Chór
"O śmiertelnych pokolenia!
Życie wasze, to cień cienia.
Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje
Nad to, co w sennych rojeniach uwije,
Aby potem z biegiem zdarzeń
Po snu chwili runąć z marzeń.
Los ten, co ciebie, Edypie, spotyka,
Jest mi jakby głosem żywym,
Bym żadnego śmiertelnika
Nie zwał już szczęśliwym."
Carmen siedziała w ciemnej bibliotece. Nikłe światło świec oświetlało duży stół i ogromny stos książek. Przetarła zaspane oczy; cienie się wydłużały. Zerknęła na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że właśnie dochodzi pierwsza w nocy. Nie powinna tu być. Nie o tej porze. Ziewnęła, zamknęła "Magię umysłu" i sięgnęła po następny tom. Otworzyła "Sekrety podświadomości" na losowej stronie i zaczęła błądzić po kartkach wzrokiem.
Nagle się ożywiła. Natrafiła na dość ciekawy fragment. Tak, to jej się na pewno przyda, tego szukała!
Według greckiej mitologii pierwsi ludzie stworzeni zostali z czterema nogami i czterema ramionami oraz o głowie o dwóch twarzach. Zeus, obawiając się ich potęgi, przeciął wszystkich na dwie części, skazując je na szukanie się nawzajem do końca życia, gdyż osobno czuły się niekompletne. Takich ludzi nazywamy bratnimi duszami.
Nie jest to tylko wytwór wyobrażeń starożytnych Greków, tkwi w tym wszystkim ziarno prawdy. Większość ludzi może zakochiwać się po kilka razy, w różnych osobach. Istnieją jednak na świecie wyjątki. Czasami, bardzo rzadko, zdarza się tak, że jakaś osoba inaczej pojmuje świat niż reszta. Nie jest to w żadnym wypadku choroba, lecz wyjątkowy dar i umiejętność. Ten umysł jest wybitny, zdolny do największych dokonań. Niestety, taki człowiek przeważnie skazany zostaje na samotne życie, gdyż nikt go nie pojmie i nie zrozumie. Jednak zdarza się, że taka osoba spotka sobie podobną – w takim przypadku są one nie tylko bratnimi duszami, ale także umysłami, ciałami, emocjami... Ci szczęściarze są sobie przeznaczeni, od początku do końca świata. Nie liczy się wtedy różnica wieku, pozycja społeczna, nawet charakter... Idealnie się dopełniają i aby zaznać wiecznego spokoju umysłu muszą się połączyć, w innym wypadku ich życie będzie do samego końca nieszczęśliwe i niepełne. Zdarza się, że bratnie dusze rodzą się w różnych epokach, tak, iż w momencie narodzin jednego, drugie już dawno nie żyje. Jest to sytuacja tragiczna i nawet najwięksi czarodzieje świata magii do dziś nie zdołali wyjaśnić tej tajemnicy przeznaczenia. Znana brytyjska czarownica, Gryfelda Mastix, twierdzi, że...
Carmen zatrzasnęła książkę z trzaskiem. Więcej wiedzy na ten temat nie potrzebowała. Przeciągnęła się z cichym jękiem i zaklęciem odesłała księgi na półki. Wstała i ruszyła ciemnym korytarzem do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Słyszała stukot obcasów swoich butów o kamienną posadzkę. Czuła zimno bijące ze starych murów szkoły i przyspieszyła kroku.
Nagle poczuła lodowatą dłoń na lewym ramieniu. Wzdrygnęła się i zatrzymała, aby stanąć oko w oko z Luną Lovegood. To było dziwne. Dziewczyna miała strasznie bladą twarz, wręcz białą, i jeszcze bardziej niż zwykle zamglone spojrzenie (jak widać, wszystko jest możliwe).
- Co tu robisz? Jest po ciszy nocnej! - Carmen z trudem mogła opanować lekkie drżenie swojego, zwykle obojętnego, głosu.
- Weź to. - Luna włożyła brunetce pomiętą kartkę w dłonie. - Weź i oddaj Wybranemu.
- Ja... Co...
- Oddaj Wybranemu. Czarny Pan rośnie w siłę. Oddaj...
- Skąd to masz?! - Gryfonka prawie krzyknęła. Złapała blondynkę za ramiona i lekko nią potrząsnęła.
- Wizja. Miałam wizję. Oddaj Wybranemu.
