"Wybitne umysły są zawsze gwałtownie atakowane przez miernoty,
którym trudno pojąć, że ktoś może odmówić ślepego
hołdowania panującym przesądom, decydując się w zamian na odważne
i uczciwe głoszenie własnych poglądów."
"Kiedy miałem 20 lat, myślałem tylko o kochaniu.
Później kochałem już tylko myśleć. "
- Albert Einstein
Ginny szła ciemnym korytarzem. Lubiła takie przechadzki. Mimo obowiązującej ciszy nocnej, często się wymykała i zwyczajnie spacerowała. W takich chwilach mogła spokojnie pomyśleć, poukładać swoje sprawy i zastanowić się nad nadchodzącym dniem.
Ta noc nie była wyjątkiem. Jak zwykle młoda panna Weasley o północy wymknęła się z łóżka i owinęła szlafrokiem. Przeszła przez dziurę pod portretem i zeszła po schodach na piąte piętro. Błądziła po korytarzach oraz zakamarkach, aż w końcu przystanęła w jednym z nich i oparła się o parapet. Uniosła wzrok. Obserwowała Księżyc, który znowu robił się coraz większy i mocno świecił na czystym niebie. To właśnie on nie dawał jej dzisiaj spać i wywabił z łóżka.
Ginny westchnęła i zatraciła się w rozmyślaniach. Nagle z marzeń wyrwał ją odgłos kroków. Ktoś szedł w jej stronę! Rudowłosa w panice chciała się schować, ale nie miała za bardzo pomysłu gdzie. Zrezygnowana, czekała aż przyłapie ją nauczyciel i dopełni się jej marny los.
W końcu postać przystanęła i zapytała swoim zimnym głosem:
- Czego tu szukasz, Weasley?
- N-nie twoja sprawa, Malfoy – odpowiedziała, jąkając się trochę. To Draco! Co ona teraz zrobi? Przecież jest tu w piżamie i szlafroku!
- A właśnie, że moja – podszedł do niej powoli. - Tak się składa, że to korytarz przy Pokoju Wspólnym Ślizgonów, więc nie powinno cię tu być. - Ginny nie wiedziała, co powiedzieć. Zawędrowała aż do lochów?! Ale w takim razie to okno...
- Coś kręcisz, Malfoy – starała się, aby jej głos nie drżał. - Lochy są gdzie indziej.
- Nieprawda – podszedł do niej bliżej, tak, że teraz mogła dokładnie zobaczyć jego twarz i starannie ułożoną grzywkę. Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Czego ode mnie chcesz? - Zapytała niepewnie, próbując się odsunąć, ale jej plecy natrafiły na zimną ścianę.
- Zapłaty za wejście na mój korytarz – wyszeptał tuż przy jej uchu. Rudowłosa poczuła jego oddech na swojej szyi i nagłą ochotę (no dobra, nie tak nagłą), aby w końcu unieść głowę i go pocałować, choćby nie wiem ile miało ją to później kosztować. Już podnosiła wzrok, przybliżała się do blondyna, gdy...
- Odsuń się – dziewczyna stanowczym ruchem odepchnęła Ślizgona.
- Dlaczego? - Mruknął niezadowolony i chciał się znowu przysunąć do Gryfonki.
- Bo jesteś pijany! Upiłeś się i teraz robisz coś, czego normalnie byś nie zrobił!
- A skąd wiesz, że bym tego nie zrobił? - Jego zamglone spojrzenie jakby na chwilę spoważniało. Tylko na sekundkę.
- Bo jestem z Gryffindoru i uważasz mnie za zdrajczynię krwi! - Ginny walczyła sama ze sobą, żeby tylko nie wykorzystać okazji i nie rzucić się na Malfoya.
- To tylko gra... Ginny, kochanie... Chodź tutaj! - Przyciągnął mocno spanikowaną dziewczynę do siebie i złapał w talii.
