałował, świat zawirował. Znowu.
Spędzali tak wiele dni, nigdy nie
mając siebie dość. To było niezwykłe jak łatwo się dogadywali.
Rudowłosa z każdą myślą, problemem od razu się do niego
udawała. Pomagało jej to, uspokajało. Już zwykła rozmowa była
czymś stosunkowo niezwykłym samym w sobie.
- Czyżbym przeszkodziła? -
przerwał im zimny głos.
Szybko oderwali się od siebie, ale
Draco instynktownie zasłonił dziewczynę. Był zdziwiony, zdolny
jedynie zapytać:
- Jak tu weszłaś?
- Mam swoje sposoby. Magia –
wycedziła sarkastycznie. - Malfoy, musimy pogadać. Weasley, możesz
zostać i posłuchać, co twój chłopak wyprawia. A raczej
wyprawiał, nie wiem jak jest teraz.
- Nie
słuchaj jej – ostrzegł blondyn Ginny. - Przecież wiesz, że
Brown jest szalona.
- Nie.
Ufam ci, chcę być przy tym. - Rudowłosa zmierzyła go wzrokiem, a
on poddał się.
- Byle
szybko – warknął.
Carmen
jeszcze bardziej się wściekła. Podeszła bliżej, a w jej oczach
widać było dziwne błyski. Nie było dobrze.
- Jak
mogłeś być tak okrutnym palantem, żeby kontrolować Lavender?! -
walnęła prosto z mostu.
- O
co ci...
- Nie
udawaj. Krzyżyk na jej nadgarstku. Magia krwi. Mówi ci to coś?
- Może...
- odparł z wahaniem, spoglądając niepewnie na Ginny. - Nie
zabiłem jej!
- Och,
nie o to pytałam – warknęła. - Byłeś wtedy na trybunach. Mimo
to pośrednio doprowadziłeś do jej śmierci!
- Otrzymałem
zadanie – powiedział jedynie. - A Czarnemu Panu się nie odmawia.
Carmen
zaczęła się trząść z wściekłości. Zwróciła się do Ginny:
- Nic
mu nie powiesz?
- Ach,
nie teraz – oznajmiła zimno. - Wyjaśnij z nim wszystko, dopiero
wtedy pogadamy. - Draco jakby się lekko przeląkł. Musi wszystko
wytłumaczyć.
- Nie
masz żadnych dowodów na mnie, Brown.
- Owszem,
mam. Nie byłeś wystarczająco ostrożny. Igrałeś z nią. Jest paru świadków, którzy czasami was widywali, znikaliście w
różnych miejscach. Zakładam, że właśnie wtedy ją czarowałeś?
Nie przerywaj! Magię krwi trzeba odnawiać, to jasne. Pewnie co
tydzień, co? Nie miała zbyt silnej woli, tym łatwiej
zmanipulowałeś ją za pierwszym razem. Założę się, że gdybym
sprawdziła twoją różdżkę, dowiedziałabym się paru ciekawych
rzeczy. Ale tego nie zrobię. Wiesz czemu? Mam inne dowody.
Malfoy
czuł, jak zastyga krew w jego żyłach. Myślał, że zwykłe środki
ostrożności wystarczyły. A teraz wychodzi na to, jak bardzo się
mylił. Ile ten błąd mógł kosztować...
- Czego
chcesz? - wycedził.
- Przyznania
się. Niekoniecznie teraz, dopiero, gdy uznam to za stosowne –
rzuciła zimno.
- Nic
mi z tego nie przyjdzie.
- Przeciwnie.
Pozałatwiasz swoje sprawy. Przecież... I tak niedługo zupełnie
przejdziesz na stronę Voldemorta.
- Czarnego
Pana! - poprawił ją. - Skąd to wiesz? Skąd...
- Mam
swoje źródła. To jak? Lepiej chyba, żeby wyszło to na jaw, gdy
nie będzie cię w szkole niż teraz? Mam popsuć twoje plany?
- Draco,
o czym ona mówi? Czemu ja nic nie wiem? Co ty... - Ginny była
skołowana. Co on wyprawiał?!
- Spokojnie,
kochanie. Miałem ci dzisiaj powiedzieć i...
- Umowa
stoi czy nie? - Car się niecierpliwiła.
- Stoi!
- wrzasnął, po czym gestem nakazał jej wyjść. Brown nie miała
już tu nic do roboty, więc opuściła klasę ze swoim tajemniczym
uśmieszkiem. Nie musiał wiedzieć, że blefowała ze świadkami i
dowodami. Intuicja po raz kolejny jej nie zawiodła. A przyznanie
się do winy miała w garści. Niewinne Zaklęcie Podsłuchujące w
różdżce. Magia to jednak przydatna rzecz.
Tymczasem
Draco miał coś do wyjaśnienia. I poważne kłopoty ze strony
Ginny.
Jedno jest pewne - teraz wszystko się zmieni.