Carmen cofnęła się. Miała tyle pytań! Jaka, na Merlina, wizja?! I Wybrany... A może Wybraniec? Tak, musi to oddać Harry'emu! Tylko...
- Ej, gdzie jesteś? Luna!
To dziwne, ale dziewczyna zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu...
- Lumos!
Brązowowłosa zapaliła różdżką światło i zerknęła na kartkę. Była zapisana niestarannym, jakby mechanicznym pismem. Zaczęła czytać. Gdy tylko skończyła, biegiem ruszyła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Harry Potter, musi go odnaleźć...
***
"Twe cięciwy miotły strzały
Gdzieś daleko za granice
Zwykłych szczęść i chwały.
Wróżą zmogłeś ty dziewicę,
Ostrzem zbrojną szponów.
Żeś nam stanął jako wieża
Obronna od zgonów,
Uczcił w tobie lud rycerza
I wywyższył cię ku niebom,
Byś królem był Tebom."
W Pokoju Wspólnym Gryffindoru, mimo późnej pory, przebywało jeszcze kilka osób. Głównie byli to piątoroczni, którzy grali w szachy czarodziejów. Jednak na kanapie siedziały dwie osoby, przytulone do siebie i najwidoczniej śpiące.
Nagle przez dziurę pod portretem przeszła dość wysoka i szczupła postać. Podbiegła od razu do sofy i zaczęła potrząsać przyjaciółmi. Hermiona aż podskoczyła z przerażenia, a widząc, że Harry był o nią oparty, natychmiast spłonęła rumieńcem.
- Co się stało? - Miona zapytała Carmen, która niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
- Cicho! To bardzo ważne! Byłam w bibliotece i szukałam pewnych... hmmm... informacji. A jak wracałam to znalazła mnie Pomyluna i dała mi przepowiednię!
- Co? O czym ty mówisz? Luna i...
- Tak, tak, to co najmniej dziwne. Zwłaszcza, że nie wierzę w takie bzdury jak wróżbiarstwo. Ale, na długą brodę Merlina, coś w tym jest! Przeczytajcie! Najpierw ty, Harry. To coś specjalnie dla ciebie. - Brunetka podała kartkę chłopakowi, który ją wziął, a w miarę jak czytał, jego brwi stopniowo podjeżdżały w górę. Po chwili podał pergamin Hermionie.
- O co w tym chodzi? - zapytał.
- To chyba dość jasne. To zaszyfrowany sposób na pokonanie Voldemorta. Chyba trochę możesz pomyśleć, Złoty Chłopcze?
- J-ja... To...
- Cóż za elokwencja! Naprawdę masz bogate słownictwo, Potter – powiedziała Carmen, uśmiechając się sardonicznie.
- Nie obrażaj go! Tu chodzi o interpretację, prawda? A przecież Harry nie jest w tym za dobry... - Hermiona zaczęła bronić Wybrańca.
- A w czym niby jest... - mruknęła pod nosem Brown tak, żeby pozostali tego nie dosłyszeli.
- Musimy z tym iść do Dumbledore'a! - Czarnowłosy widocznie się zreflektował.
- On ma rację, Car. Trzeba go powiadomić, ale już nie dziś. Chodźmy wszyscy spać, na pewno jesteśmy zmęczeni...
- Zwłaszcza ty – dodała dziewczyna z ironicznym uśmieszkiem na ustach, na co Miona znowu się zarumieniła.
- To... Dobranoc, Harry!
- Branoc!
Szybko ruszyli do swoich dormitoriów. Hermiona spoglądała wilkiem na towarzyszkę, która nie mogła powstrzymać chichotu. W końcu szturchnęła ją łokciem i zapytała:
- Co cię znowu tak śmieszy?
- Ty.
- Że jak?
- No bo to takie zabawne... Lecisz na Pottera i nagle znajduję was na kanapie, na dodatek objętych i śpiących... Wiesz, że inni też tak was widzieli? Wcześniej przecież Gryfoni wracali z błoni...
- No i co z tego? - Granger udawała obojętność, ale wewnątrz po prostu się gotowała.
- Ty masz nadzieję. – Brown nagle spoważniała. - Masz nadzieję, że on też coś do ciebie czuje, coś więcej niż do zwykłej przyjaciółki.
- A-ale...