- Nie, ja tego n-nie chcę...! - Krzyknęła zrozpaczona dziewczyna.
- Przecież widzę, że jednak chcesz. Przynajmniej od początku roku... - Weasley zarumieniła się.
Spojrzała w te stalowoszare oczy i nagle się rozluźniła. Na Merlina, przecież on i tak tego nie będzie pamiętał! Żyje się tylko raz!
Draco znowu pochylił głowę w jej kierunku. Przybliżył swoją bladą twarz do drugiej, piegowatej, która czekała z podekscytowaniem. W końcu powoli, jakby trochę niepewnie, musnął usta Ginny swoimi. Dziewczyna westchnęła cicho, gdy poczuła zimne wargi Dracona i odwzajemniła pocałunek. Z początku nieśmiało, z każdą chwilą coraz pewniej, poznawali się na nowo (a może dopiero pierwszy raz tak naprawdę?). Zarzuciła mu ręce na szyję, pragnąc, aby to się nigdy nie skończyło, żeby trwało wiecznie. Przyciągnęła go mocniej, gdy poczuła, jak wysuwa swój język na spotkanie. Drażnili się przez chwilę, aby potem roztańczyć się w tylko im znany sposób. Dłonie Malfoya poznawały plecy Ginewry i gładziły włosy.
Niestety, sielankowy nastrój przerwało pojawienie się starego kota (a raczej kotki) i światło latarni zza rogu. Filch zrzędził i poruszał się strasznie ociężale.
Jeszcze chwilę cieszyli się sobą, aż w końcu w ostatniej chwili odkleili się od siebie i uciekli. Przebiegli kilka korytarzy, aby znaleźć się przed ruchomymi schodami. Zgubili i panią Norris, i woźnego. Westchnęli z ulgą. Ginny kręciło się w głowie, a serce waliło, jakby właśnie skończyła mecz quidditcha. Zmieszana i lekko zarumieniona rzuciła lakoniczne pożegnanie i już chciała odejść, gdy jeszcze na chwilę blade dłonie przyciągnęły ją do siebie.
- Niezła jesteś – powiedział Ślizgon pomiędzy pocałunkami. - Naprawdę...
Po paru minutach rudowłosa z niechęcią ruszyła do dormitorium. Zdecydowanie miała dzisiaj o czym śnić.
***
- Nareszcie koniec! - Ucieszył się Harry, gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę.
- Harry, historia magii, a zwłaszcza rewolucja w 1542 roku, jest fascynująca! - Zawołała oburzona dziewczyna. - To niesamowite, że...
- Hermiono, proszę... - mruknął żałośnie Ron. - Chodźmy na obiad, głodny jestem.
- A kiedy ty nie jesteś głodny? - Zapytali razem przyjaciele. Spojrzeli po sobie i ryknęli śmiechem.
- Co w tym takiego zabawnego, bo nie rozumiem? - Spytał naburmuszony i na wszystkich obrażony Ronald.
Harry i Hermiona tylko wymienili porozumiewawcze spojrzenia i znowu zachichotali, po czym udali się do Wielkiej Sali. Po drodze dołączyła do nich Luna. Od czasu poznania przepowiedni zaczęli ją traktować (a raczej mocno starali się) na równi z innymi. Nie nazywali jej Pomyluną, a nawet dość często razem rozmawiali.
- Cześć wszystkim – powiedziała rozmarzona Krukonka.
- Hej, Luna – odpowiedzieli chórem.
- Uważajcie na sterowalne śliwki. W tym roku mamy szczególny wysyp, nic tylko mieszają w głowach...
- To bardzo fascynujące, ale nie mamy teraz czasu na... - Hermiona chciała jak najszybciej przerwać ten kolejny bezsensowny wykład. Pod tym względem blondynka się nie zmieniła.
- Mówcie za siebie, ja mam – rzekł, ku zaskoczeniu wszystkich, Ron, po czym odłączył się od przyjaciół. Gryfoni popatrzyli po sobie, zbierając szczęki z podłogi i stając jak wryci. Pierwszy odzyskał zdolność mówienia Harry:
- W-widziałaś t-to co ja? - Wybraniec aż jąkał się z wrażenia.
- Chyba tak – przytaknęła Granger. - Ronowi podoba się Luna! Czy to nie cudowne? Takie romantyczne i w ogóle...
- Ta... Cud, miód i orzeszki po prostu...
- Harry, musisz popracować nad sarkastycznym tonem, bo nie bardzo ci wychodzi – powiedziała brunetka, poprawiając włosy.
- Niestety, nie mogę – powiedział z udawanym żalem w głosie. Gdy Hermiona uniosła pytająco brew, dodał: - Nie mogę, bo nie ma mnie kto nauczyć, gdyż jedyna kompetentna osoba codziennie zakopuje się w książkach i na pewno nie znajdzie dla mnie czasu... - Uśmiechnął się szelmowsko i spojrzał w oczy dziewczyny, której na ten widok serce zaczęło bić szybciej.
- Wiesz... - zaczęła nieśmiało. - Nigdy nie pytałeś... - zarumieniła się lekko, gdy poczuła, jak palce Harry'ego ślizgają się przypadkowo po jej dłoni.
- A powinienem? - Potter uniósł lekko kącik ust.
Nie doczekał się odpowiedzi, bo znalazła ich Carmen, która od razu zarządziła ewakuację do Wielkiej Sali. Dziś właśnie był dzień, w którym coś jadła, więc, chcąc nie chcąc, ruszyli na posiłek.
Wciąż rozemocjonowana Hermiona usiadła przy stole i zaczęła machinalnie jeść pudding. Ziewając, zakryła usta dłonią. Nie wyspała się tej nocy. Zaklęcie łączące ją i Harry'ego przestało działać dopiero o drugiej nad ranem. Nie, żeby jej to specjalnie przeszkadzało. Dużo rozmawiali i zdziwiło ją, że czarnowłosy w ogóle nie wspomniał o quidditchu. Kontrolował się pod tym względem i naprawdę był fascynującym rozmówcą, oczywiście poza momentami, w których się wygłupiali (a tych nie zabrakło).
Wzrok dziewczyny zatrzymał się na Ginny. Też wyglądała na niewyspaną. Była też jakby... spełniona? I trochę zawiedziona, to na pewno. Musi z nią pogadać.
***
Wieczorem Hermiona zaprosiła Ginny do swojego dormitorium. Dziewczyn akurat nie było, a ona koniecznie chciała porozmawiać z przyjaciółką. Usiadła na łóżku i, stwierdzając, że najlepiej od razu przejść do rzeczy, zapytała:
- Co się stało?
- Nic. Co się niby miało stać? - Rudowłosa unikała spojrzenia koleżanki.
- Przecież widzę. Coś robiłaś w nocy? A może kłopoty z ocenami? Mów, przecież ja nie gryzę!
- Wiem, ale to moja sprawa. Zresztą... Sama jeszcze nie wiem, co z tym zrobię.
- To tym bardziej powiedz! Może ci pomogę? Na pewno nie będę się śmiać! - Nakłaniała pani prefekt.
- No... Dobra. Ale masz NIKOMU, ale to NIKOMU o tym nie mówić! Przysięgasz?
- Przysięgam!
- Czyli tak... - zaczęła Ginny. - Hermiono, już ci kiedyś mówiłam, że podoba mi się Malfoy. – Potwierdzające skinienie. - No więc... On mnie wczoraj pocałował!
- CO?! - Zawsze spokojna Wiem-To-Wszystko nie mogła uwierzyć.