- Nie cierpię, gdy ktoś mi przerywa! Po zapoznaniu się z treścią przepowiedni można wiele wywnioskować. On jeszcze tego nie rozumie, ale wiem, że ty tak. Jesteś przecież inteligentna, to fakt, i tylko głupiec by to kwestionował. Ale tu nie musi chodzić o ciebie, pamiętaj. Bądź po prostu ostrożna. - Carmen się zmieniła. Twarz jej złagodniała, a chłodne przeważnie spojrzenie zastąpiło coś w rodzaju... uczucia? Z braku lepszego słowa trzeba to tak opisać, jednak było to coś delikatniejszego, subtelniejszego...
- Car, czy ty... Czy ty się o mnie martwisz? - Hermiona prawie się uśmiechnęła, ale twarz rozmówczyni znowu przyjęła nieodgadniony i obojętny wyraz. - Nie rób tego, wyglądasz tak miło, jak się kimś przejmujesz...
- Ja. Nigdy. Nie. Wyglądam. Miło. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Oj, przestań. Nareszcie pokazałaś, że masz uczucia! Brawo! - Brunetka klasnęła w dłonie, natomiast jej rozmówczyni prychnęła, odwróciła się na pięcie i wkroczyła do pokoju, rzucając się w akcie desperacji na łóżko. Chwilę potem obie zasnęły.
***
"A dziś kogo większa moc
Klęsk i złego gnębi?
Któż w czarniejszą runął noc
Do nieszczęścia gnębi?
Edypa głowo wysławiona,
Jednej starczyło przystanie
Na syna, ojca kochanie
I jednego łona.
Jakoż cię mogły znosić do tej pory
W milczeniu ojca ugory?"
W niedzielny poranek Harry obudził się z dziwnym uczuciem. Coś w jego głowie kazało mu rozmyślać ciągle o Hermionie. Wczoraj było mu tak przyjemnie... Nawet nie pamiętał, kiedy zasnął w jej ramionach. No i ta przepowiednia. Właśnie, musi powiedzieć dyrektorowi!
Wstał i zobaczył, że Ron właśnie się obudził. Rudy od razu wyszczerzył się do niego.
- O co ci znowu chodzi? - zapytał Harry z irytacją.
- Gratuluję Hermiony. Jak było wczoraj? Miałeś być przecież z Romildą, a tu taka niespodzianka...
- O czym ty mówisz? Z Vane nic nie wyszło, a Miona tylko mnie pocieszała!
- Sam chciałbym być tak pocieszany... I jak, dobrze całuje?
- Ja... CO?! Ron, ja z nią nie jestem! Jesteśmy tylko przyjaciółmi! A przyjaciele się wspierają i przytulają, nic więcej!
- Oj, dobra, niech ci będzie... Po prostu wczoraj jak wracałem z Deanem i Seamusem to was zauważyliśmy. Ja nie chciałem cię budzić, zresztą wydawałeś się szczęśliwy... A Miona też chyba później nie narzekała...
- Odczep się, bo jej powiem, a wtedy nie da ci spisywać prac domowych przez miesiąc, jak dobrze pójdzie. - Ron zbladł.
- Nie, nie! Dobra, już nic nie mówię...
Chłopcy szybko się ubrali i zeszli na śniadanie. Dziewczyny właśnie zabierały się za stos tostów z dżemem truskawkowym. Usiedli i zaczynali jeść, gdy nagle zobaczyli dyrektora, który wyraźne miał zamiar przemawiać. Ruchem ręki uciszył rozgadanych uczniów i rozpoczął:
- Moi drodzy studenci! W tym roku stwierdziłem, przy aprobacie reszty grona pedagogicznego, że na Boże Narodzenie przyda wam się bal! Tak, dobrze słyszeliście. Urządzimy wielkie widowisko, a wy macie obowiązek na nim być i zatańczyć. Uczennice oczywiście koniecznie muszą mieć sukienki, a chłopcy powinni być elegancko ubrani. Organizujemy Bal Bożonarodzeniowy głównie z powodu zwiększającej się liczby uczniów, którzy chcą zostać na ferie świąteczne. Mam nadzieję, iż pomysł ten przypadnie wam do gustu i będziecie się dobrze bawić. A teraz z powrotem pałaszujcie śniadanie! Smacznego!
Dyrektor usiadł na swoje miejsce i z rozbawieniem przyglądał się wrzawie, jaką to ogłoszenie wywołało.
- Świetnie! Nareszcie coś się będzie działo! - Ginny nie kryła swojego podekscytowania. Posłała tęskne spojrzenie w stronę stołu Ślizgonów.
- No nie, znowu będę musiał założyć tę idiotyczną szatę! - Ron przybrał minę mopsa, który nie dostał ulubionej karmy.