- Dobrze słyszałaś. Spacerowałam w nocy i on mnie znalazł. Był pijany, a potem tak jakoś wyszło... Hermiono, on tego nie pamięta, ale ja już nie mogę o nim przestać myśleć! Dotychczas jakoś spychałam go na boczny plan, lecz teraz nie potrafię! Gdy tylko przypomnę sobie te usta, dłonie, włosy... To wszystko wraca ze zdwojoną siłą! I tak w kółko! - Ginewra była zrozpaczona, po jej policzkach potoczyły się dwie wielkie łzy.
- Spokojnie, nie płacz! - Przyjaciółka wstała i przytuliła ją. - Poradzimy sobie. Skoro, jak mówisz, było tak świetnie, to on musi coś pamiętać. A jak nie, to sprawimy, że sobie szybko przypomni. – Hermiona uśmiechnęła się w sposób, który zwiastował rychłe i bezwarunkowe spełnienie jej słów. Nagle coś jej się przypomniało. - A tak w ogóle, to jak wyszłaś z Pokoju Wspólnego? Przecież ja i Harry byliśmy tam cały czas...
- Niby byliście – rudowłosa prychnęła szyderczo. - Ale tacy zajęci, że nie zauważylibyście nalotu dementorów, a co dopiero przejścia takiej małej osóbki jak ja.
Hermionie odebrało mowę. Naprawdę musiała się zagadać, skoro nie zobaczyła Ginny. Na Merlina, przecież jest prefektem! Powinna pilnować uczniów! A gdyby to był jakiś pierwszoroczniak i coś by mu się stało... Z zamyślenia wyrwała ją Ginny, która zaczęła obmyślać strategię, jak usidlić Dracona Malfoya. Z całego serca mu współczuję, gdyż czeka go odtąd niejedna niespodzianka.
***
Hermiona była z natury dość cierpliwą osobą. Owszem, czasem ponosiły ją nerwy lub za bardzo się ekscytowała, mimo wszystko uważała siebie za spokojną. Jednak jej opinia o samej sobie zaczęła gwałtownie podupadać, gdy do jej dormitorium wprowadziła się Carmen Brown. Tu również przekonała się jak bardzo można się mylić. Ta z pozoru zdyscyplinowana dziewczyna była najgorszą współlokatorką na świecie! Wiadomo, że każdy ma swoje dziwactwa, ale Carmen biła wszystkich na głowę! Czasami Hermiona zastanawiała się, czy nie powinno się wpisać jej do księgi rekordów Guinessa.
Bo owszem, ludzką czaszkę o imieniu Bon-Bon na stoliku nocnym można znieść, uporczywe szarpanie strun skrzypiec o piątej nad ranem także. Nawet przybijanie listów nożem do ściany z plakatami Michaela Jacksona i Jeremy'ego Bretta. Ale przyznacie, że gdybyście zobaczyli leżącą na łóżku dziewczynę, która różdżką wyczarowuje żółty obłoczek w kształcie uśmiechniętej buźki, a potem rzuca w niego zaklęciem dziurawiącym, trafiającym w ścianę naprzeciwko i robiącym w niej szereg dziur, stracilibyście cierpliwość. To właśnie przydarzyło się naszej nieszczęsnej bohaterce. Kiedy zapytała o powód tej dewastacji, usłyszała tylko:
- Nudzę się.
Wtedy Hermionie opadły ręce. W tej chwili uwierzyła też, że już nic jej więcej w życiu nie zdziwi. Prawie natychmiast obaliła ten pogląd, zaczynając robić pracę domową na astronomię. Opisywała jeden z księżyców Neptuna, gdy poczuła na sobie wzrok Carmen, która spytała:
- Co robisz?
- Astronomię. Wiesz, Ziemia obraca się dookoła Słońca i takie tam. Powinnaś spróbować, naprawdę polecam. – Hermiona sama się zdziwiła, jak bardzo wyostrzył jej się język, wskutek przebywania z tą rozkapryszoną współlokatorką.
- Nie zamierzam. Naprawdę Ziemia obraca się wokół Słońca? A po co ci to wiedzieć... To nieistotne. - Gryfonce odebrało mowę. Czy właśnie ona, najinteligentniejsza osoba, jaką poznała, nie zna teorii Kopernika?!
- Nieist... Jak to po co?! To Układ Słoneczny! Dzieci w mugolskiej podstawówce się o tym uczą. Jak można tego nie wiedzieć?
- Nawet jeśli wiedziałam, to wykasowałam – odpowiedziała ze spokojem Brown.
- CO?!
Nagle Car poderwała się z kanapy i wskazała na swoją głowę.
- To jest mój twardy dysk i warto tu umieszczać tylko rzeczy przydatne, naprawdę przydatne. Zwyczajni ludzie zaśmiecają sobie głowę bzdurami. Potem trudno dotrzeć do ważnych rzeczy. Rozumiesz?
- Ale Układ Słoneczny...
- A jakie on ma, na Merlina, dla mnie znaczenie? Kręcimy się wokół Słońca, wielka rzecz! Nawet, gdybyśmy kręcili się dookoła Księżyca albo domku z ogródkiem jak jakiś pluszowy miś, nie byłoby żadnej różnicy! Dla mnie liczy się tylko wiedza, umysł. Bez nich mój mózg próchnieje – zmierzwiła włosy w geście bezsilności. - O tym napisz na astronomię. Albo jeszcze lepiej, przestań narzucać światu swoje opinie!
Okryła się szczelniej szlafrokiem i odwróciła na bok. Hermiona spokojnie wróciła do odrabiania pracy domowej. Była zła. Skoro Car tak kocha wiedzę, to dlaczego nie uczy się tak, jak powinna, na miarę swoich możliwości? I co znaczy to, że jej mózg próchnieje?
Gryfonka z powrotem wróciła do wypracowania. Ciężko było jej się skupić, ale w końcu ukończyła pracę domową. Spakowała się na następny dzień i opadła zmęczona na łóżko. Co się dzieje z Carmen? Jest coraz bardziej drażliwa, szybciej się wścieka i to o byle co!
Przynajmniej ma Harry'ego. Strasznie się zmienił, ale tylko na lepsze. W tym samym momencie, jakby go przywołała myślami, usłyszała, jak wykrzykuje jej imię. Szybko wstała, poprawiła szatę i zeszła do Pokoju Wspólnego. Potter siedział na kanapie przed kominkiem i wskazywał miejsce obok siebie. Odezwał się:
- Hermiono, zająłem ci miejsce. Chodź, bliźniacy znowu coś wymyślili.
- Och, czy oni nigdy nie przestaną? - Dziewczyna przewróciła oczami, ale mimo to usiadła obok. Rzuciła okiem na Freda i mimowolnie się uśmiechnęła. Tym razem nic złego (najprawdopodobniej) nie planowali. Zapytała, palona ciekawością: - Co znowu robicie?
- Dzisiaj mamy dla was niespodziankę! - odparł George.
- Wpadliśmy na pomysł, aby raz w miesiącu...
- ...organizować wieczory z opowieściami!
- My zaczynamy, a wy kończycie...
- ...a potem spisujemy historyjkę, która nam wyszła! - Wyjaśnili, dokańczając za siebie zdania, bliźniacy.
- Cóż, całkiem niezły pomysł, chłopcy. Brawo! - Pochwaliła ich Hermiona. Po chwili ciszy powiedziała zniecierpliwiona: - No, zacznijcie wreszcie!
Fred odchrząknął, chwilę pomyślał i rozpoczął:
- Opowiem wam bajkę, jak George palił fajkę...
- ...a Hermiona papierosa, przypaliła sobie nosa...
Gryfonka już wiedziała, że zapowiada się ciekawie, a niewątpliwie śmiesznie. Usadowiła się wygodniej i oparła głowę na oferowanym przez Harry'ego ramieniu. Przymknęła lekko oczy i zatraciła się w cudownej chwili. Tylko gdzieś na samiutkim skraju jej umysłu, dźwięczało jedno słowo. Carmen.