Hermiona nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się delikatnie w stronę Harry'ego, a ten, ku jej zaskoczeniu i ogromnej radości, odwzajemnił uśmiech.
W spokoju dokończyli posiłek. Gdy już większość uczniów opuściła Wielką Salę, a Dumbledore wyglądał, jakby miał zamiar już wychodzić, przyjaciele podeszli do niego.
- Panie dyrektorze... - zaczęła niepewnie Hermiona.
- Tak, panno Granger? - Staruszek uniósł pytająco swoją białą jak śnieg brew. - Jakieś problemy w szkole?
- Nie, skądże. Chodzi po prostu o pewną sprawę.
- Tak?
- Wczoraj Carmen po drodze z biblioteki do Pokoju Wspólnego spotkała Lunę Lovegood, która wyglądała... inaczej niż zwykle. Dała jej kartkę, którą miała przekazać Wybrańcowi... Harry'emu. To była przepowiednia. Nie wiemy jak ją traktować, ale woleliśmy zwrócić się z tym do pana.
- Czy mógłbym zobaczyć tę przepowiednię?
- Oczywiście, profesorze. - Hermiona poszperała w kieszeniach i po chwili wyjęła pomięty kawałek pergaminu. Podała go dyrektorowi. Ten w skupieniu przeczytał tekst, kilka razy, aby mu utkwił w pamięci. W końcu powiedział:
- Cóż, to bardzo interesujące. Oczywiście mogą to być nic niewarte słowa, lecz jeśli tak nie jest... W takim wypadku mamy sposób na pokonanie Toma Riddle'a! Dziękuję wam za tę informację. Czy mogę to zatrzymać na trochę? Chciałbym się skonsultować z kilkoma ważnymi osobami...
- Oczywiście, profesorze.
- W takim razie do widzenia, moi drodzy.
- Do widzenia, proszę pana! - Odpowiedzieli chórem. Po chwili jednak usłyszeli za sobą jeszcze głos Dumbledore'a:
- Jeszcze jedno! Macie może ochotę na cytrynowego dropsa? - Zapytał z tym swoim firmowym błyskiem w oku.
- Nie, dziękujemy! - Odrzekli i ze śmiechem udali się do wyjścia z Wielkiej Sali.
***
"Czas wszechwidny, ten odsłoni
Winy twojej brud,
Ślub nieślubny zemsta zgoni
Płodzących i płód.
O, niechajbyś się Laiosa dziecię
Nigdy nie był zjawił,
Nie byłbym teraz rozpaczą, co miecie
Jęki, serc krwawił.
Tyżeś to kiedyś roztworzył me oczy
I dziś ty grążysz mnie w mroczy."
- "Król Edyp", Stasimon IV
Dyrektor tymczasem udał się do swojego gabinetu. Wrzucił do kominka garstkę proszku Fiuu. Po chwili wyszedł z niego Mistrz Eliksirów. Z niecierpliwością podszedł do biurka i usiadł na krześle.
- Po co mnie wezwałeś? - Zapytał swoim głębokim głosem.
- Mam sprawę, Severusie. A właściwie to problem. - Snape uniósł pytająco brew.
- Przeczytaj to. – Dumbledore podał mu zapisaną kartkę. Nauczyciel przeniósł swoje niechętne spojrzenie na świstek pergaminu i zaczął czytać.
Nadejdzie dzień, gdy wstanie Mrok,
Noc czarna ogarnie świat.
Złoty Chłopiec zrobi krok
Do tyłu, do własnych wad.
Jeszcze ciemniejszy świat nas powita,
Trwoga w sercach się zaszczepi,
Wątpliwość magów ogarnie, strach do nich zawita
Od krwi, kości, aż do trzewi.
I gdy nadzieja już przepadnie,
Gdy Mrok najmroczniejszym się wyda,
Wybraniec w ramionach Wybranki stanie
W tym im pomoże bogini Afrodyta.
Wtedy Miłość zatriumfuje,
Wiara, nadzieja – z tego Hogwart słynie.
O tym musicie pamiętać, tym walczyć
I wtedy Czarny Pan zginie.
- Co o tym myślisz, Severusie?
_______________________________
W kwestii przepowiedni, to jest to efekt nagłej napaści weny twórczej na francuskim. Wszystko sama wymyśliłam, wyjątek stanowi ostatnia linijka - zapamiętałam ją z jakiegoś ff o Sevmione.